05.Lorraine_Anne_Niezwykla_milosc.pdf

(422 KB) Pobierz
653879472 UNPDF
Anne Lorraine
Niezwykła miłość
653879472.002.png
Rozdział 1
Tego dnia Anne miała mnóstwo pracy. Telefon dzwonił
niemal bez przerwy. Musiała załatwić dziesiątki spraw. Ale w
końcu doczekała się popołudnia i mogła pójść do domu.
Wzięła torebkę i lekkim krokiem wyszła z biurowca.
Od razu spostrzegła samochód Petera, zaparkowany po
drugiej stronie ulicy. Natomiast jego samego nigdzie nie było
widać.
Spacerkiem przeszła do niewielkiego parku
rozciągającego się przed ratuszem. Usiadła na ławce. Peter na
pewno nie każe na siebie długo czekać, ponieważ równie
dobrze jak ona wiedział, że zostawił samochód w miejscu,
gdzie obowiązywał zakaz parkowania.
Siedząc na ławce i spoglądając na ratuszowy zegar,
jeszcze przebiegała pamięcią miniony dzień. Miała wprawdzie
mnóstwo pracy, ale równie dużo satysfakcji. Im intensywniej
musiała pracować, tym bardziej lubiła swoje zajęcie w małej
agencji i - w tym punkcie rozważań uśmiechnęła się - tym
większą miała pewność, że Jane wkrótce zaproponuje jej
przystąpienie do spółki.
Wskazówki zegara nieubłaganie posuwały się naprzód, a
Petera wciąż nie było widać. Zastanawiała się, czy powinna
jeszcze trochę poczekać, czy może lepiej od razu pójść na
przystanek autobusowy. Gdyby się pośpieszyła, mogłaby
jeszcze złapać trzydziestkę dwójkę, która kursowała między
Mextown a Little Watbury.
Właśnie wstawała z ławki, gdy usłyszała swoje imię.
- Halo, Anne! Czyżbyś na kogoś czekała, dziecinko?
Odwróciła się marszcząc czoło; jak zawsze, gdy Peter
nazywał ją „dziecinką", ogarnął ją nagły gniew.
- Ach, Peter! - zawołała poirytowanym głosem. Ale
patrząc na jego wesołą minę poczuła, jak w jednej chwili
653879472.003.png
opadła wzbierająca w niej fala złości. - Czy zdajesz sobie
sprawę, że narażasz się na mandat?
- Przepraszam - odparł z uśmiechem, biorąc ją pod rękę.
Na głównej ulicy nigdzie nie dało się zaparkować, z
wyjątkiem tej przeklętej strefy zakazu. Poza tym zależało mi
na tym, żebyś wiedziała, że jestem w mieście.
Miała wielką ochotę spytać, dlaczego tak mu na tym
zależało. W końcu jednak zrezygnowała z tego pytania. Czy
wartą było się narażać na odpowiedź, która prawdopodobnie
by ją rozczarowała? A tak przynajmniej mogła żywić nadzieję,
że przyjechał tutaj, ponieważ nie potrafił się obejść bez jej
towarzystwa. Ludzie pewnie uznaliby ją za szaloną, gdyby im
powiedziała, że już jako trzyletnia dziewczynka zakochała się
w tym dryblasie o jasnych włosach, i od tamtej pory jej
uczucia nie zmieniły ani na jotę. Nie przestała go kochać
nawet wtedy, gdy starał się o rękę jej siostry, a w niej widział
tylko głupiego podlotka.
Wsiedli do samochodu. Anne z rozkoszą usadowiła się na
wygodnym siedzeniu, tymczasem Peter włączył się do ruchu
ulicznego.
- Jak tam w pracy? - spytał, kiedy wyjechali z miasta i
znaleźli się na szosie wiodącej do Little Watbury. - Szczerze
mówiąc, nie pojmuję, jak ty to wszystko wytrzymujesz... Co
słychać u pięknej, dumnej Jane? Przypuszczam, że nadal
komenderuje wszystkimi jak kapral, który z niejasnych
powodów jest wściekły na całą ludzkość.
Anne, w rozterce pomiędzy lojalnością i podziwem dla
Jane a chęcią przypodobania się Peterowi, zmusiła się do
skruszonego uśmiechu.
- Ona wcale taka nie jest, trzeba ją tylko lepiej poznać -
zaczęła. Natychmiast jednak zauważyła drwiące spojrzenie
Petera, więc dodała pośpiesznie: - Och, tak, wiem, że znacie
się od dziecka, ale w gruncie rzeczy w ogóle jej nie znasz.
653879472.004.png
Ona jest bardzo mądra i niesamowicie zręcznie kieruje
agencją. Od czasu otwarcia biura nigdy nie przychodziło do
nas tylu klientów co teraz. Jane miała absolutną rację, kiedy
twierdziła, że nasza agencja wypełni rzeczywistą lukę w
Mextown. Wszyscy próbowali ją przekonać, że w małym
mieście taka agencja z góry będzie skazana na niepowodzenie
i że jedynym miejscem, gdzie mogłaby funkcjonować, jest
Londyn. Ale sukces, jaki odniosła Jane, dowodzi chyba
jednoznacznie, że to waśnie ona miała rację, prawda? Wciąż
otrzymujemy coraz więcej zleceń, a wiesz, dlaczego? Bo
nikogo nie odprawiamy z kwitkiem. Na przykład dziś po
południu zadzwoniła z Brighton pewna pani. Dowiedziała się
o naszej ofercie „Zawsze do usług" i pytała, czy za dwa
tygodnie moglibyśmy odwieźć małe dziecko do rodziców,
którzy mieszkają w Paryżu. Jane bez chwili namysłu
odpowiedziała: „oczywiście". I zorganizowała wszystko w
ciągu paru minut. A wczoraj...
- A dlaczego rodzice sami nie przyjadą po dziecko? Anne
zawahała się na moment, najwyraźniej zbita z tropu tym
nieoczekiwanym pytaniem.
- Skąd ja to mogę wiedzieć? - odparła. - Rodzice po
prostu chcą, żebyśmy dostarczyli dziecko do Paryża, a Jane
potrafi to dla nich zorganizować.
- Naturalnie - powiedział Peter - już o tym mówiłaś, moja
droga. W rozmowie o interesach potrafisz być bardzo
przekonująca. Jane powinna dziękować Bogu, że dla niej
pracujesz. - Anne zmarszczyła czoło, odrobinę zdumiona tym
nieoczekiwanym i prawdopodobnie niezamierzonym zwrotem
„moja droga", równocześnie jednak zła na Petera, że tak mało
interesuje się jej pracą w agencji. Ciekawa jestem, pomyślała,
jak by zareagował, gdybym mu powiedziała, że Jane jest nie
tylko wdzięczna, lecz również robi mi nadzieje na współudział
w agencji? Jak oni wszyscy by na to zareagowali? Czy taki
653879472.005.png
sukces nie przekonałby ich raz na zawsze, że już od dawna nie
była tą „dziecinką", jak ją na poły współczująco, na poły
pobłażliwie nazywano? Niekiedy myślała sobie, że powinni ją
raczej nazywać „biedną dziecinką", gdyż to bardziej
odpowiadałoby prawdzie. Jak sięgała pamięcią, zawsze
pozostawała w cieniu swojej pięknej, utalentowanej starszej
siostry, sama zaś była tylko „dziecinką", jej uczuć nie trzeba
było szanować, nikt jej nie chwalił ani nie dodawał jej odwagi,
bo przecież nigdy nie potrafiła być tak miła, pracowita i
czarująca jak jej siostra Lois. Jedną scenę pamiętała jeszcze
tak żywo, jakby to zdarzyło się dopiero wczoraj: miała dostać
śliczną bawełnianą sukienkę, z której jej siostra już wyrosła.
Poszła z matką do krawcowej, która miała zrobić poprawki.
Do dzisiaj miała w uszach głębokie westchnienie matki, które
nastąpiło po słowach krawcowej: „Naturalnie, możemy ją
poprawić, ale nie będzie już leżała tak jak na Lois. No tak, ale
ona mogłaby chodzić nawet w płóciennym worku, a i tak
wyglądałby cudownie. Natomiast Anne... cóż, sama pani
rozumie, co mam na myśli. Milutka dziewuszka, ale w
porównaniu z Lois..."
W porównaniu z Lois! Te słowa, niby jakiś lejtmotyw
towarzyszyły jej przez całe życie i sprawiały, że czuła się
nieszczęśliwa. W czasach szkolnych to właśnie Lois została
wybrana przewodniczącą klasy, to Lois przynosiła do domu
nagrody, i Lois nigdy nie musiała sama nosić swojego
tornistra. Lois błyskawicznie odrabiała zadania domowe i
potrafiła znaleźć dość czasu, by zostać najlepszą tenisistką i
pływaczką w miasteczku. Kiedy miała siedemnaście lat,
przyjęto ją do orkiestry w Mextown, i w miejscowej gazecie
często wychwalano jej grę na skrzypcach. Natomiast Anne
całe godziny spędzała na odrabianiu lekcji, a mimo to
regularnie przynosiła do domu świadectwa, w których było
napisane: „Anne jest pilną uczennicą..." Nigdy nie dostała
653879472.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin