A.R REYSTONE Dziewiaty MAG Tom 1 PROLOG W Oazie Piastunow -A jak dolosne, to ziostane oficielem i bede miec plawidziwy buzidygan! - seplenil wesolo maly chlopczyk o bardzo blekitnych oczach siedzacy na kolanach piastuna. -Jasne, Marcus, jasne. - Opiekun pogladzil go po czarnej, niesfornej czuprynie. -Tylko najpierw musisz sie duzo uczyc. I bardzo starac. Oficerami zostaja wylacznie najlepsi. To elita, chlopcze. I to tacy, co nie zadzieraja nosa i nie grymasza przy jedzeniu owsianki albo kiedy trzeba isc wczesnie spac. Musisz sie jeszcze duzo, duzo uczyc, moj maly. A przede wszystkim musza cie polubic smoki - powiedzial z naciskiem piastun, zas jego twarz rozjasnil usmiech. Marcus byl jego ulubiencem, chociaz dobry opiekun nie powinien faworyzowac nikogo. -Phi! - Dziecko wydelo usta. - I tak ziostane oficielem! I bede jezdzil na smokach, ziobacis! -Marcus, na smokach sie NIE jezdzi! Nimi sie dowodzi. Prawdziwy oficer lata na pegazie, a smoki tylko trenuje... do walki, pamietasz? - tlumaczyl cierpliwie piastun, ale pokrecil glowa z dezaprobata. Upor tego malca czasem dzialal mu na nerwy. -Do bani taki inteles - wykrzyknal zdenerwowany chlopiec - jak sie nie mozna psieleciec na smoku! - Teraz byl bliski placzu. Piastun przytulil go do piersi i pogladzil po glowie. -No to moze bedziesz urzednikiem albo sklepikarzem? - zaproponowal niesmialo, choc wiedzial, ze proba ze smokiem wypadla jednoznacznie. Przekomarzal sie dla zasady -Eeeee, to jes dla flajelow! - zaprotestowalo dziecko. - Bede oficielem i pokieluje najwieksia almia smokow, jaka w ziciu widziales! -Jasne. Oczywiscie - zgodzil sie szybko piastun, zeby uciac ten spor. "Mam nadzieje, ze nigdy nie bedziesz musial" - dodal w myslach. - A teraz smigaj do lozka i nim dolicze do trzech, chce slyszec twoje chrapanie. Mowie serio, Marcus! - Zrobil grozna mine, a przynajmniej tak mu sie wydawalo. Chlopczyk popedzil do swojego lozka, jakby go troll gonil. Chwile pozniej jego buzia we snie usmiechnela sie do pieknego smoka i dosiadajacej go osoby. Znowu... * Wiele lat pozniej Sala odpraw w koszarach trzeciego miasta byla prosto i skromnie urzadzona. Scian nie zdobil zaden gobelin. Tafle szyb okiennych wylozono witrazami ze scenami walk smokow z roznymi fantastycznymi stworzeniami. Na scianach i z sufitu zwisaly ample o smoczych ksztaltach, zwykle "ziejace" ogniem, aby oswietlic to dosc ponure pomieszczenie. Jednakze w tej chwili nie bylo to konieczne, poniewaz slonce rzucalo dosc promieni, nawet mimo malych okien. To nie mial byc piekny budynek. Mial sluzyc jednemu celowi: naradom oficerow, przekazywaniu im grafikow patroli oraz innych waznych informacji czy szkoleniu teoretycznemu adeptow. Stad wyposazenie tez bylo proste i funkcjonalne. Wszystko tutaj w jakis sposob nawiazywalo do smokow, poczawszy od tych okiennych witrazy, na rzezbieniach krzesel i stolow skonczywszy. Ostatecznie byla to kwatera glowna oficerow, wiec czy moglo byc inaczej? Bycie oficerem stanowilo nie lada przywilej - okupiony wieloma latami nauki, wyrzeczen, mozolnych treningow, a przede wszystkim wymagajacy akceptacji samych smokow, ktore z reguly pozeraly mniej wiecej co dziesiatego adepta. Dlatego jedynie ci, ktorzy przeszli to mordercze szkolenie, zaslugiwali na zielony oficerski plaszcz z naszywka w ksztalcie glowy smoka. Tu nie bylo miejsca na zabawy. Oficerowie co dnia udowadniali swoim zyciem, wysilkiem i lojalnoscia, ze zasluzyli na ten przywilej. W koncu strzegli bezpieczenstwa miast, nie? Dlatego byli traktowani z tak niezwyklym szacunkiem, podziwem i zazdroscia. Czarodziejem w koncu moze byc KAZDY, ale czarodziejem i oficerem jednoczesnie tylko NIELICZNI. -Dobra, panowie! - zagrzmial general Zorian, postawny i energiczny elf cieszacy sie ogromnym autorytetem. Akustyka w sali odpraw byla tak doskonala, ze nie potrzebowal zadnego wzmacniacza glosu. - Sciagnalem was tu wszystkich, poniewaz mam wam cos niezwykle waznego do obwieszczenia. Zrobil przerwe, a kilkudziesieciu oficerow-straznikow portali natychmiast umilklo, koncentrujac cala swoja uwage na generale. Wszystkich intrygowalo, po co zostali tak nagle wezwani. -Jak wiecie - ciagnal Zorian - mamy coraz wieksze problemy z obsadzeniem wszystkich patroli. Nasze smoki sa... hmm... coraz slabsze i kadra oficerow niestety tez sie nieco skurczyla. - Szmer szeptow potwierdzil, ze jego podwladni maja tego pelna swiadomosc. - Dlatego Wielka Rada Czarnoksieznikow wyznaczyla nam bardzo wazne zadanie - powiedzial, cedzac kazde slowo. - Poszukuje samych ochotnikow, wiec jesli ktos nie ma zamiaru wziac w tym udzialu, prosze, zeby teraz opuscil sale. Nastapila chwila ciszy. Nikt sie nie poruszyl. Opuszczenie sali odpraw byloby rownoznaczne z tchorzostwem, dlatego wszyscy ci piekni mezczyzni wciaz siedzieli na swych niewygodnych stolkach i zachodzili w glowe, jakie to zadanie ma dla nich general. -Skoro ten punkt programu mamy juz za soba - tu Zorani usmiechnal sie krzywo - przejde do rzeczy. Potrzebuje dwunastu chetnych do dosc trudnego zadania, a poniewaz jest was tu kilkudziesieciu, wiec bedziemy musieli te dwunastke wylosowac. Addar, wnies kociol! General byl najwyrazniej przygotowany na taka ewentualnosc, bo teraz jego chochlik Addar taszczyl solidne naczynie z dziura w pokrywce. -Przyjaciele - powiedzial elf - prosze, aby kazdy z was wypisal swoje imie na karteczce i wrzucil do srodka. Odczytani pozostana w tej sali. Reszta powroci natychmiast do swoich obowiazkow, zapominajac o tym zebraniu. Jasne? Tym, ktorzy nie zostana wybrani, dziekuje za chec pomocy. A tym, ktorych wylosuje, mam nadzieje, ze wystarczy sil, odwagi i wytrwalosci, aby wypelnic z honorem misje i bezpiecznie do nas powrocic - zakonczyl nieco pompatycznie, ale znany byl z tego, ze wszystko, co dotyczylo smokow czy Korpusu Oficerow, traktowal smiertelnie powaznie. Mezczyzni po kolei podchodzili do kociolka i wrzucali karteczki. -Cokolwiek to jest, mam nadzieje, ze to bede ja. - Marcus mrugnal porozumiewawczo do swego przyjaciela, czarnoskorego elfa Fabiena. - Te patrole sa taaaaaaakie nudne! - Udal, ze ziewa, wzbudzajac rozbawienie wspoltowarzyszy. Kiedy ostatni oficer wrzucil swoja kartke, general wymamrotal pod nosem zaklecie, zakrecil mlynka buzdyganem i dotknal nim kociolka. Po chwili naczynie zaczelo wirowac wokol wlasnej osi, a karteczki w srodku zaczely sie mieszac. Kilka minut pozniej czar ustal i kociolek ponownie stanal nieruchomo. -Addar, zacznij losowanie - nakazal Zorian. Chochlik doskoczyl do kociolka. Mala czteropalczasta raczka zaczal wyciagac karteczki i podawac generalowi. Ten odczytywal nazwiska jedno po drugim. Kiedy odczytal ostatnie, niewylosowani oficerowie z zalem wyszli, a pozostali skupili sie wokol elfa. Zorian jeszcze raz dobyl buzdyganu. Skierowal go w kierunku drzwi i zablokowal je zakleciem zamykajacym. Znowu wymruczal zaklecie, zatoczyl buzdyganem krag wokol pozostalych oficerow i natychmiast otoczyla ich magiczna, nieprzezroczysta kapsula dzwiekoszczelna, a lustrzana tafla za plecami generala zmienila sie w ekran. Dwunastu oficerow dlugo zapoznawalo sie z celem misji oraz grozacymi im niebezpieczenstwami. Niektorzy byli zszokowani, inni oburzeni, ale wszyscy przyjeli do wiadomosci koniecznosc wykonania zadania. -Pamietajcie - powiedzial na koniec general - obowiazuje was scisla tajemnica. Nie wolno jej wam zdradzic nikomu. Ten z was, ktory pierwszy namierzy i osiagnie swoj cel, daje nam znak przez Znamie Smoka. Wtedy reszta sie wycofuje, jasne? -Jasne. Oczywiscie - przytakneli. -No to do roboty. Czas nagli. Powodzenia, panowie! - Zorian spojrzal na kazdego uwaznie, potem usciskal ich i wyszedl. Chochlik Addar pstryknal palcami, a wtedy lustrzany ekran znowu zamienil sie w zwykle lustro w srebrnej oprawie zdobionej smokami. Zniknela takze dzwiekoszczelna kapsula. Dwunastu wybrancow z mieszanymi odczuciami w milczeniu opuszczalo sale odpraw. * -Oczywiscie nic mi nie mozesz powiedziec? - upewnil sie Marcus z zawiedziona mina, gdy Fabien wyszedl z sali. Wystarczylo jednak, ze elf na niego spojrzal, a on od razu zrozumial, ze dalsze pytania sa bezcelowe, przyjaciel i tak nic mu nie zdradzi."Cholera! - zaklal w myslach - Ze tez musi byc taki uczciwy!" "Slyszalem" - odparl telepatycznie Fabien z pewnym rozbawieniem. - Nie zlosc sie, stary. Predzej czy pozniej dowiesz sie o wszystkim, ale teraz nie mam wyboru, wiec nie naciskaj, zgoda? - dodal juz na glos i odszedl. Tego dnia Ariel miala istne urwanie glowy. Pies w ciezkim stanie po wypadku, suka do cesarki, kontrola z nadzoru farmaceutycznego byly tylko preludium do dalszych paskudnych wydarzen. Sanitariusz Peter wzial wolne, bo mu zona rodzila, a Nine dotkliwie pogryzl doberman, tak ze sama nadawala sie do szycia. Ariel robila co mogla, zeby ze wszystkim nadazyc, a jeszcze o czternastej trzydziesci miala wyznaczona rozprawe rozwodowa. Noooo, na to absolutnie nie moze sie spoznic, chocby nie wiem co! Zagonila nawet do pomocy starsza, gruba recepcjonistke Kathey, bo liczba chorych zwierzat wymagajacych natychmiastowej pomocy zdawala sie rosnac w oczach. Szczescie, ze pare lat wczesniej uparla sie przeszkolic na taka ewentualnosc caly personel. Teraz wiedziala, ze to byla dobra decyzja. Z rozpacza pomyslala, jak wsciekla bedzie Amanda, kiedy znowu nie pojawi sie na wywiadowce. Czasami miala ochote dac sie sklonowac, zeby zdazyc ze wszystkim, ale sama wybrala taki zawod i pretensje mogla miec tylko do siebie. Tyle, ze idac na studia, nie wziela pod uwage, ze byc moze kiedys bedzie miala dom, rodzine, dziecko. Starala sie byc idealna zona, matka i szefem, ale najwyrazniej dawala ciala na kazdym polu. Najwieksze wyrzuty sumienia miala w stosunku do Amandy. Stanowczo poswiecala jej za malo czasu. Juz od dawna dreczyl ja dylemat: jesli zajmie sie corka i porzuci ukochany zawod, to z czego sie utrzymaja? Przeciez kompletnie nie miala oparcia w rodzinie, bo NIE MIALA rodziny. A jesl...
dexio2