Zygmunt Zeydler Zborowski - Tajemniczy pamiętnik.doc

(250 KB) Pobierz
Zeydler-Zborowski Zygmunt - Taj



Zygmunt

Zeydler-Zborowski

TAJEMNICZY

PAMIĘTNIK

L T W


Redakcja

Ewelina Stryjecka-Doliwa

Projekt okładki

Mikołaj Jastrzębski

Edycję opracowano na podstawie publikacji: Dziennik Łódzki 1966, nr 109-168

Powieść ukazała się także pod tytułem Żółty zeszyt w. Kurier Polski 1961,

nr 157-213 Ilustrowany Kurier Polski 1961, nr 231-305

© Copyright by Zofia Bimali Zborowska

© Copyright for this edition by Wydawnictwo LTW

ISBN 978-83-7565-154-6

Wydawnictwo LTW

ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny

05-092 Łomianki

tel./faks (022) 751-25-18

www.ltw.com.pl

e-mail: wyd@ltw.com.pl


ROZDZIAŁ I

-              Zlituj się, Kaziu...

Fabian bezradnym ruchem rozłożył ręce. Na jego szerokiej, mięsistej twarzy malował się wyraz nieomal dziecięcego zatroskania.

-              Nic na to nie poradzę, mój drogi, musisz jechać. Zawsze idę ci na rękę, ale w tym wypadku... Wejdź w moje położenie. No, po prostu nie mam kogo posłać. Joanna jest w ósmym miesiącu ciąży, Karol leży chory na grypę, a Jurek już od trzech dni siedzi w Krakowie i wcale nie ma zamiaru wracać. Telefonował do mnie, że podłapał jakąś sensację. Nie mogę go na siłę ściągać. W tej sytuacji zostajesz tylko ty.


Wroński czuł, że sprawa jest przegrana. Próbował jeszcze się bronić.

-              Wiesz przecież, że mnie interesują sprawy kryminalne...

-              Wiem, wiem - przerwał mu niecierpliwie Fabian, nie potrzebujesz mi tłumaczyć, nie zawsze jednak robimy to, co nas interesuje. Rasowy dziennikarz musi w razie potrzeby pisać na każdy temat, nawet o zamiataniu ulic.

-              Wolałbym już o zamiataniu ulic - mruknął Wroński i wyjął z kieszeni paczkę grunwaldów. - Zapalisz?

Trzasnęła zapałka. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, otaczając się gęstymi kłębami dymu.

Fabian wstał i przeszedł się po pokoju. Był atletycznej budowy i robił wrażenie raczej zapaśnika aniżeli dziennikarza. Zatrzymał się koło biurka, zgasił papierosa i poklepał przyjaciela po ramieniu.

-              No więc załatwione. Pojedziesz dzisiaj na noc do Augustowa. Nie powinno ci to zająć więcej niż dwa dni.

-              Co ja nieszczęsny napiszę o tej fabryce obuwia? - jęknął Wroński.

-              Napiszesz, napiszesz, nie ma strachu. Nie rób takiej zrozpaczonej miny. Zdarzają się w życiu gorsze tragedie.

Natychmiast zauważył, że ostatnie zdanie wypadło nie bardzo taktownie. Nie powinien był tego powiedzieć. Wiedział przecież, że Agnieszka... Wszyscy wiedzieli. Zły na siebie odwrócił się do okna. Nerwowo szukał jakichś słów, które mogłyby zatrzeć niemiłe wrażenie.

Wroński uśmiechnął się z przymusem.

-              Właściwie powinieneś dać mi urlop.

Fabian prychnął niecierpliwie:

-              Jeszcze czego? Żebyś miał więcej czasu na pogrążanie się w ponurych rozmyślaniach? Nie, nie, mój drogi, tego się po mnie nie spodziewaj. Uważam, że właśnie doskonale ci zrobi, jak się trochę przewietrzysz. Powinieneś pojeździć teraz na reportaże. Nie ma lepszego lekarstwa na melancholię niż pisanie reportaży.

-              O fabrykowaniu butów?

-              A choćby o fabrykowaniu butów. Nie ma złych tematów, są tylko kiepscy dziennikarze, a ja cię do takich nie zaliczam. Nie potrzebuję ci chyba tłumaczyć, że im trudniejszy temat, tym większe pole do popisu dla twórczej inwencji. Problematyka produkcyjna jest w obecnej chwili...

-              Dobrze, już dobrze - przerwał Wroński. - Zachowaj swoje oratorskie zdolności na inną okazję. Powiedz mi lepiej, czy rzeczywiście muszę jechać do tego Augustowa.


-              Musisz. Tylko w tym wypadku mógłbyś uniknąć wyjazdu, gdybyś mi dał dziennikarza równie zdolnego jak ty, a o to nie tak łatwo.

Wroński skrzywił się z niesmakiem.

-              Widzę, Kaziu, że chcesz mnie kupić za słodkie słówka. Czyżbyś doszedł do przekonania, iż zmieniam płeć?

Fabian zaśmiał się.

-              Na razie cię o to nie podejrzewam. No, idź teraz na obiad i kup sobie bilet w Orbisie. Ja jeszcze, niestety, muszę przeczytać ten materiał. - Uderzył dłonią w maszynopis leżący na biurku.

W nie najlepszym humorze Wroński wyszedł z redakcji.

-              Cholera z tym Augustowem - mruczał. Dałby bardzo dużo, żeby uniknąć tej podróży, ale wiedział, że to niemożliwe. Fabian miał rację. Nie było kogo posłać, a reportaż musiał się ukazać.

Dopiero kiedy się znalazł w Alejach Jerozolimskich, do jego świadomości dotarł uliczny gwar. Z pewnym zdziwieniem spojrzał na mijających go ludzi. Ciągle jeszcze nie mógł pogodzić się z tym, że życie płynie zupełnie normalnie, podczas gdy on... Starał się nie myśleć o niedawnych przeżyciach, ale to było bardzo trudne. Zbyt dużo rzeczy przypominało mu ją. Ulice, kawiarnie, sklepy, nawet przystanki tramwajowe. W kinach mieli swoje ulubione miejsca, w parkach ulubione ławki. Jak mogła...? Jak mogła...? I dla kogo? Dla tego starszego, antypatycznego faceta! Czym jej zaimponował? Tym swoim moskwiczem, forsą?

Gwizdek.

Wroński drgnął i spojrzał przytomniej. Milicjant otwierał skórzaną torbę.

-              Obywatel nie widzi czerwonego światła?

-              Przepraszam, nie zauważyłem. Zamyśliłem się.

-              Takie zamyślenie się kosztuje dziesięć złotych. A na przyszłość niech się obywatel nie zamyśla na ulicy, bo może obywatel wylądować w szpitalu.

Wroński zapłacił mandat i, z przyzwyczajenia, zatrzymał się przed wystawą Klubu Międzynarodowej Książki i Prasy. Był zły na siebie. Szkoda mu było tych dziesięciu złotych.

Prawie obiad dziennikarski. Niech szlag trafi tego drania! Nie dosyć, że zabrał mu Agnieszkę, to jeszcze... Gdyby w tej chwili spotkał Gernera, to chyba doszłoby do bijatyki.

Kiedy skręcał w Foksal, posłyszał znajomy głos. Dopędził go Andrzej Rowicki.


-              Stachu, bój się Boga, gdzie tak lecisz? Nie mogę za tobą nadążyć. I dlaczego masz taką wściekłą minę? Wyglądasz, jakbyś miał zamiar kogoś zamordować.

-              Prawie zgadłeś. Czy wiesz, że przed chwilą milicjant zabrał mi dziesięć złotych?

-              Za nieprzepisowe przechodzenie przez jezdnię?

-              Właśnie.

-              Trzeba myśleć o czerwonym światełku, a nie o niebieskich migdałach.

-              Widzę, że ci humorek dopisuje - uśmiechnął się Wroński.

-              Nie narzekam, a zresztą czyś ty kiedy widział, żeby mi humor nie dopisywał. Słuchaj no, Stachu, a może ty nie masz forsy? Postawię ci obiad, bo jeżeli mnie mój reporterski węch nie myli, to posuwasz do Stowarzyszenia, aby pokrzepić nadwątlone siły?

-              Cóż to, wygrałeś w toto-lotka? - zdziwił się Wroński. Wiedział, że Andrzej zawsze był bez grosza i pożyczał po parę groszy, od kogo się dało.

Rowicki potrząsnął głową.

-              Nie, nie przesadzajmy. Jakbym wygrał w toto-lotka, tobym teraz siedział we własnym wartburgu. Po prostu spotkałem w Alhambrze kochającego wujaszka, od którego udało mi się uzyskać długoterminową pożyczkę w wysokości stu złotych. A ponieważ nie lubię wydawać pieniędzy w samotności, więc zapraszam cię na jedną wódkę.

-              Wiesz przecież, że ja nie piję.

-              A kto mówi o piciu? Powiedziałem, że zapraszam cię na jedną wódkę. No, chodź, chodź, szkoda czasu.

W Stowarzyszeniu Wroński chciał wziąć kartkę na dziennikarski obiad, ale Rowicki pociągnął go za rękaw.

-              Daj spokój z dziennikarskimi obiadkami. Zamówimy sobie coś z karty. Mam ochotę na jakiś gustowny bryzolik z pieczarkami albo może być udko niezbyt zabiedzonej kaczuszki. Co ty na to? Wujowa setka powinna nam starczyć.

Wroński uśmiechnął się.

-              Wiesz, Andrzej, że ty jesteś niepoprawny! Jak poczujesz parę złotych w kieszeni, to ci się wydaje, że cały świat do ciebie należy. A ta nieszczęsna setka nie trwa przecież wiecznie. Trzeba pamiętać o przyszłości, choćby nawet o tej najbliższej.

-              Nic nie trwa wiecznie - powiedział sentencjonalnie Rowicki. - A jeśli chodzi o przyszłość, to niech się o nią martwi kto inny, ja nie mam najmniejszego zamiaru. Powiedz mi, co komu kiedy przyszło z tego, że myślał o przyszłości. Są to rozważania melancholijne i nieproduktywne, źle wpływają na samopoczucie i zatruwają ludziom życie. Cieszyć się trzeba chwilą obecną, a co będzie jutro...? Kto by się tym kłopotał?


Usiedli przy stoliku i zamówili wódkę i przekąski. Wroński silił się na dobry humor, ale co pewien czas wracał melancholijny nastrój. Wszystko przypominało mu Agnieszkę. Tyle razy byli tu razem na obiedzie, na kolacji, spędzali tu ostatniego sylwestra.

Andrzej uważnie obserwował przyjaciela.

-              Coś ty dzisiaj taki przegrany? - spytał w końcu. - Ciągle jeszcze tamta historia? Pluń na to wszystko. Szkoda zdrowia. Napij się wódki i nie myśl o głupstwach. Co było, to było, a teraz będzie co innego. Nie ma się czym przejmować.

Umilkł, bo właśnie kelnerka stawiała przed nimi barszcz z pasztecikami.

Wroński z serdecznym uśmiechem spojrzał na przyjaciela. Lubił tego chłopaka. Andrzej miał dużo wad: był szalenie lekkomyślny, chętnie zaglądał do kieliszka, nie darował żadnej ładniejszej dziewczynie, był cyniczny, nie zawsze przestrzegał zasad ogólnie przyjętej etyki. Miał jednak tyle osobistego uroku, że ludzie łatwo wybaczali mu wady. Był wszechstronnie uzdolniony, a do dziennikarstwa miał po prostu talent. Jeśli tylko decydował się zrezygnować z wrodzonego lenistwa, to natychmiast dystansował wszystkich swoich kolegów redakcyjnych. Niestety, chwile pracowitości nawiedzały go nader rzadko i to utrudniało mu zrobienie tak zwanej kariery. Zresztą nie dbał zbytnio, żeby sobie zdobyć w swym zawodzie mocną pozycję. Żył chwilą bieżącą, nie troszcząc się o jutro. Komuś obserwującemu go z boku mogło się nawet wydawać, że to jest chłopak, którego dni są policzone, że on o tym wie i pragnie wziąć z życia, co tylko się da, teraz, zaraz, natychmiast. A przecież Andrzej był zupełnie zdrowy. Właściwie nic mu nie brakowało, z wyjątkiem odrobiny rozsądku.

Zjedli sałatkę i Andrzej nalał drugi kieliszek. Spytał:

-              Byłeś dzisiaj w redakcji?

-              Byłem. Wyobraź sobie, że Kazik gwałtem wysyła mnie do Augustowa. Jadę dzisiaj na noc.

-              Do Augustowa? Cóż tam będziesz robił?

Wroński niecierpliwie wzruszył ramionami.

-              A... Mam napisać reportaż z fabryki obuwia.

-              Widzę, że nie zachwyca cię ta perspektywa.

-              A ciebie zachwycałaby?

-              Czekaj, czekaj... - Andrzej ugryzł kawałek pasztecika i zamyślił się. - A jak byś się zapatrywał na to, żebym ja, zamiast ciebie, pojechał do Augustowa?

Wroński spojrzał zdumiony. Wypili tylko po dwie małe wódki i nie było mowy o tym, żeby Andrzej się wstawił.


-              Naprawdę chciałbyś za mnie pojechać?

-              Naprawdę.

-              I napiszesz reportaż z fabryki butów?

-              Dlaczegóż by nie. Taki sam dobry temat jak każdy inny.

-              Wiesz, że mam cię ochotę uściskać - powiedział Wroński. - Nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo nie chciało mi się jechać. Chyba postawię ci kolację w Bristolu.

-              Chętnie, ale to jak już wrócę. Na razie zapłaćmy rachunek i chodźmy. Musimy wpaść do redakcji, powiedzieć szefuńciowi o tej zmianie. Przypuszczam, że się zgodzi.

-              Oczywiście. Ale powiedz mi, kochany... - Wroński pochylił się nad stolikiem - powiedz mi, dlaczego ty właściwie chcesz jechać do Augustowa.

-              Bo mi się szalenie podoba to miasteczko.

-              Nie żartuj.

-              Wcale nie żartuję. A zgadnij dlaczego?

Wroński wierzchem dłoni potarł w zamyśleniu podbródek.

-              Czekaj, czekaj... Wódkę przecież możesz pić i w Warszawie. No to chyba chodzi o jakąś babkę?

-              No widzisz, bez większego trudu zgadłeś - zaśmiał się Andrzej. - Wyobraź sobie, że właśnie w Augustowie mam szałową babkę. Poznaliśmy się parę miesięcy temu w pociągu. Była trzy czy cztery dni w Warszawie, ale musiała wracać do Augustowa. Prosiła, żebym przyjechał, a mnie jakoś to nie wychodziło. Zresztą nie mam forsy na podróże. Pierwszorzędna dziewczyna. Pisuje do mnie listy. Twierdzi, że jest we mnie zakochana. Ja tam w to nie wierzę, ale do Augustowa chętnie pojadę.

-              O czym ty napiszesz ten reportaż? - zatroskał się Wroński.

-              Będzie o butach, będzie, uspokój się. No chodź, Stachu, jedziemy do redakcji, bo nam Kazio gotów prysnąć i później będziemy go szukali po całym mieście.

Na rogu Nowego Światu złapali taksówkę. Fabian nie mógł wyjść z podziwu.

-              Naprawdę chcesz jechać do Augustowa?

-              Tak.

-              Przecież podobno miałeś jakąś pilną robotę w Warszawie.

-              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin