Darwin Karol - Autobiografia.pdf

(858 KB) Pobierz
Microsoft Word - Darwin Karol Autobiografia.doc
K a r o l D a r w i n
A u t o b i o g r a f i a
E dycja k omputerowa: www.zrodla.historyczne.prv.pl
M ail: historian@z.pl
MMIV ®
397373845.001.png 397373845.002.png
2
Tłumaczenie: prof. Stanisław Skowron
3
Wspomnienia o rozwoju mojego umysłu i charakteru
31 maja 1876 r.
Kiedy pewien niemiecki wydawca zwrócił się do mnie z prośbą, bym napisał coś o
rozwoju mojego umysłu i charakteru oraz szkic autobiograficzny, sądziłem, że taka
praca byłaby dla mnie przyjemną rozrywką, a również mogłaby zainteresować
moje dzieci i wnuki. Wiem, jak bardzo zainteresowałoby mnie czytanie krótkiego
choćby i nudnego szkicu napisanego przez mojego dziadka o jego umysłowości, o
sposobie myślenia i pracy. Starałem się pisać tak, jakbym już nie żył i z innego
świata spoglądał wstecz na własne życie. Nie jest to zresztą trudne, gdy życie jest
już właściwie poza mną. Nie bardzo też dbałem o styl mojej pisaniny.
Urodziłem się w Shrewsbury 12 lutego 1809 r. Słyszałem nieraz, jak mój Ojciec
mówił, że jego zdaniem pamięć ludzi obdarzonych wybitnym umysłem sięga
zazwyczaj do bardzo wczesnego okresu życia. Ze mną jest inaczej, jako że
najwcześniejsze moje wspomnienia sięgają czasów, gdy miałem cztery lata i kilka
miesięcy, kiedy to chodziliśmy kąpać się w morzu w pobliżu Abergele.
Przypominam też sobie, jak przez mgłę, niektóre miejsca i zdarzenia z tych
czasów.
Matka moja zmarła w lipcu 1817 r., kiedy miałem niewiele ponad osiem lat i, rzecz
dziwna, prawie jej nie pamiętam - z wyjątkiem jej łoża śmierci, czarnej aksamitnej
sukni oraz osobliwie zbudowanego stolika do robót. Sądzę, że do tego braku
wspomnień częściowo przyczyniły się moje siostry, które z żalu nie mogły mówić
o niej ani wspominać jej imienia, częściowo zaś - ciężki stan jej zdrowia. Na
wiosnę tego roku posłano mnie do szkoły [day-school] w Shrewsbury, do której
uczęszczałem przez rok. Nim poszedłem do szkoły, uczyła mnie siostra Karolina,
lecz wątpię, by to przyniosło jakiś pożytek. Opowiadano mi, że uczyłem się gorzej
niż moja młodsza siostra Katarzyna, a przypuszczam, że i pod wielu innymi
względami byłem nieznośnym chłopcem. Karolina była niezwykle uprzejma,
zdolna i pilna. Była ona zanadto nawet gorliwa w swych wychowawczych
wysiłkach. Po tylu bowiem latach pamiętam dokładnie, jak wchodząc do pokoju, w
którym się znajdowała zapytywałem w duchu: "Co mi ona znów wytknie?" - i
zacinałem się w uporze, aby nic sobie nie robić z jej wymówek.
Kiedy zacząłem chodzić do szkoły, moje zamiłowanie do historii naturalnej, a
zwłaszcza do gromadzenia zbiorów, było już silnie rozwinięte. Starałem się poznać
nazwy roślin i kolekcjonowałem najprzeróżniejsze rzeczy: muszle, pieczątki,
4
znaczki, monety i minerały. Moja pasja kolekcjonerska, która może z człowieka
zrobić przyrodnika-systematyka, znawcę lub skąpca, była bardzo silnie rozwinięta;
była to najwyraźniej rzecz wrodzona, gdyż żadna z moich sióstr ani brat nigdy nie
zdradzali podobnego zamiłowania.
Pewne drobne wydarzenie z tego okresu pozostawiło ślad w moim umyśle,
albowiem miałem później z tego powodu ciężkie wyrzuty sumienia. Jest ono
ciekawe, bo wskazuje, że już w tak młodym wieku interesowałem się zmiennością
roślin! Opowiedziałem mianowicie pewnemu chłopczykowi (sądzę, że był to
Leighton, który został później znanym lichenologiem i botanikiem), że potrafię
otrzymywać rozmaicie ubarwione narcyzy i pierwiosnki przez podlewanie ich
barwnymi płynami, co było oczywiście wierutną bajką i czego nigdy nie
próbowałem dokonać. Muszę się również przyznać, iż jako mały chłopiec byłem
bardzo skłonny do komponowania różnych zmyślonych historii, i to zawsze dla
wywołania sensacji. Tak np. pewnego razu zerwałem z drzew Ojca mnóstwo
doskonałych owoców, ukryłem je w krzakach, a następnie tracąc niemal dech z
pośpiechu pobiegłem rozgłosić, że wykryłem całą masę skradzionych owoców.
W tym też mniej więcej czasie lub być może nieco wcześniej kradłem nieraz
owoce i później je zjadałem. Jedna z moich metod była naprawdę odkrywcza.
Ogród kuchenny zamykano wieczorem. Otaczał go wysoki mur, dostawałem się
nań jednak łatwo przez sąsiadujące z nim drzewa. Następnie zatykałem długi kij w
otwór dosyć dużej doniczki kwiatowej i podnosząc ją w górę podstawiałem pod
dojrzałe brzoskwinie i śliwki, które wpadały do doniczki i w ten sposób dostawały
się w moje ręce. Pamiętam, jak będąc jeszcze zupełnie małym chłopcem,
wykradałem jabłka z ogrodu i dawałem je następnie chłopcom mieszkającym w
pobliskim domku. Zanim jednak ich obdarowałem, demonstrowałem im szybkość
biegu i dziwię się doprawdy, w jaki sposób uszło mojej uwadze, iż tylko z chęci
otrzymania jabłek wyrażali oni podziw i zdumienie dla moich wyczynów.
Pamiętam jednak doskonale, jak było mi miło usłyszeć, że nigdy nie widzieli
chłopca biegającego tak szybko!
Z okresu kiedy byłem w szkole p. Case'a, przypominam sobie jeszcze tylko jedno
zdarzenie, a mianowicie pogrzeb dragona. Zadziwiające, jak dokładnie jeszcze dziś
pamiętam konia z zawieszonymi na siodle butami i karabinem zmarłego oraz salwy
nad grobem. Scena ta głęboko poruszyła całą poetycką wyobraźnię, jaką wtedy
posiadałem.
5
W lecie 1818 r. wstąpiłem do szkoły [great school] dra Butlera w Shrewsbury i
pozostawałem tam siedem lat - aż do połowy lata 1825 r., kiedy to ukończyłem
szesnasty rok życia. Mieszkałem wówczas w szkole, pędząc z wielkim dla mnie
pożytkiem życie prawdziwego ucznia, ale ponieważ odległość od mojego domu
wynosiła niewiele więcej ponad milę, przeto biegałem tam często podczas
dłuższych przerw i przed zamknięciem sali na noc. Myślę, iż było to dla mnie
korzystne, gdyż podtrzymywało moje przywiązanie do domu rodzinnego i
zainteresowanie jego sprawami. Pamiętam, jak w pierwszym okresie mojego życia
w szkole często musiałem biec bardzo szybko, aby zdążyć na czas, a że biegałem
dobrze, zawsze mi się to jakoś udawało. Gdy zaś miałem co do tego wątpliwości,
gorąco prosiłem Boga o pomoc. Przypominam sobie doskonale, jak to
przypisywałem moje sukcesy modlitwom, nie zaś szybkiemu biegowi i nie mogłem
się nadziwić, że Bóg mi tak często pomaga.
Ojciec mój i starsze siostry opowiadały mi, że gdy byłem jeszcze bardzo młodym
chłopcem, wykazywałem wielkie zamiłowanie do dalekich samotnych
przechadzek, lecz o czym myślałem wtedy - nie wiem. Niekiedy byłem bardzo
zamyślony. Pewnego razu gdy wracałem ze szkoły, znalazłem się na szczycie
dawnych fortyfikacji otaczających Shrewsbury, przez które biegła ścieżka dla
pieszych ogrodzona tylko z jednej strony. Zboczyłem z niej i spadłem w dół, lecz
wysokość nie była większa niż siedem czy osiem stóp. Niemniej jednak w czasie
tego bardzo krótkiego, nagłego i całkiem nieoczekiwanego upadku przez mój
umysł przemknął tak zadziwiający nawał myśli, że trudno jakoś fakt ten pogodzić
z poglądem głoszonym, jak się zdaje przez fizjologów, że każda myśl wymaga
pewnego określonego, dającego się wymierzyć czasu.
Kiedy zacząłem chodzić do szkoły, musiałem być bardzo naiwny. Jeden chłopiec,
nazwiskiem Garnett, zaprosił mnie pewnego dnia do cukierni i kupił tam parę
ciastek, za które nie zapłacił, ponieważ cieszył się zaufaniem sprzedającego.
Gdyśmy wyszli, zapytałem go, dlaczego nie zapłacił za ciastka, a on mi
odpowiedział: "Jak to, nie wiesz, że mój wuj zapisał miastu wielką sumę pieniędzy
pod warunkiem, iż każdy kupiec da bez zapłaty wszystko, co potrzebne każdemu,
kto będzie nosił jego stary kapelusz i poruszy nim w pewien osobliwy sposób".
Następnie pokazał mi, jak to należy robić, po czym wstąpił do innego sklepu, gdzie
mu również ufano, zażądał jakiejś drobnostki, poruszył kapeluszem w odpowiedni
sposób i rzeczywiście otrzymał bez zapłaty wybrany przedmiot. Gdyśmy wyszli,
powiedział: "Jeśli chcesz wejść do cukierni (jakże dobrze pamiętam miejsce, w
którym się znajdowała), pożyczę ci mojego kapelusza, a poruszając nim
odpowiednio na głowie, otrzymasz wszystko, czego tylko zapragniesz"...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin