Hałas Agnieszka - Reinkarnacja.pdf

(61 KB) Pobierz
Agnieszka Halas - Reinkarnacja
Agnieszka Halas - Reinkarnacja
Reinkarnacja
Obyś, księŜycu, w jasnych blasków kole,
Patrzał ostatni raz na mą niedolę!
Jak często nad tych ksiąŜek zwałem,
Czekając na cię, w noc czuwałem:
AŜ nad stos z ksiąg, papierów wielu
Wschodziłeś, smętny przyjacielu!
Ach, gdybym tak przez górskie szczyty
Mógł kroczyć w światło twe spowity,
Z duchami snuć się przez oddale,
W tym blasku płynąć ponad hale,
Zmyć z siebie wiedzy śniedź jałową
I odŜyć w rosie twej na nowo!
Johann Wolfgang Goethe, ?Faust?
(przekład: Władysław Kościelski)
I. Stara przyjaźń
Nad Shan Vaola gęstniał jesienny mrok. Wschodzący księŜyc, ledwie widoczny zza chmur, miał niezdrową
Ŝółtą barwę. W jego świetle wąziutkie, kręte, cuchnące odpadkami i moczem uliczki Wschodniej Dzielnicy
wyglądały jeszcze paskudniej, niŜ za dnia. Stłoczone ciasno jedna obok drugiej kamieniczki miały w sobie coś
budzącego odruchową niechęć, nawet obrzydzenie; coś trupiego.
W ciszy, jaka spowijała opustoszałe zaułki, kroki samotnego przechodnia rozbrzmiewały głośno i wyraźnie,
odbijając się echem od brudnych murów. Krzyczący w Ciemności szedł szybko, nie rozglądając się.
Doskonale wiedział, dokąd się kierować.
Doszedłszy do końca uliczki zawahał się na sekundę, potem skręcił w głąb jednej z ziejących czernią bram.
Przeciął zachwaszczone podwórko, minął walący się murek, jakieś drewniane szopy, by w końcu stanąć
przed drzwiami uzbrojonymi w potęŜną, choć rdzewiejącą kołatkę. Budynek, do którego drzwi te naleŜały,
zapewne pamiętał lepsze czasy, ale dla przypadkowego obserwatora nie byłoby to takie oczywiste.
śmij zakołatał raz, potem drugi, odczekał chwilę. Na jego twarzy odbiło się zniecierpliwienie. Ponownie ujął
kołatkę.
Gdzieś we wnętrzu domu trzasnęły drzwi, zabrzmiał przybliŜający się szybko stukot kroków.
- Zara, zara - zachrypiał gderliwy głos. - JuŜ otwieram...
Drzwi uchyliły się o kilka cali, w szparze zamajaczyła twarz starej kobiety o haczykowatym nosie i
podpuchniętych, przekrwionych oczach.
- Czy pan Valmy jest u siebie?
- Ano, jest - mruknęła kobieta niezbyt przyjaźnie. - Wy, znaczy się, do niego sprawę macie?
- MoŜna to tak nazwać.
Staruszka zastanawiała się przez chwilę, potem wzruszyła ramionami i otworzyła drzwi szerzej.
- Wejdźcie.
Przybysz usłuchał. Kobieta natychmiast z powrotem zamknęła i zaryglowała drzwi.
- Tu strach po nocy na dwór wyjrzeć - objaśniła burkliwie, nie patrząc na rozmówcę. -Takie tera czasy
parszywe... Zaczekajcie, pójdę spytać, czy pan Valmy was przyjmie.
Oddaliła się, głośno szurając nogami. Krzyczący w Ciemności, pozostawiony sam sobie, rozejrzał się z
ciekawością. Wąski korytarzyk tonął w mroku, uniemoŜliwiającym rozróŜnienie choćby kształtów mebli. Nic
nie mogło jednak zamaskować wyczuwalnej w powietrzu wilgoci ani stęchłego odoru pleśni.
śmij nieznacznie zmarszczył brwi.
- Nie najlepiej, Eshier - szepnął, ledwie słyszalnie.
Staruszka wróciła, gdy zaczynał się juŜ zastanawiać, czy przypadkiem nie zapomniała o nim. Niosła zapaloną
świecę.
Wyglądała na zawiedzioną, Ŝe nie znudził się czekaniem i nie poszedł sobie.
- Chodźcie - rzuciła, podejrzliwie zerkając na przemian na twarz Ŝmija i na trzymane przezeń podłuŜne czarne
Strona 1
Agnieszka Halas - Reinkarnacja
zawiniątko. - Zaprowadzę was.
Pokój Valmy?ego mieścił się na poddaszu. Aby się tam dostać, naleŜało pokonać dwa piętra stromych i
krętych schodów oraz zawalony rupieciami strych. Płomyk świeczki oświetlał zaśniedziałe poręcze i wiszące
na ścianach poczerniałe obrazy, a potem kalekie sprzęty, potłuczone lustra, skorupy garnków i podarte
kołdry, porośnięte - jak mchem - koŜuchem wiekowego kurzu. Przez niewidoczne szpary wpełzał z dworu
wieczorny chłód.
Drzwi, do których doszli, były uchylone, ale staruszka mimo to zatrzymała się i zapukała.
- Przyprowadziłam go, panie Valmy - powiedziała głośno.
- Niech wchodzi! - odparł głos z wnętrza.
Pomieszczenie okazało się nieduŜe, z pochyłym sufitem. Ustawiony w kącie Ŝelazny piecyk był źródłem
zarówno ciepła, jak światła; przez uchylone drzwiczki widać było węgle Ŝarzące się w jego pękatym brzuchu.
Ich wiśniowy blask padał na skromne meble. Kufer z odrzuconym wiekiem, pełen poŜółkłych ksiąg i zwojów
pergaminu. Niskie łóŜko przykryte kraciastym kocem. Okrągły stolik, zarzucony kartkami papieru i przyborami
do pisania.
Przy stoliku siedział szczupły, siwiejący męŜczyzna i pisał coś szybko, wprawnymi pociągnięciami pióra. Na
widok wchodzących przerwał natychmiast, wstał i skłonił się Ŝartobliwie.
- No, no... - rzucił, uśmiechając się szeroko. - A więc przyszedłeś mimo wszystko, Brune... Zostaw nas,
Nethro - dodał głośniej. - Bez obawy. To mój stary znajomy.
Kobieta wycofała się posłusznie.
- No, no... - zamruczał ponownie Eshier Valmy, gdy tylko zamknęły się drzwi. - KtóŜ by pomyślał? Jednak
dostałeś mój list...
- Dostałem - potwierdził Ŝmij.
- I przyszedłeś... Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, Ŝe to zrobisz. Sądziłem, Ŝe zapomniałeś tak samo, jak...
- Nie gadaj głupstw, Eshier. Niełatwo zapomnieć poetę twojego pokroju.
Roześmieli się obydwaj. Valmy spowaŜniał pierwszy, uwaŜniej spojrzał na przyjaciela.
- Ile to juŜ lat, odkąd widzieliśmy się ostatni raz?
śmij wzruszył ramionami.
- DuŜo. O wiele za duŜo... Szczerze Ŝałuję, Ŝe nie mogliśmy spotkać się wcześniej. Gdybym wiedział, Ŝe
jesteś w Shan Vaola...
- Mało kto o tym wie. Od dawna nie miałem Ŝadnych odwiedzin. Chwilami mnie samemu trudno uwierzyć, Ŝe
kiedyś miałem rodzinę i znajomych. NiewaŜne. Słuchaj, Brune, ty ani trochę się nie zmieniłeś.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie.
Kłamstwo zabolało. Było zbyt jawne. Valmy przejrzał je w okamgnieniu. Westchnął ponownie.
- Wiesz doskonale, Ŝe nie chodziło mi o kurtuazję. Kiedy cię poznałem, piętnaście lat temu, byłem tuŜ po
trzydziestych urodzinach, a ty wyglądałeś na dwadzieścia z kawałkiem... I - przysięgam - nadal wyglądasz tak
samo.
śmij wzruszył ramionami.
- Magia - wyjaśnił. - Tak działa na posługujących się nią. Nawet na renegatów.
- Tak... aleŜ ze mnie głupiec. PrzecieŜ nadal parasz się Zakazaną Sztuką... - Valmy urwał nagle, na jego
twarzy odmalowało się zakłopotanie. - Mam rację, prawda? To znaczy... Nie zrezygnowałeś?
Krzyczący w Ciemności uspokajająco poklepał jego dłoń.
- Nie, oczywiście, Ŝe nie. Magowie nie zwykli zawracać z raz obranej drogi.
- Tak słyszałem. Zresztą, nadal masz te swoje blizny...
- Owszem - Ŝmij odruchowo dotknął prawego policzka. - One teŜ nieprędko znikną.
- Dawniej Cassaina i ja bez przerwy pytaliśmy cię, co je pozostawiło, pamiętasz? A ty nigdy nie chciałeś
powiedzieć... Tajemniczy wtedy byłeś, Brune, te piętnaście lat temu...
Krzyczący w Ciemności uśmiechnął się.
- Nazwij to przypadłością zawodową.
- Ale, ale... - Valmy raptem pokręcił głową. - Kiepski ze mnie gospodarz. Spotykamy się niemal cudem, po
piętnastu z górą latach, i co? Trzeba jakoś uczcić to spotkanie.
Wstał, poszperał w zawalonym księgami kącie za łóŜkiem. Po chwili na stoliku stanął pękaty gąsiorek i dwa
pucharki.
- Napijesz się?
- Czemu nie?
Wino było ciemne i roztaczało intensywny zapach.
- Za szczęśliwą młodość - powiedział Valmy. W jego tonie uwaŜny słuchacz wychwyciłby cień sarkazmu.
Krzyczący w Ciemności nie odpowiedział. Siedział nieruchomo, zapatrzony w Ŝarzące się w piecyku węgle.
Pozwolił, Ŝeby wspomnienia wróciły. Na krótką chwilę.
Bezimienny zaułek we Wschodniej Dzielnicy Shan Vaola. Duszne letnie popołudnie. Powietrze cięŜkie od
kurzu. Senne bzyczenie much obsiadających walające się po ziemi odpadki.
Strona 2
Agnieszka Halas - Reinkarnacja
Dwóch męŜczyzn. Rozmawiają. Obaj są zdenerwowani. śaden nie próbuje tego ukrywać.
Słuchaj no, Arric, kpisz sobie ze mnie?
W porządku, czarowniku, nie chcesz, to nie wierz. Zapłacili mi, Ŝebym ci przekazał te parę słów, więc mówię.
Będą czekali dziś o zmierzchu przy Srebrnym Moście. Facet i dziewczyna. Pieniądze.
O co im chodzi?
O nic. Po prostu chcą pogadać.
Tak. Na pewno. Pogadać, co?
Zawsze jesteś taki podejrzliwy? Oni nie są z Elity. Nie mają nic wspólnego z legalnymi magami. Nic do ciebie
nie mają. Chodzi im tylko o rozmowę. Krótką.
Kim jest ten człowiek?
Poetą. Podobno. Daj mi spokój, czarowniku, nic więcej nie wiem. Przysięgam.
Przez resztę dnia debatował sam ze sobą: iść czy nie iść? Podświadomie spodziewał się pułapki, jakiegoś
podstępu Elity. Jednak ostatecznie ciekawość przemogła.
Wiadomość brzmiała tak niewiarygodnie, Ŝe aŜ musiał się przekonać, czy Arric-Łgarz przypadkiem nie
powiedział prawdy.
Wieczór. Niebieskawy mrok wylewający się z zaułków i bram. W chłodnym nocnym powietrzu wisi zapach
rzecznej wody.
Ty jesteś Brune Keare? Krzyczący w Ciemności?
ZaleŜy, kto pyta.
To on, Eshier. Opis się zgadza.
Dziewczyna była szlachcianką. Jej towarzysz nie. Krzyczący w Ciemności poznał to na pierwszy rzut oka.
Stwierdził teŜ, Ŝe dziewczyna trochę się go obawia, choć stara się to maskować. Nie zdziwił się. Wiedział, jak
przedstawiają go plotki.
Z kolei niearystokrata od pierwszej chwili zachowywał się tak, jak gdyby znali się od lat. Ani śladu
zdenerwowania czy rezerwy. Szeroki, zaraźliwy uśmiech.
Valmy jestem. Eshier Valmy. Poeta.
Słuchaj, poeto, nie sądzisz, Ŝe powinienem się wreszcie dowiedzieć, o co chodzi?
Bez nerwów. Chcieliśmy tylko porozmawiać.
O czym?
O magii, Ŝmiju. A o czymŜe innym?
Po co?
To długa historia.
Wytłumaczenie okazało się tyleŜ proste, co zaskakujące. Valmy był w trakcie pracy nad poematem
zatytułowanym ?Magini?. Miał nadzieję na stałe zwrócić nim na siebie uwagę środowiska literackiego Shan
Vaola. Jak moŜna było wnosić z tytułu, jednym z tematów dzieła miała być magia. Ta praktykowana
nielegalnie - Zakazana Sztuka. Jednak Eshier, jak sam przyznał z rozbrajającą szczerością, zupełnie nie znał
się na magii. Potrzebował, jak to określił, konsultanta.
Chciałem, Ŝeby ktoś, kto zna się na rzeczy, wyjaśnił mi parę spraw, naświetlił parę szczegółów....
Rozumiesz? Czasem sama wyobraźnia nie wystarcza, potrzeba teŜ odrobiny realizmu. śeby w poezji było
Ŝycie. śeby nie była tak zupełnie oderwana od świata. Inaczej nikt nie zrozumie tego, co chciałem przekazać.
Idealizm. Dziecinny entuzjazm, pomyślał Ŝmij. Ale nie powiedział tego na głos. Powiedział zupełnie co innego.
Jasne. Nie ma problemu. Wytłumacz mi tylko jedno, Eshier. Czemu akurat ja?
Ten mały człowieczek twierdził, Ŝe jesteś najlepszy.
No, to mocno przesadził. Ale po Arricu-Łgarzu trudno spodziewać się czego innego.
Srebrny śmiech Cassainy.
W ciągu następnych dni odbyli z Eshierem kilka interesujących dyskusji. Valmy nie krył zdziwienia,
przekonawszy się, Ŝe rozmówca wcale nie ustępuje mu wykształceniem. Sugestie Ŝmija potraktował jak
najbardziej powaŜnie. Krzyczącego w Ciemności rozbawiło to. Cała sytuacja wydawała mu się chwilami
komiczna.
Nie przyznał się, Ŝe sam teŜ pisze - czasami, w zaleŜności od nastroju. Jego styl miał bardzo niewiele
wspólnego z kwiecistością, która charakteryzowała Valmy?ego.
Znajomość nie trwała długo, zaledwie kilka miesięcy. Pod koniec jesieni Eshier i Cassaina wyjechali na
południe, do Yever Laren. Zamierzali się pobrać na jesieni.
Później - duŜo później - obiło mu się o uszy, Ŝe niejaki Valmy uwaŜany jest za jednego z najbliŜszych
przyjaciół Najdostojniejszego. Krzyczący w Ciemności nie zwrócił na tę wiadomość większej uwagi. Valmy to
nazwisko dość często spotykane w Shan Vaola.
A potem? Chyba po prostu zapomniał.
AŜ pewnego dnia, po latach, otrzymał list...
- Brune? Jesteś tu jeszcze?
Strona 3
Agnieszka Halas - Reinkarnacja
śmij drgnął.
- Przepraszam. Zamyśliłem się trochę.
W jego umyśle pojawiło się pytanie. Wolałby go nie zadawać, ale musiał znać odpowiedź.
- Gdzie jest teraz Cassaina, Eshier? Czy nadal...
- Nie - uciął gwałtownie Valmy. Spochmurniał momentalnie. - Rozstaliśmy się. Nie wiem, co się z nią teraz
dzieje. I nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć.
Wydawało się, Ŝe nie powie nic więcej, ale po chwili dodał ciszej:
- Cassaina odeszła tak samo, jak wszyscy inni... Dawno, zanim jeszcze przeprowadziłem się tutaj. Nie winię
jej zresztą...
- Co się właściwie stało?
- Pisałem ci przecieŜ. Najdostojniejszy oddalił mnie z dworu. Jak to mówią, łaska pańska na pstrym koniu
jeździ... A jej brak to paskudna rzecz.
- Długo tu mieszkasz?
- Będzie z osiem lat... Zresztą, nie wiem. Straciłem rachubę...
Valmy zakaszlał ponownie, odchrząknął kilka razy. Kiedy znów się odezwał, jego głos był zachrypnięty i jakby
przytłumiony.
- To, o co pytałem... O czym pisałem... Potrafisz, prawda?
- Potrafię.
- Przepraszam, Ŝe pytam... ale... robiłeś to juŜ wcześniej?
- Tak. Kilka razy. Nie obawiaj się. Wbrew temu, co opowiadają legalni magowie, Przeniesienie nie jest
Ŝadnym wyzwaniem. To prosta kombinacja zaklęć...
- A te... komponenty... To, co jest potrzebne do obrzędu... Masz ze sobą?
- Tak, oczywiście.
- MoŜna... Mogę... - Valmy zawahał się nagle.
- Zobaczyć? Oczywiście. Ale nie ujrzysz niczego nadzwyczajnego. Czar nie jest jeszcze uaktywniony. Po
prostu szklane naczynie, kilka kawałków kredy i martwe zwierzę...
- Mimo wszystko jestem ciekaw... - Valmy uśmiechnął się gorzko. - Rozumiesz chyba.
- Pewnie. Nie ma sprawy.
Krzyczący w Ciemności postawił przyniesiony pakunek na stole. Nieco teatralnym gestem ściągnął zeń
czarną płachtę.
Poeta gwałtownie zamrugał oczami.
- Klatka?
- Owszem. Będzie potrzebna, później, juŜ po zakończeniu Przeniesienia. Oto kreda. Całkiem zwyczajna, jak
widzisz. Wykreśla się nią potrzebne przy zaklęciu symbole, znaki potęg, jak mówią niektórzy... Tu jest misa, a
tu tak zwany anscair, sok z liści ognistego drzewa... Tu, w tej buteleczce. Zmieszany z wodą w stosunku
jeden do dwudziestu pięciu. W czystej postaci ma właściwości silnie halucynogenne, ale to w tej chwili
nieistotne. WaŜne, Ŝe obecność w powietrzu nawet minimalnej ilości jego oparów pomaga w uaktywnieniu
niektórych zaklęć. A to...
- Nie mów - Valmy wzdrygnął się lekko. - Widzę. Moje przyszłe ciało... Zaraz, co to jest właściwie? Nietoperz?
- Owszem - Ŝmij lekko pogładził miękką sierść. - Nietoperz. Ciekawe stworzenie. W Yadhmarze uwaŜają je
za nieczyste, w Nedgvarze za święte...
- Dlaczego akurat nietoperz?
Krzyczący w Ciemności wzruszył ramionami.
- A dlaczego nie? Nietoperze Ŝyją dość długo, dłuŜej niŜ myszy i szczury. Dziesięć do dwunastu lat. Koty i psy
są bardziej długowieczne, to fakt, ale w Shan Vaola bezpański kundel nie ma łatwego Ŝycia... A nie chciałbyś
chyba NALEśEĆ do jakiegoś człowieka, prawda? Poza tym, nietoperze potrafią przecieŜ latać...
- Ptaki teŜ latają. Dlaczego nie ptak?
- Przykro mi. Z ptakiem zaklęcie nie zadziała. Powłoką, do której dokonuje się Przeniesienia musi być ssak.
Taka juŜ specyfika tego czaru.
- Tak... - Valmy potarł czoło. - Przygotowałeś wszystko, widzę... Kiedy moŜemy zacząć ?
- Kiedy chcesz. Choćby zaraz.
- To dobrze.
Krzyczący w Ciemności uniósł głowę, uwaŜniej popatrzył na przyjaciela.
- Wybacz, ale muszę cię o to zapytać... Jesteś zdecydowany? śadnych wątpliwości?
Poeta nie odwrócił wzroku.
- Tak.
- Jesteś absolutnie pewien, Eshier? Pamiętaj, zaklęcie jest nieodwracalne... MoŜe powinieneś jeszcze raz
przemyśleć decyzję?
Valmy zakaszlał ponownie. Sięgnął do kieszeni, wygrzebał zmiętą płócienną chustkę, starannie wytarł nią
usta.
Strona 4
Agnieszka Halas - Reinkarnacja
- Chyba nie ma nad czym myśleć, Brune - jego głos zadrŜał nieznacznie. - To kancer, nie gruźlica. Konował
daje mi jeszcze cztery miesiące Ŝycia. Pół roku, jeśli będę się oszczędzał. Ale co to za Ŝycie...
Ściszył głos.
- Przemyślałem wszystko. Będą myśleli, Ŝe umarłem we śnie. O ile ktoś w ogóle zauwaŜy, Ŝe mnie nie ma...
- Cassaina zauwaŜy.
- Cassaina? Nie rozśmieszaj mnie. Ona nie pamięta. Po prostu.
- NaleŜało ją odszukać, Eshier. Powiedzieć jej, co chcesz zrobić.
- Powiedzieć jej? Po co?
- Nie sądzisz, Ŝe powinna znać prawdę?
W szarych oczach Valmy?ego coś błysnęło. Jak stal.
- Dlaczego? Znalazła sobie kogoś innego. Jest szczęśliwa. Tyle wiem. Po co ma sobie przypominać swoją
wielką pomyłkę z czasów młodości?
Krzyczący w Ciemności w zadumie wpatrywał się w migoczący czerwienią Ŝar.
- Czasem jedna krótka rozmowa moŜe wiele zmienić - rzucił, nie podnosząc głowy. - Ale wszystkie decyzje
podejmujesz ty, nie ja.
- Mam tego świadomość - poeta westchnął nagle. - Mówiłem juŜ, długo planowałem moje Przeniesienie.
DłuŜej, niŜ przypuszczasz.
Umilkł na chwilę, sięgnął po pucharek z winem.
- Pomysł przyszedł mi do głowy dokładnie pół roku temu. W dniu, gdy powiedziano mi, na co tak naprawdę
jestem chory. Zabawne... Mimo wszystko moŜna powiedzieć, Ŝe mam szczęście, prawda? Mój dawny
przyjaciel jest magiem... moŜe ofiarować mi to drugie Ŝycie...
Przerwał. Zakaszlał. I zmienił temat.
- Sporządziłem testament, choć nie bardzo jest czym rozporządzać... Mam krewnych na północy, w Othlonie.
Mieszczanie, drobni kupcy. Ledwie ich znam. Pisałem do nich kilka tygodni temu... Wiedzą, w jakim jestem
stanie.
Oczy Ŝmija zwęziły się gwałtownie.
- Napisałeś im, co planujesz?
- Nie, tego nie. Tylko tyle, Ŝe nie zostało mi wiele czasu. I Ŝe zostawiam im wszystko. - Valmy uśmiechnął się
kwaśno. - Niewiele tego... Pewnie o wiele za mało na ich gust. Ale przynajmniej bez długów... A skoro juŜ
jesteśmy przy pieniądzach - twoje honorarium. Dziewięćdziesiąt leri, prawda? Tyle kosztuje nielegalnie
przeprowadzone Przeniesienie?
Krzyczący w Ciemności potrząsnął głową.
- Nie Ŝartuj. Od ciebie nie przyjąłbym nawet seyonarskiej drachmy.
- Jesteś pewien?
- Wiem, co mówię. Daj te pieniądze Nethrze albo komuś... Niech to szlag, Eshier, nawet ja mam pewne
zasady.
- Wiedziałem, Ŝe to powiesz - uśmiechnął się poeta. - CóŜ, skoro tak... Przygotowałem dla ciebie coś jeszcze.
Pochylił się nad kufrem i przez chwilę grzebał w jego wnętrzu.
- Trudno tu cokolwiek znaleźć. Tyle szpargałów - rzucił przez ramię. - Większość to moje stare dzieła...
Niektóre z nich znasz. ?Senność?, ?Czarni bogowie?, ?Wyspa szkarłatnego cudu?... O, jest i sławetna
?Magini?... Nikt ich juŜ nie czyta. Tu jeszcze parę innych manuskryptów. Głównie poezja. Alvin z Tay, Flavius
Fenshi... Niemal zapomniani. Jak ja. Oho! Mam, czego szukałem.
PołoŜył na stole duŜy zwój szorstkiego, szarego papieru, gęsto zapisany linijkami drobnego pisma.
- To musisz przyjąć. Przeczytasz i ocenisz...
- Co to? - spytał cicho Ŝmij.
Valmy uśmiechnął się smętnie.
- Moje ostatnie dzieło. Nie dokończone, to w zasadzie brudnopis... Zresztą, nawet skończone pewnie nigdy
nie znalazłoby odbiorców.
- Jaki ma tytuł?
Poeta roześmiał się głośno. Śmiech szybko przeszedł w atak kaszlu. Valmy umilkł szybko, krzywiąc się
przycisnął chustkę do ust, zaczerpnął głęboko powietrza.
- Tytuł? Nie ma Ŝadnego tytułu. Nic jakoś nie przychodziło mi do głowy... MoŜe ty wymyślisz coś
odpowiedniego?
- MoŜe.
Milczeli przez chwilę.
- Cieszę się, Ŝe mam tę moŜliwość, wiesz? - mruknął wreszcie Valmy. - śeby jeszcze przez jakiś czas zostać
tu, między Ŝywymi... nawet jeśli nie jako człowiek...
Westchnął cięŜko.
- Zawsze myślałem, Ŝe Ŝyć tak, jak Ŝyją zwierzęta, to gorzej, niŜ nie Ŝyć w ogóle... Ale teraz zaleŜy mi tylko na
Ŝyciu, rozumiesz? MoŜe dlatego, Ŝe...
Jego głos zadrŜał.
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin