Daniken Erich Von - Wspomnienia Z Przyszlosci.pdf

(468 KB) Pobierz
31063039 UNPDF
Erich von Däniken
Wspomnienia z przyszłości
Nie rozwiązane zagadki przeszłości
Tłumaczył Roman Kazior
WYDAWNICTWO PROKOP
Tytuł oryginału: Erinnenmgen an die Zukunft. Ungelöste Rätsel der Vergangenheit
Projekt okładki: Studio Grafiki Komputerowej Wydawnictwa Prokop
Redakcja i redakcja techniczna: Krzysztof Pruski
Źródła zdjęć: 1 - Constantin-Film: 5 - Willi Dünnenberger. Zürich; 6, 26, 27 - Rudolf Eckhardt,
Berlin; 9, 10 - Thames and Hudson Ltd. Pozostałe zdjęcia - archiwum autora
© 1968 by Econ Verlag GmbH, Dusseldorf und Wien
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1994
ISBN 83-86096-06-3
Przedmowa do nowego wydania
Mniej więcej 24 lata temu - pod koniec lutego I968r. - w wydawnictwie Econ Verlag w
Düsseldorfie ukazała się moja „pierworodna" książka Wspomnienia z przyszłości. Napisałem ja dwa
lata wcześniej, ale na moim biurku regularnie lądowały odmowne odpowiedzi z różnych domów
wydawniczych: „Niestety nie mieści się w naszym profilu wydawniczym...", „Bardzo nam przykro...",
„Nie chcemy wchodzić w te zagadnienia...", „Proponujemy Panu jakieś wydawnictwo ezoteryczne..."
Później często pytano mnie, jak możliwy był ten „cud", że tak kontrowersyjną pozycję wydało jednak
renomowane wydawnictwo popularnonaukowe. Dzisiaj mogę to już powiedzieć. Stało się tak dzięki
pomocy z zewnątrz i małemu przemilczeniu.
W lecie 1967 r. spotkałem dra Thomasa von Randowa, ówczesnego redaktora działu naukowego w
tygodniku ,,Die Zeit", który przejrzał mój czysty maszynopis, zwrócił uwagę na kilka udanych zdjęć i
powiedział: — To nie jest dla nas. Z tego trzeba zrobić książkę.
— Ale jak dostać się do wydawnictwa?
Doktor von Randow manipulował przy swojej fajce, następnie spoglądając mi prosto w oczy rzekł: —
Znam jednego wydawcę. Jeśliby pan chciał, mogę do niego niezobowiązująco zadzwonić.
Natychmiast chwycił za słuchawkę telefonu i kazał się połączyć z panem Erwinem Barth von
Wehrenalpem, ówczesnym szefem wydawnictwa Econ. Krew uderzyła mi do głowy, gdyż wiedziałem
przecież to, czego nie mógł wiedzieć dr von Randow: Econ odrzucił już mój maszynopis. Oczywiste
jest, że pamięć o rozmowie, której się wtedy przysłuchiwałem, nigdy nie zniknie z moich szarych
komórek:
— Siedzi przede mną młody Szwajcar, który napisał całkowicie zwariowaną książkę. Ale on sam nie
jest wariatem. Może powinien go pan wysłuchać?
Rozmówca po drugiej stronie drutu telefonicznego chciał wiedzieć, czy nie mógłbym wpaść do jego
biura następnego dnia. Oczywiście, że mogłem! Pomyślałem, że szef wielkiego wydawnictwa
przypuszczalnie nie ma pojęcia, jaką decyzje podjęli już dawno temu jego podwładni.
Po obiedzie z młodym lektorem wydawnictwa sprawa była dopięta na ostatni guzik. Maszynopis miał
zostać trochę zmieniony i ukazać się na wiosnę 1968 roku. Tylko w jednej sprawie doszło do sporu:
„Wspomnienia z przyszłości są nie do przyjęcia, jako tytuł! Nie można przecież wspominać
przyszłości!" Wykazałem jednak upór i odrzuciłem wszystkie inne propozycje tytułów...
O tym, jak wyobrażam sobie wspominanie przyszłości, napisałem w krótkiej przedmowie, która
wchodzi też w skład tego wydania. Książka pociągnęła za sobą całą lawinę. W dwa lata po pierwszym
wydaniu na rynku był już trzydziesty nakład i 600 tysięcy egzemplarzy. W 1969 r. nakręcono film pod
tym samym tytułem, który jesienią 1970 r. wyświetliła amerykańska telewizja. Pojawił się tam nowy
wirus nazwany za tygodnikiem,,Time" • „danikenitis". Problem, czy nasi przodkowie doświadczyli
odwiedzin z Kosmosu, stał się tematem rozmów jak świat długi i szeroki. W trzy lata po pierwszym
wydaniu książka została przetłumaczona na 28 języków i ukazała się w 36 krajach. Dzisiaj, po prawie
ćwierćwieczu, wydawnictwo Bertelsmanna ponownie wydaje książkę w dawnej, nie zmienionej wersji.
Fali powodzenia towarzyszyła krytyka. Profesor Ernst von Khuon zebrał rozprawy 17 uczonych w
zbiorze pt. Czy bogowie byli astronautami? (Waren die Götter Astronauten?). Część artykułów
zdecydowanie odrzucała moje tezy, inne były przychylne. Od tego czasu dosłownie na wszystkich
kontynentach wyrosły z ziemi — jak po ciepłym deszczu — „antydänikeny". Są wśród nich liczne
okazy błotne. Zarzucano mi „plagiat" i „brak naukowości", „wrogość wobec religii" oraz „ignorancję
udowodnionych naukowo faktów". Co pozostało z tego po 24 latach? Czy rzeczywiście
rozpowszechniałem tylko głupstwa?
Pisałem o mapach geograficznych tureckiego admirała Piri Reista, które jeszcze dzisiaj można
podziwiać w pałacu Topkapi w Stambule: „Wybrzeża Ameryki Północnej i Południowej są
precyzyjnie zaznaczone". Zdanie to jest fałszywe. W rzeczywistości bowiem wybrzeża obu Ameryk
można rozpoznać tylko w przybliżeniu. Poprawka ta niczego jednak nie ujmuje sensacyjności mapy
Piri Reista, gdyż zdecydowanie i bardzo wyraźnie ukazuje ona linię brzegową Antarktydy, która do
dzisiaj leży pod wiecznym lodem.
Napisałem wówczas, że wyspa Elefantyna w Górnym Egipcie nazywa się tak dlatego, że z lotu ptaka
jej zarys przypomina słonia. Informacja ta była całkowicie błędna. Spekulowałem też, że wspomniana
w eposie o Gilgameszu „Brama Słońca" jest być może identyczna z „Bramą Słońca" z Tiahuanaco na
wyżynie boliwijskiej. Był to nonsens, gdyż brama z Tiahuanaco nosi tę nazwę dopiero od minionego
wieku, a nikt nie wie, jak się nazywała przed tysiącami lat.
Pisałem także: „Cudem jakimś pięciopasmowy, fantastyczny naszyjnik z zielonego jadeitu znalazł się
w grobowej piramidzie w Tikal w Gwatemali! Cudem dlatego, że jadeit pochodzi z Chin". Dałem
świadectwo fałszywego „cudu", gdyż jadeit pochodzi z Ameryki Środkowej.
Odnosząc się do przyszłości, napisałem: „Istnieje rozkład jazdy na Marsa. Odpowiedni statek jest już
zaprojektowany i musi zostać 'tylko' zbudowany". Zdania te były wówczas — napisane w 1966 r.! —
prawdziwe. Tyle tylko, że „rozkład jazdy na Marsa" stał się nieaktualny ze względów finansowych.
Jest prawem każdego początkującego być bardziej naiwnym, łatwowiernym i nie tak
samokrytycznym, jak bardziej doświadczeni koledzy. Często dawałem się ponosić entuzjazmowi albo
przyjmowałem informacje z drugiej ręki. Innym razem z kolei opierałem się na danych jakiegoś
autorytetu naukowego, by post factum dowiedzieć się, iż poglądy tego uczonego męża dawno już
zostały obalone. Kiedy prezentowałem przeciwne poglądy, zarzucano mi natychmiast, że są to opinie
„nieaktualne". Przy czym owe „dementi" odnoszące się do przypadków wątpliwych dotyczyły
wzajemnie przeciwstawnych twierdzeń. Najgorsze było, gdy ,,obalano" rzekomo moje tezy, których
nigdzie nie wypowiedziałem ani nie napisałem.
Prawdziwe błędy we Wspomnieniach z przyszłości, do których się przyznaję, nie obalają ani
zasadniczej teorii, ani mojego systemu myślowego. W tym miejscu słyszę już sprzeciw: „Ten Däniken
jest już dawno nieaktualny pod względem naukowym". W tej sprawie kilka przykładów, które zostały
zebrane przez uczonego przyrodnika dra Johannesa Fiebaga i opublikowane w „Ancient Skies",
zeszyt 6/1991. Pisze on:
„Weźmy jako przykład niemieckiego profesora Herberta Wilheimy’ego. Wilhelmy studiował
geografię, geologię, ekonomię, etnografię i od 1942 r., był profesorem w Kilonii, Stuttgarcie i
Tybindze. Nie bez powodu cieszy się opinią „uniwersalnego uczonego", a jego praca Świat i
środowisko Majów (Welt und Umwelt der Maya) należy do najważniejszych dzieł z tego zakresu.
Przyjrzyjmy się jednak nieco dokładniej jednemu rozdziałowi książki (XIII): „Obce wpływy na
kulturę Majów - spekulacje wokół dawnych żeglarzy i astronautów". Wilhelmy pisze, że
Dänikenowscy astronauci - bogowie, przed ponad dziesięcioma tysiącami lat przybyli w wielkich
statkach kosmicznych z Kosmosu" i Erich von Däniken „dwukrotnie w swoich książkach wiąże ich
lądowanie na Ziemi z półwyspem Jukatan" (Palenque i La Venta). Właśnie to zdanie ujawnia znaczne
braki w metodzie pracy Wilhelmy'ego. Cytuje on w 1981 r. zaledwie dwie książki: Wspomnienia z
przyszłości oraz Z powrotem do gwiazd, które ukazały się w latach 1968i 1969!Także drugie,
zmienione wydanie pracy Wilhelmy'ego z 1989 r. nie wskazuje, aby zmienił się stan jego wiedzy.
Całkowicie bez śladu przeszły obok niego kolejne prace Dänikena i innych autorów, zwłaszcza zaś
wydana w 1984 r. książka Dänikena o Majach pt. Dzień, w którym przybyli bogowie . W każdej innej
dziedzinie wiedzy byłoby niedopuszczalne cytowanie prac sprzed 20 lat i nieuwzględnienie
późniejszych publikacji...
Drugi błąd popełnia Wilhelmy, gdy zakłada, że tylko jego sposób widzenia jest wyłącznie słuszny.
Krytycznie rozkłada na czynniki pierwsze Dänikenowski opis pewnego monolitu w La Venta (w
Villahermosa w Meksyku). Erich von Däniken pisze o tym następująco: Stoi tam dobrze obrobiony
monolit, przedstawiający węża lub raczej smoka. We wnętrzu zwierzęcia siedzi człowiek... Jego stopy
obsługują pedały, a lewa ręka spoczywa na przekładni... Głowę obejmuje ściśle dopasowany hełm... Przed
wargami znajduje się przedmiot, w którym można rozpoznać mikrofon...
Wilhelmy komentuje: „Niestety zdjęcie Dänikena ma usterki techniczne, co nie pozwala mu
zauważyć, że w rzeczywistości, tak jak widać to na oryginale z Villahermosa, nie jest to smok, lecz
wielki wąż, stojący na straży sarkofagu lub komory grobowej ze znajdującym się tam zmarłym”.
W rzeczy samej niektóre cechy — np. grzechotki na ogonie — wskazują na ogromnego węża. Jednak
skąd jednoznaczny wniosek, że obraz ukazuje zmarłego? W publikacjach naukowych występują
chyba także „techniczne usterki", skoro inni archeolodzy skłonni są w przedstawionej postaci
upatrywać znanego boga Kukulcana? Dla nich nie jest on w żadnym wypadku ,,zmarły" ani nie leży
w „komorze grobowej", lecz jest jak najbardziej żywy, gdyż porusza nawet kadzielnicą.
Także prasa skwapliwie zajmuje się — mimo oczywistych błędów w argumentacji — „obalaniem" tez
Dänikena. Hans Schönfeld pisał np. w„Berliner Zeitung" z 13.12.1989 r.: ”Z autorem science fiction
[mowa o Erichu von Dänikenie] jest kiepsko: na podstawie swoich 'dowodów' wychodzi on z
założenia, że pozaziemscy kosmici składali wizyty na naszej Ziemi przed ponad dziesięcioma
tysiącami lat. Jednak opisany przez, niego smoczy monolit ma od dwóch do trzech tysięcy lat!"
Gazeta nie zamieściła sprostowania Ericha von Dänikena („Gdzie datowałem monolit z La Venta na
dziesięć tysięcy lat?"). Autopoprawki są najwyraźniej obce zarówno Wilhelmy'emu jak i ,,Berliner
Zeitung".
W jeszcze większym stopniu odnosi się to do kolejnego przypadku, który Wilhelmy podsuwa
czytelnikom. Jest nim Palenque. „Nagrobna płyta z Palenque" była już często cytowana i wielokrotnie
interpretowana. Wilhelmy przedstawia jednak własną interpretację (chodzi o boga kukurydzy Yurn
Kax) jako ,,udowodnioną" tezę. Jego zdaniem Erich von Daniken manipuluje natomiast swoimi
czytelnikami, gdyż „ogląda tę płytę od złej strony, mianowicie od strony poprzecznej... Położenie płyty
w wąskiej komorze grobowej i ogólna kompozycja płaskorzeźby nie pozostawiają żadnych
wątpliwości, iż oglądać ją należy od węższej strony. Tylko widziana w ten sposób, płyta ma jakiś
sens".
Gdyby nie było to tak poważnie wygłoszone, trzeba by wybuchnąć homeryckim śmiechem, gdyż
najpóźniej w momencie inauguracji załogowych lotów kosmicznych nawet Wilhelmy powinien
zauważyć, że właśnie postulowany przez niego ogląd reliefu doskonale ukazuje podróżującego we
Wszechświecie astronautę. Kto zatem kim manipuluje?
Chcielibyśmy wreszcie wykazać, jak cieszący się uznaniem uczony jest krytyczny wobec poglądów
innych, ale zupełnie pozbawiony krytycyzmu wobec samego siebie. Wilhelmy pisze: „Na jego [Ericha
von Dänikena] niedostateczną znajomość literatury przedmiotu jest jeden przykład. Mówi on
mianowicie o świętej cenocie [czyli wypełnionym woda zagłębieniu terenu, przypominającym studnię
— przyp. red.] w Chichen Itza i o drugiej niezbyt od niej oddalonej, z której mieszkańcy czerpią wodę
pitną: Podobne są one do siebie w uderzającym stopniu... nawet pod względem wysokości lustra
wody... Bez wątpienia obie studnie mają ten sam wiek i być może zawdzięczają swe powstanie
uderzeniom meteorytów. Zasłona tajemnicy, rozciągnięta tu nad dawno wyjaśnionymi sprawami, jest
urojeniem Dänikena. Cenoty nie są skutkiem uderzeń meteorytów, lecz wynikiem zawalenia się
stropu jaskiń krasowych, często spotykanych na północnym Jukatanie... Geneza cenot znana jest od
1910 r., a wszystkie ważniejsze ogólne prace o kulturze Majów dokładnie przedstawiają to całkowicie
wyjaśnione zjawisko przyrodnicze..."
Jasne i niewątpliwe wydaje się tylko jedno. To mianowicie, że nawet szacowni uczeni mylą się tym
gorzej, w im bardziej donośne i zdecydowane tony uderzają. „Dementi" Wilhelmy'ego jest niezwykle
spektakularną ilustracją tej prawidłowości. O co chodzi?
Przed 66 milionami lat, na styku okresu kredowego i trzeciorzędu, wymarły dinozaury a wraz z nimi
trzy czwarte ówczesnej fauny. Koniec ten miał przebieg dosyć gwałtowny. Większość geologów,
którzy zajmują się tym problemem, przyjmuje obecnie, że uderzenie wielkiego meteorytu do tego
stopnia na całe tysiąclecia zniszczyło środowisko naturalne (cząstki sadzy w powietrzu, spadek
temperatury, parujące skały jako czynnik wywołujący kwaśne deszcze itp.), że doszło do owej
„redukcji" świata zwierzęcego. Uczeni długo nie byli w stanie odkryć miejsca ewentualnego uderzenia
wielkiego meteorytu.
Wydaje się, że od początku 1991 r. jest ono znane. Gdzie? Na Jukatanie! Już przedtem geolodzy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin