Enoch Suzanne - Lekcje miłości 03 - Bohater bez skazy.pdf

(2634 KB) Pobierz
Suzanne Enocft
Suzanne Enocft
Bohater bez skazy
Dedykuję
Nancy Bailey, Sheryl Law, Sally Wulf i Sharon Lyon - najlepszej paczce
od wspólnych obiadków
Dzięki, dziewczyny
Prolog
Deszcz mocniej zadzwonił o szyby, jakby chciał zagłuszyć sprzeczkę toczoną w
saloniku Lucindy Barrett.
- Musimy to zapisać - podsumowała Lucinda, podnosząc głos, aby przekrzyczeć
zarówno letnią ulewę, jak i namiętną dyskusję swoich gadatliwych przyjaciółek. Doszły
bowiem do wniosku, że większość mężczyzn nie ma pojęcia, jak powinien zachowywać się
prawdziwy dżentelmen. Wprawdzie wszyscy o tym wiedzieli, jednak nic z tego nie wynikało
oprócz dąsów i wzajemnych pretensji. Był już najwyższy czas, aby podjąć zdecydowane
działania.
Wyjęła z szuflady biurka kilka czystych arkuszy papieru, jeden podała Georgianie,
drugi Evelyn, a trzeci zachowała dla siebie.
- Możemy wiele zdziałać, szczególnie wśród tych rzekomych dżentelmenów, do
których nasze zasady powinny się odnosić - przekonywała.
- A jaką przysługę oddamy innym damom! - dodała Georgiana Halley, u której złość
ustąpiła miejsca zadumie.
- Owszem, ale taka lista nie przyda się nikomu poza nami - zaoponowała Evie
Ruddick, biorąc do ręki ołówek, który podała jej Lucinda. - Jeśli w ogóle na coś się przyda.
- Ależ na pewno, o ile zastosujemy nasze zasady w praktyce - przekonywała
Georgiana. - Proponuję, aby każda z nas wybrała jakiegoś mężczyznę i nauczyła go, jak ma
się zachowywać, jeśli chce zaimponować damie.
To rzeczywiście miało sens!
- O, tak, koniecznie! - podchwyciła Lucinda, uderzając piąstką w blat stołu.
Georgiana zaczęła notować, uśmiechając się pod nosem.
- Powinnyśmy wydać to drukiem - stwierdziła. - Na przykład pod takim tytułem:
"Lekcje miłości, pióra trzech dam z wyższych sfer".
Lista Lucindy wyglądała następująco:
1. Rozmawiając z damą, dżentelmen powinien słuchać jej uważnie i nie rozglądać się
po pokoju, jak gdyby czekał na kogoś bardziej zajmującego.
2. Podczas tańców dżentelmen powinien brać w nich czynny udział. Niegrzecznie jest
przychodzić na wieczorek tańcujący tylko po to, aby się umizgać bądź aby samemu być
widzianym.
3. Dżentelmen powinien interesować się czymś więcej niźli tylko najnowszą modą.
Bystry umysł jest dalece bardziej zajmujący niż elegancko zawiązany krawat.
4. Jeżeli dżentelmen uderza w konkury, nie oznacza to, że musi zgadzać się ze
wszystkim, co mówi ojciec wybranki - niemniej jednak winien okazywać mu szacunek, nawet
za jego plecami.
- To nawet zabawne - zauważyła Evelyn, zdmuchując ze swojej kartki grafitowy pył.
- Jedno mnie tylko dręczy - rzekła Lucinda, czytając napisane linijki. - Jeśli
wychowamy trzech idealnych dżentelmenów, czy tym samym wyświadczymy towarzystwu
przysługę, czy raczej zaszkodzimy innym panom, którym trudniej będzie znaleźć żony?
- Och, Luce! - zachichotała Georgie. - Rzecz w tym, czy uda się nauczyć mężczyznę
takich manier, aby zaskarbił sobie szacunek i podziw u dam.
- Dobrze, ale gdybyśmy, dajmy na to, wyszkoliły trzech takich panów, musimy
zawczasu pomyśleć, co z nimi potem zrobimy - upierała się panna Barrett. - Zakładając,
oczywiście, że nam się to uda.
- Widzę, Luce, że nie brak ci pewności siebie, ale zważ, że Georgie i ja mamy braci, z
których nie zawsze możemy być dumne - przypomniała z uśmiechem Evie.
- A ja mam ojca generała! - przelicytowała ją Lucinda.
- Myślę, że wszystkie jesteśmy w stanie sprostać temu wyzwaniu - pogodziła je
Georgiana, przesuwając po stole swoją listę. Sama wzięła kartkę Lucindy. - O, to jest dobre!
Podawały sobie z rąk do rąk swoje listy, kolejno je czytając. Lucinda była
zaszokowana, jak wiele mówiły one o ich autorkach.
- No więc od kogo zaczynamy? - niecierpliwiła się Evelyn.
Przyjaciółki spojrzały po sobie i, jak na komendę, wybuchnęły śmiechem.
- Wiem tylko jedno - podsumowała Lucinda. - Na pewno nie zabraknie nam
kandydatów. Będziemy mogły przebierać jak w ulęgałkach!
1
Nie widziałem nigdy człowieka tak nikczemnej postury.
- Robert Walton, "Frankenstein"
Czternaście miesięcy później
- Wcale nie uważam, Evie, abyś oszukiwała. Nawet tak nie mów - zganiła przyjaciółkę
Lucinda Barrett, rozsiadając się wygodnie przy wykuszowym oknie.
- Wiem, ale myślałam, że skończy się na dawaniu temu łajdakowi lekcji, nie
przypuszczałam, że za niego wyjdę! - tłumaczyła się Evie, przemierzając pokój tam i z
powrotem z grymasem niezadowolenia na twarzy. - Pomyśleć tylko, jeszcze dwa miesiące
temu byłam zwyczajną Evie Ruddick, a teraz jestem markizą St. Aubyn. Wprost nie do
uwierzenia…
- Nigdy nie byłaś zwyczajna - sprostowała Georgiana, wsuwając się dyskretnie do
salonu. Dała przy tym znak kamerdynerowi, aby zamknął za nią drzwi. - To raczej ja
powinnam się usprawiedliwiać, bo spóźniłam się na własną proszoną herbatkę, a co więcej
również poślubiłam własnego ucznia.
- Ani jedno, ani drugie nie jest tak nagannym postępkiem, abyś musiała się z tego
powodu tłumaczyć! - roześmiała się Lucinda.
Georgiana z uśmiechem wskazała Evie miejsce na kanapie i sama też tam przysiadła.
- Może i tak, ale jeszcze niewiele ponad rok temu zastrzeliłabym każdego, kto by mi
wspomniał o poślubieniu Tristana Carrowaya. Tymczasem nie dość, że noszę tytuł lady Dare,
to jeszcze za dwa miesiące wydam na świat następnego Carrowaya!
- A jeśli to będzie dziewczynka? - zachichotała Evelyn.
- To zaledwie częściowo zniwelowałoby ich przewagę nade mną. - Georgie poruszyła
się niespokojnie. - Nie rozumiem, jak matka Tristana odważyła się urodzić jeszcze czterech
chłopców, mając przed oczami jego przykład. Gdyby nie jego ciotki, zostałabym kompletnie
sama, kiedy oni wyjechali do wód w Bath.
- Jeśli już mowa o braciach Carroway - weszła jej w słowo Lucinda, celowo starając
się zyskać na czasie, bo zdecydowała się powiedzieć przyjaciółkom o swoich planach - to czy
nie od ciebie słyszałam, że porucznik Carroway wraca do Londynu?
- Tak, pod koniec tygodnia okręt Bradshawa powinien już zacumować w Brighton.
Podobno mają go teraz wysłać do Indii Zachodnich! - Lady Dare spojrzała na przyjaciółkę
spod oka. - A co, czyżby zainteresował cię Shaw? Masz może zamiar udzielać mu lekcji?
- Uchowaj Boże! - Panna Barrett lekko się zarumieniła. - Wiesz, co powiedziałby mój
ojciec na taką poufałość z marynarzem? Co prawda, udzielanie lekcji nie oznacza, rzecz
jasna, nieuchronnego małżeństwa.
- Niemniej wszystko na to wskazuje - śmiejąc się, wtrąciła Evie.
- W każdym razie nie można wykluczać takiej możliwości - sprostowała Georgie,
spoglądając przenikliwie znad filiżanki herbaty, jakby była jasnowidzącą Cyganką. - Na
pewno wybrałaś już sobie ucznia.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła z entuzjazmem markiza St. Aubyn. - I cóż to za łotr spod
ciemnej gwiazdy?
Lucinda zwlekała z odpowiedzią, wodząc wzrokiem od jednej szczęśliwie zamężnej
wychowawczyni mężczyzn do drugiej. Była ciekawa, co by powiedziały, gdyby wiedziały, z
jaką zazdrością obserwowała ich manewry. Czy zdawały sobie sprawę, że od ślubu Evie z
markizem St. Aubynem szukała nie tyle kandydata na ucznia, ile kandydata na męża? Z
westchnieniem skonstatowała, że musiały o tym wiedzieć, przecież były jej najlepszymi
przyjaciółkami.
- No cóż, w każdym razie zawęziłam zakres poszukiwań… - odrzekła powoli. Głośno
nie dodała, że zawęziła tylko do jednego człowieka.
- Wykrztuś nareszcie! - domagała się Georgiana. - Przecież te lekcje były głównie
twoim pomysłem. Nie ma co dłużej owijać w bawełnę.
- Wiem, wiem. Chodzi tylko o…
- Żadnych wykrętów, moja droga! - przerwała jej Evie.
- No więc… - Lucinda wzięła głęboki oddech. - To lord Geoffrey Newcombe. -
Umilkła, czekając na reakcję przyjaciółek.
Lord Geoffrey, czwarty syn księcia Fenleya, był niewątpliwie najprzystojniejszym
mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Znajome damy nie nazywały go inaczej jak
"Adonisem". Z wijącymi się, złotymi włosami, jasnozielonymi oczyma, szerokimi barami i
uśmiechem tak zniewalającym, że mógłby zaklinać węże - cieszył się nieustającym
powodzeniem u płci pięknej.
Sęk w tym, że Lucinda także zupełnie otwarcie zagięła na niego parol. Dawanie lekcji
wydawało się w tym wypadku kiepskim pretekstem. Przecież w samym tylko Mayfair roiło
się od gorzej wychowanych kawalerów. Choćby taki John Talbott - co szkodziło, że jego brwi
zbiegały się w jedną grubą krechę od ucha do ucha? Albo Phillip R…
- Ach, lord Geoffrey… - powiedziała powoli lady Dare. - To doprawdy wspaniały
wybór.
- O, tak, zgadzam się! - zawtórowała jej markiza z łobuzerskim uśmiechem.
Lucinda poczuła wielką ulgę i rozluźniła napięte mięśnie ramion.
- Dziękuję wam. - Odetchnęła. - Widzicie, ja naprawdę długo nad tym myślałam. Po
pierwsze to bohater wojenny, co mój tatuś wysoko w nim ceni, no i całkiem przystojny, co
jednak nie znaczy, że nie potrzebuje kilku lekcji. Potrafi być taki arogancki i bezduszny… -
zawiesiła głos. - No i chyba nie da się ukryć, dlaczego wybrałam właśnie jego, prawda?
- Ależ nic podobnego - sprzeciwiła się Evelyn. - Po prostu, jak zawsze, miałaś świetny
pomysł. Zresztą nie mogłaś przecież nie zauważyć, że Georgie i ja zakochałyśmy się w
naszych uczniach, a potem ich poślubiłyśmy. Musiałaś wziąć to pod uwagę.
- Zresztą jesteś tak zżyta ze swoim ojcem - dodała Georgie - że polubiłby każdego,
komu zdecydowałabyś się udzielać nauk, bez względu na to, czy poza tymi lekcjami doszłoby
jeszcze do czegoś, czy nie.
- Otóż to! - Lucindę śmieszyło, jak usilnie przyjaciółki starały się uzasadnić jej wybór.
- Z tego, co wiem, generał wysoko ocenia pozycję towarzyską lorda Geoffreya. Poza tym
martwi się, żebym nie została całkiem sama, w razie gdyby on, jak zwykł mawiać, wyciągnął
nogi!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin