Camp Sprague - Szalony demon.rtf

(391 KB) Pobierz
L

L. Sprague De Camp

Szalony Demon

Przełożył Stefan Kasicki

The Fallible Fiend

En - 1973

Pl - 1996

 

 


Isaacowi Asimovowi,

który choć zaczął później ode mnie,

tym niemniej napisał więcej książek.

Ego te olim assequar!

 


I - Doktor Maldivius

 

 

Pierwszego dnia miesiąca Kruka, w piątym roku panowania króla Tonią z Xylaru (według kalendarza novariańskiego) dowiedziałem się, że zostałem powołany do odbycia rocznej służby na Pierwszym Planie, jak chełpliwie nazywają go jego mieszkańcy. Nasz plan jest określany przez nich jako dwunasty, gdy my uważamy, że to nasz plan jest pierwszy, a ich dwunasty. Jednak ze względu na fakt, że niniejsza historia jest opisem mej służby na planie, którego częścią jest Novaria, zastosuję się do ich terminologii.

Natychmiast udałem się na dwór burmistrza Ning. Znaliśmy się, zanim jeszcze został wybrany na to stanowisko. To znaczy jako demonięta ganialiśmy wspólnie za dmuchawcami na bagnach Kshaku, miałem więc nadzieję, że uda mi się uzyskać zwolnienie ze względu na starą przyjaźń.

Gdy stanąłem przed burmistrzem, powiedziałem:

- Mój drogi, kochany Hworze, cieszę się, że cię znowu widzę! Jak ci leci? Mam nadzieję, że wszystko w porządku?

- Zdimie, synu Akhy - odezwał się do mnie surowo Hwor - powinieneś już wiedzieć, jak należy się zwracać do demona, który piastuje stanowisko burmistrza. Dbajmy o dobre maniery.

- Eee, oczywiście... - zająknąłem się. - Proszę o wybaczenie, panie burmistrzu. Mam nadzieję, że mogę jednak prosić o odroczenie powołania.

- Na jakiej podstawie? - zapytał burmistrz swym najbardziej przykrym, oficjalnym tonem.

- Primo, na tej podstawie, że moja małżonka Yeth, córka Ptyga, właśnie złożyła jaja i potrzebuje mnie w domu, bym jej pomógł zajmować się nimi. Secundo, mając filozoficzne i logistyczne wykształcenie nie nadaję się do swego rodzaju bezplanowego, pełnego przygód życia, które, jak mi opowiadano, oczekuje nas na Pierwszym Planie. Tertio, filozof Khrum, którego jestem terminatorem, udał się na dwa tygodnie na ryby, zawierzywszy mej pieczy swój majątek, korespondencję i uczniów. I quarto, nasza rapusta już niemal dojrzała i będę musiał ją zebrać.

- Prośbę odrzucam. Primo, wyślę pomocnika szeryfa, by pomógł twej małżonce opiekować się jajami i zebrać plony. Secundo, niezależnie od wykształcenia filozoficznego, znasz dobrze historię i biografię Pierwszego Planu, więc jesteś lepiej przygotowany do tego by sobie poradzić z wymogami tamtego świata, niż większość wysyłanych do niego demonów. Tertio, kilka wolnych dni nie zaszkodzi uczniom i korespondentom czcigodnego Khruma. I quarto, potrzebujemy kogokolwiek, a właśnie twoje imię zostało wylosowane. Nasze powiększające się społeczeństwo i wzrastający standard życia wymagają coraz więcej żelaza, więc względy osobiste muszą ustąpić przed dobrem ogółu. Zgłoś się za trzy dni na seans wywoływania duchów.

Trzy dni później ukąsiłem na pożegnanie Yeth i wróciłem na dwór burmistrza. Hwor udzielił mi na pożegnanie rady:

- Przeciętny mieszkaniec Pierwszego Planu jest delikatną, słabą istotą. Nie uzbrojony nie stanowi żadnego zagrożenia. Jednak ludy tego planu wymyśliły całą gamę śmiercionośnych broni, za pomocą których uprawiają barbarzyńską sztukę wojny. Nie wystawiaj się więc niepotrzebnie na ryzyko i nie stań się celem dla takiej broni. Choć my, demony, żyjemy dłużej niż ludzie z Pierwszego Planu i jesteśmy od nich mocniejsi i bardziej odporni, to jednak nie ma pewności, czy mamy duszę, która po śmierci przenosi się do innego wymiaru, tak jak dusze mieszkańców Pierwszego Planu.

- Będę ostrożny - odparłem. - Khrum opowiadał mi, że zaświaty Pierwszego Planu są wyjątkowym miejscem, gdzie bogowie są słabymi duchami, magia jest praktycznie bezsilna, a większość prac wykonują maszyny. Zapewniał też, że dla zachowania prawa symetrii w kosmosie powinny, zgodnie z logiką, istnieć również zaświaty związane w taki sam sposób z naszym planem.

- Powiedzmy - przerwał mi Hwor. - Wybacz, ale mam bardzo napięty rozkład dnia. Uważaj na siebie, bądź wiernym sługą i przestrzegaj praw Pierwszego Planu.

- A jak mam postąpić, gdy prawa te będą sprzeczne? Lub gdy mój pan rozkaże mi popełnić czyn nielegalny?

- Będziesz musiał sam sobie radzić, najlepiej jak potrafisz. - Wskazał palcem. - Bądź uprzejmy stanąć na pentagramie.

Wstąpiłem na środek rysunku, a technik zamknął krąg kawałkiem węgla drzewnego. Czekałem tam przez następne pół godziny, zgodnie z tym co pokazała odmierzająca czas świeca.

Wreszcie linie pentagramu rozjarzyły się czerwienią. Zrozumiałem, że ten, który mnie zakontraktował, wymruczał wreszcie zaklęcie. W tym też momencie - siup! - dwór burmistrza zniknął, a ja znalazłem się w podziemnej, grubo ciosanej komorze, na takim samym pentagramie, jak w mym własnym świecie. Wiedziałem, że stukilogramowa sztaba żelaza, która spoczywała przed chwilą na pentagramie zajmowanym teraz przeze mnie, znalazła się na pentagramie na Dwunastym Planie. Przeklęty brak żelaza zmusza nas do oddawania naszych obywateli na służbę mieszkańcom Pierwszego Planu.

Pomieszczenie było okrągłe, miało około sześciu metrów średnicy i trzy metry wysokości. W jego ścianie znajdowało się wejście do ciemnego tunelu. Powietrze było stęchłe i wilgotne.

Komorę oświetlała para ozdobnych lamp mosiężnych. Półki wokół ścian były zawalone książkami. Umeblowanie stanowiły krzesła, stoły i otomanka, wszystko zużyte i sponiewierane. Stoły były zarzucone miskami, kociołkami do palenia ognia, wagami, moździerzami i innymi instrumentami używanymi przez czarownika. Na małym stoliku leżała podstawka, na której spoczywała błękitna kula wielkości ludzkiej pięści. Bez wątpienia był to magiczny kamień, gdyż jarzył się migotliwym światłem.

W pomieszczeniu znajdowało się dwóch ludzi. Starszy był chudym, przygarbionym mężczyzną, niemal tak wysokim jak ja, co na mieszkańca Pierwszego Planu jest słusznym wzrostem. Miał krzaczaste wąsy, siwe włosy i brwi, ubrany był w połataną czarną szatę.

Drugi człowiek był niskim, silnym, śniadym i czarnowłosym chłopakiem w wieku około piętnastu lat, noszącym kamizelkę i pończochy, trzymającym jakieś przybory czarownika. Nozdrzami wyczułem wrogą sobie wibrację ze strony chłopca, choć w owym czasie nie znałem jeszcze mieszkańców Pierwszego Planu dostatecznie dobrze, by umieć interpretować ich emocje. Jednak ze sposobu, w jaki młodzik wzdragał się na mój widok, wywnioskowałem, że strach miał w nich znaczny udział.

- Kim jesteś? - zapytał starszy po novariańsku.

- Ja... Zdim, syn Akhy - odpowiedziałem powoli. Choć uczyłem się tego języka w szkole, nigdy jeszcze nie rozmawiałem z rodowitym Novariańczykiem. Biegłość uzyskiwałem więc powoli. - Wy... kto?

- Zwą mnie doktorem Maldiviusem, jestem zaś wróżbitą - przedstawił się mężczyzna. - A to jest Grax z Chemnis, mój uczeń. - Wskazał na chłopca.

- Zębacz! - powiedział Grax.

- Bacz na swe maniery! - upomniał go surowo Maldivius. - To, że Zdim został oddany do terminu, nie daje ci żadnego prawa, by się nad nim znęcać.

- Co... to... zębacz? - zapytałem.

- Ryba, która żyje w... eee... rzekach i jeziorach na tym planie - wyjaśnił Maldivius. - Para wici na twej górnej wardze przypomina mu wąsy tej ryby. No cóż, zobowiązałeś się służyć mi przez rok. Czy to jest jasne?

- Tak jest.

- Tak jest, panie!

Z irytacji moje wici aż się skręcały, lecz cóż, ten człowiek miał mnie w ręku. Choć mógłbym go rozerwać na pół, nieodpowiednie zachowanie sprawiłoby mi kłopoty po powrocie do mego własnego planu. A poza tym, zanim zostaniemy poddani procedurze przesyłania, jesteśmy uczeni, że nie należy się dziwić niczemu, co robią mieszkańcy Pierwszego Planu. Odpowiedziałem więc:

- Tak jest, panie.

Dla kogoś, kto nigdy nie widział Pierwszoplanowca, są oni odpychający. Zamiast okrycia z pięknych, szarobłękitnych łusek, połyskujących metalicznym blaskiem, mają miękką, niemal nagą skórę w różnych odcieniach różu, żółci lub brązu. Niegdysiejsi mieszkańcy tropików do chłodniejszego klimatu zaadaptowali się przykrywając ciało tkaniną. Ich wewnętrzne ciepło w połączeniu z izolacją osiągniętą dzięki przedmiotom zwanym “odzieżą” pozwala im wytrzymać temperaturę, w której demon zamarzłby na sopel lodu.

Ich oczy mają okrągłe źrenice o bardzo małej zdolności akomodacji do światła; dlatego też w nocy są niemal ślepi. Mają śmieszne małe, krągłe uszy. Ich twarze są zapadnięte, pysk i kły niemal zanikły. Nie mają ogonów, a palce rąk i nóg są zakończone płaskimi, szczątkowymi pazurami, które zwą “paznokciami”.

Z drugiej strony, choć ich wygląd i zachowanie często wydają się dziwaczne, to jednak cechuje ich wyjątkowy spryt i pomysłowość. Są też nieskończenie płodni w wymyślaniu wiarygodnych powodów, by czynić to, na co mają ochotę. Zdumiało mnie, gdy się dowiedziałem, że używają takich wyrażeń, jak “szatańsko mądry” i “diabelsko sprytny”. “Szatański” i “diabelski” są obelżywymi terminami, których używają w stosunku do nas, demonów, tak jakbyśmy mieli więcej niż oni tej perwersyjnej pomysłowości!

- Gdzie... jestem? - zapytałem Maldiviusa.

- W podziemnym labiryncie pod ruinami świątyni Psaan, niedaleko miasta, które nazywa się Chemnis.

- Gdzie to jest?

- Chemnis znajduje się w Republice Ir, która jest jednym z Dwunastu Narodów Novarii, a leży u ujścia naszej głównej rzeki, Kyamos. Miasto Ir jest odległe o około czterdzieści kilometrów od Kyamos. Odbudowałem ten labirynt, a główną komorę zamieniłem na pracownię.

- Czego chcesz ode mnie?

- Twoim głównym obowiązkiem będzie pilnowanie tej izby w czasie mej nieobecności. Moje księgi i przybory magiczne, a szczególnie ten przedmiot, są bardzo cenne.

- Co to takiego, panie?

- Hm. To Szafir Sybilliński, najwyższej jakości kryształ do wróżenia. Masz go bacznie pilnować i biada ci, jeśli przez nieuwagę strącisz go z podstawki i rozbijesz!

- Czy nie powinienem więc odsunąć go na bok, gdzie nie będzie zawadzał? - zapytałem.

Chłopak zmarszczył twarz, w jego oczach błysnęła wrogość; ludzkie istoty mają bardzo ruchliwe, ekspresyjne twarze, jeśli tylko umie się z nich czytać.

- Chwileczkę - powiedział. - Nie ufam temu kochanemu Zębaczowi. - Przesunął stolik i obrócił się do mnie. - A teraz, panie Zębaczu, następna sprawa. Będziesz nam gotował i sprzątał, ha, ha!

- Ja mam gotować i sprzątać? - zdziwiłem się. - To praca dla kobiety! Należało wywołać demonicę!

- Cha! Cha! - Młodzik zaśmiał się szyderczo. - Gotowałem i sprzątałem przez trzy lata, ręczę więc, że ta zmiana nie przyniesie ci żadnej ujmy.

Odwróciłem się do Maldiviusa; to on był przecież moim panem. Ale czarownik powiedział jedynie:

- Grax ma rację. W miarę opanowywania przez niego arkanów magii chcę, by poświęcał coraz więcej czasu na asystowanie mi. Dlatego nie może się zajmować obowiązkami domowymi.

- Dobrze - odrzekłem. - Będę się starał pana zadowolić. Powiedział pan jednak, że to miejsce leży blisko miasta. Dlaczego nie wynająć do tych celów jakiejś kobiety stamtąd? Jeśli jest ono podobne do miast z mego planu, powinny w nim być kobiety bez pracy...

- Nie kłóć się, demonie! Masz wykonywać moje rozkazy dosłownie i dokładnie, bez dyskusji. Odpowiem ci jednak na pytanie. Po pierwsze, wiadomość o tobie przeraziłaby mieszczan.

- O mnie? Ależ panie, u siebie w domu jestem uważany za najłagodniejszego i najbardziej potulnego z demonów, spokojnego studenta filozofii...

- A po drugie, musiałbym powiedzieć tej kobiecie, jak wchodzić i wychodzić z labiryntu. Z oczywistych powodów nie życzę sobie, by informacje te były znane całemu światu. Hm... Pora, byś zaczął wypełniać swe obowiązki. Twoim pierwszym zadaniem będzie przygotowanie dzisiejszej kolacji.

- Na bogów Ning! Jak mam to zrobić, panie? Czy powinienem udać się na zewnątrz, by upolować jakiegoś dzikiego zwierza?

- Nie, w żadnym wypadku, mój dobry Zdimie. Grax pokaże ci kuchnię i udzieli wskazówek. Jeśli zaraz zaczniesz, to jeszcze przed zachodem słońca powinieneś zdążyć przygotować smakowity posiłek.

- Ależ, panie! W czasie wyprawy myśliwskiej potrafię upiec na obozowym ognisku dzikiego węża, lecz nigdy w życiu nie gotowałem prawdziwego obiadu.

- Więc naucz się, sługo - powiedział Maldivius.

- Ej, ty, idziemy! - zwrócił się do mnie Grax, zapalając małą lampkę od jednej z mosiężnych lamp.

Wprowadził mnie do tunelu. Droga wiła się i skręcała to w jedną, to w drugą stronę, mijaliśmy szereg skrzyżowań i rozwidleń.

- Jak, na bogów, znajdujesz właściwą drogę? - zapytałem.

- Jach, na bochów, snajtujesz właściwom droche? - powtórzył, przedrzeźniając mą wymowę. - Zapamiętaj formułę. Gdy wychodzisz, to: prawo-lewo-prawo-lewo-lewo-prawo-prawo. Wchodząc do labiryntu robisz wszystko na odwrót: lewo-lewo-prawo-prawo-lewo-prawo-lewo. Poradzisz sobie?

Wymruczałem formułę. Następnie zapytałem:

- Dlaczego doktor Maldivius umieścił kuchnię tak daleko od pracowni? Potrawy będą zimne, zanim kucharz postawi je na stole.

- Głupek! Gdybyśmy gotowali wewnątrz labiryntu, byłby wypełniony dymem i wyziewami. Będziesz po prostu musiał biec z tacą. Jesteśmy na miejscu.

Stanęliśmy przed wejściem do labiryntu, gdzie kręty korytarz się prostował. Po obu stronach znajdowały się drzwi prowadzące do jakichś pomieszczeń, a z odległego końca dochodziło światło dzienne.

Były tam cztery pomieszczenia. Dwa zostały przeznaczone na sypialnie, trzeciego używano do przechowywania rzeczy mieszkańców. W czwartym, obok wyjścia, urządzono kuchnię. W jednej ze ścian wybito okno.

W oknie znajdowała się żelazna rama z kasetonami, w których osadzono wiele małych płytek ze szkła ołowiowego. Była teraz otwarta, co pozwalało wyjrzeć na zewnątrz. Pomieszczenie znajdowało się w skalnej ścianie, a fale Oceanu Zachodniego uderzały w głazy u podnóża urwiska jakieś trzydzieści pięć metrów poniżej. Biegnąca łukiem ściana urwiska zapewniała dobry widok z okna na stromy stok. Na zewnątrz padało.

Podziemna rura kierowała do kuchni strumień wody, która ściekała z góry do jednego z dwóch drewnianych zbiorników. Grax rozpalił ogień w palenisku i powyciągał jakieś szpikulce do rożna, kotły, patelnie, widelce i inne przybory kuchenne. Następnie otworzył skrzynie zawierające różne surowce i objaśnił naturę każdego z nich, wymyślając mi awansem za niezdarność i głupotę.

Nauczyłem się interpretować jego wibracje jako przejaw nienawiści. Nie mogłem jej zrozumieć, gdyż nie uczyniłem niczego, czym mógłbym zasłużyć na wrogość Graxa. Przypuszczam, że był zazdrosny o każdego, kto naruszał jego monopol na czas i uwagę Maldiviusa, pomimo że byłem tu wbrew mej woli, by spłacić stukilowy blok żelaza, który otrzymało moje plemię. Zazdrościłem tym, których było stać na żelazo do zrobienia zwykłej kraty w oknie.

Przeszedłem przez wiele ciężkich prób w czasie służby na Pierwszym Planie, lecz nigdy nie byłem bardziej rozdrażniony niż wtedy, przy szykowaniu kolacji. Grax odklepał instrukcje, nastawił klepsydrę, by zmierzyć jak długo zajmie mi gotowanie, i zostawił mnie samego. Próbowałem postępować zgodnie z jego wskazówkami, lecz ciągle myliłem dane dotyczące czasu, odległości od ognia i tak dalej.

Gdy wreszcie uznałem, że zapanowałem nad wszystkim, udałem się z powrotem do pracowni, by spytać o dalsze instrukcje. Z miejsca jednak skręciłem w złą stronę i zgubiłem się w labiryncie. Wreszcie udało mi się wrócić do wejścia. Z wysiłkiem odtworzyłem formułę wchodzenia do labiryntu i tym razem dotarłem do pracowni bez pomyłek.

- Gdzie jest nasza kolacja? - zapytał Maldivius.

Obaj siedzieli na tych zdezelowanych krzesłach i popijali z glinianych kubków napój zwany olikau, który importowano z Paaluy przez Ocean Zachodni.

- Mam kilka pytań, panie... - I poprosiłem o więcej wyjaśnień. Gdy mag udzielił mi ich, z powrotem odnalazłem drogę do wejścia.

Kuchnia była wypełniona dymem i swędem, gdyż podczas mej nieobecności główne danie, szynka w plastrach, spaliło się na czarny węgiel.

Podążyłem jeszcze raz do pracowni.

- No? - warknął Maldivius. - Gdzie nasza kolacja?

Opowiedziałem, co się przydarzyło.

- Ty idioto! - wrzasnął czarownik. - Na brodę Zevatasa, ze wszystkich głupich, nieudolnych, niekompetentnych i niedołężnych diabłów, jakie kiedykolwiek widziałem, ty jesteś najgorszy!

Porwał różdżkę i pogonił za mną wokół pomieszczenia, waląc mnie po głowie i plecach. Zwykłego patyka nawet bym nie poczuł, lecz uderzenie różdżką wywołuje okropnie piekący, palący ból. Przy trzecim okrążeniu zacząłem odczuwać złość. Mógłbym z łatwością rozszarpać doktora Maldiviusa, kawałek po kawałku, lecz powstrzymywały mnie od tego warunki umowy i strach przed własnym rządem.

- A może byśmy odsprzedali kochanego Zębacza, co, mistrzu? - zaproponował pan Grax. - Odeślijmy go z powrotem na Dwunasty Plan i zażądajmy innego demona, który by miał rozumu przynajmniej tyle co ropucha.

Doktor Maldivius stał dysząc, oparty o różdżkę.

- Zabierz tę żałosną imitację demona do kuchni i zacznij od początku.

Grax poprowadził mnie raz jeszcze przez labirynt, szczerząc zęby i żartując sobie z niedostatków mego intelektu. (Wśród ludzi powszechną praktyką jest czynienie mnóstwa uwag bez najmniejszego sensu. Nazywają je “żartami”, a po nich odsłaniają zęby i wydają dźwięki: “Cha! Cha! Cha!” Myślę, że sprawia im to przyjemność.) Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, stwierdziłem, że cała woda z garnka z rzepą wygotowała się, a rzepa przywarła do dna, na wpół spalona.

Upłynęły pełne trzy godziny, od chwili gdy po raz pierwszy pojawiłem się w kuchni, zanim udało mi się przyrządzić znośną kolację dla pary swarliwych czarodziejów. I znowu zgubiłem się w labiryncie, wędrując do pracowni. Zanim znalazłem swych konsumentów, posiłek był zimny. Na szczęście dla mnie obaj w tym czasie wypili tyle olikau, że niczego nie zauważyli. Grax dostał napadu chichotu. Gdy zapytałem Maldiviusa, kiedy i co mogę zjeść, jedynie wytrzeszczył na mnie oczy i wybełkotał:

- Co? Hę? Kto?

Wróciłem więc do kuchni i przygotowałem kolację dla siebie. Nie była wyjątkowo smakowita, lecz głód tak mi doskwierał, że uznałem, iż ten posiłek jest lepszy od wszystkiego, co jadłem do tej pory, a może i od tego, co będę miał sposobność zjeść w przyszłości.

 

***

W ciągu kolejnych dni moje umiejętności kucharskie poprawiły się, choć nie sądzę, bym miał się kiedykolwiek ubiegać o stanowisko szefa kuchni w pałacu wielkiego lorda Pierwszego Planu. Pewnego dnia, gdy Grax biegał załatwiając jakieś sprawy, Maldivius wezwał mnie do pracowni.

- Nazajutrz wybieram się na mule do Ir - powiedział. - Spodziewam się wrócić za dwa lub trzy dni. Większość tego czasu będziesz sam. Chcę, byś cały czas pozostawał w pracowni na straży, wyposażony w najbardziej niezbędne rzeczy. Przynoś tutaj swoje posiłki. Spać możesz na otomance.

- Panie, czy pan Grax nie będzie mi dotrzymywał towarzystwa?

- Nie wiem, co rozumiesz przez “dotrzymywanie towarzystwa”, gdyż nie umknęło mej uwadze, że tego, co czujecie do siebie, w żaden sposób nie można nazwać miłością. A poza tym wiem z doświadczenia, że gdybym nawet rozkazał Graxowi zostać, to wyślizgnie się do Chemnis, jak tylko straci mnie z oczu. Z tego właśnie powodu zawarłem umowę na twoje usługi.

- Panie, dlaczego on tak postępuje?

- Ma dziewczynę w mieście, którą odwiedza w celach... eee... cudzołożenia. Powtarzałem mu wiele razy, że jeśli chce się osiągnąć wyższe stopnie wtajemniczenia w naszej profesji, trzeba zrezygnować z cielesnych uciech. Lecz on nie zwraca na nic uwagi. Jak większość młodzików sądzi, że każdy, kto go przewyższa wiekiem, z pewnością cierpi na uwiąd starczy.

- A czy ty, panie, zachowywałeś w jego wieku wstrzemięźliwość, której wymagasz od niego?

- Zamilknij i nie mieszaj się w nie swoje sprawy, bezczelny łajdaku. No cóż... Zbliż się. Zostaniesz na straży i będziesz pilnował mego majątku, a zwłaszcza Szafiru Sybillińskiego. Jeśli zaś ktokolwiek wejdzie do pracowni przed moim powrotem, masz go natychmiast pożreć.

- Czy jesteś pewien, panie? Myślałem...

- Nie wziąłem cię po to, byś myślał, lecz po to, byś wykonywał rozkazy! Słuchaj ich, staraj się je zrozumieć i bądź mi posłuszny! Pierwsza osoba, która wejdzie do pracowni przed moim powrotem, ma być żywcem zjedzona! Żadnych wyjątków! Nikt nie będzie mógł twierdzić, że nie został ostrzeżony. Grax zrobił przecież napis “UWAGA, DEMON” i wywiesił go nad wejściem. Zrozumiałeś?

Westchnąłem.

- Tak jest, panie. Czy wolno mi zapytać, co jest powodem wyjazdu?

Maldivius zachichotał.

- Mam szansę “obłowić” się, jak mawiają ludzie z gminu. W moim szafirze dostrzegłem, że do Ir zbliża się zagłada. Jedynie ja wiem o tym, więc w zamian za informację powinno mi się udać wycisnąć ze skąpych syndyków odpowiednią zapłatę.

- Panie, wydaje mi się, że jako obywatel Ir ostrzeżenie własnego państwa powinieneś uważać za swój obywatelski obowiązek bez względu na nagrodę...

- I ty śmiesz mi mówić o moich obowiązkach? - Maldivius porwał różdżkę, jakby chciał mnie uderzyć, lecz opanował się. - Któregoś dnia wyjaśnię ci to. Teraz niech ci wystarczy, że powiem, iż nie czuję szczególnej lojalności do miasta, którego sędziowie złupili mnie, którego bogacze mną gardzą, gdzie moi koledzy spiskują przeciwko mnie, a mali chłopcy biegają za mną, naśmiewając się i rzucając kamieniami. Gdybym postąpił zgodnie ze swymi pragnieniami, po prostu pozwoliłbym, by ten kataklizm ich pochłonął. Lecz zaprzepaścić sposobność zdobycia zysku na rzecz pustej satysfakcji z rewanżu? Nie, to by było przejawem młodzieńczej głupoty. Ale dosyć gadania, nie zapomnij rozkazów!

 


II - Syndyk Jimmon

 

 

Wyszedłem za czarownikiem na górę, schodami przy ścianie urwiska. Wokół nas leżały ruiny świątyni Psaana, novaryjskiego boga mórz. Kikuty marmurowych kolumn stały w szeregach, jak oddział żołnierzy zamienionych w kamień przez czarownika, a ich samotne głowice i odłamki spoczywały na popękanej i pofałdowanej nawierzchni marmurowego dziedzińca. W szczelinach rosła trawa, krzaki, a nawet kilka drzew, które pochylały się nad płytami chodnika. Niegdyś, jak mi powiedział Maldivius, ruin było znacznie więcej, lecz już od stuleci miejsce to służyło Chemnitom za kamieniołomy.

Gdy siodłałem muła i przywiązywałem worek podróżny doktora do tylnego łęku siodła, Maldivius powtórzył instrukcje, po czym się oddalił.

Doktor Maldivius dobrze znał swego ucznia. Gdy wróżbita zniknął mi z oczu, zacząłem schodzić po schodach. Musiałem się jednak zatrzymać, by dać przejście panu Graxowi, ubranemu w wyjściowy kubrak i buty. Młodzik wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Dobra, Zębaczysko - odezwał się do mnie. - Wybieram się do miasta. Myślę, że chętnie byś się zabawił, tak jak ja mam zamiar! - Tu zrobił charakterystyczny ruch biodrami, by pokazać, o co mu chodzi.

- Przyznaję, że brak mi żony - odpowiedziałem - lecz...

- Czy to ma znaczyć, że demony mają żony, tak jak ludzie?

- Oczywiście. A co ty myślałeś?

- Sądziłem, że gdy chcecie mieć potomstwo, to dzielicie się na pół, a każda połówka staje się nowym demonem. Maldivius opowiadał mi, że tak robią jakieś wodne żyjątka. I spółkujecie z żonami, tak jak my?

- Tak jest, choć nie przez cały rok, jak, mam wrażenie, robią mieszkańcy Pierwszego Planu.

- To co, może byś poszedł ze mną do Chemnis? Znam pewną kobitkę...

- Rozkazy mi nie pozwalają. Poza tym wątpię, by cielesne połączenie ze mną sprawiło przyjemność ludzkiej kobiecie.

- Dlaczego? Nieodpowiednie rozmiary?

- Nie, kłujące wąsy na moim członku.

- Ty masz go rzeczywiście?

- Oczywiście, wewnątrz.

- A co sądzą o tych wąsach wasze kobiety? Myślę, że powinienem nazywać je demonicami....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin