2509.txt

(611 KB) Pobierz
JOHN GRISHAM



MALOWANY DOM
(PRZE�O�Y� JAN KRA�KO)


SCAN-DAL


Moim rodzicom, Weez i Du�emu Johnowi,
z mi�o�ci� i podziwem


ROZDZIA� 1

Ludzie ze wzg�rz i Meksykanie przyjechali tego samego dnia. By�a �roda, pocz�tek wrze�nia tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tego drugiego roku. Kardyna�owie przegrali pi�� mecz�w z Dodgersami, za trzy tygodnie ko�czy�a si� liga i sezon by� beznadziejny. Jednak�e bawe�na si�ga�a mi powy�ej g�owy, a tacie do pasa i bywa�o, �e przed kolacj� on i dziadek wymieniali szeptem s�owa, kt�re rzadko si� wtedy s�ysza�o. Zanosi�o si� na "dobre zbiory".
Byli farmerami, tyrali w pocie czo�a i popadali w pesymizm jedynie podczas rozm�w o pogodzie i o plonach. Zawsze by�o za du�o s�o�ca albo za du�o deszczu, na nizinach zawsze grozi�a pow�d�, ceny ziarna i nawoz�w sztucznych zawsze sz�y w g�r�, a rynek by� zawsze rozchwiany. A je�li kt�rego� dnia nie mieli powod�w do narzeka�, mama cicho mawia�a:
- Nie przejmuj si�, synku. M�czy�ni zawsze znajd� sobie jakie� zmartwienie.
Kiedy jechali�my szuka� ludzi ze wzg�rz, Dziadzio, czyli m�j dziadek, martwi� si� o koszty robocizny. Pracownikom najemnym p�acono za ka�de czterdzie�ci pi�� kilo zebranej bawe�ny. Dziadek m�wi�, �e przed rokiem dostawali p�tora dolara, tymczasem dosz�y go plotki, �e jaki� farmer z Lake City podbi� stawk� i p�aci im ju� dolara sze��dziesi�t.
W drodze do miasta sprawa koszt�w robocizny bardzo go trapi�a. Siedz�c za kierownic�, nigdy z nikim nie rozmawia�, a to dlatego - przynajmniej zdaniem mojej mamy, kt�ra sama by�a kiepskim kierowc� - �e s�abo prowadzi� i ba� si� samochod�w. Mia� forda pikapa z trzydziestego dziewi�tego roku i nie licz�c starego traktora marki John Deere, by� to nasz jedyny �rodek transportu. Ale brak wygodnego samochodu doskwiera� nam tylko wtedy, kiedy jechali�my do ko�cio�a, gdy� mama i babcia siedzia�y �ci�ni�te w szoferce, w swoich od�wi�tnych ubraniach, a tata i ja na skrzyni, w tumanach py�u. W rolniczej cz�ci Arkansas niewiele by�o nowoczesnych limuzyn.
Dziadek nigdy nie przekracza� sze��dziesi�tki. Twierdzi�, �e ka�dy samoch�d ma najefektywniejsz� pr�dko��, i sobie tylko znanym sposobem wyliczy�, �e dla starego forda jest to sze��dziesi�t kilometr�w na godzin�. Mama uwa�a�a - ale powiedzia�a to wy��cznie mnie - �e teoria dziadka jest �mieszna. M�wi�a te�, �e on i tata kiedy� si� o to pok��cili. Ale tata prowadzi� bardzo rzadko, a kiedy ju� siada� za k�kiem i bra� mnie do szoferki, z szacunku dla dziadka nigdy nie przekracza� sze��dziesi�tki. Mama podejrzewa�a, �e kiedy by� sam, je�dzi� znacznie szybciej.
Skr�cili�my na szos� numer sto trzydzie�ci pi�� i dziadek zacz�� ostro�nie zmienia� biegi - powoli wciska� peda� sprz�g�a, delikatnie przesuwa� d�wigni� na kolumnie kierownicy - by po pewnym czasie rozp�dzi� w�z do pr�dko�ci doskona�ej. Nachyli�em si� i zerkn��em na licznik: sze��dziesi�t na godzin�. Dziadek u�miechn�� si� do mnie, jakby�my obydwaj byli zgodni co do tego, �e pr�dko�� ta jest fordowi z g�ry przypisana.
Szosa numer sto trzydzie�ci pi�� przecina�a p�askie tereny uprawne Delty. Jak okiemsi�gn��, pola po jej obu stronach biela�y od bawe�ny. Nadesz�a pora zbior�w, dla mnie najcudowniejsza pora roku, poniewa� na dwa miesi�ce zamykano szko��. Ale dla dziadka by� to czas nie ko�cz�cych si� trosk.

Po prawej stronie, u Jordan�w, zobaczyli�my grup� Meksykan�w pracuj�cych na polu przy drodze. Pochyleni, z workami na plecach, stali po pas w bieli i zwinnymi ruchami palc�w zrywali z szypu�ek bawe�niane kulki. Dziadek mrukn�� co� pod nosem. Nie lubi� Jordan�w, bo byli metodystami i kibicowali Cubsom. A to, �e na ich polu pracowali ju� Meksykanie, stanowi�o dobry pow�d, �eby nie lubi� ich jeszcze bardziej.
Nasza farma le�a�a nieca�e dwana�cie kilometr�w od miasta, ale przy pr�dko�ci sze��dziesi�ciu kilometr�w na godzin� wyprawa do Black Oak trwa�a dwadzie�cia minut. I to zawsze, nawet wtedy, kiedy ruch by� bardzo ma�y. Dziadek nie uznawa� manewru wyprzedzania. Oczywi�cie samochodem jad�cym najwolniej by� zwykle nasz ford. Niedaleko Black Oak dop�dzili�my traktor z przyczep� wype�nion� po brzegi �wie�o zebran� bawe�n�. Przednia po�owa przyczepy by�a przykryta brezentow� plandek�, na kt�rej weso�o podskakiwa�y bli�niaki Montgomerych, moi r�wie�nicy. Zobaczyli nas, znieruchomieli i pomachali nam r�k�. Ja im odmacha�em, dziadek nie. Prowadz�c, nigdy nie pozdrawia� nikogo ruchem g�owy ani nikomu nie macha�, a to dlatego, �e ba� si� oderwa� r�ce od kierownicy. Wiedzia�em to od mamy, kt�ra m�wi�a, �e ludzie gadaj� za jego plecami, uwa�aj� go za chama i aroganta. Osobi�cie nie s�dz�, �eby si� tym przejmowa�.
Jechali�my za Montgomerymi, dop�ki nie skr�cili do odziarniarni. Przyczep� ci�gn�� zdezelowany massey harris, prowadzony przez Franka, najstarszego syna Montgomerych. Frank wylecia� z pi�tej klasy podstaw�wki i wszyscy w ko�ciele uwa�ali, �e marnie sko�czy.
Szosa numer sto trzydzie�ci pi�� przesz�a w Main Street, kr�tk� ulic� przecinaj�c� ca�e miasto. Min�li�my ko�ci� baptyst�w, co robili�my bardzo rzadko, gdy� zwykle wst�powali�my tam na modlitw�. Wszystkie sklepy, sk�ady, urz�dy, ko�ci�, a nawet szko�a sta�y frontem do Main Street. W soboty samochody, traktory i przyczepy jecha�y ulic� zderzak w zderzak, gdy� farmerzy zje�d�ali t�umnie do Black Oak na cotygodniowe zakupy. Ale tego dnia by�a �roda, wi�c bez k�opot�w zaparkowali�my przed sklepem kolonialnym Popa i Pearl Watson�w.
Czeka�em na chodniku, dop�ki dziadek nie kiwn�� g�ow� w stron� drzwi. By� to znak, �e mog� kupi� sobie ci�gutk� na kredyt. Kosztowa�a tylko centa, co wcale nie oznacza�o, �e dziadek fundowa� mi j�, ilekro� przyje�d�ali�my do miasta. Bywa�o, �e g�ow� nie kiwa�, ale nawet kiedy nie kiwa�, wchodzi�em do sklepu i snu�em si� przy kasie dop�ty, dop�ki Pearl nie wsun�a mi ci�gutki do r�ki, surowo zastrzegaj�c, �ebym pod �adnym pozorem nie m�wi� o tym dziadkowi. Ba�a si� go. Eli Chandler by� biedakiem, lecz biedakiem niezwykle dumnym. Pr�dzej umar�by z g�odu, ni� przyj��by ja�mu�n�, a ja�mu�n� by�a w jego mniemaniu nawet ci�gutka. Gdyby dowiedzia� si�, �e przyj��em od niej cho�by cukierka, zbi�by mnie kijem, dlatego ilekro� Pearl kaza�a mi przysi�c, �e dochowam tajemnicy, zawsze ch�tnie przysi�ga�em.
Ale tym razem dziadek g�ow� kiwn��. Pearl jak zawsze odkurza�a lad�. Wszed�em, sztywno u�cisn��em j� na powitanie, si�gn��em do s�oja, wyj��em ci�gutk�, po czym z�o�y�em zamaszysty podpis na rachunku. Pearl przyjrza�a si� mu uwa�nie i powiedzia�a:
- Coraz lepiej, Luke.
- Nie�le jak na siedmiolatka, co? - odrzek�em; pod okiem mamy ju� od dw�ch lat wprawia�em si� w �wiczeniu podpisu. - Gdzie Pop? - Pearl i Pop byli jedynymi doros�ymi, kt�rzy pozwalali mi m�wi� do siebie po imieniu, ale tylko w sklepie i tylko wtedy, kiedy byli�my sami. Gdy wchodzi� jaki� klient, natychmiast stawali si� panem i pani� Watson. Nikomu o tym nie m�wi�em, jedynie mojej mamie, a ona powiedzia�a, �e �adne inne dziecko na pewno nie ma takiego przywileju.
- Na zapleczu, uk�ada towar - odrzek�a Pearl. - Gdzie dziadek?
Jej �yciowym powo�aniem by�o �ledzenie poczyna� wszystkich mieszka�c�w miasta, dlatego na pytanie zwykle odpowiada�a pytaniem.
- W herbaciarni. Szuka Meksykan�w. Mog� wej�� na zaplecze? - Postanowi�em z ni� wygra�.
- Lepiej nie. Ludzi ze wzg�rz te� najmujecie?
- Je�li tylko ich znajdziemy. Eli m�wi, �e teraz przyje�d�a ich znacznie mniej ni� kiedy�. I �e s� troch� szurni�ci. Gdzie Champ? - Champ by� starym psem, kt�ry nie odst�powa� Popa na krok.
Pearl u�miecha�a si�, ilekro� m�wi�em o dziadku "Eli". Ju� mia�a zada� mi jakie� pytanie, gdy zadzwoni� dzwoneczek u drzwi i do sklepu wszed� prawdziwy Meksykanin, zal�kniony i potulny jak wszyscy Meksykanie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Pearl grzecznie skin�a mu g�ow�.
- Buenos dias, senor! - krzykn��em.
- Buenos dias. - Meksykanin u�miechn�� si� nie�mia�o i znikn�� za p�kami.
- To dobrzy ludzie - rzuci�a p�g�osem Pearl, jakby tamten rozumia� po angielsku i m�g� poczu� si� ura�ony komplementem. Odgryz�em po�ow� ci�gutki i zacz��em powoli �u�; drug� po�ow� zawin��em w papierek i schowa�em do kieszeni na p�niej.
- Eli martwi si�, �e b�dzie musia� du�o im p�aci� - powiedzia�em.
Za p�kami sta� klient i Pearl nagle o�y�a, odkurzaj�c i wyr�wnuj�c rz�d pude�ek przy jedynej kasie w sklepie.
- Eli martwi si� o wszystko - odpar�a.
- Jest farmerem.
- Ty te� b�dziesz farmerem?
- Nie. Baseballist�.
- U Kardyna��w?
- No jasne.
Pearl zacz�a nuci� pod nosem jak�� melodyjk�, tymczasem ja czeka�em na Meksykanina. Zna�em jeszcze kilka s��w po hiszpa�sku i chcia�em sprawdzi�, czy je zrozumie.
Stare drewniane p�ki ugina�y si� pod ci�arem �wie�ych towar�w. Uwielbia�em bywa� w sklepie w porze zbior�w, poniewa� Pop wype�nia� p�ki od pod�ogi po sam sufit. Bawe�na schodzi�a z p�l, pieni�dze przechodzi�y z r�ki do r�ki.
Zza drzwi wychyn�a g�owa dziadka.
- Chod�my - rzuci�. - Jak si� masz, Pearl.
- Jak si� masz, Eli. - Pearl poklepa�a mnie po g�owie i pchn�a w stron� wyj�cia.
- Gdzie Meksykanie? - spyta�em.
- Maj� by� pod wiecz�r.
Wsiedli�my do pikapu i pojechali�my w kierunku Jonesboro, gdzie dziadek zawsze znajdowa� ludzi ze wzg�rz.

Zaparkowali�my na poboczu, przed skrzy�owaniem asfalt�wki ze �wir�wk�. Dziadek uwa�a�, �e w hrabstwie nie by�o miejsca, gdzie ludzie ze wzg�rz pojawialiby si� cz�ciej. Ja nie by�em tego taki pewny. Pr�bowa� ich z�apa� ju� od tygodnia i jak dot�d bez skutku. Usiedli�my na otwartej klapie i w piek�cym s�o�cu siedzieli�my bez s�owa przez dobre p� godziny, zanim zatrzyma�a si� pierwsza ci�ar�wka. By�a czysta i mia�a dobre opony. Gdyby dopisa�o nam szcz�cie i gdyby�my znale�li tych ze wzg�rz, mieszkaliby z nami przez dwa miesi�ce. Dlatego szukali�my ludzi porz�dnych i zadbanych, a to, �e ci�ar�wka by�a �adniejsza od p�ci�ar�wki dziadka, dobrze wr�y�o.
- Dzie� dobry - powiedzia� dziadek, kiedy ucich� warkot silnika.
- Dzie� dobry - odrzek� kierowca.
- Sk�d jeste�cie?
- Mieszkamy na p�noc od Hardy.
Poniewa� szos� nic nie jecha�o, dziadek stan�� na jezdni i z przyjaznym wyrazem twarzy ogarn�� w...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin