336.txt

(529 KB) Pobierz
tytu�: "Wybra�cy Bog�w"
autor: Rafa� A. Ziemkiewicz

Wydawnictwo Przed�wit, Warszawa 1991
Copyright by Wydawnictwo Przed�wit
Na ok�adce wykorzystano ilustracj� Jamesa Warhola
Redakcja: Tomasz Ko�odziejczak
ISBN 83-85081-20-8
Wydanie pierwsze, Warszawa 1991
Wydawnictwo Przed�wit 00-478 Warszawa Al. Ujazdowskie 16 m. 49 tel. 21-67-64 Druk: Zak�. Graf. W. N. ul. �wirki 2

* * *

Rozdzia� 1

"Trwa usuwanie ostatnich skutk�w za�egnanej niedawno plagi szkodnik�w na plantacjach w p�nocnej cz�ci III strefy Terei. Jak donosz� tamtejsze agencje, ju� w najbli�szych dniach produkcja powr�ci w tych regionach do normalnych rozmiar�w. Wed�ug ostatecznych ustale� komisji specjalnej, straty spowodowane przez szkodniki s� minimalne i z pewno�ci� nie odbij� si� na zaopatrzeniu ludno�ci w �ywno��. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Specjalist�w postanowiono wspom�c rynek �ywno�ciowy poprzez specjalne transporty nadwy�ek produkcyjnych z plantacji innych stref, dla z�agodzenia chwilowych niedobor�w w bie��cym zaopatrzeniu rynku".

(serwis informacyjny TTI)


Klub "Karoma" mie�ci� si� w niewielkim, parterowym budynku wci�ni�tym pod pl�tanin� estakad pomi�dzy wie�owcami czternastej dzielnicy. Ma�a, obskurna buda z tanim piwem i ha�a�liw� muzyk�, zawsze pe�na roz-wrzeszczanych g�wniarzy bez grosza przy duszy. Cholera wie, jakim cudem Kronb w og�le potrafi� wyci�gn�� z takiej klienteli pieni�dze. Tonkai przylecia� na samym ko�cu. Kiedy pancerka sp�ywa�a ze �wistem na betonowy podjazd przed klubem, teren by� ju� wyczyszczony. Obs�uga i w�a�ciciel czekali przy drzwiach pod opiek� kilku mundurowych. Sp�oszenie, panika, nerwowo palone papierosy. Tak w�a�nie pracownicy Instytutu zwykli rozpoczyna� prac�: najpierw da� mundurowych, niech zrobi� kipisz, zgarn� kogo trzeba, otocz� miejsce akcji i sp�osz� wszystkich zb�dnych �wiadk�w. Nie ma si� co �pieszy�. Przez te p� godzinki zatrzymanym z regu�y puszczaj� nerwy, sypi� si� ze wszystkiego, czasem nawet ze spraw, o kt�re nikt ich nie podejrzewa�. Po ka�dej akcji Tonkai mia� kilku frajer�w dla pospolitniak�w. Wystarczy�o ich tylko odpowiednio d�ugo potrzyma� w niepewno�ci. Wyszed� z pancerki, ledwie zd��y�a dotkn�� betonu. Po obu stronach podjazdu tkwi�y szpalery znudzonych policjant�w. Dreptali w miejscu, wyginaj�c w r�kach gumowe pa�ki lub postukuj�c nimi o cholewy but�w. Niekt�rzy skracali sobie czas komentowaniem paniki, jak� wywo�a�a w�r�d zatrzymanych wy�adowuj�ca si� z dw�ch pojazd�w ekipa Tonkaia. Kieruj�cy akcj� przodownik policji zasalutowa� niedbale do uniesionej znad twarzy tafli plexiglasu. - Wszystko zgodnie z rozkazem - m�wi� znudzonym g�osem rutynowanego �apsa. - Dwudziestu trzech obecnych na terenie przeszukania wypuszczono po skontrolowaniu. Obs�uga i w�a�ciciel zatrzymani do wyja�nienia. Wn�trze wyczyszczone, swoim ludziom te� ju� kaza�em stamt�d wyj��. - Dobrze - Tonkai skin�� g�ow� do Drauna. Po chwili jego ch�opcy zacz�li wyci�ga� z pancerki kontenery ze sprz�tem tempaxu i wnosi� je do klubu. - Dajcie tu tego Kronba. - Te, t�usty! Daje tu! - sier�ant skin�� r�k� na zapoconego, galaretowatego �ysielca stoj�cego w grupie zatrzymanych, pomi�dzy szpalerami. - No, ju�! Facet nie wymaga� dodatkowej obr�bki. Starczy�o na niego spojrze�. - No, to jak? - spyta� spokojnie Tonkai, opieraj�c si� o amortyzator pancerki. - Ja... naprawd� nie rozumiem... - zabe�kota� grubas roztrz�sionym g�osem, przecieraj�c nerwowo pokryt� kropelkami potu �ysin�. Tak, �ledczemu trudno - ot, tak sobie - pogada� z go�ciem z ulicy. Ka�dy od razu si� trz�sie na sam jego widok. Smutne. - Kiedy ostatni raz widzieli�cie Sayena Meta? Z kim by�, dok�d szed�, o czym m�wi�, co ni�s�, dla kogo? - Tonkai wyci�gn�� papierosa. Kronb te� si�gn�� dr��cymi palcami do kieszeni. - Nie pali�! - hukn�� znienacka Tonkai i uderzeniem d�oni, ko�cami palc�w, jakby od niechcenia wytr�-ci� mu papierosa z ust. - No wi�c? - wr�ci� do spokojnego tonu, wydmuchuj�c w jego stron� dym. Grubas zdoby� si� na heroiczny wysi�ek, wydobywaj�c z siebie g�os co prawda nieco piskliwy, ale wyra�niejszy i nie tak rozedrgany, jak przedtem. - Ja nie znam... nie przypominam sobie �adnego o takim nazwisku. - Sayen Met. Na pewno go nie znacie? Bywa� tu. - Tu r�ni bywaj�, panie oficerze, �eby �ykn�� sobie kielicha. Takie typy spod ciemnej gwiazdy. Przecie� po g�bie nie poznam, czy kt�ry nie jest jaki� �obuz! Kto by ich pami�ta� po nazwiskach? P�ac�, nie awanturuj� si�, to w porz�dku. Tonkai odprawi� go ruchem g�owy i podszed� do siedz�cego w pancerce Wondena. - M�wi prawd� - mrukn�� telepata, pocieraj�c palcami czo�o. - Boi si� jak cholera, ale nie k�amie. Mam wra�enie, �e co� ukrywa, ale nie by�o o tym mowy. - Sugestia? - Nie, absolutnie. Pruje si� jak koronka.
- Daj mu zdj�cie - powiedzia� Tonkai do Drauna - i przepytaj jego ludzi. A potem sprawdzi� go u pospolitniak�w. Draun wyci�gn�� ze schowka wydruk. - Handel prochami - powiedzia�, - Detal. Brak przes�anek do zatrzymania, pospolitniacy trzymaj� na tym �ap�. Postraszy�? Wonden z u�miechem zrozumienia skin�� g�ow�. - Po wa�a? - rzuci� Tpnkai - Je�li nic nie wie? Zreszt�, jak b�dzie trzeba, to sam postrasz�. A ty co tu jeszcze robisz? - odwr�ci� si� do Wondena. - Kto siedzi na tempaxie? - Harte. Jest w szczycie, a to si� ci�ko zapowiada. Przegl�daj�c wydruk, Tonkai powoli skierowa� si� ku
drzwiom  klubu.   Automat  chwilowo  zablokowany  by�
przez mundurowych. Normalnie ka�dy, kto chcia� tu wej��, musia� wetkn�� w szczelin� czytnika sw�j �eton. W ten w�a�nie spos�b zarejestrowano w pi�tek Sayena Meta. By�o to ostatnie miejsce jego rejestracji. Tonkai skin�� na sier�anta i wszed� do klubu. Skini�cie mia�o przypomnie�, �e od tego momentu absolutnie nikt nie ma prawa otworzy� drzwi. Poza, rzecz jasna, pracownikami Instytutu. W �rodku technicy ko�czyli rozstawianie tempaxu. Wpakowali ca�y sprz�t na niewielk�, cofni�t� w g��b estrad�. Cztery wielkie bloki emiter�w rozstawione by�y wok� wzmacniacza jak kolumny g�o�nikowe. Na pulpicie le�a�a metalowa obr�cz, wy�o�ona od wewn�trz mi�kk� sk�r�, po��czona ze wzmacniaczem d�ugim, skr�conym przewodem. Technicy krz�tali si� wok�, pod��czaj�c przystawki i testuj�c poszczeg�lne bloki. Tonkai stan�� z boku, obserwuj�c ich spod przymru�onych powiek. Nie odzywa� si�. �mierdz�ca sprawa. Facet z kursu szperaczy, ledwie par� dni przed zatrudnieniem w specjalnym, po prostu znika. Znika z kursu i znika z systemu ochronnego. Ostatnia rejestracja sprzed czterech dni, w klubie "Ka-roma". Dok�adnie przeszkolony telepata z klas� A, wprowadzony w tajniki funkcjonowania Instytutu. A te gnojki ze szkolenia, zamiast narobi� od razu wrzasku na ca�� stref�, pr�buj� spraw� zatuszowa�. Gdyby nie fakt, �e jaki� osio� po przyj�ciu Sayena na kurs zapomnia� go zdj�� z rejestru os�b obdarzonych zdolno�ciami specjalnymi, cholera wie, kiedy by do tego doszli. Sprawa wylaz�a przy rutynowej kontroli "uzdolnionych". A jeszcze ten drugi szczeniak, jak mu tam... Hornen Ast. Co prawda tylko z klasa B i bez �adnego przeszkolenia, ale za to �yciorys - pogratulowa�. Stary fajter Roty, p� roku w garze. Od amnestii do wynaj�cia. Niez�a parka. O ile maj� ze sob� co� wsp�lnego, ale z rejestracji wida� wyra�nie, �e tak. Na co ci idioci ze szkolenia liczyli? My�leli pewnie, �e kadet przed ostatecznym wcieleniem do s�u�by robi sobie ma�� wycieczk� po knajpach i burdelach, poszaleje i wr�ci. Zdaje si�, �e mieli na kursie taki zwyczaj. No, teraz im si� dobior� do dupy. Mokarahn, gdy zleca� mu t� spraw�, nie posiada� si� ze szcz�cia. Narobi teraz Faetnerowi smrodu, nie ma co. Szef technik�w sprawdza� przystawk� do robienia odbitek - nowa nowo��, od paru miesi�cy w linii - potem jeszcze raz przejecha� rutynowo po wszystkich po��czeniach. - W porz�dku - skin�� na Hartego, kt�ry siedzia� z boku z twarz� ukryt� w d�oniach, przygotowuj�c si� do wej�cia w tempax. - Mo�na zaczyna�. Telepata podni�s� si� jak zahipnotyzowany. Sztywnym krokiem podszed� do pulpitu. Usiad� w fotelu, zak�adaj�c obr�cz na g�ow� i zamkn�� oczy. Przez chwil� siedzia� nieruchomo, z wyrazem skupienia na twarzy. -  Got�w - powiedzia� w ko�cu. - Pami�tasz jego twarz? - zapyta� Tonkai, podchodz�c. - Charakterystyk� pola? - Tak, wszystko pami�tam. Zaczynajmy. Technicy rozpocz�li sw�j taniec wok� aparatury. Jeden z nich przebiega� palcami po pulpicie, dwaj inni obiegali go dooko�a, stroili emitery. - Daj wi�cej wysokich - powiedzia� Harte. - Drugi emiter nie stroi... jeszcze ze trzy... dobrze. Wi�cej wzmocnienia... nie, za du�o. Zejd� na �semk�. W porz�dku. Zaczekajcie chwil�... Otacza�a go mg�a. G�sta, b��kitna zas�ona, kt�rej nie potrafi� przebi� wzrokiem. Skupi� si� i skoncentrowa� maksymalnie - na nic. Chcia� ju� powiedzie�, �eby pod-kr�cili wzmocnienie, gdy mg�a ust�pi�a wreszcie, ods�aniaj�c nieco zamazany, ale do�� wyra�ny obraz. - Mam. Podci�gnij troch�... dobrze. Obraz wyostrzy� si�. Sal� klubu wype�nia� faluj�cy t�um. Wi�kszo�� go�ci otacza�a estrad�, niekt�rzy, skupieni pod �cianami i wok� baru, zaj�ci byli szklankami i sob�. Z trudem dawa�o si� co� dostrzec. Barwne smugi reflektor�w nakierowano na estrad�, reszta sali ton�a w p�mroku. Po chwili uderzy�a Hartego fala d�wi�k�w. Podgl�d by� pe�ny. Ponad kawiarniany gwar i pojedyncze okrzyki wybija� si� ostry, wysoki j�k gitary, b��dz�cej gdzie� po najwy�szych regestrach na tle powolnego pulsu basu i perkusji, w�r�d rozci�gni�tych, p�yn�cych leniwie akord�w. Pr�bowa� zmieni� punkt, z kt�rego obserwowa� klub. Odp�ywaj�c pod sufit, ku �rodkowi sali, obr�ci� si� powoli. Na estradzie sta�o czterech dirtas�w. Uwag� Hartego przyku� jeden z nich, kl�cz�cy tu� przy kraw�dzi estrady, z gryfem gitary wyci�gni�tym jak tylko by�o to mo�liwe w stron� publiczno�ci. Twarz zas�ania�y mu str�ki d�ugich, ciemnych w�os�w. Palce ch�opaka szybko przebiega�y po strunach, by w ko�cu zatrzyma� si� na jednym z najwy�szych prog�w, w d�ugim, wyci�gni�tym gdzie� spod serca d�wi�ku. Druga r�ka sprawnie manipulowa�a prze��cznikami przystawek, moduluj�c przeci�g�y, zawodz�cy ton. Gitarzysta odrzuci� g�ow� do t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin