St. John Patricia - Zwyciezca.pdf

(722 KB) Pobierz
260490267 UNPDF
PATRICIA ST. JOHN
Zwycięzca
Rozdział pierwszy
Nie umiem dokładnie określić, kiedy to wszystko się zaczęło. Z pewnością
wszyscy, niczym kwiaty, rodzimy się z naturalną tęsknotą, by dążyć ku
światłu. Po raz pierwszy uświadomiłem sobie tę tęsknotę pewnego
poranka, kiedy wałęsałem się po plaży na północ od Tyru, a moje serce
przepełniała nienawiść do siostry i do siebie samego. Nienawidziłem
siebie, gdyż nie potrafiłem zwalczyć niechęci do siostry, która przecież nie
była winna choroby, jąkają nawiedziła. A może mieli rację ludzie z wioski,
którzy twierdzili, że opętał ją diabeł.
Moja nienawiść nie zrodziła się dlatego, że siostra miewała nagłe ataki
szału. Rzucała się wtedy na ziemię, a nawet na palenisko, zaciskała zęby i
wyrywała włosy z głowy. Przywykłem do tego, gdyż trwało to już wiele
lat. Pomiędzy atakami zachowywała się prawie normalnie, choć zawsze
trzymała się na uboczu i trudno było nawiązać z nią jakiś kontakt. Miała
zwyczaj siadać z boku z zaciśniętymi dłońmi i wpatrywać się w
przestrzeń. Jej twarz traciła wtedy dziecięcy wyraz i nabierała powagi
typowej dla starszych i dojrzałych ludzi. Jeśli odezwała się niekiedy, jej
głos brzmiał jakby z oddali, ale słowa przesycone były mądrością. Pewnie
dlatego matka uwielbiała ją i wyróżniała spośród swoich dzieci.
9
Nikt inny się nie liczył, myślałem z niechęcią, grzebiąc nogą w
nadmorskim piasku. Byłem jedynym synem, ale to ja i młodsza siostra
musieliśmy znosić głód, kiedy połów ryb nie był wystarczający, podczas
gdy dla niej zawsze musiało się znaleźć trochę jedzenia. W takich
momentach zdawało mi się, że matka boi się jej albo jest tak zaślepiona
miłością, że nikogo innego nie zauważa. Westchnąłem ciężko, żałując, iż
nie jestem dostatecznie duży, by wraz z ojcem wypływać na nocne połowy.
Musiałem najpierw ukończyć dwanaście lat, czyli wejść w wiek męski. Do
tego momentu brakowało jednak dwóch miesięcy.
Na plaży panował bezkresny spokój. Słońce wzeszło ponad ośnieżonym
zboczem góry Hermon i ogrzewało mi plecy. Spojrzałem przed siebie. Nie
można było określić, gdzie kończy się morze i zaczyna niebo, gdyż na
górze i pod moimi stopami dominował taki sam odcień szafiru, a woda, nie
zmącona najmniejszą falą, przypominała lustro.
Było już późno, a to oznaczało dobry połów. Wytężyłem wzrok i na
horyzoncie dostrzegłem maleńką łódź, ciągnącą za sobą zanurzoną do
połowy sieć, a na niej wysoką postać ojca. Podbiegłem w kierunku wody i
zacząłem machać rękami. Po chwili mężczyzna na łodzi odwzajemnił
powitanie. Prawie codziennie powtarzaliśmy ten rytuał. Było to dla mnie
ważne, gdyż bardzo kochałem ojca i miałem pełną świadomość, że rybak
wypływający na nocny połów nie zawsze wraca o poranku do domu.
Pobiegłem po kosze i zdążyłem wrócić w momencie, kiedy załoga
wciągała łódź na piasek. Mężczyznom dopisywał humor, gdyż ryby
wypełniały sieć prawie po brzegi. Wszyscy w ciszy zajęli pozycje
10
przy linie. Jak na wytrenowaną załogę przystało, nikt nie czekał na
komendę, gdyż wszyscy dobrze znali swe rzemiosło. Bez słowa ustawiłem
się na końcu, by choć trochę pomóc w wyciąganiu sieci. Mimo że jak na
dwunastolatka byłem silnym dzieckiem, nie mogłem równać się z
muskularnymi, spalonymi słońcem rybakami. Szarpnęli linę dokładnie w
tym samym momencie i odchylili się do tyłu, ciągnąc na piasek obfity
ładunek. Potem zaczerpnęli oddechu, znów pociągnęli za linę i wreszcie
naszym oczom ukazała się sieć wypełniona migoczącymi w słońcu
rybami. Teraz należało je posortować.
Uwielbiałem ryby. Niekiedy wiele z nich musieliśmy z powrotem wrzucać
do morza, ale dzisiaj prawie wszystkie złowione ryby były jadalne.
Załadowaliśmy je do koszy, podrygujące jeszcze i lśniące w świetle
promieni słonecznych, a potem rybacy zarzucili kosze na ramiona i ruszyli
na targ. Bardzo się zmęczyłem pracą przy wyciąganiu sieci, więc najpierw
zażyłem krótkiej kąpieli i dopiero wtedy chwyciłem swój mały koszyk i
podążyłem za ojcem. Przed wejściem na bazar czekali już na nas handlarze
gotowi targować się o cenę. Byłem dumny z ojca, gdyż nikt nie mógł zbić
jego ceny, ponieważ nasza łódź jako pierwsza powróciła z połowu. Po
transakcji, kiedy cena została ustalona, a ryby zważone i poukładane w
stosy na ladach, ojciec zwrócił się do mnie.
— Zanieś resztę ryb do domu — powiedział — i powiedz matce, żeby
przygotowała posiłek. Ja niedługo przyjdę.
Ruszyłem w górę ulicą prowadzącą do domu, zapominając na chwilę o
nękających mnie troskach. Byłem bardzo głodny, ale wiedziałem, że
dzisiaj wszyscy najemy się do syta. Niedługo matka i młod-
11
sza siostra oczyszczą ryby, rozpalą ogień i po domu rozniesie się
smakowita woń smażonej potrawy, ziół i świeżego chleba. Wróci ojciec i
razem usiądziemy wokół paleniska. Nie potrafiłbym wyobrazić sobie
milszych chwil, gdyby nie ciążąca nad nami obecność starszej siostry.
Zazwyczaj jadała z dala od nas, w kącie, trzymając na kolanach talerz
wypełniony najsmaczniejszymi kąskami, niekiedy jednak przysuwała się
do nas i wtedy zapadała ciężka, złowroga cisza. Miałem wtedy wrażenie,
że przysiadł się jakiś obcy człowiek. Matka wpatrywała się w swą córkę z
oddaniem i przepełnioną strachem miłością, ja zaś wybiegałem z domu nie
kończąc posiłku, by znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego.
Kiedy tak szedłem do domu, słońce wzeszło wysoko ponad horyzont. Jego
palące promienie wróżyły upalny dzień. Właśnie mijałem chatę jednego z
członków załogi, gdy rybak wychylił się zza drzwi i zawołał mnie.
Zatrzymałem się na chwilę w ocienionym przedsionku i skwapliwie
przyjąłem kubek maślanki. Gawędziliśmy kilka minut, ale czułem, że
jesteśmy odgrodzeni jakimś niewidzialnym murem. Żałowałem, że nie
mogłem nigdy zaprosić do siebie któregoś z zaprzyjaźnionych rybaków,
ale niespodziewane ataki siostry zupełnie to uniemożliwiały. Zresztą
wszyscy wiedzieli, co się u nas dzieje, i unikali bliższego kontaktu.
Wypiłem maślankę i jeszcze przez chwilę gawędziłem z rybakiem, gdyż
brakowało mi przyjaciół. Wiedziałem, że przyrządzenie ryby nie zajmie
dużo czasu, a zanim ojciec omówi interesy, upłynie dobra godzina. On
również odczuwał przyjemność, rozmawiając z innymi rybakami na temat
przypływów, zmian pogody i połowów. Czasem zastanawia-
12
łem się, czy ojciec tak jak ja czuje niechęć do powrotu do domu, który po
godzinach spędzonych na bezkresnym morzu mógł się wydawać
więzieniem. Był jednak dobrym mężem i oddanym ojcem, więc nawet jeśli
podzielał moje myśli, zatrzymywał je dla siebie.
W końcu pożegnałem się z zaprzyjaźnionym rybakiem i pobiegłem do
domu, gdyż była już późna godzina. Kiedy wbiegłem na znajomą ulicę,
zdziwiłem się, że matka ze zniecierpliwieniem oczekuje na mój powrót.
Gdy mnie ujrzała, podbiegła do mnie szybko, a na jej twarzy malowała się
dawno nie widziana radość.
— Pospiesz się, synu — zawołała niecierpliwie. — Daj mi ryby, a sam
umyj się i przebierz. Twój wuj przyjechał z Galilei i czeka na śniadanie.
Aż podskoczyłem do góry z radości, gdyż ta wiadomość rzeczywiście
mnie ucieszyła. Bardzo lubiłem wujka z Galilei, którego nieczęsto miałem
okazję widywać. Starszy brat matki opuścił rodzinne strony, kiedy
zakochał się w dziewczynie z Ka-farnaum. Jej rodzice nie zgodzili się, by
ich córka opuściła Izrael, więc wujek zamiast na morzu, zaczął łowić ryby
na jeziorze w pobliżu Galilei. Następnie, aby zjednać sobie teścia,
przeszedł na judaizm, ale nigdy nie zapomniał o swojej rodzinie i co jakiś
czas przyjeżdżał w odwiedziny.
Wuj był potężnym, czarnobrodym mężczyzną o twardych mięśniach
typowych dla żeglarzy. Siedział teraz na macie i odpoczywał po podróży,
drocząc się z uradowaną jego przyjazdem młodszą siostrą. Złożył również
uszanowanie starszej siostrze, ale z nią nie żartował i unikał jej spojrzenia,
gdyż tak jak każdy nie umiał znieść badawczego wejrzenia tych na wpół
dzikich oczu. Ja również,
13
ilekroć musiałem się do niej odezwać, zawsze patrzyłem w drugą stronę.
Umyty i przebrany w czyste szaty, udałem się do izby, by powitać gościa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin