NR ID : b00036 Tytu� : Dym Autor : Maria Konopnicka Ile razy spojrza�a w okno swej izdebki, tyle razy widzie� go mog�a, jak z ogromnego komina fabryki wali� siwym s�upem. Nieraz nawet umy�lnie odrywa�a od roboty stare swoje oczy, aby rzuci� na niego cho� jedno spojrzenie. W spojrzeniu tym by�a dziwna b�ogo�� i jakby pieszczota. Ludzie szli i przechodzili �piesz�c w r�ne strony, rzadko kt�ry spojrza� w g�r� w kierunku komina, jeszcze rzadszy zauwa�y� sin� smug� dymu. Ale dla niej dym ten mia� szczeg�lne znaczenie, m�wi� do niej, rozumia�a go, by� w jej oczach niemal �yw� istot�. Kiedy o wczesnym brzasku na opalowym, mieni�cym si� barwami jutrzni tle nieba dym rozk��bia� si� nad kominem w kr�g�ych, czarnych runach, roznosz�c ostr�, gryz�c� wo� sadzy, wiedzia�a ona, �e tam jej Marcy� w kot�owni przy palenisku stoi, ognie zanieca, miarkuje, rozk�ada, wysoki, smuk�y, gibki w granatowej p��ciennej bluzie, spi�tej sk�rzanym pasem, w lekkiej fura�erce na jasnych w�osach, z szeroko odwini�tym u szyi ko�nierzem. - Oho! - szepta�a wtedy u�miechaj�c si� - Marcy� "fasuje"... Istotnie "fasowa�". Z gorliwo�ci� nowicjusza sypa� na palenisko w�giel, kosz za koszem, za siebie i za palacza pracuj�c, dumny ze swojej �wie�ej godno�ci kot�owego. A razem z tym wielkim, jasnym p�omieniem wybucha�y mu w duszy pie�ni, kt�rymi si� kot�ownia rozlega�a od �witu do nocy. Wkr�tce jednak czarne k��bowiska dymu biela�y, rzed�y, stawa�y si� l�ejsze, a� wskro� pogodnych b��kit�w wybi�y si� w g�r� lekkim, r�wnym s�upem. Ten widok wlewa� w serce wdowy rado�� i pogod�. - Wszystko dobrze... - szepta�a - wszystko dobrze, Bogu Najwy�szemu dzi�ki! I krz�ta�a si� po ubogiej izdebce, za�cielaj�c ��ko swoje i synowski tapczan, zamiataj�c �mieci star� brzozow� miot�� i rozpalaj�c na kominku drewka do po�udniowego posi�ku. Wtedy to wprost wielkiego fabrycznego komina, z wspania�� kit� dymu, wznosi�o si� w b��kity cienkie, sinawe pasemko sponad dachu facjatki, gdzie mieszka�a wdowa; pasemko tak w�t�e i nik�e, jak tchnienie starych piersi, co je, wydoby�y z ogniska. Ale m�ody kot�owy zawsze to pasemko dostrzega�. A nie tylko je dostrzega�, ale si� do niego u�miecha�. Wiedzia� on dobrze, �e tam u komina stara jego matka w bieluchnym czepku na g�owie, w to�ubku przepasanym r�owym fartuchem, drobna, zawi�d�a, zgarbiona, szykuje dla niego jaki� barszcz wy�mienity lub wyborny krupnik. Zdawa�o mu si� nawet czasem, �e wyra�nie czuje smakowit� wo� tych specja��w. Z podw�jnym tedy zapa�em dorzuca� na palenisko �wie�� szufl� w�gla i podczas kiedy palacz po g�owie si� drapa�, on stoj�c jedn� nog� na podmurowaniu, zwinny i gi�tki, za dw�ch nastarcza� w robocie. I tak naprzeciw siebie sz�y w niebo dwa oddechy: fabryki i facjatki, nikn�c w przejrzystych lazurach, mo�e ��cz�c si� w nich nawet. Ku po�udniowi dym fabryczny rzednia� nieco; olbrzymie p�uca machin zwalnia�y sw� prace, wypuszczone pary przeszywa�y raz, i drugi powietrze ostrym przykrym �wistem, a ch�opak jak huragan do izdebki wpada�. - Mamo, je��! - wo�a� ju� od proga, a cisn�wszy fura�erk� na st�, bieg� do klatki z kosem, wisz�cej w okienku. Kos, jak tylko ch�opaka obaczy�, wydawa� gwizd przeci�g�y, do fabrycznej �wistawki podobny, a potem zaczyna� swoje zwyk�e kuranty, kt�rych go wyuczy� Marcy�. Ch�opak stawa� przed klatk�, k�ad� r�ce w kieszenie i gwizda� tak�e. A� si� �ciany trz�s�y od gwizdania tego. A matka rozpo�ciera�a tymczasem na stole pi�kn� ��t� serwetk�, w niebieskie jelenie wyrabian�, i stawia�a g��bok� fajansow� wazk� krupniku, barszczu z rur� albo groch�wki z w�dzonk�, albo te� zacierek, jak tam wypada�o. Obok wazki wyst�powa� na st� chleb w du�ym bochnie, g��wna tego posi�ku podstawa. Znika� on te� prawie w po�owie. Ledwo si� ch�opak przysun�� do niego. Kawa� za kawa�em kraja�, w miseczce z sol� macza� a precz dogadywa�: - Dobry chleb, mamo! - Dobry, synku! - odpowiada�a za ka�dym razem wdowa. - Jedz z Bogiem, jedz! Na chwa�� Panu Jezusowi i Matce jego Przenaj�wi�tszej... Ch�opak nie dawa� si� prosi�, a razem z chlebem znika�a i zawarto�� misy. - Dobry barszcz, mamo - m�wi� wtedy. Matka ju� od kilku chwil jad�a coraz wolniej. Miesza�a �y�k� w talerzu, dmucha�a w niego. Ale barszczu nie ubywa�o jako�. Kiedy wi�c ch�opak wymi�t�, co mia� przed sob�, i w�siki runiej�ce wierzchem r�ki otar�. pyta�a skwapliwie: - A mo�e by�, synku, jeszcze... Mnie dzi� co� nie bardzo jako�... Chcia�a mu da� pozna�, �e jej nie smakuje; ale ba�a si� wyra�nym k�amstwem Boga obra�a�, bo barszcz by� doskona�y. - Ano - m�wi� ch�opak - kiedy mama nie je... Podstawia�a mu z po�piechem sw�j talerz, m�wi�c - Jedz, dziecko, jedz! Na chwa�� Panu Jezusowi... Ch�opak tedy zn�w si� zabiera� do �y�ki po swojemu. - Co mama chce od tego barszczu? - pyta�. - To kr�lewski barszcz! - By�by on, by�by, synku - odpowiada�a mrugaj�c oczami - tylko �e mi do niego bobkowego li�cia przybrak�o... Zdarza�o si�, �e nie dojada�. Zlewa�a tedy reszt� w glinian� ryneczk� i stawia�a w kominku, tak aby syn nie spostrzeg� tego. T� reszt� uwa�a�a ju� za wy��czn� swoj� w�asno�� i kiedy ch�opak wyszed�, posila�a si� ni�, ogryzaj�c ostatki chleba. Wszystko to odbywa�o si� z niezmiern� szybko�ci� M�ody kot�owy chwilowo zast�powany tylko bywa� w po�udnie i �pieszy� musia�. Zaledwie zjad�, �egna� si� szerokim znakiem krzy�a, ca�owa� matk� w zapracowan�, wychud�� r�k�, chwyta� fura�erk�, a gwizdn�wszy na po�egnanie kosowi, zbiega� w trzech susach z facjatki na d�. Wdowa stawa�a wtedy w po�rodku izdebki z zebran� ze sto�u serwet� w r�ku i s�ucha�a grzmi�cego tupotu n�g synowskich z trwo�nym i b�ogim zarazem u�miechem. - �wi�ty Antoni! - m�wi�a kr�c�c g�ow� - i z leceniem takim! Nogi jeszcze po�amie... schody porozbija... I sta�a tak zas�uchana, dop�ki nie hukn�y na dole drzwi od sionki i nie przebrzmia�o echo tej szalonej kanonady n�g m�odych i silnych. Wtedy dopiero ko�czy�a sk�ada� serwet�, zmywa�a statki. ogarnia�a ogie� popio�em, a siad�szy u okna �ata�a synowsk� odzie� j bielizn�. Je�li to by�o lato, d�ugo jeszcze, bardzo d�ugo widzie� mog�a dym wal�cy z fabrycznego komina. Drugi raz to si� tak zapatrzy�a w niego, �e i robota wypad�a jej z r�ki... Dziwne bo przybiera� i kszta�ty, i barwy. To jak �elazna gadzina wywija� si� sam z w�asnych przegub�w coraz dalej, coraz wy�ej; to jak lekuchna zas�ona w powietrzu wia� siej�c przed siebie ob�oczki r�ane; to jak z kadzielnicy prosto w g�r� szed� we�ni�c si� mi�kko po skrajach, to jak olbrzymi pi�ropusz pod s�o�ce si� pali�, z komina jak z he�mu, wiatrem wiej�c; to si� w jakie� postacie cudne wyd�u�a�, w jakie� mary nieziemskie, w jakie� widzenia... Czasem go wiatr wydyma� jak �ale wielkiego statku; czasem rozrywa� niby k��by paku�, czasem p�dzi� jak tuman czarniawy. A zad�d�y�o si� na �wiecie, to chmur� ci�k� nad kominem sta� i p�atami po dachach si� wiesza�, i t�uk� si� nad ziemi�, nie wiedz�c, k�dy si� dzia�. Gdy przysz�a zima, zapala�a wdowa lampk� u komina i robi�a przy niej grube na sprzeda� po�czochy. Ale cho� od okienka wia�o srodze i szron a� do izby zalatywa� przez spr�chnia�e ramy, podchodzi�a do niego coraz, �eby na fabryk� spojrze�. Gorza�a ona wprost facjatki szeregiem o�wietlonych okien, hucza�a wewn�trzn� prac� p�uc swoich olbrzymich, szcz�ka�a �elastwem, d�wi�cza�a biciem m�ot�w, zgrzyta�a z�bami pi�, sycza�a ��d�ami topionych metal�w. Dym, kt�ry teraz na tle g��bokiego granatu niebios wali� z jej komina, p�omienny by�, ogniami ziej�cy, snopy iskier ciska� jak race. Szerokie �uny od niego skro� nieba sz�y i het precz odbija�y wielkie ciche zorze. Patrza�a na nie wdowa w zadumaniu. Z zadumy tej wyrwa�o j� gwizdanie kosa, kt�ry rozbudzony �wiat�em, bij�cym z fabryki w okienko, zaczyna� wycina� swoje kuranty. W izdebce robi�o si� weselej, ogie� trzeszcza� na kominku, a kos dar� si� a� do og�uszenia. A kiedy na niebie ksi�yc w pe�ni stan��, ca�e ono widzenie ogniste topnia�o w Blaskach miesi�cznych. P�nym wieczorem dopiero wraca� syn i od progu ju� znowu wo�a�: - Mamo, je��!... A razem z t� m�od� siln� postaci� wst�powa�o w progi izdebki wesele, �miech i swoboda. Z mniejszym ju� teraz po�piechem posila� si� ch�opak, opowiada� przez chwileczk� to i owo rozpytuj�cej si� o ubieg�y dzionek matce, po czym zaczyna� szeroko ziewa�, przeci�ga� si�, kos nawet nie bawi� go ju� w takiej chwili. - Id� spa�, synku, id� spa�! - m�wi�a matka g�aszcz�c go po g�owie. - A to jutro do dnia ci zn�w trzeba... - P�jd�, mamo... - odpowiada� sennym g�osem. - Zmordowa�em si� tak, �e to ha! - A pacierz, synku, zm�w - przypomina�a jeszcze. - Zm�wi�, mamo Ca�owa� jej r�k� kl�ka� przed swoim tapczanem i schyliwszy g�ow� na z�o�one d�onie odmawia� szybko p�g�osem "Ojcze nasz" i "Zdrowa�", tu i �wdzie przerywaj�c modlitw� pot�nym ziewni�ciem, po czym bi� si� ha�a�liwie w piersi, gna� z rozmachem i zdj�wszy po�piesznie odzie� rzuca� si� a twarde pos�anie. Natychmiast te� prawie usypia�, a w izdebce s�ycha� by�o dawno jego r�wny, g��boki oddech, podczas kiedy matka d�ugo jeszcze szepta�a zdrowa�ki przed poczernia�ym, ze z�ocistego t�a wychylaj�cym si� obliczem Panny Naj�wi�tszej. Nareszcie lampka gas�a. Kos przestawa� si� trzepota� po klatce. Ucisza�o si� wszystko, aby zn�w jutro o brzasku si� budzi�. Z tym budzeniem by�a zawsze bieda. Wdowa sypia�a tym snem staro�ci, kr�tkim, czujnym, jakby oszcz�dzaj�cym godzin �ycia przed wielkim za�ni�ciem w mogile. Ze snu tego budzi�a si� po drugich kurach zaraz, na d�ugo przed pierwsz� gwizdawk� fabryczn�, i zwl�k�szy si� z po�cieli, drepta�a po izdebce, szykuj�c polewk� dla syna i szepcz�c godzinki. W okienku sta�a wtedy wielka i cicha gwiazda poranna, wprost na twarz u�pionego ch�opca �wiec�ca Matka oraz to na twarz t� powiod�a oczyma, rada by ju� zbudzi�a jedynaka swego, ale g��bokie u�pienie ch�opca wstrzymywa�o j�. - Niech ta! - szepta�a p�g�osem. - Niech ta jeszcze �dziebluchno po�p...
magdapetersen