Zelazny Roger - Lord Demon.pdf

(1309 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Lord Demon
Roger śelazny
Jane Lindskold
Lord Demon
Lord Demon
PrzełoŜyła Lucyna Targosz
Jimowi, z mnóstwem serdeczności.
I Paulowi Dellingerowi w podzięce za wszystkie listy.
1
Była pomarańczowa. Była zielona. Jedna z moich najlepszych. Zrezygnowałem z dzbana czy
wazonu i po raz pierwszy od wieków uformowałem flaszę. Rękodzielnictwo zajęło mi większą
część ze stu dwudziestu lat. Flasze zaś — w zaleŜności od tego, do czego je przeznaczałem —
zabierały mi duŜo więcej lub duŜo mniej czasu niŜ inne przedmioty.
Zbadałem wnętrze flaszy, ku swemu zadowoleniu, pojawiłem się przed nią i dopóty zaciskałem
lewą dłoń, dopóki pierścień nie zaczął się Ŝarzyć. Kiedy się dostatecznie rozgrzał, odcisnąłem nim
na dnie znak Kai Wrena, mistrza w tworzeniu flasz, mój znak.
Odstąpiłem o krok i patrzyłem na stojącą na stole flaszę, pozwalając sobie na leciutki uśmiech.
Potem usiadłem, krzyŜując nogi, na stosie poduch i rozluźniłem się.
Flasze Kai Wrena są rzecz jasna bezcenne — i to od ponad czternastu stuleci. Nie mam pojęcia,
ile ich przez ten czas zrobiłem. Właściwie są niezniszczalne, a wlane do nich wino zachowuje
świeŜość przynajmniej przez dwa ludzkie Ŝywoty. Tak samo chronią cięte kwiaty. Mówi się teŜ, Ŝe
jeśli nawet niczego się w nich nie umieści, to i tak zapewniają swoim właścicielom powodzenie —
dają im bogactwo, zdrowie, szczęście i długie Ŝycie. To równieŜ prawda. Zawieram w nich drobną
cząstkę mojej chi, dzięki czemu dają świadectwo mojej dobrej woli.
Paru znanych prywatnych kolekcjonerów poszło na całość, byle tylko pozyskać dzieła Kai
Wrena do swoich zbiorów. Starali się o nie czarodzieje i wykorzystywali przy zaklęciach, bo owe
przedmioty nadają się do magicznego uŜytku. O ich istnieniu wie kilku znawców sztuki orientalnej
z muzeów i galerii, a zawodowi szperacze Ŝyją z poszukiwania moich dzieł dla bogatych
zleceniodawców.
Do pokoju, cicho jak kot, wszedł Oliver O’Keefe. Uświadomił sobie, Ŝe wreszcie skończyłem
flaszę i — w niepojęty dla niego sposób — jestem szczęśliwy. Przeanalizowałem swoje uczucia i
mogę rzec, Ŝe chyba istotnie byłem szczęśliwy.
Ponownie ustawiłem flaszę na stole i podniosłem się. O’Keefe uśmiechnął się do mnie. Był
niski, dobrze zbudowany, choć nie krępy, o jasnej, obsypanej piegami skórze i krótko
ostrzyŜonych, rudawoblond włosach.
Stanowiliśmy swoje przeciwieństwo, bez względu na to, jaki kształt przybrałem.
— Ładniutka, szefie — powiedział. — Lepsza nawet od tej zielonej, co ją zrobiłeś w
osiemnastym stuleciu i co mi się najbardziej podobała.
— Dzięki, Ollie. I ja ją szczególnie lubię.
— To sobotni wieczór i Tony jest na zmianie w Pizza Heaven. MoŜe byśmy uczcili koniec
roboty?
Uśmiechnąłem się.
— A co zamówimy?
— Zawsze masz ochotę na pepperoni — odparł.
— To prawda. Więc moŜe jeszcze kilka grzybków, o ile będą naprawdę świeŜe.
— Sam to sprawdzę, rzecz jasna.
— Rzecz jasna. Kiełbaska? Jeśli będzie świeŜutka?
— Znakomity pomysł.
— Teraz ty coś wymyśl.
— Trochę posiekanej papryki?
— Wspaniale. I parę butelek meksykańskiego piwa.
— Jasne.
— W baryłce wciąŜ pełno pieniędzy?
— O, tak.
Znów się uśmiechnąłem. To było wciąŜ to samo zamówienie. Ale ów mały rytuał sprawiał nam
przyjemność.
Patrzyłem, jak wskakuje w kurtkę i wychodzi. Był bardzo pomocny. SłuŜył u mnie od ponad
trzystu lat dzięki czterem pierwszorzędnym zaklęciom, które utrzymywały go w dobrej kondycji.
Nie dorównywał mu Ŝaden z moich poprzednich słuŜących.
Poznałem go w pubie w Dublinie, gdzie się zjawił, Ŝeby sprzedać skrzypce. W swojej ignorancji
zapytałem go, co to takiego te skrzypce, a on zagrał dla mnie. I zamiast je kupić, zaproponowałem
mu pracę — od tej pory jest przy mnie.
Nie przepadam za wizytami w świecie ludzi, a Ollie świetnie mnie w tym zastępował. Był
wygadany, przystojny i zawsze umiał wszędzie trafić. A to wcale nie taka błaha umiejętność,
zwaŜywszy na to, jak bardzo się zmienił świat ludzi przez te ostatnie stulecia.
Opuściłem pracownię i przechadzałem się, podziwiając moją kolekcję gobelinów i kilimów.
Mógłbym to robić całą wieczność. Moja flasza — a w niej to przebywałem — sama w sobie
stanowi cały świat; ludzki czas i przestrzeń nie mają do niej dostępu. KaŜda z flasz, o których
wspomniałem, zawiera własny świat. MoŜesz nalewać do nich wody i wstawiać kwiaty, w Ŝaden
sposób na ów świat nie wpływając. A jeŜeli zdołasz wymyślić, jak tam wejść, dostaniesz się do
środka, nie mocząc sobie stóp.
Mój świat miał własną, osobliwą florę i faunę oraz grupę niematerialnych, zwiewnych wróŜek,
mieszkających w odseparowanym od reszty zakątku, w którym padało od niemal trzynastu stuleci.
Były tu równieŜ ogry i smoki, i inne, jeszcze dziwniejsze stworzenia.
W mojej flaszy panuje łagodny klimat, choć pozwalam na śnieg w górach. Podtrzymuję
istnienie rozległego lasu z ukrytymi grotami, ruinami i porośniętymi mchem granitowymi głazami,
na których tańczą osobliwe cienie, nie zwaŜając na padające światło. Jest tu i ocean, Ŝebym mógł
pływać lub Ŝeglować, kiedy mi na to przyjdzie ochota.
Wnętrze flaszy jest zamknięte, a mimo to wcale się w niej nie dusimy. Dawno temu, po
katastrofie statku, moja flasza spoczywała przez parę stuleci na dnie Morza Wschodniochińskie —
go. Ani jedna kropla wody morskiej nie zakłóciła naszego komfortu, choć mieliśmy trochę
kłopotów z przyjmowaniem gości.
Właściciele naszych flasz mają owe skarby w zasięgu ręki przez całe Ŝycie, chociaŜ większość z
nich o tym nie wie. Lecz nawet taka ignorancja nie umniejsza korzyści płynących z posiadania
flaszy Kai Wrena. Ci zaś, którzy znają jej tajemnicę, mogą sobie przedłuŜyć Ŝycie o całe stulecia,
udając się na długie wakacje do jej wnętrza — z czego skorzystało wielu starych mędrców
(niektórych z nich wciąŜ odwiedzam).
Uległem pokusie świętowania i wyruszyłem — sądzę, Ŝe wy byście to nazwali „na zewnątrz” —
przez mglisty, oblany szarzejącym światłem zakątek gór tak pomyślany, Ŝeby przypominał
taoistyczne malowidło. Dla mnie jest to Zaczarowany Świat, w którym męŜczyzna moŜe się ukryć
i smacznie spać snem Rip Van Winkle’a, a kobieta moŜe się stać Śpiącą Królewną w zamku
ukrytym w pnących róŜach i w jaskini w nefrytowym stoku góry. Usłyszałem głośny ryk z lewej i
takiŜ z prawej strony. Nie zatrzymałem się. Zawsze dobrze jest dać szefowi znać, Ŝe się czuwa. Po
pewnym czasie z lewej zjawił się pomarańczowy pies fu rozmiarów szetlandzkiego kuca, a z
prawej — zielony. Przysiadły w pobliŜu, wyginając ku górze długie, puszyste ogony.
— Witajcie — powiedziałem łagodnie. — Jak granica?
— Wszystko w normie — zawarczał Shiriki, zielony. — Niedawno przepuściliśmy
wychodzącego O’Keefe’a i to wszystko.
Chamballa tylko mi się przyglądała wielkimi okrągłymi ślepiami, tkwiącymi w spłaszczonej
mordce nad szerokim pyskiem. Powiedziałem, Ŝe była pomarańczowa, ale jej sierść nie miała
jaskrawej barwy cytrusa. Bardziej przypominała czerwonawy Ŝar węgla, jeszcze nie obrastającego
popiołem.
— Znakomicie — rzekłem i skinąłem głową.
Znalazłem je jakieś dziewięć i trzy czwarte stulecia temu, na wpół zagłodzone i konające z
pragnienia, bo nawet bardziej czy mniej naturalne stworzenia mają swoje potrzeby. Ich
zapomniana świątynia popadła w ruinę, one same zaś — para pozbawionych roboty świątynnych
psów, których nikt nie chciał — włóczyły się po Gobi. Dałem im jeść i pić i pozwoliłem, by
wróciły ze mną do mojej flaszy, chociaŜ byłem istotą, przed którą je ostrzegano. Zawsze, jeśli tylko
mogłem, unikałem kontaktu ze świątynnymi psami. Tresowano je, Ŝeby rozdzierały na strzępy
istoty takie jak ja, a potem roznosiły te strzępy w rozmaite paskudne miejsca, wspomagając się
przy tym dla bezpieczeństwa swoją psią magią.
ToteŜ nigdy nie rozmawialiśmy o wzięciu ich na słuŜbę. Powiedziałem im tylko, Ŝe jak chcą, to
mogą zamieszkać w opuszczonej smoczej jaskini w mojej Krainie Zmierzchu, i Ŝe w pobliŜu jest
woda, a ja zadbam, by miały strawę. I Ŝe byłbym zadowolony, gdyby miały oko na wszystko. A
gdyby się ktoś pojawił, niech po prostu zawyją.
Po paru stuleciach wszelkie drobnostki poszły w zapomnienie i psy fu ciągle tu mieszkają.
Nazywająmnie lordem Kai, a ja wołam na nie Shiriki i Chamballa.
Poszedłem dalej. Choć nie muszę wychodzić na zewnątrz, bo O’Keefe wszystkim się zajmuje,
miałem ochotę uczcić skończenie flaszy, przespacerować się i pooddychać nocnym powietrzem.
Dotarłem do styku światów i przyjrzałem się sobie. Wewnątrz flaszy pozostaję w swojej
przyrodzonej postaci: o tyle człekokształtnej, Ŝe mam dwie ręce, dwie nogi, tors, głowę, parę oczu
i tak dalej. Jednak mam osiem stóp wzrostu, stopy szponiaste (choć o pięciu palcach), a skórę
ciemnoniebieskąz purpurowym nalotem. Wokół oczu mam kanciaste czarne plamy. Niektórzy
przypuszczają, Ŝe to makijaŜ (istotnie, jakieś tysiąc lat temu było to modne), ale są prawdziwe. Za
ich sprawą moje pozbawione źrenic, ciemne oczy zdają się płonąć, co nadaje mi ponury i groźny
wygląd nawet wtedy, kiedy mi to nie odpowiada.
Taaak, nie bardzo mogę się tak pojawić w świecie ludzi. Pospiesznie wskoczyłem w ludzkie
przebranie, z którego korzystam w trakcie rzadkich wizyt na zewnątrz: dojrzały Chińczyk o
lśniących czarnych włosach, średniego wzrostu, pewny siebie i władczy. Dostosowałem ubiór do
przycięŜkiej mody panującej w amerykańskim mieście, w którym teraz mieszkaliśmy, wzdychając
w duchu za eleganckimi szatami dawnych Chin.
Przemieniłem się z szybkością myśli i wyszedłem z flaszy, niemal nie zwalniając kroku. Tak jak
chciałem, znalazłem się w garaŜu naleŜącym do syna świętej pamięci damy, która ongiś trzymała
flaszę na stole w salonie. Oba miejsca bardzo ułatwiały nam pojawianie się i znikanie. Syn jeszcze
się nie zdecydował, czy da flaszę Ŝonie, czy pozostawi na stole, gdzie cieszyła jego oczy. Na razie
nie miałem na ten temat zdania, więc się nie wtrącałem.
Wyszedłem z garaŜu bocznymi drzwiami i ruszyłem ku odległemu o kilka przecznic Pizza
Heaven Tony’ego.
Noc była gwiaździsta, choć bezksięŜycowa, rześka i wietrzna. Wiedziałem, Ŝe coś jest nie tak,
kiedy mijając jeden z niewielkich miejskich parków, wyczułem w powietrzu zapach krwi i pizzy. I
demona.
Zniknąłem. Poruszałem się bezszelestnie. Z pamięci wypłynęły wszelkie sposoby zadawania
bólu i śmierci, jakich się przez lata nauczyłem. W tej chwili byłem jednym z największych
niebezpieczeństw na planecie.
…I zobaczyłem drzewo i ich.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin