Baccalario Pierdomenico - Kod królów.pdf

(946 KB) Pobierz
Pierdomenico Baccalario
Kod królów
Beatrycze uniosła wzrok i zauważyła zakapturzoną postać, która ją obserwowała.
Stała bez ruchu, z rękami opuszczonymi po bokach.
Lekka bryza delikatnie poruszała jej kapturem.
Zapadł już zmierzch i uliczne latarnie brzęczały w nagrzanym powietrzu.
Na widok tej dziwnej postaci, Beatrycze przebiegł dreszcz.
- Uciekaj, Beatrycze! - powiedziała do siebie. - Uciekaj natychmiast, najprędzej jak
potrafisz.
Ale kolana nie posłuchały. Próbowała wykonać pierwszy krok, ale nogi były sztywne
i ociężałe.
Zakapturzona postać dostrzegła ten ruch i zaczęła iść w jej stronę.
Nie. To niemożliwe. A jednak naprawdę się działo...
Kaptur rozchylił się i twarz nieznajomego zalśniła. Beatrycze krzyknęła, potem
wykonała zwrot i rzuciła się do biegu.
Człowiek w Żelaznej Masce ruszył w pościg.
www.zielonasowa.pl
Original Title: II Codice dei Re
Text by Pierdomenico Baccalario
Original cover and Illustrations by Matteo Piana
Wszystkie nazwy i postaci zawarte w tej książce należą do Edizione Piemme S.p.A.,
na wyłącznej licencji Adantyca S.pA. Tłumaczenie, jak i wszelkie adaptacje tekstu,
są własnością Adantyca S.pA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
© Copyright by Edizioni Piemme S.p.A., via Tiziano 32, 20145 Milano, 2010
© International Rights by Atlantyca S.p.A., via Leopardi 8, 20123 Milano, Italia
foreignrights@atlantyca.it
www.atlantyca.com
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.,
Kraków 2011
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki - z wyjątkiem cytatów w
artykułach i przeglądach krytycznych - możliwe jest tylko na podstawie zgody
wydawcy.
ISBN: 978-83-265-0155-5
Tłumaczenie: Dorota Duszyńska
Redakcja: Agnieszka Skórzewska
Korekta: Agnieszka Skórzewska, Renata Fałkowska
DTP: Bernard Ptaszyński
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 30-404 Kraków, ul. Cegielniana 4a Tel7fax
12 266 62 94, tel. 12 266 62 92 www.zielonasowa.pl wydawnictwo@zielonasowa.pl
ZrcaJir-wn pomocy ii«i(»ovvej Ministerstwa Kultuiy t Dziedzictwa Naiodowego
Pierdomenico Baccalario
KOD
KrólóW
Ilustracje Matteo Piana
Tłumaczenie Dorota Duszyńska
WYDAWNICTWO ZIELONA SOWA
Księgozbiór człowieka symbolizuje zawartość jego umysłu. John Updike, „The New
York Times"
Poświęciłem więcej czasu szachom, niż którejkolwiek z mych działalności. Kocham
je, są mą namiętnością i rozrywką, a ten zakuty łeb, ojciec Adam, wciąż bezlitośnie
mnie ogrywa.
Wolter
Ta książka jest dla Eleny
ROZDZIAŁ 1
DEBIUT1
W połowie lipca Francuzka po raz pierwszy weszła do księgarni, wnosząc ze sobą
lodowaty podmuch.
Beatrycze przebiegł dreszcz, chociaż znajdowała się dosyć daleko od drzwi, na
szczycie drabiny wspartej
0 regał z poezją.
Co się dzieje?" - zdziwiła się. Odłożyła wątły tomik, który trzymała w ręce
i-odwróciła głowę, by spojrzeć za siebie.
Zobaczyła młodą kobietę o spiczastym nosie, która stała w progu, wyprostowana,
sztywna i z grymasem
1 Tytuły rozdziałów są jednocześnie terminami szachowymi, [ten i pozostałe
przyp. red.]
5
lekkiego niesmaku na twarzy. Była Francuzką, bez cienia wątpliwości, ubrana z tą
nutą eleganckiej nonszalancji, którą Beatrycze nauczyła się rozpoznawać na pierwszy
rzut oka. Styl, którego nienawidziła, ale który zarazem, gdzieś na dnie duszy, budził
w niej zazdrość.
Nowo przybyła miała czarne błyszczące włosy ostrzyżone w klasycznego boba,
wąskie dłonie o długich palcach, bez śladu lakieru na paznokciach, parę drobniutkich,
ale mieniących się kolczyków. Ubrana była w bluzkę koloru mleka z wielką kokardą
tuż pod dekoltem i obcisłą spódnicę, która podkreślała bardzo szczupłe nogi, zaś na
stopach miała obowiązkowe balerinki.
Za jej plecami jaśniało rozproszone światło późnego popołudnia, wydobywając
przepiękne tęczowe refleksy z napisu na szybie: antykwariat pod złotym słońcem.
białe kruki, edycje kolekcjonerskie.
Młoda kobieta zaczęła rozglądać się dokoła z zaciekawieniem. Z jej ruchów
Beatrycze wywnioskowała, że pewnie weszła tu przez pomyłkę albo żeby prosić o
informację.
- Mogę w czymś pani pomóc? - zapytała, nie schodząc z drabiny.
Francuzka uniosła wzrok. Miała niewiarygodnie szare oczy, metaliczne niczym
ostrze noża.
- Być może - odparła. - Szukam pana Glauca Bogliolo.
Powiedziała to, nie poruszając żadnym mięśniem twarzy, zaledwie uchylając usta.
Wymówiła Glauca i Bogliold z akcentem na ostatnich samogłoskach.
6
Francuzka bez dwóch zdań" - pomyślała Beatrycze.
- To mój wujek - uśmiechnęła się i już postawiła stopę na niższym szczeblu
skrzypiącej drabiny, zaraz jednak się rozmyśliła. Zachowując dystans, dodała: - Na
pewno usłyszał dzwonek, za chwilkę do pani przyjdzie.
Dziewczyna lekko wydęła wargi, wyraźnie zirytowana faktem, że Beatrycze nie
rzuciła się na poszukiwanie wuja.
Francuzka z Paryża" - sprecyzowała swe myśli Beatrycze, odwracając się do niej
plecami.
- Wspaniale, panie Bogliolo! Nie wiem, jak pan tego dokonał, ale to naprawdę
wspaniałe! - rozległ się w tej samej chwili arystokratyczny głos Profesora,
dobiegający zza kotary, która oddzielała sklep od prywatnego saloniku. - Wyszukał
pan doprawdy niezrównany egzemplarz! - Profesor gestykulował, usiłując zarazem
utorować sobie przejście i - co często mu się zdarzało -zaplątał się w ciężką tkaninę.
Po czym, uwolniwszy się...
- Profesorze, proszę uważać! - próbował go ostrzec drugi głos, za jego plecami.
Ale mężczyzna oczywiście zdążył już potknąć się na stopniu.
- Oooch! - zawołał.
Wykonał kilka akrobatycznych kroków i jakimś cudem zdołał dotrzeć do lady.
Najpierw odłożył w bezpieczne miejsce dzieło, które ściskał w ręce i dopiero potem
sam wsparł się o blat, odzyskując równowagę.
7
- J Rozdział 1 v —
Cg> -®>
- Oooch, tak! Wspaniale! - powtórzył, prostując plecy. Ujął w dłonie książeczkę
i przyglądał się jej z ukosa znad okularów. Podsunął ją sobie pod nos i głęboko
wciągnął powietrze, żeby poczuć jej zapach. - To doprawdy wspaniałe: pierwsze
wydanie Podróży Guliwera Jonathana Swifta, nakładem Benjamina Motte'a z 1726
roku. Cudeńko! Autentyczne cudeńko, drogi przyjacielu!
Profesor przeczesał palcami włosy przycięte na pazia, stanął przed lustrem i
przystawił wolumin do twarzy, po czym, kontemplując własne odbicie w
towarzystwie dzieła Swifta, skomentował:
- Wiedział pan, że to jedyna książka, za którą kiedykolwiek dostał zapłatę od
wydawcy? No cóż... to były inne czasy...
Na szczycie drabiny Beatrycze uśmiechnęła się. Obserwując Profesora, który
pozował przed lustrem ze swym najnowszym nabytkiem, zastanawiała się, czy robił
to z próżności, czy tylko nie mógł uwierzyć we własne szczęście...
- Pan Glauco Bogliolo? - zwróciła się do niego Francuzka, nadal nieporuszenie
stojąca przy drzwiach.
Profesor odwrócił się sprawnym ruchem, jakby chcąc dostarczyć kolejnego dowodu
swych gimnastycznych talentów. Dopiero teraz zauważył dziewczynę i przyjął wyraz
zaskoczonej niewinności, przy czym widać było, że próbuje przypomnieć sobie, czy
ją zna, czy też nie.
8
W końcu, skłaniając się ku wersji „nie", wykonał lekki ukłon i zawołał:
- Enchante, mademoiselle!
- Pani wybaczy... to jestem ja - za plecami Profesora znów odezwał się głos.
W ten właśnie sposób, nie mając o tym bladego pojęcia, wuj Glauco zapoczątkował
kłopoty swoje i swej siostrzenicy.
Glauco Bogliolo był mężczyzną o imponującej posturze, dobrych oczach i łagodnym
wyrazie twarzy. Mała bródka a la D'Artagnan zdradzała dziecięcą pasję do przygód,
zaś duże, silne dłonie przywodziły na myśl lata spędzone na splataniu węzłów na
żaglówkach. Pozostałości włosów przycięte miał na jeża, a okulary w szylkretowej2
oprawie, zawsze odsunięte nad czoło, tkwiły w niepewnej równowadze. Nie miał
żadnej zmarszczki ani innych oznak, które pozwalałyby odgadnąć jego wiek.
Beatrycze wiedziała tylko, że był młodszym bratem jej mamy.
Księgarz ominął zgrabnie Profesora, przytrzymując go w miejscu ręką wspartą na
jego ramieniu, drugą zaś wyciągając do młodej damy z francuskiego kraju.
- Co mogę dla pani zrobić?
- Mamy umówione .spotkanie.
1 Specjalna masa, żółtawa z ciemnobrązowymi plamami, którą uzyskuje się ze
skorupy żółwi szylkretowych.
Sś> Rozdział 1
s>
- Ho ho! - skomentował Profesor niespodziewanie aluzyjnym tonem. - To
dopiero ciekawa historia!
- Profesorze, mówimy o książkach.
- Nie wątpię, nie wątpię! - ciągnął starszy pan, odwi-jając z papierka dropsa,
którego od razu wsadził sobie do ust i zaczął łakomie cmokać. - Muszę jednak
panienkę uprzedzić, że obecny tu pan Bagliolo należy do... jak to się dzisiaj nazywa?
Ach tak... zatwardziałych singli.
- Lepiej oszczędźmy sobie tych żarcików, Profesorze - uśmiechnął się Glauco,
kierując go do drzwi. - Inaczej będę musiał podwoić panu cenę następnej książki!
- Którą ma być Frazer...3 - przypomniał tenże, nim został wypchnięty na
zewnątrz. - Dwanaście tomów, pierwsze wydanie.
- Do środy - uciął Glauco.
- Och, tak! Wspaniale! Cudownie! Do środy! Profesor odszedł portykami4,
gubiąc się zaraz wśród
przechodniów i wśród kart swej cennej książki.
Glauco, gdy się upewnił, że klient już nie zawróci, wszedł znów do sklepu i po
krótkich przeprosinach zapytał:
- Spotkanie, powiedziała pani?
- Nazwisko Zakhar - uściśliła dziewczyna, niespeszona. Beatrycze niby sięgnęła
po następną książkę, ale naprawdę nastawiła uszu, żeby nie stracić ani słowa.
3 James George Frazer - szkocki antropolog, autor m.in. 12-tomowego dzieła
Złota gałąź (1906-1915).
4
Otwarta część budynku z licznym kolumnami.
10
- Zakhar? - powtórzył jej wuj. - Takiego nazwiska nie zapomina się łatwo i
rzeczywiście, jeśli się nie mylę...
Przeszedł za ladę i na chwilę zniknął za górą papierów, które tam zalegały. Pewnymi
ruchami odkopał teczkę z ciemnobrązowej skóry, noszącą ślady tysięcznych podróży
i tysięcznych dworców. Nacisnął zamki, które odskoczyły, i wydobył notes, ściągając
z niego jednocześnie czarną gumkę. Strony notesu pokryte były gęsto pismem, z
czerwonymi podkreśleniami tu i tam, a po-wtykane byle jak wizytówki co chwila
wypadały.
- Zakhar... Zakhar..., ależ oczywiście! - zawołał. -Mamy spotkanie jutro rano, o
dziesiątej.
- Pan Zakhar i ja przyjechaliśmy wcześniej - oświadczyła młoda kobieta. Po
czym, wciąż nieruchoma, przeszyła Glauca spojrzeniem.
Czym konkretnie pachniały jej perfumy?
Jaśminem? Brzoskwinią?
A może czymś kolczastym: różą? kwiatem akacji? głogiem?
- Tym lepiej. Jak minęła podróż? - spytał uprzejmie Glauco.
- Doskonale.
- I o ile' pamiętam, jesteście państwo z...
- Buenos Aires.
- To raj dla księgarzy - Glauco rzucił pośpiesznie okiem na zegarek i dodał: - Ja
i moja siostrzenica mieliśmy właśnie zamykać, ale jeśli życzy pani sobie zacząć
rozmowę...
11
,- J Rozdział 1 v p>
Wskazał na kotarę dzielącą księgarnię od saloniku na zapleczu.
- Sprawa jest krótka - stwierdziła Francuzka.
I wyprzedzając go, ruszyła w stronę kotary.
Beatrycze zamyśliła się, po czym przykleiła żółtą karteczkę do książki, na której
zakończyła katalogowanie, i szybko zeszła z drabiny.
Odnalazła na ladzie swój biały laptop, sprawdziła, czy zapisała na dysku ostatnią
kartę Bookpedii, po czym zamknęła komputer jednym klapnięciem.
Podeszła do kotary na tyle, żeby słyszeć rozmowę. Wujek śmiał się, a potem zawołał:
-1 chce kupić je wszystkie? To co najmniej dziwne!
- Dziwne, panie Bogliolo? - spytała rozmówczyni. - Naprawdę uważa pan za
dziwną chęć odtworzenia zbiorów?
- Cóż, sama pani rozumie, nie mówimy o bibliotece Woltera, czy... bo ja wiem...
kogoś sławnego. Przeciwnie, ja przynajmniej nie słyszałem nawet o tym...
- Pan Zakhar pragnie podkreślić, że nie będzie się targował o cenę.
- Ja też nigdy nie targuję się o cenę! To z pewnością nie stanowi problemu.
- Co więc stanowi problem?
Beatrycze pogłaskała rękami kotarę, wyczekując odpowiedzi wuja.
- Prawdę mówiąc, nie ma tu żadnego problemu. Tylko, że... proszę wybaczyć,
ale czasami my, księgarze, chcieli-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin