Uczucie i szejk.docx

(422 KB) Pobierz

1

 

 

- 28bella-edward-new-moon(22).jpg

 

 

 

Uczucie i szejk

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

Szejkowi Edwardowi Cullenowi nie było do śmiechu. Francuski

żeglarz jachtowy nie tylko włamał się do jego rodzinnej posiadłości na wyspie

Zanzibar, którą tak lubiła jego matka, lecz także wykorzystał jego prywatną

przystań do przemytu narkotyków. Teraz bezczelnie oferował mu kobietę, w

zamian za puszczenie go wolno.

Czy ten nędznik myśli, że ma do czynienia z kimś, kto zadowala się

przypadkowym seksem z nieznajomą? Jeśli tak...

- To naprawdę wyjątkowa kobieta - tłumaczył z wprawą alfonsa narkotykowy

francuski dealer. - Długie, brązowe, przypominające jedwab włosy. Jest

przepiękna. Jasne niebieskie oczy, w których można się zagubić. Pełne jędrne

piersi... - Narysował w powietrzu klepsydrę. - Fantastyczne nogi, długie i...

- Tak, i do tego zapewne jest dziewicą? - przerwał kpiąco szejk Edward,

pogardzając człowiekiem, który jest w stanie bez wahania sprzedać swoją

dziwkę w zamian za odzyskanie wolności.

- Oczywiście - odpowiedział natychmiast James Wiels.

Niewątpliwie był świetnym kłamcą. Na jego twarzy nie pojawił się nawet

cień wątpliwości, zanim odpowiedział, chociaż oczywistym było, że w kobiecie,

która pomaga mu w przestępstwie, nie może być nic niewinnego i pięknego.

- I gdzie jest ten skarb? - ciągnął Edward, z trudem ukrywając pogardę i

zniecierpliwienie.

- Na moim jachcie. Jeśli poleci pan swoim ludziom... - powiedział Francuz,

zerkając nerwowo w kierunku ochrony, która go pojmała - ...by mnie tam

zabrali, przyprowadzą ją panu.

Podczas gdy on w pośpiechu odpłynie! Edward posłał mu spojrzenie pełne

niedowierzania.

- Na twoim jachcie? Chce pan powiedzieć, że przepłynął od Morza

Czerwonego aż do wybrzeży afrykańskiej wyspy i nie skusiły pana jej wdzięki?

Francuz wzruszył ramionami i wydął usta w grymasie, który nadawał jego

twarzy jeszcze bardziej bandycki wygląd.

- Byłbym głupi, gdybym uszkodził najlepszy towar.

- Gdzie pan nabył ten najlepszy towar, jeśli mogę spytać? - kontynuował

ironicznie szejk.

- Zabrałem ją z jednego z tamtejszych kurortów, gdzie pracowała z zespołem

nurków. Zgodziła się pomóc załodze, w zamian za darmowy transport

na Zanzibar. - Wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu. - Morski podróżnik

może przecież zaginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie byłaby to

pierwsza taka sytuacja na tym terenie.

- Wykazała się wielką nierozwagą, powierzając ci swoje życie.

- Kobiety są bardzo głupie. Zwłaszcza te młode, niedoświadczone.

Edward uniósł brew i spojrzał gniewnie na stojącego przed nim mężczyznę.

- Czy mnie również uważasz za głupca?

- Jestem z panem całkowicie szczery - zapewnił szybko Wiels. - Może

pan ją mieć. Tylko dla siebie. Bez najmniejszego problemu. - Jego wzrok prześlizgnął

się po wspaniałych, egzotycznych meblach projektu Versace, stojących

w przedsionku, które ze względu na umiejscowienie służyły za coś w rodzaju

recepcji, po czym zatrzymał wzrok na szejku. - Ze wszystkim, co ma pan

do zaoferowania, szczerze wątpię, by trzeba było ją do czegokolwiek zmuszać.

No, chyba że używanie siły sprawia panu przyjemność - dodał szybko, uśmiechając

się przebiegle.

Edward poczuł nagły przypływ złości na mężczyznę, który przekraczał kolejną

granicę.

- Łamie pan kolejne prawo. W Zanzibarze handel niewolnikami został

zabroniony ponad sto lat temu.

- Ale ktoś z pana pozycją i wpływami... Kto ośmieli się pytać, co robił

pan z kobietą, o której istnieniu nikt nie ma pojęcia?

- Dość! - Edward gestem przywołał strażników. - Zabierzcie go do aresztu.

Przeszukajcie jacht i jeśli znajdziecie tam jakąś kobietę, przyprowadźcie ją tu.

Wiels zaniepokoił się, gdy zobaczył dwóch strażników z karabinami.

Zawołał donośnie, chcąc wykorzystać ostatnią okazję do pertraktacji:

- Zobaczy pan. Ona jest dokładnie taka, jak mówiłem. Gdy tylko poczuje

się pan usatysfakcjonowany...

- Och, na pewno będę usatysfakcjonowany, w ten czy inny sposób - spokojnie

zapewnił go Edward, gestem nakazując, by strażnicy wykonali jego

wcześniejsze polecenie.

Szejk wątpił, by kobieta, którą opisał James Wiels, w ogóle istniała.

Podejrzewał, że Francuz opisał kobietę, która mogłaby się mu wydawać pociągająca

seksualnie, w nadziei, że będzie mógł wrócić na swój jacht i uciec

eskortującym go mężczyznom bez poniesienia odpowiedzialności karnej za

przestępstwo, którego się dopuścił. Pomimo że strażnicy nosili broń, atak z zaskoczenia

mógłby zapewnić mu kilka chwil niezbędnych do ucieczki.

Jednak jeśli miał wspólniczkę, też musi zostać schwytana i postawiona

przed sądem. Nawet jeśli nie jest aktywnie zaangażowana w przemyt narkotyków,

to na pewno wiedziała, co jest grane, i będzie miała w tej sprawie jakieś

znaczące informacje, które przydadzą się w śledztwie.

Edward wyciągnął się wygodnie na sofie i sącząc koktajl z mango, myślał

o Tanyi, która lekkomyślnie odrzuciła możliwość towarzyszenia mu w tej

niezwykłej wyprawie.

- Będziesz stale pochłonięty pracą - narzekała. - To nie będzie ani trochę

zabawne.

Zabawa jako wyznacznik udanego związku? Trzymiesięcznej wyprawy w

celu sprawdzenia sieci luksusowych hoteli umiejscowionych w egzotycznych

miejscach Afryki, których był właścicielem, raczej nie można było nazwać

ciężką pracą. Ile zabawy potrzebowała, by poczuć się szczęśliwa?

Zdawał sobie sprawę, że dla cieszącej się ogromną popularnością francusko-

marokańskiej modelki przyjemność była nierozerwalnie połączona z interesującymi,

niebanalnymi sposobami spędzania wolnego czasu i zakupami.

Zrozumiał, że to jest cena, jaką musi zapłacić za to, że była jego kochanką. Nie

rozumiał tego, że Tanya jest gotowa ofiarować mu swoje towarzystwo, ale

tylko na swoich warunkach.

Niewybaczalne. Zawsze zbytnio jej pobłażał, godził się na wszystko. I

doskonały seks nie był tu wystarczającą rekompensatą. Także niewystarczającym

argumentem było to, że Tanya była niezwykle piękna, wręcz

zjawiskowa, znakomicie prezentowała się w strojach podkreślających jej egzotyczną

urodę i stanowiła niewątpliwą ozdobę jego osoby na spotkaniach towarzyskich,

na których błyszczała jak diament. Uważał za bardzo obraźliwy fakt,

że prawie w ogóle nie liczyła się z jego zdaniem i potrzebami.

Ojciec miał całkowitą rację. Najwyższy czas zakończyć tę wieloletnią fascynację

kobietą pochodzącą z innego kręgu kulturowego. Miał już trzydzieści

pięć lat, najwyższy czas, by zaczął myśleć o stabilizacji i założeniu rodziny.

Powinien zakończyć związek z Weroniką i poszukać bardziej odpowiedniej

kandydatki na towarzyszkę życia - dobrze wykształconej kobiety z jakiejś

wpływowej rodziny z Dubaju, z którą będą mogli dzielić życie, a nie tylko łóżko

i władzę.

Żadna z nich nie będzie miała miedzianych włosów, niebieskich oczu i

jasnej cery. Jednak nie były to cechy niezbędne u kandydatki na żonę. Nie były

to nawet cechy wymagane, by wzniecić płomień podniecenia. Możliwość handlu

kobietami wydała mu się okropna, i poczuł ulgę na myśl o tym, że być może

istnieje towarzyszka podróży James'a Wielsa.

Miał nadzieję, że ona istnieje. Miał nadzieję, że jego ludzie ją znajdą, na

tym jachcie w prywatnej zatoce, i przyprowadzą ją. Miał nadzieję, że będzie

taka jak w opisie Francuza.

To by mu dało niesamowitą satysfakcję, gdyby mógł zademonstrować,

jak uroda tej kobiety niewiele dla niego znaczy.

Zupełnie nic dla niego nie znaczy!

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

 

- Poradzę sobie! Na pewno sobie poradzę - powtarzała jak mantrę Bella Swan, usiłując wydostać się ze zdradliwego mangrowego bagna.

Owo mamrotanie przeplatało się z kolejnymi wybuchami złości.

- Co za idiotka! Łatwowierna idiotka! Zgodzić się na skorzystanie z gościny

tej kanalii, Jamesa... Powinnam opłacić lot i spokojnie przylecieć bezpośrednio

na miejsce. Nie byłoby problemów z dotarciem na czas i całego tego

zamieszania...

Słowa uwięzły jej w gardle na myśl, że może popełnić błąd, jeden zły

krok, i znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Z drugiej strony rozum

podpowiadał, że nie może ufać temu Francuzowi. Jedynym pewnym sposobem

na zostanie w Zanzibarze, dotarcie do Stone Town i odnalezienie Rosalie było

opuszczenie jachtu teraz, gdy Francuz załatwia jakieś narkotykowe interesy.

Dopłynęła do wybrzeża, ciągnąc za sobą najpotrzebniejsze rzeczy, schowane

w wodoodpornej torbie. Teraz wszystko, co musiała zrobić, to odnaleźć

drogę przez mangrowe bagno, które zdawało się pokrywać cały półwysep, do

którego właśnie dopłynęła.

Poradzę sobie. Wyjdę z tego! - powtarzała w duchu.

I udało się jej. W końcu wydostała się na stabilny ląd, który okazał się

być nabrzeżem małego potoku. Znowu woda! Jednak tu były przynajmniej ślady

cywilizacji, o czym świadczyła duża posiadłość, którą zauważyła w oddali.

Nigdy więcej bagien!

Najgorsze ma już za sobą.

Bella czuła, jak nogi drżą jej z wyczerpania. Bała się, że zostanie wciągnięta

przez bagna, jednak gdy rozejrzała się dookoła i zobaczyła brzeg stałego

lądu, poczuła ogromną ulgę. Zmusiła się do racjonalnego myślenia. Być może

jest już blisko wyjścia z lasu.

Usiadła na brzegu i wzięła kilka głębokich oddechów, mając nadzieję, że

uda jej się choć trochę uspokoić, pokonać stres, który skłonił ją do ucieczki z

jachtu Jamesa Wielsa. Nie chciała stać się ofiarą jego perfidnych intryg i

ciemnych interesów.

Wolność... Ta myśl zawładnęła jej umysłem, powodując przypływ nadziei

i dodając sił.

Uwolniłam się od niego. Przeszłam przez bagna. Mogę iść, gdzie chcę i

kiedy chcę. Jestem wolna!

Uspokoiła się na tyle, by móc realnie ocenić sytuację. Zauważyła wysoki gruby mur, który znikał w ciemności po drugiej stronie zatoki. Miała nadzieję, że może prowadzi do jakiejś publicznie uczęszczanej drogi.

- Nawet jak nie znajdę nic lepszego, na jakiś czas uchroni mnie to przed

Jamesem i jego brudnymi interesami - wymamrotała, starając się zebrać energię na dalszą wędrówkę.

Bella zmusiła swój umysł i ciało do wysiłku, stanęła na nogi i ruszyła

przed siebie, aż znalazła się naprzeciwko kamiennej ściany. Gdy tylko pokona ostatnią część wodnych przeszkód, będzie mogła w końcu ubrać się w spódnicę

i koszulkę, które spakowała do wodoodpornej torby. Bikini nie było najlepszym

strojem na tę porę dnia, szczególnie jeśli chciała dostać się do Stone

Town. Brodząc po pas w wodzie i przeklinając sytuację, w której się znalazła,

Bella starała się zachować równowagę. Nagle usłyszała ostry krzyk:

- Arretez!

Stanęła jak wryta, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy. Przed sobą zobaczyła dwóch mężczyzn z bronią. Wyglądali jak policjanci, jednak Bella nie była pewna, czy to powinno ją cieszyć. Jeśli złapali Jamesa i myślą, że ona jest jego wspólniczką - co sądząc po tym, że zwracali się do niej po francusku, było bardzo prawdopodobne - może skończyć w więzieniu i nie dotrzeć na

wyznaczone spotkanie w Stone Town.

Jeden z mężczyzn przystawił mały telefon komórkowy do ucha i zaczął coś szybko mówić w języku, który brzmiał jak arabski. Drugi rozkazał gestem, by do nich podeszła. Ponieważ celował do niej z broni, nie śmiała się sprzeciwić.

Miała tylko nadzieję, że to przedstawiciele prawa na tej wyspie i że zechcą wysłuchać tego, co ma im do powiedzenia.

Wielkie drzewo figowe, które znajdowało się na lewo od Bella, stanowiło doskonałą kryjówkę dla mężczyzn, którzy dłuższą chwilę przyglądali się jej próbom uwolnienia się z bagna. Zastanawiała się, czy są inne patrole, które jej szukają. Z całą pewnością ktoś został poinformowany o tym, że ona tu jest, i rozkazał ją odszukać.

Jeden z mężczyzn bezceremonialnie wyrwał jej z ręki wodoszczelny worek.

- Proszę zaczekać! Tu są wszystkie moje rzeczy! - zawołała przerażona Bella.

Gdy odebrano jej paszport, pieniądze i ubrania, poczuła paniczny strach.

Pomyślała, że mężczyźni mogli dojść do wniosku, że w worku znajdują się

rzeczy z przemytu, więc próbowała ich przekonać, by od razu sprawdzili jego

zawartość.

- Proszę sprawdzić. Tu są tylko moje rzeczy osobiste.

Żadnej odpowiedzi.

Zamiast tego jeden z mężczyzn chwycił ją za łokieć i szybkim krokiem prowadził przez dość obszerny pas skoszonej trawy, którą doszli do trzypiętrowego białego budynku.

Przynajmniej nie wygląda jak więzienie - pomyślała Bella, próbując

choć trochę uspokoić rozkołatane nerwy.

Na każdym poziomie rezydencji znajdowały się werandy, których balustrady przypominały misterne rzeźby z żelaza, co przywodziło na myśl brytyjską architekturę kolonialną. Może to sąd? - przeszło jej przez myśl.

Tylko dlaczego, do licha, James Wiels miałby robić swoje nielegalne

interesy pod samym nosem tutejszych władz? Czy to możliwe, że jest to do cna skorumpowany, biurokratyczny kraj, w którym takie rzeczy są na porządku

dziennym?

Ta myśl uderzyła ją. Była sama wśród ludzi z innej kultury, którzy mogą nie chcieć jej słuchać. Czuła się bezbronna. To uczucie potęgował fakt, że miała

na sobie jedynie bikini, a jedynym narzędziem obrony mógł być paszport, który przecież jej odebrano.

Gdy szła schodami w górę, eskortowana przez niezbyt przyjaźnie wyglądających

uzbrojonych mężczyzn, musiała zebrać w sobie wszystkie siły, by nie

spanikować.

Stanęli przed wielkimi rzeźbionymi drzwiami, które powoli się otworzyły.

Bella instynktownie schyliła głowę, starając się nie stwarzać problemów,

patrząc tutejszym ludziom w oczy.

Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła w środku, było ogromne Drzewo Życia

ustawione na ogromnym perskim dywanie.

Została popchnięta do przodu, na dywan, i właśnie wtedy pomyślała, że

ten wspaniały kobierzec idealnie pasowałby do jakiegoś muzeum sztuki, a to

wskazywałoby na to, że miejsce, w którym się znalazła, wcale nie musi być tak

niebezpieczne, jak jej się początkowo wydawało. Przypływ nadziei sprawił, że

odważyła się spojrzeć w górę. Poczuła się ogromnie zdezorientowana, patrząc

na wspaniałe widoki, które się przed nią roztaczały.

Znalazła się w ogromnym przedsionku, urządzonym w orientalnym stylu,

służącym za wspaniale prezentującą się recepcję. Korytarze wiodące do pozostałych pokoi urozmaicone były kilkustopniowymi marmurowymi schodkami,

które prowadziły na rozległe balkony, otaczające drugie i trzecie piętro. Nad

pomieszczeniem mieściła się olbrzymia kopuła, z której zwisały fantastyczne

żyrandole z wielobarwnego szkła, które spływały w dół, układając się w cudne

baśniowe wzory.

Nagle wzrok Belli spoczął na mężczyźnie, który znajdował się dokładnie

w centrum i zdawał się idealnie pasować do tego nierealnego świata. Wstał

ze złoto-czerwonej sofy, która przypominała tron. Ubrany w białą szatę z długimi

rękawami i bezrękawnik w kolorze królewskiej purpury, ze złotymi wykończeniami,

był jakby żywcem wyjęty z arabskiej baśni, chociaż wyglądał

bardziej jak hiszpański arystokrata aniżeli Arab.

Nie ulegało wątpliwości, że Bella właśnie stała naprzeciw najpiękniejszego

mężczyzny, jakiego kiedykolwiek widziała.

Piękny.

Słowo to wydaje się niewłaściwe przy opisie mężczyzny, jednak w tym

przypadku określenie „przystojny" zdawało się być niewystarczające.

Idealnie zbudowany, jak rzeźba, która wyszła spod dłuta bardzo utalentowanego

artysty. Gęste, czarne włosy ułożone w artystycznym nieładzie, zadziwiały.

Stanowiły

wyraziste i nieco dramatyczne obramowanie twarzy, na które składały

się mocne brwi, podkreślające niesamowity wyraz ciemnych oczu, klasycznie

prosty nos, delikatnie rozszerzony na końcu, co sugerowało wybuchowy temperament,

oraz usta, których górna warga była wąska i ostro zarysowana, podczas

gdy dolna pełna i zmysłowa.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin