West Frances - Gwiazdy świecą dla wszystkich.pdf

(510 KB) Pobierz
West Frances - Gwiazdy œwiec¹ dla wszystkich.rtf
Frances West
Gwiazdy ś wiec ą dla wszystkich
 
ROZDZIAŁ I
Matthew Rutgers zatrzymał swoją furgonetkę przed niewielkim budynkiem. Przez
zaparowaną szybę próbował odczytać tablicę.
– „Opaski – tresura i schronisko dla psów”. Tego szukaliśmy – powiedział w kierunku
tylnego siedzenia. W odpowiedzi usłyszał jedno, niezbyt szczęśliwe szczeknięcie.
– Spokojnie, podobno to najlepsza szkoła tresury w Milwaukee. – Rozparł się wygodnie na
siedzeniu i wyłączył silnik.
Na zewnątrz ciągle padał deszcz i wiał silny wiatr. DuŜe krople uderzały głucho o blachę
samochodu.
Intensywny zapach mokrej psiej sierści wypełniał furgonetkę. MęŜczyzna odniósł wraŜenie,
Ŝe panująca wokół cisza nie wróŜy nic dobrego. Poruszył się niespokojnie i zaczął uwaŜnie
przyglądać się budynkowi. Białe ściany były wykończone niewysoką boazerią. Po lewej stronie
znajdowały się puste klatki dla psów, poniewaŜ zwierzęta schroniły się przed deszczem.
Matt dostrzegł drzwi prowadzące do biura. W oknie paliło się światło. Spojrzał w
wewnętrzne lusterko i odwrócił się. Na tylnym siedzeniu leŜał duŜy stalowoniebieski
bloodhound. Właściwie Rutgers nie wiedział dokładnie, jakiej rasy jest jego pies. Mógł o nim
jedynie powiedzieć to, Ŝe jest duŜy, silny i nieposłuszny.
– Chodź, poznasz miejsce, w którym jeszcze nie byłeś. – Wysiadł i otworzył tylne drzwi.
ZałoŜył psu obroŜę i przypiął do niej długą skórzaną smycz.
– No, chodź, nie znasz się na Ŝartach? – Próbował nakłonić go do opuszczenia samochodu.
Bloodhound nie zareagował. Nadal leŜał rozciągnięty na siedzeniu.
– WychodźŜe! – Matt był juŜ cały mokry. Zdecydowanie pociągnął za smycz, jednak bez
widocznego skutku.
– Wyłaź z samochodu, bo oddam cię hyclowi! – Rutgers był zdenerwowany. Jeszcze raz
silnie szarpnął za smycz. Pies groźnie zawarczał, ale Matt wcale nie przestraszył się widoku
odsłoniętych ostrych zębów. Oparł się kolanem o siedzenie i chwycił zwierzaka oburącz,
próbując wyciągnąć go na zewnątrz. Niestety, nie dał rady, bo bloodhound waŜył prawie
czterdzieści kilogramów. Po krótkim odpoczynku Rutgers podjął kolejną próbę. Tym razem
udało mu się. Na skórzanej tapicerce pozostały jednak głębokie bruzdy po śladach psich
pazurów.
Matt usiadł zrezygnowany na mokrej jezdni i głęboko oddychał. Tymczasem bloodhound z
powrotem wskoczył na tylne siedzenie i usadowił się jak najdalej od swego właściciela.
MęŜczyzna był zmęczony. Patrzył spokojnie na psa i obmyślał plan wydostania go na
zewnątrz.
– W porządku, mniej siły, więcej rozumu – powiedział głośno do siebie. Podniósł się z jezdni
i podszedł do tylnych drzwi. Otworzył je i przez chwilę szukał czegoś w papierowej torbie z
274811674.002.png
zakupami, które zrobił przed południem. Wyciągnął kawałek mięsa kupionego z myślą o
dzisiejszej kolacji.
Kilka minut później Rutgers i jego bloodhound stali juŜ przed wejściem do biura. Matt w
jednej ręce trzymał smycz, w drugiej zaś porcję mięsa. Weszli do środka.
Pomieszczenie było przestronne i jasne. Za kantorem siedziały dwie osoby, które ze
zdziwieniem patrzyły na wchodzącego męŜczyznę i jego psa.
Matt odniósł wraŜenie, Ŝe stoi przed bliźniaczkami. Miały te same delikatne rysy twarzy,
jednakowe niebieskie oczy i były ubrane w identyczne koszulki.
Bloodhound wykorzystał moment nieuwagi swojego właściciela i próbował dosięgnąć mięsa,
opierając się przednimi łapami na klatce piersiowej Matta.
MęŜczyzna stracił na chwilę równowagę. Zrobił dwa kroki do tyłu i odtrącił psa ręką.
– Spokojnie! LeŜeć!
Osoby, które siedziały za kantorem, uwaŜnie przyglądały się swoim gościom. Matt, który
podszedł bliŜej, mógł je dokładnie ocenić. Mylił się, przypuszczając, Ŝe są identyczne. Jedna z
dziewczyn miała około siedemnastu lat, druga zaś była od niej o kilka lat starsza. Nieśmiało się
do nich uśmiechnął. Niestety, nadal tylko patrzyły na niego i nie odzywały się, a ich twarze
wyraŜały dezaprobatę.
„Mają mniejsze poczucie humoru niŜ mój pies” – pomyślał.
Bloodhound jeszcze raz spróbował zdobyć mięso. Rutgers pociągnął go silnie w dół za
obroŜę. Pies usiadł, z mordy zaczęła kapać mu ślina. Dziewczyny zza kantora w dalszym ciągu w
milczeniu obserwowały swoich gości.
Matt przestał zwracać uwagę na swojego podopiecznego i po chwili nie miał juŜ kolacji.
– Czym mogę panu słuŜyć? – odezwała się w końcu starsza.
MęŜczyzna spojrzał na nią bacznie. „Ma około dwudziestu lat” – pomyślał.
Dziewczyna zachowywała się, jakby dopiero co wszedł. Bawiła się beztrosko ołówkiem,
natomiast młodsza uśmiechała się ironicznie. Matt był zdziwiony ich zachowaniem.
– Czy szuka pan szkoły tresury? – zapytała ponownie starsza, odrzucając blond włosy z
czoła. Jej głos brzmiał bardzo oficjalnie.
– Tak – odpowiedział niepewnie, onieśmielony powitaniem oraz swoim wyglądem.
WłoŜył rękę do kieszeni i dyskretnie odkleił mokre dŜinsy, które lepiły się do jego ciała.
Wyglądał strasznie. Ubranie miał zabrudzone błotem, a na kurtce znajdowały się odciski psich
łap.
– Zastałem właściciela? – spytał.
– Ja jestem właścicielką szkoły i schroniska. Nazywam się Marjo Opaski.
– Tak? – Matt nie potrafił ukryć zaskoczenia. „Musi być o wiele lat starsza, niŜ myślałem”.
– Bardzo mi miło. Nazywam się Matt Rutgers. Chciałbym zapisać się do szkoły tresury.
– Oczywiście – przerwała mu – zaraz moŜemy załatwić wszystkie formalności. – Sięgnęła z
gracją po skórzany notes i skoroszyt. – Jak wabi się pies? – spytała rzeczowo.
274811674.003.png
Matt zawahał się.
– Flash – odpowiedział po chwili.
Młodsza dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem. Marjo zauwaŜyła to i dyskretnie
przywołała ją do porządku.
– To nie jest szczeniak, prawda? – ponownie zwróciła się do Rutgersa.
– Tak przypuszczam. – Uśmiechnął się do niej i zerknął na leŜącego spokojnie bloodhounda.
– Mam go zaledwie parę tygodni. Mój syn, który mieszka razem z matką w Chicago, zabrał go z
jakiejś farmy i przywiózł do mnie, poniewaŜ tam, gdzie przebywa, nie ma warunków do
trzymania zwierząt.
– Tak, rozumiem. – Marjo próbowała się uśmiechnąć.
Matt coraz śmielej przyglądał się dziewczynie. Podobała mu się jej twarz. Niebieskie oczy
bez makijaŜu, pięknie ukształtowane usta sprawiły, Ŝe Marjo wyglądała bardzo młodo i kobieco.
Czuła się zakłopotana jego spojrzeniem. Jej policzki zarumieniły się i zawstydzona spuściła oczy.
Rutgers bezczelnie wpatrywał się teraz w biust dziewczyny. Luźna koszulka nie mogła ukryć
jego kształtów.
– DuŜy rozmiar – powiedziała śmiało. Matt był zaskoczony tym stwierdzeniem i przez
chwilę Ŝałował, Ŝe znalazł się tutaj.
– Nie... To znaczy tak... – jąkał się zakłopotany. Obie dziewczyny znów patrzyły na niego,
jednak spojrzenie kaŜdej z nich wyraŜało coś innego.
– Zajęcia dla starszych psów prowadzimy w poniedziałki i czwartki wieczorem o godzinie
siódmej. JeŜeli te terminy nie odpowiadają panu, to moŜna przyjść w środę wieczorem i w sobotę
po południu.
Rutgers nie odzywał się.
Marjo chrząknęła porozumiewawczo.
– Czy któryś z terminów odpowiada panu?
– Obawiam się, Ŝe nie będę mógł przyjść w te dni, które pani wymieniła. Jestem trenerem i w
poniedziałki, środy oraz soboty mam zajęcia.
Marjo spojrzała do swego notatnika.
– W takim razie w niedzielę? – spytała niezdecydowanie.
– Niestety, w niedzielne popołudnia rozgrywamy mecze.
Dziewczyna nie była zaskoczona tą odpowiedzią.
– Rozumiem więc, Ŝe w grę wchodzą tylko zajęcia we wtorki, czwartki lub piątki.
– Tak. Aktualnie mogę mu poświęcić jedynie te dni. – Wskazał ręką na Flasha. – Miałem
nadzieję, Ŝe na czas kursu będę mógł zostawić go tutaj...
– To nie jest nauka gry na pianinie. – Marjo była poirytowana. – Nasze zajęcia przebiegają
inaczej, panie Rutgers. UwaŜamy, Ŝe najwaŜniejsza jest współpraca między właścicielem a jego
psem. Dlatego pana obecność jest konieczna.
– Tak, rozumiem. – Matt poczuł się jak skarcone małe dziecko.
274811674.004.png
Tymczasem Flash zachowywał się tak, jakby omawiane sprawy w ogóle jego nie dotyczyły.
Porozrywał całe opakowanie po mięsie i porozrzucał je po podłodze. W zębach trzymał resztę
styropianu.
– Zostaw to! – Rutgers przykucnął i próbował wyrwać mu resztkę opakowania, której pies
nie zdąŜył jeszcze rozkruszyć. Flash jednak mocno zacisnął szczęki i nie zamierzał się poddać.
– Cholera, puść to, Flash! – Matt był juŜ zdenerwowany.
Bloodhound natomiast świetnie się bawił. Odskoczył na bok i pochwycił inny kawałek,
leŜący na podłodze.
– Zostaw to – błagał męŜczyzna.
Marjo wstała z krzesła i wyszła zza kantoru. Podeszła do psa i zaklaskała głośno dwa razy
przed jego nosem. Flash wypuścił styropian i usiadł posłusznie; był wyraźnie zdezorientowany.
Matt otworzył usta ze zdziwienia. Nie mógł pojąć, jak to się stało, Ŝe olbrzym posłuchał
zupełnie obcej kobiety.
Marjo pochyliła się i zaczęła zbierać z podłogi porozrzucane śmieci. Rutgers stał za nią i
patrzył na jej kształtne pośladki. Nie mógł powstrzymać się od głośnego wyraŜenia swego
podziwu.
Dziewczyna wyprostowała się i odwróciła twarzą do niego.
– Wydaje mi się, Ŝe w wypadku pańskiego psa jedynym wyjściem będą zajęcia
indywidualne. – Wręczyła mu kawałki styropianu, które pozbierała z podłogi. Matt wykorzystał
ten moment i przytrzymał jej rękę dłuŜej, niŜ to było konieczne. Marjo gwałtownie odsunęła się
od niego zarumieniona. Podeszła do kantoru, a wzrok męŜczyzny podąŜył za nią.
– Zajęcia indywidualne? – powtórzył.
– MoŜemy zorganizować je we wtorki i piątki o piątej po południu. Oczywiście, jeŜeli pański
harmonogram na to pozwoli.
– Postaram się, Ŝeby mój plan nie kolidował z zajęciami tutaj. – Uśmiechnął się do niej.
Dziewczyna zapisała coś w swoim notatniku i po chwili zwróciła się do Rutgersa:
– Będzie pan potrzebował kolczatki i przynajmniej dwumetrowej smyczy. Proszę je kupić,
gdyŜ są niezbędne podczas kursu.
– Dobrze – odpowiedział, wpatrując się bez przerwy w jej usta.
Młodsza dziewczyna zmarszczyła brwi i spoglądała z uwagą na męŜczyznę i stojącą obok
Marjo. Rutgers uśmiechnął się.
– Czy jesteście siostrami? – zapytał śmiało.
– Siostrami? – Właścicielka schroniska była zaskoczona. – To jest moja córka, Opie.
Wręczyła mu wizytówkę z zapisanymi terminami zajęć. Matt przez chwilę stał nieruchomo,
jak gdyby coś rozwaŜał.
– Dziękuję, miło mi było poznać panią i ciebie równieŜ, Opie. Do widzenia, do wtorku.
Ukłonił się szarmancko, pociągnął Flasha za obroŜę i opuścił biuro.
Kiedy drzwi się zamknęły, Opie odetchnęła z ulgą.
274811674.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin