Sōseki Natsume - Sedno rzeczy.pdf

(1017 KB) Pobierz
(Microsoft Word - wydruk obraz\363w i faks\363w.doc)
Natsume Sōseki
SEDNO RZECZY
z japońskiego przełożył
Mikołaj Melanowicz
TYTUŁ ORYGINAŁU
~~KOKORO~~
I
S E N S E I I J A
1
Nazywałem go zawsze Senseiem * . Teraz też będę o nim mówił po prostu Sensei,
nie wyjawię prawdziwego nazwiska. Nie dlatego, żebym obawiał się popełnienia nie
dyskrecji, po prostu tytuł ten brzmi dla mnie bardziej naturalnie. Ilekroć bowiem
wspominam tego człowieka, zawsze ciśnie mi się na usta słowo Sensei. To samo
przeżywam teraz, gdy biorę pędzel do ręki. Nie potrafię przezwyciężyć niechęci
i posłużyć się obcymi dla mnie łacińskimi inicjałami.
Senseia poznałem w Kamakurze. Byłem wtedy jeszcze młodym, początkującym
studentem. Przyjaciel, który korzystając z letnich wakacji przebywał nad morzem,
prosił, żebym koniecznie do niego przyjechał, zdobyłem więc po kilku dniach trochę
pieniędzy i postanowiłem go odwiedzić. Ale nie minęły trzy dni od mego przyjazdu do
Kamakury, kiedy przyjaciel dostał telegram wzywający do rodzinnego domu.
Zawiadomiono go, że matka jest chora, on w to jednak nie wierzył. Od pewnego czasu
rodzice usiłowali nakłonić go do małżeństwa wbrew jego woli. Zresztą, zgodnie
z ówczesnymi zwyczajami był on naprawdę jeszcze zbyt młody, żeby się żenić. A co
najważniejsze, nie podobała mu się dziewczyna. Dlatego celowo unikał spotkania
z rodziną i choć właściwie powinien był wrócić na wakacje do domu, czas ten spędzał
w okolicach Tokio.
Pokazał mi telegram i zapytał, jak ma postąpić. Nie wiedziałem, co mu
powiedzieć. Ale, jeśli matka naprawdę byłaby chora — to uważałem, że oczywiście
powinien ją odwiedzić. Zdecydował się więc w końcu pojechać. A ja, który z takim
trudem zdobyłem się na przyjazd do Kamakury, zostałem w rezultacie zupełnie sam.
Od rozpoczęcia zajęć szkolnych dzieliło mnie jeszcze wiele dni, mogłem równie
dobrze pozostać w Kamakurze, jak też wrócić do domu. Ostatecznie postanowiłem
zatrzymać się przez jakiś czas w tym samym hotelu, w którym obaj mieszkaliśmy.
Przyjaciel pochodził z bogatej rodziny okręgu Chūgoku, nie miał więc żadnych
trudności finansowych, ale ponieważ chodził do szkoły i był jeszcze młody, poziom
jego życia nie różnił się zbytnio od mego. Dlatego też, gdy zostałem zdany na samego
siebie po jego wyjeździe, nie musiałem się trudzić szukaniem odpowiedniejszego dla
mnie mieszkania.
Hotel znajdował się w dość ustronnej części Kamakury. Toteż gdyby
interesowały mnie modne wówczas rozrywki, do których należał bilard czy
spożywanie lodów, musiałbym odbywać długą drogę prowadzącą przez ryżowe pola.
Jazda rikszą kosztowałaby całe dwadzieścia senów ** . W tej okolicy stało wiele
prywatnych willi. Poza tym do plaży nadmorskiej było bardzo blisko — miłośnik
pływania nie mógłby marzyć o dogodniejszym miejscu.
* Sensei (jap.) - nauczyciel, mistrz; tytuł grzecznościowy: „pan doktor”, „pan mecenas”, „pan profesor”
** Sen (jap.) - drobna moneta, grosz przedwojenny
Codziennie chodziłem kąpać się w morzu. Gdy między sczerniałymi ze starości
strzechami domów zstępowałem w dół, zawsze się dziwiłem, że aż tyle ludzi z miasta
mogło
się tutaj pomieścić — na plaży roiło się wprost od kobiet i mężczyzn, którzy przybyli
tutaj na odpoczynek. Morze było czasem tak zatłoczone ciemniejącymi głowami, że
wyglądało jak łaźnia publiczna. Nie miałem wśród nich znajomych; otoczony
gwarnym i rozbawionym tłumem czułem się jednak dobrze, to drzemiąc na piasku, to
znów chlapiąc się w wodzie.
W tym ścisku i gwarze poznałem Senseia. W owych czasach były na plaży dwie
herbaciarnie. Przez zwykły przypadek zawsze chodziłem tylko do jednej.
W odróżnieniu od właścicieli wielkich willi w pobliskiej miejscowości Hase, tutejsi
plażowicze nie mieli do dyspozycji własnych przebieralni, musieli więc korzystać
z usług herbaciarni. Tutaj pili herbatę, tutaj odpoczywali, przechowywali nakrycia
głowy i parasole, a ponadto oddawali do przeprania stroje kąpielowe czy zmywali
z siebie słoną wodę. Nie miałem własnych kąpielówek, a przy tym obawiałem się
kradzieży, więc przed kąpielą również zostawiałem tutaj wszystkie swoje rzeczy.
2
Sensei zdjął właśnie ubranie i zamierzał pójść się wykąpać, kiedy ujrzałem go
w tej herbaciarni po raz pierwszy. Wyszedłem przed chwilą z wody i suszyłem na
wietrze mokre jeszcze ciało. Między nami poruszało się mnóstwo czarnych głów
przesłaniających widok. Toteż gdyby nie szczególne okoliczności, nigdy bym
zapewne Senseia nie zauważył. Jednak mimo ogromnego tłoku na plaży i mimo mego
roztargnienia i zobojętnienia na otoczenie, zwróciłem na Senseia od razu uwagę
dlatego tylko, że towarzyszył mu cudzoziemiec z Zachodu.
Wyjątkowo jasna cera tego cudzoziemca rzuciła mi się w oczy w momencie,
gdy miałem już wejść do herbaciarni. Stał z założonymi rękami i patrzył na morze;
jego czysto japońska jukata * leżała obok, rzucona niedbale na stołek. Miał na sobie
tylko slipki, takie same jak my, Japończycy, zazwyczaj nosimy. Wydało mi się to
szczególnie dziwne. Dwa dni przedtem byłem w Yuigahama, siedziałem tam
na piasku i długo przyglądałem się kąpiącym cudzoziemcom. Siedziałem na
niewielkim wzgórku, nie opodal mnie znajdowało się tylne wejście do hotelu w stylu
europejskim, widziałem więc wielu mężczyzn wychodzących, aby zanurzyć się
w słonej wodzie — wszyscy mieli dokładnie zakryte piersi, ramiona, biodra. Tym
staranniej kryły swą nagość kobiety. Większość z nich miała na głowie gumowe
czepki, pomarańczowe, niebieskie lub granatowe, wyraźnie rysujące się ponad falami.
Moim oczom, które oglądały niedawno tamtą plażę, Europejczyk spokojnie stojący
wśród tłumu w samych japońskich slipkach, wydał się tym bardziej niezwykły.
W końcu odwrócił on głowę i powiedział parę słów do pochylonego
Japończyka. Jego towarzysz podniósł z piasku ręcznik, zawiązał go sobie na głowie
i ruszył w stronę morza. Był to Sensei.
Ze zwykłej ciekawości przyglądałem się sylwetkom obu mężczyzn idących
obok siebie plażą w dół, ku morzu. Po chwili weszli do wody i kroczyli dalej
naprzeciw fali. Omijając stłoczonych na płyciźnie, rozbawionych ludzi znaleźli się
w spokojniejszej, głębszej wodzie i zaczęli płynąć. Płynęli tak długo, aż ich głowy
stały się ledwie widoczne na horyzoncie. Następnie zawrócili, by znów obok siebie
płynąć do brzegu. Gdy wrócili do herbaciarni, nawet się nie obmyli wodą ze studni,
tylko wytarli się i zaraz ubrali, a następnie szybko gdzieś odeszli.
Po ich zniknięciu usiadłem na ławce i zapaliłem papierosa. W roztargnieniu
myślałem wtedy o Senseiu. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że tę twarz już gdzieś
widziałem. Lecz nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy i gdzie mogłem spotkać tego
człowieka.
* Jukata (jap.) - lekkie, najczęściej bawełniane okrycie w kształcie kimona
Nie twierdzę, że w tamtym okresie nie miałem żadnych zmartwień, najbardziej
jednak doskwierała mi nuda. Dlatego również następnego dnia wybrałem się do tej
samej herbaciarni, o tej samej porze, w której zobaczyłem po raz pierwszy Senseia.
Tym razem obcokrajowiec już się nie pojawił, Sensei przyszedł sam, w słomkowym
kapeluszu. Zdjął okulary i położył na stoliku, owinął głowę ręcznikiem i szybkim
krokiem ruszył w dół plaży. Gdy podobnie jak wczoraj minął hałaśliwych
plażowiczów i zaczął płynąć, przyszła mi nagle chęć, żeby pójść w jego ślady.
Zatrzymałem się na płyciźnie, ochlapałem aż po głowę, potem doszedłem do głębi
i zacząłem płynąć w stronę Senseia. Lecz Sensei — inaczej niż wczoraj — zatoczył
tym razem łuk i skierował się do brzegu w niespodziewanym dla mnie miejscu.
I dlatego, niestety, nie osiągnąłem swego celu. Gdy otrząsając krople wody wszedłem
na wzniesienie, a następnie do herbaciarni, ubrany już Sensei minął mnie wychodząc
na zewnątrz.
3
Następnego dnia również poszedłem na plażę o tej samej porze i znów
zobaczyłem Senseia. Dzień później uczyniłem to samo. Lecz nie nadarzyła mi się
okazja do rozmowy czy choćby wymiany pozdrowień. Sensei zachowywał się raczej
nietowarzysko. Przychodził na plażę i odchodził zawsze o jednakowej godzinie,
zawsze wyniosły i obcy. Nie zauważyłem, żeby zwracał jakąkolwiek uwagę na gwarne
i rozbawione otoczenie. Cudzoziemiec, z którym przyszedł za pierwszym razem,
w ogóle się już nie pokazał. Sensei zawsze był sam.
Kiedy pewnego dnia po skończonej kąpieli Sensei wkładał lekkie kimono, które
zawsze zostawiał w tym samym miejscu, spostrzegł, że tym razem z niewiadomego
powodu na kimonie pełno było piasku. Odwrócił się więc i kilka razy nim potrząsnął.
Wtedy przez szparę w deskach spadły na ziemię okulary, leżące dotąd pod kimonem.
Ich brak zauważył dopiero po zawiązaniu pasa, gdyż nagle zaczął się wtedy rozglądać
dokoła. Pochyliłem się i podniosłem okulary spod ławki. Sensei powiedział „dziękuję"
i wziął je ode mnie.
Następnego dnia poszedłem w ślad za Senseiem do morza. Wskoczyłem do
wody i popłynąłem w tym samym co on kierunku. Około dwustu metrów od brzegu
Sensei odwrócił się i zaczął ze mną rozmawiać. Na rozległej powierzchni niebieskiego
morza nie było w pobliżu nikogo. Silne promienie słońca oświetlały wodę i góry.
Moje ciało, jakby przepełnione radością i swobodą, było ciągle w ruchu — pluskałem
się w wodzie jak szalony. Sensei przestał nagle poruszać rękami i nogami, położył się
na plecach i unosił spokojnie na fali. Zrobiłem to samo. Na twarz jaskrawą barwą
spadał błękit nieba, oślepiał ostrym blaskiem.
— Jak tu przyjemnie! — krzyknąłem mimo woli.
Po chwili Sensei zrobił zwrot, opuścił nogi w dół, wrócił do poprzedniej pozycji
i powiedział z naciskiem:
— Wracamy?
Byłem stosunkowo dobrze zbudowany i silny, miałem ochotę pozostać dłużej
w wodzie. Lecz kiedy Sensei zaproponował powrót, odrzekłem natychmiast bez cienia
niechęci:
— Tak, wracajmy. — I skierowaliśmy się w stronę brzegu.
To był początek naszej znajomości. Nie wiedziałem jednak, gdzie Sensei
mieszka.
Minęły chyba dwa dni wspólnego pływania, nadeszło popołudnie dnia trzeciego.
Gdy spotkałem go w herbaciarni, zwrócił się nagle do mnie i zapytał:
Czy długo jeszcze masz zamiar tu zostać? — Nie zastanawiałem się nad tym,
więc nie byłem przygotowany na takie pytanie. Odpowiedziałem po prostu:
Jeszcze nie wiem. — Widząc grymas uśmiechu na jego twarzy, poczułem się
nagle zażenowany. Nie mogłem powstrzymać się od zapytania: — A Sensei? — To
był początek, od tego czasu zawsze go tak nazywałem.
Tego wieczoru odwiedziłem Senseia w jego hotelu. Powiedziałem „w hotelu”,
ale był to raczej budynek, który przypominał pawilony znajdujące się w obrębie
świątyni. Zauważyłem, że z mieszkańcami tego domu nie łączyły go żadne więzy
rodzinne. Gdy zwracałem się do niego „Sensei”, uśmiechał się gorzko.
Wytłumaczyłem mu, że taki już mam zwyczaj, kiedy rozmawiam ze starszymi od
siebie. Zapytałem go o obcokrajowca. Opowiedział mi o jego dziwactwach, o tym, że
wyjechał on już z Kamakury, i o wielu innych sprawach, a w końcu stwierdził,
iż sam się sobie dziwi, że zaprzyjaźnił się z cudzoziemcem, podczas gdy nie utrzymuje
kontaktów nawet z Japończykami. Na koniec powiedziałem, że wydaje mi się, iż go
już gdzieś przedtem spotkałem, ale w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć,
gdzie i kiedy. Byłem młody, miałem więc nadzieję, że z pewnością on również powie
to samo. W duchu oczekiwałem od niego takiej, a nie innej odpowiedzi. Lecz po
chwili namysłu Sensei powiedział:
— Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek ciebie spotkał. Czy nie mylisz mnie z kimś
innym? — Poczułem się dziwnie zawiedziony.
4
Pod koniec miesiąca wróciłem do Tokio. Sensei opuścił kurort znacznie
wcześniej. Przy pożegnaniu zapytałem go:
— Czy mógłbym od czasu do czasu odwiedzić pana w domu?
Odpowiedział krótko:
— Tak, proszę.
Wtedy uważałem, że zostaliśmy już bliskimi przyjaciółmi, oczekiwałem więc
słów nieco cieplejszych. Dlatego też jego odpowiedź trochę mnie zdziwiła.
Sensei często sprawiał mi w ten sposób zawód. Czasem miałem wrażenie, że
zdawał on sobie z tego sprawę, kiedy indziej — że zupełnie tego nie dostrzegał. Mimo
powtarzających się drobnych rozczarowań nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby z tego
powodu zerwać z nim znajomość. Raczej przeciwnie, gdy targał mną niepokój, zawsze
pragnąłem jeszcze bardziej ją pogłębić. Wraz z rosnącą zażyłością — myślałem —
kiedyś wyraźnie objawi mi się to, czego oczekuję. Byłem wtedy młody, to prawda.
Ale myślę, że mimo to nie mógłbym zachowywać się wobec wszystkich tak
bezpośrednio i szczerze jak wobec niego. Nie rozumiałem zresztą, dlaczego Sensei stał
się wyjątkiem. Pojąłem to dopiero teraz, kiedy on już nie żyje. Nieprawda, że na
początku Sensei mnie nie lubił. Jego jakby nieco szorstkie zachowanie i chłodne słowa
nie były wyrazem niezadowolenia czy chęci odepchnięcia mnie od siebie. Sensei,
którego wspomnienie napawa mnie dziś żalem, po prostu jakby ostrzegał tych, którzy
chcieli się do niego zbliżyć, że nie jest wart, aby o niego zabiegać. Sensei, który nie
przyjmował przyjaźni od innych, gardził przede wszystkim samym sobą.
Wróciłem do Tokio oczywiście z zamiarem odwiedzenia Senseia. Miałem
jeszcze dwa tygodnie do rozpoczęcia zajęć, sądziłem więc, że w tym okresie
przynajmniej raz go odwiedzę. Ale po kilku dniach osłabły wrażenia z pobytu
w Kamakurze. Barwna atmosfera wielkiego miasta, podniecająca i rozbudzająca stare
wspomnienia, pochłonęła mnie całkowicie. Gdy spotykałem studentów na ulicy,
myślałem z nadzieją i drżeniem serca o nadchodzącym roku szkolnym. I na pewien
czas zapomniałem o Senseiu.
Upłynął miesiąc od rozpoczęcia zajęć, poczułem się nieco swobodniejszy
i odprężony. Zacząłem coraz częściej chodzić po mieście bez wyraźnego celu
i niezadowolony. Krążyłem też po własnym pokoju z uczuciem jakiegoś braku.
I wtedy znów pojawiła mi się w wyobraźni twarz Senseia. I zapragnąłem spotkania
z nim.
Gdy poszedłem odwiedzić Senseia po raz pierwszy, nie zastałem go w domu.
Pamiętam, że drugi raz wybrałem się do niego w następną niedzielę. Była piękna
pogoda, jasność z nieba zdawała się przenikać do wnętrza serca. Tego dnia również
Senseia nie zastałem. Podczas pobytu w Kamakurze słyszałem z jego własnych ust, że
najczęściej przesiaduje w domu. Powiedział nawet, że nie lubi wychodzić.
Przypominając sobie te słowa przeżywałem absurdalny zawód — dwa razy
przychodziłem i dwa razy nie udało mi się go zastać. Nie odszedłem od razu. Stałem
przy drzwiach w niepewności i patrzyłem na służącą. Chyba pamiętała, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin