Amor Wincit Omnia
hjklzxcvbnmrtyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmrtyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmrtyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmrtyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmrtyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnmqwertyuiopasdfghjklzxcvbnm
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy Bella Swan ujrzała na taśmociągu swoją walizkę,
chciała złapać ją i najbliższym lotem powrócić
z Włoch do Anglii. Nim jednak zdążyła sięgnąć po swój
bagaż, chwyciła go jakaś dłoń i szansa ucieczki przepadła.
- Alice! - odezwał się mężczyzna niskim, basowym, lecz
z włoska miękkim i aksamitnie melodyjnym głosem.
Podniosła wzrok. Widzieli się wprawdzie po raz pierwszy
w życiu, lecz Bella wielokrotnie oglądała jego zdjęcia.
Ten wysoki, przystojny brunet, ubrany w elegancki
garnitur, z całą pewnością nazywał się Edward Cullen.
Był nieco starszy i dojrzalszy niż na fotografiach sprzed
kilku lat, i dzięki temu jeszcze bardziej atrakcyjny.
- Edward, jak miło z twojej strony... - wykrztusiła, starając
się wymuszonym uśmiechem zamaskować niepewność.
- Nie spodziewałam się, że ktoś... to znaczy, że
właśnie ty będziesz na mnie czekał. Zamierzałam dowiedzieć
się o pociąg...
- Miałem akurat coś do załatwienia w Pizie - powiedział
Edward Cullen.
Z walizką w dłoni stał bez ruchu wśród kłębiącego się
tłumu i intensywnie, a przy tym nieco zuchwale, swymi
smoliście czarnymi i lekko przymrużonymi oczyma wpatrywał
się w Bellę.
- Widzę, że wyrosłaś na piękną kobietę, Alice - stwierdził
po pełnej napięcia i dla niej bardzo długiej chwili.
- Dzięki, Edward... - bąknęła. - Jak się miewa babcia
Zafrina?
- Bardzo się cieszy z powrotu marnotrawnej wnuczki!
Od kiedy tylko dowiedziała się, że przyjedziesz, wypatruje
za tobą oczy. Dlatego zawiozę cię prosto do Fortino, do
Villa Castiglione... Chodźmy!
Po chwili dotarli do zaparkowanego przed budynkiem
dworca lotniczego luksusowego maserati.
Szybko ruszyli w drogę. Sportowy wóz, sunąć drogą
dojazdową, błyskawicznie nabierał prędkości, a gdy wjechali
na autostradę, Bella z obawą spoglądała na szybkościomierz.
- Alice, mam nadzieję, że już doszłaś do siebie - przerwał
milczenie Edward.
- Cóż, Edward... - bąknęła zdezorientowana.
- Po stracie rodziców - uściślił.
Westchnęła z ulgą, bo dowiedziała się, co miał na myśli
i dzięki temu nie palnęła żadnego głupstwa. On jednak
uznał jej reakcję za oznakę bólu, gdyż dodał pełnym
współczucia głosem:
- To była naprawdę straszna tragedia! Bardzo mi przykro,
że nie udało mi się przyjechać na pogrzeb i mogłem
tylko napisać...
- Dziękuję ci, Edward! - przerwała mu ze sztuczną emfazą
Bella. Kondolencyjny list Edwarda był tak oficjalny
i sztywny, jakby został napisany pod przymusem. Mimo
to dodała nieszczerze: - Twoje słowa były dla mnie bardzo
krzepiące.
Powstrzymał się od komentarza, zachowując sceptyczne
milczenie. W ogóle niewiele się odzywał przez resztę
drogi z Pizy do Fortino w Toskanii, gdzie znajdowały się
rozległe winnice Cullenów i ich rodowa siedziba, Villa
Castiglione. Zachowywał się tak, jakby wciąż był obrażony
na Alice za to, co zrobiła przed laty.
Skoro tak, po co w ogóle przyjeżdżał na lotnisko? - zastanawiała
się Bella. Mógł przecież wysłać kogoś ze
służby... No, ale przynajmniej dzięki temu poznałam wreszcie
kogoś z rodziny Cullenów, pocieszała się w myślach.
Sytuacja nie wyglądała jednak najlepiej. Edward, poza
zdawkową uprzejmością, wciąż nie przejawiał żadnych
przyjaźniejszych uczuć. Milczący i odległy, skupił się na
prowadzeniu samochodu i zdawał się zapomnieć o istnieniu
Belli.
Może to zresztą i lepiej, w ten sposób zyskiwała bowiem
trochę czasu, by jeszcze raz wszystko przemyśleć
i psychicznie przygotować się do tego, co będzie się działo
podczas najbliższego weekendu.
Jeszcze tego wieczoru spotka się z babcią Zafriną, czyli
signorą Zafriną Cullen, a jutro, to znaczy w sobotę,
weźmie udział w rodzinnym przyjęciu, na którym będzie
Jacob, młodszy brat Edwarda, oraz kuzynka Jane...
Jeśli Belli uda się przez to wszystko przebrnąć i dotrwać
do końca weekendu, nie budząc niczyich podejrzeń,
będzie wspaniale. Bardziej jednak prawdopodobne było,
że wszystko się wyda.
Na samą myśl o tym ogarnęło ją przerażenie. Alice
Brandon byłaby raz na zawsze skompromitowana
w oczach swojej włoskiej rodziny, a ona, Bella Swan,
wyszłaby na nędzną oszustkę, a w najlepszym wypadku
na głupią awanturnicę, która dała się namówić na tę żałosną
eskapadę i zgodziła się udawać kogoś, kim nie jest!
Wszystko zaczęło się w sali bankietowej hotelu „Chesterton"
w Pennington, podczas zjazdu absolwentek Roedale
School, prestiżowej szkoły dla dziewcząt, mającej
swoją siedzibę w cichej i malowniczej wsi Cotswold, odległej
o kilkanaście kilometrów od miasta.
Bella Swan, która dzięki otrzymanemu stypendium
mogła skończyć ten dobry i drogi zakład, teraz szykowała
się do objęcia w nim posady nauczycielki. Z tej przyczyny
podczas spotkania, spełniając życzenie dyrektorki, poinformowała
swoje dawne koleżanki o wprowadzonych
unowocześnieniach oraz o aktualnych osiągnięciach szkoły.
Władze Roedale School liczyły, że niektóre z zamożnych
absolwentek zostaną w ten sposób zachęcone do
przysłania tu swych córek.
Prawie wszystkie z dawnych „roedalianek" wywodziły
się z bogatych domów, a do najzamożniejszych zaliczała
się niewątpliwie Alice Brandon. Odziedziczyła wielką ro
dzinną fortunę, dzięki czemu stała się współwłaścicielką
licznych dochodowych nieruchomości, w tym dwóch luksusowych
hoteli: „Chesterton", gdzie odbywała się impreza,
oraz „Hermitage", którym osobiście zarządzała.
Bella dość szybko zmęczyła się wysłuchiwaniem hałaśliwych
i chaotycznych opowieści o mężach, dzieciach
oraz majątkach, i postanowiła w dyskretny sposób opuścić
towarzystwo, gdy na sali bankietowej pojawiła się
' spóźniona panna Brandon. Witając się z dawnymi koleżankami
i zamieniając z nimi po kilka zdań, zaczęła kierować
się w stronę Belli.
Gdy stanęła naprzeciwko niej, uśmiechnęła się i zapytała:
- Pamiętasz mnie?
- Jak mogłabym zapomnieć? - odpowiedziała Bella.
- Gdy tu przyszłam, kelner wziął mnie za ciebie...
Alice roześmiała się.
- Wygląda na to, że nic się nie zmieniło i nadal mogłybyśmy
udawać bliźniaczki - zauważyła.
- Chyba tak - potwierdziła Bella, przyglądając się
koleżance, ubranej w cudowny kostium z pracowni jakiegoś
doskonałego, zapewne włoskiego projektanta. -Mimo.
upływu lat, wciąż jesteśmy prawie jak dwie krople wody.
Bella Swan i Alice Brandon były do siebie niezwykle
podobne już wtedy, gdy jako dziesięciolatki rozpoczęły
naukę w Roedale School, i tak było aż do ukończenia
szkoły. Teraz, osiem lat po maturze, gdy stały się już
dojrzałymi kobietami, nadal wyglądały jak swoje lustrza
ne odbicia. Te same duże czarne oczy i jedwabiste czarne
włosy, te same harmonijne rysy, ta sama oliwkowa cera,
ta sama zgrabna sylwetka...
- Co porabiasz? - zapytała Alice.
Ech, dobrze byłoby zrobić wrażenie i odpowiedzieć, że
jestem szefową dużej firmy albo żoną milionera! - pomyślała
Bella. Stwierdziła jednak zgodnie z prawdą:
- Jestem nauczycielką. Do niedawna pracowałam
w Birmingham, a od przyszłego semestru zacznę uczyć
włoskiego i francuskiego w Roedale. Teraz siedzę w domu
w Pennington i robię tłumaczenia dla firmy, która eksportuje
na kontynent.
- Zawsze miałaś smykałkę do języków.
- Pamiętasz?
- Wyobraź sobie.
Było to dziwne, bowiem w szkolnych czasach Alice
prawie nie zauważała Belli. Zadzierała nosa i przyjaźniła
się tylko z dziewczętami z najbogatszych domów.
A teraz...
- Napijmy się za spotkanie po latach -zaproponowała
Alice Brandon,
- Z chęcią.
Przeszły do baru i zamówiły wódkę z tonikiem.
- To straszne, co spotkało twoich rodziców, przyjmij
wyrazy współczucia - powiedziała Bella. Państwo Brandonowie
zginęli niedawno w katastrofie lotniczej, o czym
rozpisywała się prasa.
- Dzięki! - Głos Alice lekko zadrżał. - Wiesz, że oni
nigdy nie wsiadali do tego samego samolotu? Pierwszy
raz polecieli razem...
- O mój Boże!
- A jak tam twoja rodzinka? - Alice Brandon szybko
się opanowała.
- Cóż, mój tata zmarł, kiedy byłam na uniwersytecie...
- Współczuję ci!
- Dzięki. A mama nadal mieszka w tym samym domu
w Pennington - kontynuowała Bella. - I babcia też. Tylko
moja młodsza siostra się wyprowadziła, bo niedawno
wyszła za mąż.
- Angela?
- Pamiętasz ją?
- Oczywiście. Taka wysoka blondynka, ani trochę do
ciebie... - Alice roześmiała się - ...to znaczy do nas niepodobna!
- Właśnie.
- Więc wyszła za mąż?
- Tak. I już spodziewa się dziecka.
- A ty?
- O ile mam dobre informacje, nie jestem w ciąży
- zażartowała Bella. - Męża też nie mam.
- Ale spotykasz się z kimś? '
- W tej chwili nie. W Birmingham trochę zaprzyjaźniłam
się z Mikiem Newtonem, wicedyrektorem szkoły,
w której pracowałam - kontynuowała pół żartem, pół serio
Bella. - Niestety, ta znajomość okazała się pomyłką
i teraz jestem sama. A ty?
- Obecnie mam faceta! - pochwaliła się Alice.
- Możesz coś mi o nim powiedzieć?.
- Nazywa się Jasper Hale, jest Francuzem, pracuje
jako dziennikarz. Poznałam go kilka tygodni temu. Przyjechał
do Anglii, by napisać jakiś reportaż, i dotarł do
Pennington, gdzie, na kilka dni zatrzymał się w moim
„Hermitage". I chociaż jakiś czas temu, po bardzo przykrym
miłosnym rozczarowaniu, przyrzekłam sobie, że już
nigdy się nie zakocham i będę traktować mężczyzn z zimnym
wyrachowaniem, zadurzyłam się w Jasperu jak nastolatka.
- Aon?
- A on, no cóż! - westchnęła Alice Brandon. - Ponieważ
jako korespondent wciąż jeździ po całym świecie, nie
ma czasu, by wyznać mi, co do mnie czuje. Mam jednak
nadzieję, że jego serce bije dla mnie... Jeszcze po jednym
drinku?
- Nie, dziękuję.
- Więc może zjemy razem kolację? - zaproponowała
Alice. - Tylko we dwie, broń Boże nie w towarzystwie
tych szczebiotliwych damulek, w jakie pozamieniały się
nasze dawne koleżanki.
- Ech! - westchnęła Bella, machnąwszy ręką. - Ty
byłaś z nimi tylko przez chwilę, a ja przez ładne kilka
godzin, bo dyrektorka zobowiązała mnie, bym z okazji tej
imprezy dyskretnie promowała szkołę.
- Współczuję! Wydaje mi się, że zupełnie nie pasujesz
do tego towarzystwa.
- Niestety.
- Kiedyś lubiłam głośne przyjęcia, jednak ostatnio się
zmieniłam... lecz ty zawsze byłaś inna... hm... bardziej
skupiona...
- Po prostu nieznośnie ponura! - przyznała samokrytycznie
Bella. - Tak ponura, że na co dzień trudno było
ze mną wytrzymać. Gdy więc wreszcie skończyłam Roedale
School i wyjechałam do Londynu na uniwersytet,
w domu wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Na studiach humor ci się poprawił? - spytała Alice.
- Zdecydowanie. Wydoroślałam i przestałam się boczyć
na cały świat, po prostu nabrałam apetytu na normalne
życie...
- A na kolację w moim towarzystwie też masz apetyt?
- Jasne - zgodziła się Bella. - Tylko na chwilę wrócę
do sali, żeby się pożegnać.
- A ja daruję sobie te czułości. Zaczekam tutaj i zamówię,
co trzeba.
- Będę za kwadrans, najdalej za pół godziny.
Kolacja w „dyrektorskim" gabinecie bankietowym, odseparowanym
od ogólnej sali restauracyjnej, upłynęła im
w nad wyraz miłej i serdecznej atmosferze, co było o tyle
dziwne, że przed laty, jako nastolatki, poza zewnętrznym
podobieństwem, nie miały ze sobą nic wspólnego. Pochodziły
z różnych środowisk i interesowały się zupełnie czym
innym. Bella z wielką pasją poznawała obce języki, natomiast
Alice ekscytowała się modą i kosmetykami.
Teraz jednak, jako dorosłe kobiety, nieoczekiwanie poczuły
do siebie niekłamaną sympatię, w konsekwencji
czego najpierw zaczęły systematycznie spotykać się na
mieście, aż wreszcie któregoś dnia Alice Brandon zawitała
w skromne progi starego domu rodziny Swanów.
- To po prostu niesamowite! - wykrzyknęła na jej widok
Renee Swan, matka Belli. - Przez ostatnie lata
stałyście się do siebie jeszcze bardziej podobne!
- Tylko że pani córka jest szczuplejsza i włosy jej się
same kręcą... - z nutką pozbawionej jadu zazdrości powiedziała
Alice. - Chciałabym zaprosić panią i Bellę na
kolację, mogłybyśmy wybrać się do jakiejś restauracji.
- Przykro mi, moje dziecko, ale nie mogę - odpowiedziała
Renee.. - Moja mama jest ciężko chora, nie
wstaje z łóżka i dlatego muszę stale być przy niej. Zresztą,
sama też nie czuję się najlepiej, będę operowana, tylko
czekam w kolejce na fundusze z ubezpieczeń. Ech, szkoda
gadać, strasznie jestem tym wszystkim zmęczona i zupełnie
się nie nadaję do wieczornych wypadów na
miasto...
- To zrobimy inaczej, pani Swan! - stwierdziła Alice
...
Minia1212