Leone Laura - Magiczne slowa.doc

(550 KB) Pobierz

LAURA LEONE

 

Magiczne słowa

(Ulterior motives)


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Shelley zauważyła go od razu.

Należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy wyróżniają się nawet w największym tłumie. Nie lubiła określenia „niedbała elegancja”, pasowało ono jednak do tego nieznajomego zbyt dobrze, by mogła je teraz po prostu odrzucić. Mężczyzna wydawał się tak swobodny w skrojonym na miarę garniturze i błyszczących włoskich butach, jakby się w nich urodził. Obserwował tłum spod długich, czarnych rzęs, a jego wyraz twarzy mówił o rozbawieniu i uprzejmym zainteresowaniu.

Sprawiał wrażenie człowieka inteligentnego, nietuzinkowego i obdarzonego nienagannymi manierami. Najlepiej będzie, zdecydowała rozsądnie Shelley, po prostu zignorować go.

Wbrew temu postanowieniu jednak, jej wzrok wciąż wędrował w stronę nieznajomego. Po chwili zauważyła, że on także patrzy na nią.

Zdziwiony śmiałym spojrzeniem dziewczyny, mężczyzna przyglądał się jej z uznaniem i ciekawością. Shelley nie spłoniła się i nie odwróciła. Nie akceptowała nowoczesnych przesądów dotyczących kontaktu wzrokowego pomiędzy nie znanymi sobie ludźmi. Jeśli coś wydawało się interesujące, uprzejmość zdawała się nakazywać, by wyrażało to także spojrzenie.

Tym razem jednak sytuacja była zupełnie wyjątkowa. Zafascynowały ją niebieskie oczy mężczyzny, tajemniczy uśmiech, energia promieniująca z całej jego sylwetki.

Nieznajomy ruszył powoli w jej kierunku. Shelley czuła się niczym zahipnotyzowana. Nie miała pojęcia, co powiedzieć, gdy ten mężczyzna stanie przed nią. Cześć wydawało się zbyt banalne, Nie mogę oderwać od ciebie wzroku zabrzmiałoby śmiesznie. Wyraz jego oczu upewnił ją, że to on znajdzie właściwe słowa. Shelley czuła wyraźnie, że za chwilę spotka ją coś niezwykłego.

Uważaj!krzyknął ktoś, a zaraz potem kelnerka potrąciła Shelley, wylewając na nią trzy kieliszki czerwonej sangrii.

O, nie!zawołała Shelley.

Och, strasznie przepraszam. Proszę pozwolić, ja to zrobię. To była moja wina... – usprawiedliwiała się przerażona kelnerka, próbując dość chaotycznymi ruchami ratować ubranie Shelley.

Nic się nie stało. Proszę się tym nie martwićodparła Shelley uspokajająco. – Stanęłam dokładnie na pani drodze.

Bez wątpienia tak właśnie byłozgodził się Wayne Thompson. – Czemu stałaś tam niczym słup ogłoszeniowy?

Shelley spojrzała z zawstydzeniem na swego młodego współpracownika.

Musisz zostać tutaj i porozmawiać z klientem. Ja pojadę do domu przebrać się. I, proszę, wykaż choć odrobinę taktu.

Wayne powiódł wzrokiem po ogromnej sali, w której zgromadziło się kilkuset gości potencjalnego klienta Shelley. Firma Keene International wydała to dosyć kosztowne przyjęcie, by uczcić swój pierwszy rok w Cincinnati. Zaproszeni zostali wszyscy, których teraz lub w przyszłości wiązać miały z Keene International interesy. Shelley, jako dyrektorka Ośrodka Językowego Babel, starała się właśnie uzyskać kontrakt na prowadzenie dla Keene wszystkich kursów językowych i kulturoznawczych. Umowa miała również zapewniać Babel wyłączność na wszelkiego rodzaju tłumaczenia.

Jak wrócisz do domu, jeśli ja zostanę tutaj? Czy nie przyjechałaś dzisiaj autobusem?zdziwił się Wayne.

Takprzyznała mu rację Shelley. O tej porze autobus jeździł w stronę jej domu zaledwie raz na godzinę. – Kiedy wrócę, wszyscy będą się już rozchodzićodezwała się głośno, wyraźnie już poirytowana. Myśl, że będzie musiała zapłacić za taksówkę do domu, była absolutnie nie do zniesienia dla osoby tak oszczędnej jak Shelley.

Naprawdę nie mam po co tu zostawaćzauważył Wayne.

Shelley zastanowiła się nad tym przez chwilę. Wayne był księgowym i rozmowy z klientami rzeczywiście nie należały do jego obowiązków.

Niezdecydowała wreszcie. – Chcę, byś został i obserwował tego okropnego faceta. Nie ufam mu.

Komu?

Chuckowi.

Wayne uniósł w zdumieniu swe jasne brwi.

Masz na myśli Charlesa Winstona-Clarke’a?

Tak. – Shelley rozejrzała się dokoła, lecz nigdzie nie mogła dostrzec swego rywala, dyrektora Szkoły Języków Obcych Elitę. – Jeśli planuje dokonać ostatniej rozpaczliwej próby uzyskania kontraktu od Keene, zrobi to dzisiaj. I chcę o tym wiedzieć.

Doświadczyła już tak wielu podstępnych, nieuczciwych i nieprofesjonalnych zagrywek ze strony swego głównego rywala, że teraz wolała mieć go na oku.

Shelley, wino ścieka z ciebie prosto na ten piękny dywanzauważył Wayne.

I zdążyłam już porządnie zmarznąć. Muszę stąd iśćstwierdziła z roztargnieniem Shelley. Ktoś ją powstrzymywał. Ten nieznajomy. Mężczyzna, który wprawił ją w hipnotyczny trans zakończony niefortunnym zderzeniem z kelnerką. Przerywając na moment swą cichą wymianę zdań z Wayneem, Shelley podniosła wzrok.

Wciąż tam był. Wydawał się niezwykle rozbawiony. Shelley popatrzyła na niego chmurnym wzrokiem. Odpowiedział jej czarującym uśmiechem, podchodząc bliżej.

Odwiozę cię do domuoznajmił.

Shelley wciąż mu się przyglądała, gdy Wayne zadał najbardziej oczywiste pytanie:

Kim jesteś?

Jestem przyjacielem... – zawiesił głos.

Shelleypomogła mu.

Shelleypowtórzył miękko, jakby odpowiadał na niezwykle ważne pytanie.

Wayne spojrzał niepewnie na Shelley. Shelley zaś z obawą przypatrywała się przystojnemu nieznajomemu. Instynkt podpowiadał jej, że jest to najbardziej fascynujący mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkała. Rozsądek natomiast mówił, że może się on okazać porywaczem, handlarzem niewolników czy nawet, Boże broń, zagorzałym kibicem sportowym.

Bardzo niebezpiecznie byłoby znaleźć się z nim w samochodzie sam na sam. Mogła go jednak nigdy więcej nie zobaczyć...

Cóż, może...

Chwilę później Shelley i jej nowo poznany przyjaciel opuścili przyjęcie, kierując się do hotelowej windy. Zanim wyszli z budynku, mężczyzna zapytał Shelley, czy zostawiła w szatni płaszcz.

Nie, podwiózł mnie Wayne.

Nieznajomy otworzył drzwi i wyszli na zewnątrz. Kwietniowe powietrze było przyjemne, lecz mimo wszystko zbyt zimne, by spacerować w samej tylko bluzce, do tego mokrej. Mężczyzna zauważył drżenie Shelley.

Mogłabyś wrócić do środka i zaczekać na mniezaproponował. – Przyjadę po ciebie nie później niż za minutę.

Zgodziła się skwapliwie. Zmarzła, a poza tym w ten sposób zyskiwała jeszcze chwilę, by zdecydować, czy rzeczywiście chce wsiąść do samochodu obcego mężczyzny, który poderwał ją na przyjęciu, nawet jeśli było to bardzo eleganckie przyjęcie. Zanim odszedł, posłał jej jeszcze ostatnie rozbawione spojrzenie. Jakby znał jej myśli i wiedział, że i tak zdecyduje się z nim pojechać mimo wszystkich wątpliwości.

Z jego ruchów, podobnie jak ze słów, przebijała pewność siebie. Shelley zauważyła, że mówi bez jakiegokolwiek akcentu. Po wielu latach studiów nad językiem, Shelley momentalnie zauważała tego rodzaju szczegóły. W ten sposób mówili często ludzie, którzy wychowywali się w dwu lub więcej krajach, ponieważ brakowało im stałego modelu mowy potocznej.

Nigdy przedtem nie przeżyła tego rodzaju fascynacji od pierwszego wejrzenia i chciała teraz dowiedzieć się, co też tak bardzo ją zaintrygowało. Może nie była nigdy najlepsza z matematyki, nie zawsze też udawało się jej nadążać za wszystkimi nowinkami światowej mody, potrafiła jednak poznać się na ludziach. Od chwili gdy zobaczyła tego mężczyznę po raz pierwszy, wyczuwała, że to niewątpliwie piękne ciało należało do człowieka o równie interesującym wnętrzu.

Wierny swemu słowu, nieznajomy po chwili zajechał przed hotel. Nawet jeśli Shelley była jeszcze niezdecydowana, widok samochodu przekonał ją ostatecznie. Do czerwonego kabrioletu porsche wsiadłaby nawet wówczas, gdyby prowadził go Kuba Rozpruwacz.

Całe życie marzyła o przejażdżce takim wozem. Wyobrażała sobie, że jedzie krętą górską drogą o zachodzie słońca niczym bohaterka Dynastii czy Aniołków Charliego.

Wysiadł z wozu i obszedł go dookoła, by otworzyć przed nią drzwi. Sympatyczny, staroświecki gest, o którym Shelley prawie zapomniała.

Czy nie moglibyśmy opuścić dachu? spytała, kiedy jej nieznajomy zasiadł z powrotem za kierownicą. Odpowiedział Shelley uśmiechem. – Zawsze marzyłam o przejażdżce takim wozem z opuszczonym dachem ...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin