Tajemnica testamentu [Namida Kazeno].doc

(221 KB) Pobierz
Tajemnica Testamentu

Tajemnica Testamentu

Autor: Namida Kazeno

 

 

"Tajemnica Testamentu - część I"

 

 

Ciemnowłosy około 22-letni mężczyzna podniósł wzrok znad rozłożonej na niskim stole książki i popatrzył na przechodzącego przez pokój w stronę kuchni młodego chłopaka o jasnobrązowych, sięgających szczęki włosach. Ubrany był w czarne, obcisłe dżinsy i takąż koszulkę z wizerunkiem czaszki na torsie. Na jego twarzy malował się naburmuszony grymas, a idąc patrzył wprost przed siebie, nie zwracając na siedzącego przy stole osobnika najmniejszej uwagi. Kiedy w końcu znikł w kuchni, mężczyzna westchnął i podparł brodę na dłoni. Tak było od dobrych kilku dni. Nitta wściekał się na niego za to, że ściął włosy. Mężczyzna przesunął palcami po niezbyt krótkich, bo niesfornie opadających na szyję włosach, jednak już nie sięgających do połowy pleców, jak to było przed wizytą u fryzjera. Najpierw chłopak zrobił mu dziką awanturę i mało nie wyeksmitował z mieszkania, a teraz chodził śmiertelnie na niego obrażony i prawie wcale się nie odzywał.

Kiedy wczorajszej nocy pertraktował z nim w sprawie "przytulania", Nitta krótko i dobitnie stwierdził: "Nie ma długich włosów - nie ma seksu!" I to był koniec dyskusji. I co on miał biedny zrobić, żyć w celibacie i czekać, aż odrosną?

Rozległ się dzwonek do drzwi. Nitta wyszedł z kuchni i otworzył, po czym przez chwilę z kimś rozmawiał. W końcu rozległ się trzask zamykanych drzwi i chłopak wrócił do pokoju, niosąc jakiś list. Wręczył go zdziwionemu mężczyźnie przy stole.

- Do ciebie, Shiroi. - powiedział chłodno. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, odbierając list.

- Nie mogę uwierzyć! Odezwałeś się! - zawołał sarkastycznie.

- Hm! - obruszył się Nitta i wrócił do swojego pokoju. Shiroi westchnął, i popatrzył na list. Faktycznie był zaadresowany do niejakiego pana Shiroi Yutada, jednak znaczek i stempel był wyraźnie z Europy i to na dodatek z Anglii, a adres był napisany z kilkoma błędami. To dziw, że tu dotarł. Przez chwilę zastanawiał się, czy otworzyć list, który mógł w rzeczywistości nie być do niego. W końcu jednak rozdarł kopertę i Rozłożył kartkę cienkiego, urzędowego papieru, zapisaną drobnym, starannym pismem. List był w całości po angielsku i brzmiał następująco.

 

Londyn 23.05.2002 r.

 

Szanowny Panie Yutada,

Zapewne zastanawia się Pan, kim jestem, iż piszę do Pana ten list. Dlatego też we wstępie wyjaśnię, że nazywam się Thomas Ratherford i jestem adwokatem, a zarazem bliskim przyjacielem pana dalekiej rodziny w Europie.

Shiroi drgnął, zaskoczony faktem, że ma jakąś rodzinę poza Japonią i Chinami. Zmarszczył brwi i czytał dalej:

Z ogromnym żalem zawiadamiam Pana, iż Pańska sędziwa ciotka, Eugenia Hopkins, kobieta będąca uosobieniem dobroci i wszelkich zacnych cnót, odeszła od nas miesiąc temu. Niestety nie miałem możliwości powiadomić pana o pogrzebie, gdyż dopiero dwa dni przed datą napisania tego listu zdobyłem Pański adres. Aczkolwiek świętej pamięci panna Hopkins przed swoją śmiercią zobowiązała mnie do odnalezienia Pana i sprowadzenia do jej rodzinnej miejscowości, jak również przekazania Panu znacznej części jej majątku. Dlatego też załączam do listu dwa bilety dowolnego terminu, na wypadek, gdyby chciał Pan przybyć do nas z osobą towarzyszącą i proszę o jak najszybszy możliwy przyjazd, aby ostatniej woli szanownej zmarłej stało się zadość. Ośmielam się również załączyć moją wizytówkę ze skromną prośbą, by zechciał Pan mnie powiadomić o terminie swojego przybycia, abym mógł wszystko przygotować.

Łączę się z Panem w bólu

Z poważaniem

Thomas Ratherford

 

Po odczytaniu listu Shiroi siedział przez chwilę w zamyśleniu. Zastanawiał się, co to za ciotka, której nigdy nie znał i jak to się stało, że ona wiedziała, kim on jest. Westchnął, składając list i wkładając z powrotem do koperty. Zgodnie ze słowami pana Ratherforda były w niej jeszcze dwa bilety i wizytówka z adresem i numerem telefonu. Wstał, kierując się w stronę pokoju Nitty. Zapukał, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi, uchylił ostrożnie drzwi. Chłopak leżał na łóżku na brzuchu i czytał książkę, a w słuchawkach na jego uszach tłukła się jakaś ostra muzyka. Na obu przegubach miał zawiązane liczne rzemyki i plecione z kolorowych sznurków bransoletki, a z paska jego opinających zgrabne pośladki dżinsów zwieszały się dwa srebrne łańcuszki, oplatając na krzyż biodra i talię. Mężczyzna podszedł do niego, klękając na podłodze obok łóżka i delikatnie zdjął mu słuchawki z uszu, sprawiając, że chłopak drgnął i odwrócił głowę spoglądając na niego z wciąż naburmuszoną miną.

- Ciągle jesteś na mnie zły? - zapytał przymilnie Shiroi.

- A jak myślisz? - padło i chłopak wrócił do lektury, całkowicie ignorując już mężczyznę. Ten westchnął ciężko i przysunął się bliżej do drobnego ciała, po czym delikatnie pocałował go w kark. Nitta poderwał się i spiorunował Shiroi wzrokiem.

- A co ty na to, żebym cię zabrał na wycieczkę?... - zapytał Shiroi z wiele obiecującym uśmieszkiem.

- Dokąd? - parsknął chłopak. - Do pizzeri?

- Nie. - pokręcił spokojnie głową. - Do Anglii. - zawiesił głos, a Nitta spojrzał na niego z niedowierzaniem, a raczej z powątpiewaniem. - Mam dwa bilety, ale jeśli nie chcesz, to zabiorę kogoś innego... - uśmiechnął się przekornie. Chłopak zmarszczył brwi, przekręcając się na plecy.

- Nie rozumiem. Skąd masz bilety?

- Potem ci wyjaśnię. - Shiroi pochylił się w jego stronę. - Na razie spakujmy się... - wyszeptał, całując go delikatnie w usta.

 

~**~

 

 

Samochód w końcu zatrzymał się, a zmęczony już wielogodzinną podróżą Shiroi wyjrzał przez przyciemnianą szybę. Na dworze zapadał zmrok, jednak mógł wyraźnie dostrzec ogrom i piękno wielkiej willi, przed którą zaparkowała taksówka. Wciąż nurtowało go, kim była ta zmarła kobieta, która w przede dniach swojej śmierci przypomniała sobie o odległym krewnym. Odwrócił głowę i spojrzał na przytulonego do jego ręki chłopca. Położył mu dłoń na ramieniu i delikatnie potrząsnął.

- Nitta. - zawołał półgłosem, a chłopak powoli otworzył oczy. - Jesteśmy na miejscu. - znowu popatrzył w okno. Z budynku wyszedł jakiś mężczyzna i ruszył w kierunku ich samochodu. - Mam nadzieję. - dodał Shiroi i otworzył drzwi, wysiadając. Nitta ziewnął i rozejrzał się trochę nieprzytomny.

- Witam. - odezwał się po angielsku mężczyzna. - Jak mniemam pan Yutada. - wyciągnął w jego kierunku rękę, a Shiroi przyjął ją.

- Tak. - odparł. - A pan jest pewnie mecenasem Ratherfordem...

- Oczywiście. - skinął z powagą głową. Thomas Ratherford był niewielkiego wzrostu mężczyzną o przyprószonych siwizną, krótko ostrzyżonych włosach i gładko wygolonej twarzy. Na jego nosie połyskiwały małe okrągłe okulary w srebrnych oprawkach, a pod szyją miał zawiązaną gustowną, choć trochę staromodną muszkę. Ubrany był w szykowny garnitur i kamizelkę, na tle której migotał srebrny łańcuszek od umieszczonego w kieszonce zegarka. Kołnierzyk jego białej koszuli opalizował swą czystością, a wypolerowane buty również błyszczały w półmroku. Podczas rozmowy przez telefon Shiroi odniósł wrażenie, że ten człowiek to perfekcjonista i pedant. Teraz tylko upewnił się w tym przekonaniu. - Cieszę się, że zechcieli panowie przyjechać. - powiedział, kiedy jego wzrok padł na wychodzącego z samochodu chłopaka.

- Nitta Kazuo. - przedstawił szybko Shiroi.

- Miło mi poznać obu panów i zapraszam do posiadłości. Już kazałem przygotować panom kolację i pokoje. Niestety pańscy krewni przyjechali również dzisiaj i zmęczeni podróżą położyli się już spać, dlatego też będzie pan mógł ich poznać dopiero rano przy śniadaniu. - dodał, a z willi wyszło dwóch młodych mężczyzn w czarnych uniformach służących, którzy podeszli do nich szybko i wyjęli bagaże z samochodu. - A teraz proszę za mną... - ruszył w kierunku domu.

 

~**~

 

Kiedy się obudził pokój wypełniało wpadające przez olbrzymie okna słońce. Spojrzał na leżącego obok chłopca. Jego lśniące miękkie włosy były rozsypane w nieładzie, na twarzy malował się błogi wyraz jakiegoś przyjemnego snu, a oddech był spokojny i równomierny. Shiroi przez dłuższą chwilę obserwował Nittę, zachwycając się jego niewinnym pięknem o poranku. Wczoraj trochę namieszali swojemu gospodarzowi, prosząc go o wspólny pokój. Niestety na piętrze, na którym ich ulokowano były same duże jednoosobowe pokoje i wszystkie bagaże musiały zostać przeniesione kondygnację wyżej, gdzie w każdym z luksusowych apartamentów przygotowane były dwa łóżka. Ale Nitta i tak spał razem z nim, upierając się, że łóżko Shiroi jest wygodniejsze...(Tak! Jasssne! Wszyscy przecież wiedzą, o co chodzi...^_~ - dop. autorki.) Przy takim obrocie sprawy całe to przenoszenie było właściwie bezcelowe, ale cóż... Nitta dysponował ogromną siłą perswazji i miał tendencję do wyszukiwania najmocniejszych argumentów, żeby osiągnąć swój cel.

Wielkość tego domu, wszystkie te luksusy i fakt, że wczorajszej nocy tylko we dwójkę jedli kolację w ogromnej, mocno oświetlonej sali, przy długim stole i na srebrnych talerzach, o wykwintności posiłku już nie wspominając, nasuwała stwierdzenie, że ciocia Hopkins była wyjątkowo bogatą osobą. Zapewne też miała wielu bliższych i dalszych krewnych, których niewątpliwie będzie interesował spadek. Już teraz Shiroi czuł się takim sępem, który nie znając nigdy tej kobiety nagle zjawia się po jej śmierci. Skoro to było jednak jej życzenie, jak mówił Ratherford... Tak, czy inaczej nie spodziewał się miłego przyjęcia ze strony "rodziny", którą dziś pozna.

Przekręcił się na drugi bok i spojrzał w okno, za którym rozpościerał się widok na piękny ogród, usiany teraz kwiatami krzaków róż i jaśminów, których słodki zapach przedostawał się do pokoju przez uchylone lufciki okien. Z bardzo bliska dochodził również śpiew ptaków i trochę odleglejsze kwakanie kaczek oraz plusk wody gdzieś nad jakimś jeziorem, prawdopodobnie podobnym do tych, które w drodze mijali. Nad ogrodem rozpościerało się błękitne, prawie bezchmurne niebo. Shiroi przyszło do głowy, że nigdy wcześniej nie obudził się w tak miłym otoczeniu i że chciałby móc zamieszkać tu na stałe, albo chociaż regularnie przyjeżdżać. Przekręcił się na plecy, wciąż patrząc z zachwytem w okno i zasłuchując się w dźwięcznym ćwierkaniu. Zamknął oczy i oprócz treli za oknem, tuż obok usłyszał szelest materiału. Uśmiechnął się lekko... Zawsze, kiedy Nitta miał rano ochotę na seks, drapał go delikatnie po brzuchu... Teraz Shiroi również poczuł na brzuchu delikatny dotyk opuszków palców chłopca i to właśnie wywołało uśmiech na twarzy mężczyzny. Podniósł powieki i napotkał błyskające wesoło brązowe oczy. Chłopak pochylił się i delikatnie uszczypnął go zębami w szyję, a Shiroi przekręcił ich obu, przyciskając sobą kochanka i podciągając mu koszulkę. Zaczął go delikatnie całować po brzuchu, rozkoszując się cichymi westchnieniami Nitty i czując jego palce w swoich włosach.

- Wiesz co? - usłyszał. Mruknął tylko na znak, że słucha. - Jeszcze nie wybaczyłem ci obcięcia włosów... - oznajmił Nitta przekornym tonem.

- Wiem. - odparł, zsuwając się trochę niżej i odrobinę ściągając zębami bokserki chłopca. - I dlatego będę cię długo, długo przepraszał... - przesunął językiem po podbrzuszu swojego kochanka, a ten jęknął cicho z rozkoszy.

Nagle do drzwi rozległo się pukanie i wesoły młody głos oznajmił.

- Prosimy na śniadanie! - po czym rozległy się kroki, świadczące o tym, że osoba odeszła w pośpiechu.

- No widzisz. - mruknął Nitta. - Będziesz musiał później mnie przeprosić, bo teraz idziemy na śniadanie. - spróbował wstać, jednak mężczyzna przytrzymał go w łóżku i przybliżył twarz do jego ud.

- Na śniadanie wolałbym zjeść ciebie... - wymruczał, a Nitta roześmiał się.

- To musisz poprosić kucharza, żeby mnie przyrządził! - zawołał wesoło i nagle na twarzy Shiroi wylądowała puchowa poduszka, a zaskoczony mężczyzna cofnął się odrobinę i popatrzył na chłopca, który wykorzystał chwilową dekoncentrację partnera i wyskoczył z łóżka, szybko wbiegając do łazienki. Shiroi uśmiechnął się rozbawiony i wstał, podchodząc do okna. Dzień był naprawdę piękny...

 

~**~

 

Śniadanie podano w dużej sali, którą wypełniały promienie słońca. Prawie całkiem przeszklone ściany ukazywały widok na podwórze z licznymi białymi ławeczkami i żywopłotami przystrzyżonymi na kształt różnych zwierząt. Na środku pomieszczenia stał wielki, owalny stół z ciemnego drewna, a ustawione wokół niego krzesła miały pięknie rzeźbione oparcia i siedzenia obite białym aksamitem. Zanim zasiedli do stołu pan Ratherford dokonał prezentacji wszystkich członków rodziny. Tak więc poznali pana Johna McBrindsa - 35-letniego bogatego szkockiego biznesmena o dość miłej aparycji, lecz powściągliwym i wyrachowanym sposobie bycia. Mężczyzna przywitał ich chłodno i nie wdając się w żadne nie potrzebne mowy powitalne wyszedł do ogrodu, żeby zapalić papierosa. Zupełnym jego przeciwieństwem była pani Elisabeth Smith - uprzejma, bardzo ładna kobieta o długich, falowanych brązowych włosach i łagodnym uśmiechu. Przywitała ich miło i zapytała jak minęła podróż, wyrażając przy tym nadzieję, że przyjemnie spędzą tu czas. Wyglądała na bardzo inteligentną i sprytną. Jak później dowiedzieli się od Rahterforda wrażenie było słuszne, gdyż ta młoda, bo dopiero 28-letnia kobieta była już teraz właścicielką wielkiej firmy produkującej sprzęt elektroniczny i mającej swoje siedziby nawet w Japonii. Inną miłą osobą była młodziutka trochę roztrzepana panienka w mundurku ze szkoły w Brighton. Wiecznie uśmiechnięta siedemnastolatka, o krótkich do ramion jasnych włosach nazywała się Mary Johnstone i była wyraźnie darzona sympatią wszystkich obecnych, choć nie traktowana chyba zbyt poważnie w rozmowach. Kolejnym pretendentem do spadku był Edward Lackley, który już samą swoją powierzchownością sprawiał wrażenie bardzo bogatego i chełpiącego się tym faktem. Ubrany w szyty na miarę garnitur od Armaniego i o włosach schludnie przyczesanych na żel, puszył się jak paw spacerując pomiędzy służbą przygotowującą posiłek. Jak wyjaśnił mecenas, ten mający bardzo wysokie mniemanie o sobie dwudziestojednolatek wywodził się ze znanej w całej Anglii rodziny przedsiębiorców, w której żyłach płynęła dość znaczna domieszka krwi szlacheckiej. Chłopak nie zwrócił na nich większej uwagi, poza zdawkowymi słowami przywitania i natychmiast udał się do ogrodu, aby tam, paląc papierosa zająć się rozmową z panem McBrinds - em. Jego wręcz lustrzanym odbiciem był szesnastolatek ze średnio zamożnej dzielnicy w Londynie o dość ekscentrycznym sposobie bycia i ubiorze. W przeciwieństwie do większości zebranych nie miał na sobie garnituru, tudzież innego szykownego stroju, tylko zwykłe dżinsy i koszulkę z wizerunkiem jakiegoś zespołu. Timothy Joens, gdyż tak nazywał się owy chłopak i Nitta od razu przypadli sobie do gustu, z powodu wspólnych upodobań i podobnych przeżyć jakie obaj musieli rano przejść, aby wybronić się przed wciśnięciem w sztywne garnitury. (Nitta musiał nawet ostatecznie zagrozić, że spakuje się i natychmiast wyjedzie, a sam Shiroi po powrocie zastanie swoje walizki na korytarzu.)

Ostatnią osobą, którą poznali tego ranka była siedemnastoletnia Katherine Hopkins - bratanica i zarazem najbliższa krewna zmarłej pani Hopkins. Panna Eugenia wychowywała dziewczynkę od czasu tragicznego wypadku, w którym zginęli rodzice ośmioletniej wtedy Kate. Dziewczyna była bardzo miła i ładna. Miała długie, ognisto rude kręcone włosy, związane na plecach w koński ogon i duże jasnozielone oczy osadzone w ładnej twarzy o bardzo jasnej karnacji i delikatnych rysach. To jej głos zawołał rano Nittę i Shiroi na śniadanie. Pomimo, że Katherine była najbliższą krewną i aktualnie gospodynią oraz tymczasową właścicielką posiadłości, nie chwaliła się tym, a wręcz przeciwnie, gdyż pomagała służbie w przygotowaniu śniadania i w sprzątaniu po posiłku. Jak wyjaśnił im Rahterford panience Hopkins daleko było do pysznienia się z bogactwa i zachowywania jak ktoś lepszy od innych. Podobna była świętej pamięci pani Hopkins, która wychowywała dziewczynkę na swoje podobieństwo.

Po śniadaniu wszyscy zebrali się w dużym gabinecie, całkowicie wyłożonym panelami z ciemnego drewna. Część interesantów usiadła na obitej czarnym pluszem kanapie, pozostali w fotelach. Raherford zajął miejsce na krześle przy biurku i wyciągnął z małej, zamykanej na kluczyk szkatułki niewielką zalakowaną czerwonym, woskiem kopertę. Uniósł ją, pokazując zebranym, po czym poprawił okulary i złamał pieczęć, powoli otwierając kopertę, i wyciągając kartkę papieru. Rozłożył ją i przez chwilę czytał, po czym zmarszczył brwi i nagle zawołał:

- A to niespodzianka!

Wśród zebranych zaszemrało, a John wstał, szybko podchodząc do adwokata.

- Jaka niespodzianka? - zapytał, a na twarzy Ratherforda pojawił się wyraz rozbawienia, który dziwnie wyglądał na zazwyczaj poważnej twarzy. - O co chodzi?! - zniecierpliwił się John i wyrwał kartkę z dłoni mężczyzny. Przebiegł wzrokiem przez tekst. - To jakiś żart?! - zapytał zirytowanym tonem.

- Obawiam się, że nie, panie McBrinds. - westchnął adwokat, siadając na krześle przy biurku. Wciąż nie mógł ukryć swojego rozbawienia.

- I pana to śmieszy? - zawołał oburzony mężczyzna.

- O co chodzi, John? - odezwała się Elizabeth. - Co to jest? Przeczytaj nam. - jej żądanie spotkało się z głośną aprobatą wszystkich. McBrinds zmarszczył brwi i zaczął czytać:

- "Witajcie, moi Mili, oto słowa, które kieruję do Was pośmiertnie: ... on jest nietypowy, bo ma na twarzy tylko czworo oczu... ma zawsze ten sam wyraz twarzy, choć zmienny nastrój... raz jest poważny, czasem się śmieje, czasem krzywi, a niekiedy jest bardzo smutny lub zdziwiony, wciąż niezmiennie liczy..." - skończył i rzucił kartkę na biurko. Nitta parsknął śmiechem, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy patrzyli zaszokowani to na Johna, to na Ratherforda. - I po to tu przyjechałem... - warknął rozzłoszczony McBrinds.

- Panie Ratherford, o co w tym chodzi? - zapytała Katherine. Adwokat spoważniał i westchnął, po czym złożył dłonie w piramidkę i rzekł:

- Musicie wiedzieć, że świętej pamięci panna Hopkins przez całe swoje życie uwielbiała rozwiązywać zagadki. Lubiła je też wymyślać. Wygląda na to, że postanowiła podzielić się z państwem swoją pasją i ukryła gdzieś testament.

- Skąd pan jest taki pewny, że w ogóle jest jakiś testament! - warknął John.

- Powiedziała mi o tym przed śmiercią. - odarł spokojnie. - Poza tym... - wziął kartkę i wyciągnął z kieszonki marynarki srebrną zapalniczkę z wygrawerowanymi różami. Zapalił ją i przez chwilę wodził kartką ponad płomieniem, uważając, by nie zetknąć jej zbyt mocno z ogniem. Kiedy kartka przykopciła się nieco, zgasił zapalniczkę i oczytał: - "Kto rozwiąże pierwszą z moich zagadek, znajdzie drogę do mojego bogactwa..." - wręczył zaszokowanemu Johnowi kartkę, na której ukazało się niewidoczne do tej pory pismo. - Panna Hopkins przysyłała mi w ten sposób rozporządzenia dotyczące jej majątku. - wyjaśni w odpowiedzi na zaskoczone spojrzenia zebranych.

- Więc musimy rozwiązać tę zagadkę, żeby otrzymać testament. - podsumował Edward.

- Ani myślę się w to bawić! - oznajmił John i oddał kartkę adwokatowi, po czym wrócił na fotel i wyciągnął paczkę papierosów. Katherine podeszła do adwokata i wyciągnęła do niego rękę.

- Mogę spojrzeć? - zapytała uprzejmie.

- Ależ proszę, panienko. - wręczył jej papier. Dziewczyna przez chwilę studiowała tekst po czym zamknęła oczy i zaczęła nieświadomym gestem uderzać się kartką w brodę.

- Zmienny nastrój i ten sam wyraz twarzy... - powiedziała do siebie półgłosem.

- To bez sensu! - stwierdziła Mary. - Jak ktoś może mieć zmienny nastrój i ciągle ten sam wyraz twarzy?

Katherine spojrzała na nią z błyskiem olśnienia w oczach.

- Masz rację! - przyznała z ekscytacją. - Bo to jest rzecz!

Mary zamilkła zaskoczona, a panienka Hopkins zaczęła chodzić po pokoju.

- Rzecz, która ma czworo oczu... - powtórzyła. - Czworo oczu? - zdziwiła się, jakby niedowierzając swoim słowom. Jeszcze raz spojrzała na kartkę. - Nie! Jest nietypowa dlatego, że ma czworo oczu, czyli te typowe mają ich mniej lub więcej... - zamknęła oczy, jakby kierując się na inny tok myślenia. - Rzeczy się nie zmieniają... nie zmieniają swojej konstrukcji, lecz te, które są mechaniczne mogą w pewnym stopniu manipulować swoim wyglądem. - stwierdziła. - I mechaniczne urządzenie, w którym coś się zmienia i porusza... w dodatku, które liczy... niezmiennie liczy... - zamyśliła się wiodąc wzrokiem po pokoju. - To coś musi być w domu. Ciocia nie opuszczała swojej rezydencji od ponad roku... - nagle znieruchomiała, kiedy jej wzrok padł na czasomierz, wskazujący godzinę 10:10. - Zegar. - powiedziała krótko. - To coś to zegar! - stwierdziła takim tonem, jakby odpowiedź była zbyt banalna.

- Co!? - warknął z niedowierzaniem John.

- Zegar ma niezmienny cyferblat, ale wskazówki poruszają się i w zależności od godziny, wtedy przypominają usta, które mogą symbolicznie wyrażać nastroje, poza tym zegar "niezmiennie liczy", bo odmierza czas. - wyjaśniła.

- No dobra, więc wystarczy znaleźć ten cholerny zegar! - mruknął McBrinds i wstał. Katherine pobladła lekko, co przy jej i tak jasnej karnacji i ogniście rudych włosach nadało jej wyglądu jakiejś topielicy lub co najmniej ducha. - O co chodzi? - zapytał już i tak dość zniecierpliwiony John, widząc tę nagłą zmianę.

- Ciocia miała bardzo dużo zegarów. Kolekcjonowała je za czasów swojej młodości. - spojrzała desperacko na milczącego Ratherforda.

- To prawda ! - przyznał. - W rezydencji jest ich dokładnie 344.

- Ile? - krzyknęła z niedowierzaniem Mary, a John wrócił na swoje miejsce w fotelu.

- Staruszka postanowiła zabawić się naszym kosztem... - mruknął kwaśno.

- Nie mów tak o cioci! - warknęła niespodziewanie ostro Katherine. McBrinds popatrzył na nią uważnie, w końcu rzekł.

- No dobrze, to co robimy?

- Możemy obejrzeć wszystkie zegary. - zaproponowała Elisabeth.

- To znaczy wszystkie 344? - wtrącił ironicznie Edward.

- Masz lepszy pomysł? - odpaliła kobieta, a młodzieniec zamilkł.

- Więc, do roboty. - Mary wstała i ruszyła do salonu.

- Pan będzie robił spis wszystkich zegarów, które przyniesiemy. - John wskazał adwokata i wyszedł, a za nim Edward, Elisabeth i Timothy.

W pokoju pozostali tylko pan Ratherford, Shiroi i Nitta, oraz Katherine, która cały czas badała tekst.

- Tylko nie rozumiem tych oczu... - mruknęła, jakby ni to do siebie, ni to do zebranych w pokoju osób i zaczęła wachlować się kartką. Nitta przez chwilę ją obserwował z wyrazem zachwytu i uznania na twarzy, w końcu odezwał się szeptem, od siedzącego obok mężczyzny.

- Shiroi?

- Tak?

- Ja wiem, gdzie jest taki zegar.

- Nitta, tu jest mnóstwo zegarów...

- Ale ja wiem, gdzie jest taki, który ma tylko cztery cyfry! - syknął i wstał.

- Co? - zdziwił się, zrywając się z fotela.

- Jest nietypowy... - dodał z przekornym uśmieszkiem, idąc w stronę korytarza. - Chodźmy! - zakomenderował, a pozostali ruszyli z zaciekawieniem za nim. Nitta przeszedł długi korytarz i zszedł po schodach na sam dół. Zatrzymał się dopiero w korytarzu obok drzwi wyjściowych, naprzeciwko stojącego pod ścianą prawie dwumetrowego zegara, na którego cyferblacie widniały tylko 3, 6, 9 i 12.

- Masz rację! - wykrzyknęła Katherine, podchodząc do zegara. Uważnie przyjrzała mu się ze wszystkich stron. - Tylko gdzie tego szukać? - westchnęła zamyślając cię.

- Jeśli można, panienko. - odezwał się Ratherford, podchodzą do niej. - To jedyny taki zegar w domu, ale podobnie jak inne ma otwierany cyferblat... - wyjaśnił wspinając się na palce i mimo niskiego wzrostu dosięgając do urządzenia. Nacisnął jakiś przycisk na tarczy i cyferblat odskoczył, ukazując włożoną pomiędzy trybiki malutką kartkę.

- Super! - krzyknęła podekscytowana Katherine i wyjęła karteczkę. Nitta uśmiechnął się zadowolony i popatrzył z triumfem na Shiroi. Przechodząca obok Mary, niosąc sporej wielkości porcelanowy zegarek przystanęła.

- Znaleźliście coś? - zainteresowała się.

- Na to wygląda. - panienka Hopkins rozłożyła karteczkę i zaczęła czytać. Z czasem jak czytała, śmiertelna powaga wdzierała się na jej twarz. - Och, ciociu... - westchnęła z żalem.

- Co to takiego, panienko? - zapytał z niepokojem Ratherford. - Kolejna zagadka?

Katherine kiwnęła głową i wręczyła adwokatowi papier.

- "Suma czterech oczu to pierwsza część szyfru...." - odczytał.

- To znaczy 4? - zdziwiła się Mary, zerkając mu przez ramię.

- Nie! To znaczy 12 plus 6 plus 9 plus 3. To razem 30. - odparła beznamiętnie panna Hopkins. - Ale co to za szyfr, panie Ratherford?

- Macie coś? - zapytał McBrinds, który nagle zjawił się w korytarzu.

- Następną zagadkę. - wyjaśnił mu Nitta, uśmiechając się przy tym z sadystyczną przyjemnością.

- Najprawdopodobniej szyfr do sejfu, który znała tylko panienki ciotka. - odparł mecenas. - Możliwe, że tam ukryty jest testament...

- Niech pan czyta! - przerwał mu zniecierpliwiony John. Ratherford popatrzył na niego z dziwnym wyrazem twarzy, jednak nic nie powiedział i przeczytał:

- Następnej wskazówki szukaj tam, gdzie zachód na wschodzie i drugi ty...


"Tajemnica Testamentu - część II"

 

 

- To wszystko?!! - oburzył się McBrinds.

- Na to wygląda... - odparł Ratherford oglądając kartkę z dwóch stron.

- Ale co to ma znaczyć? - zdziwiła się Mary, a mecenas wzruszył tylko ramionami.

- Nie,... mam tego dość! - warknął wyraźnie zirytowany John, odwracając się na pięcie i nie zwracając uwagi na Ratherforda, który tak jak poprzednim razem okadzał kartkę zapalniczką. - Nie będę bawił się w jakiś głupie zagadki! Nie mam na to czasu! - oznajmił wściekle i zamierzał odejść.

- Chyba będzie pan musiał... - odezwał się spokojnie adwokat. Na te słowa McBrinds obejrzał się błyskawicznie z wyrazem twarzy nie wróżącym nic dobrego.

- A to niby czemu? - zainteresował się, bardzo starając się przy tym, by ton jego wypowiedzi był spokojny i właściwy dżentelmenowi.

- Jeśli zależy panu na spadku... - rzekł Ratherford. W jego głosie dało się wyczuć nutę satysfakcji. Spojrzał na kartkę i odczytał: - "Zaznaczam, że osoby, które nie będą brały udziału w poszukiwaniach testamentu, mają zostać skreślone z listy moich spadkobierców, a ich część spadku rozdzielona pomiędzy pozostałych. Prawem wykonawczym tego życzenia obarczam Thomasa Ratherforda." - kiedy skończył, spojrzał na Johna. Mężczyzna spurpurowiał ze złości, zacisnął usta w wąską linię i bez słowa ruszył do salonu. Nitta parsknął śmiechem, a Shiroi dał mu kuksańca w bok, jednak chłopak z trudem powstrzymywał swoje rozbawienie. Usłyszał dziewczęcy chichot i spojrzał na śmiejącą się Mary, a potem na Katherine, w której oczach również igrały wesołe iskierki.

- Dobrze mu tak, zachłanny nabab... - mruknęła panienka Hopkins. Ratherford spojrzał na nią z ukosa, jednak udawał, że nie usłyszał tych słów z ust młodej dobrze wychowanej panienki. - Nie zrezygnuje nawet z kilku pensów... - dorzuciła, wyciągając kartkę z dłoni mecenasa. Przeczytała ją.

- No, to co robimy? - zawołała energicznie Mary.

- Nie wiem... - Kate zamyśliła się. - Ta zagadka nic mi nie mówi. Może przepiszmy to zdanie i rozdajmy pozostałym. Potem się rozdzielimy i rozejrzymy po posiadłości. Z pewnością ktoś na coś wpadnie... - zaproponowała.

 

~**~

 

Nitta przez chwilę wpatrywał się w swoją kartkę, po czym zmiął ją i wcisnął do kieszeni. Przecież tak od zaraz i tak nic nie wymyśli. Powoli ruszył długim, wyściełanym grubą bordową wykładziną korytarzem. Usłyszał za sobą stłumiony tupot i prawie truchtem wyminęli go Mary i Edward, którzy ruszyli biegiem schodami w dół. Chłopak popatrzył na nich w zdumieniu dostrzegłszy, że oboje niosą łopaty.

- John znalazł w ogrodzie stary zegar słoneczny. - usłyszał za sobą miły dziewczęcy głos. Odwrócił się, patrząc w wielkie zielone oczy. - Stwierdzili, że będą kopać... - wyjaśniła z powątpiewaniem Katherine.

- A twoim zdaniem to bezcelowe? - raczej stwierdził, niż zapytał. Kiwnęła głową.

- To by było zbyt proste. Ciocia lubiła finezyjne zagadki. - rzekła dziewczyna i zamyśliła się. - Chyba powinniśmy szukać w domu... - popatrzyła na schody prowadzące na wyższe piętro. - Sprawdzę na strychu. - oznajmiła i ruszyła w stronę stopni. Nitta wzruszył ramionami i zszedł schodami w dół, przechodząc przez korytarz i trafiając w końcu do niewielkiego salonu.

Timothy siedział na sofie i zerkając przez okno popijał sok ze szklanki. Nitta podszedł do niego i usiadł obok, zsuwając się niżej i układając wygodniej. Zerknął na zamyślonego chłopaka, który zdawał się nie zauważać jego obecności. Wyglądało na to, że jest bardzo przygnębiony i czymś zmartwiony. Podążył za wzrokiem sąsiada i dostrzegł McBrindsa i Edwarda kopiących z zapałem w ogrodzie. Nitta uśmiechnął się rozbawiony, widząc, że obaj mężczyźni są w szykownych i drogich garniturach. Jakby na to nie patrzeć nie były to stroje do pracy w ogródku...

- Powariowali z tym testamentem, nie? - odezwał się do Timothego. Chłopak poderwał się i spojrzał na niego trochę nieprzytomnym wzrokiem.

- Tak. - odparł w końcu. - Zupełnie jakby żadne z nich nie miało wystarczająco dużo pieniędzy. - wypił łyk i westchnął.

- A ty? - zainteresował się Nitta. - Ty nie potrzebujesz tego spadku?

- Nawet nie wiem, czy jestem wymieniony w tym testamencie. Poza tym, może i nie mam zbyt bogatych rodziców, nie chodzę do prywatnej szkoły, jak Mary i Edward, ale kiedy chcę sobie kupić płytę ulubionego zespołu, czy jakąś grę, to zazwyczaj mam na to kasę. A jak nie, to weekend i kilka popołudni w supermarkecie jako pomoc przy ładowaniu towaru i już są pieniądze... - mruknął.

- Widzę, że umiesz sobie radzić... - zawołał z uznaniem Nitta. - Też chwytam się jakiś dorywczych prac, żeby mieć na swoje wydatki.

Timothy spojrzał na niego z uwagą i przez chwilę taksował go wzrokiem.

- Nitta... - zaczął niepewnie.

- Hm? - chłopak popatrzył na niego z wyczekiwaniem.

- Ty... - zaczął ostrożnie. - Przepraszam cię za to osobiste pytanie, ale... ty... jesteś z... nim..., prawda? - dokończył szybko i uciekł gdzieś wzrokiem. Nitta popatrzył na niego z uwagą i uśmiechnął się rozbawiony jego zmieszaniem.

- Tak. - przyznał. Timothy podniósł wzrok i znowu na niego popatrzył. - Czasami chyba ma mnie dość, ale na razie jakoś to znosi. - dodał żartobliwie.

- Mieszkacie razem? Od dawna się znacie? - zapytał szybko.

- Mieszkamy razem od pół roku, ale znamy się dłużej... jakieś ponad półtora.... - zamyślił się przez chwilę. Timothy zamrugał powiekami i znowu wypił łyk.

- Bo wiesz,...ja też... - zaczął po chwili niepewnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin