Jordan Robert - Koło czasu 05.01 - Ognie Niebios.RTF

(1367 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

Robert Jordan

 

 

 

OGNIE NIEBIOS

 

(Przełożyła Katarzyna Karłowska)


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Harriet

Światło jej oczu jest moją Światłością

 

 

A wraz z jego nadejściem przerażające ognie płoną znowu. Wzgórza gorzeją, a ziemię pokrywa popiół. Ludzkie fale prze­walają się w ucieczce, godzin ubywa. Mur jest skruszony, kur­tyna rozstania uniesiona. Burze łomoczą za horyzontem, a og­nie niebios smagają ziemię. Nie ma zbawienia bez zniszczenia, żadnej nadziei po tej stronie śmierci.

 

fragment z Proroctw Smoka

tłumaczenie przypisywane N'Delii Basolaine

Pierwsza Panna i Miecz Raidhen z Hol Cuchone

około 400 PP


PROLOG

SYPIĄ SIĘ PIERWSZE SKRY

Siedząca za szerokim stołem Elaida do Avriny a'Roihan nieobecnym ruchem musnęła palcami długą stułę z siedmioma pasami otaczającą jej ramiona, stułę Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Wielu uznałoby ją za skończoną piękność, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale przy powtórnym spoj­rzeniu wychodziła na jaw pewna surowość rysów na pozba­wionej śladów upływu lat twarzy. Dzisiaj gościło na niej coś jeszcze - odległy gniew w ciemnych oczach. Gdyby tylko ktoś był w stanie go dostrzec.

Ledwie słuchała kobiet siedzących przed nią na stołkach. Ich suknie pyszniły się wszelkimi kolorami, od bieli po ciemną czerwień, uszyte z jedwabiu i wełny w zależności od tego, co każdej z nich dyktował własny smak, jednak wszystkie prócz jednej nosiły swe ceremonialne szale, zdobione Białym Pło­mieniem Tar Valon, umieszczonym centralnie na plecach; ko­lorowe frędzle znamionowały przynależność do ich Ajah, jakby to było oficjalne posiedzenie Komnaty Wieży. Omawiały ra­porty i plotki dotyczące wydarzeń dziejących się w dalekim świecie, starając się odsiać fakty od zmyśleń, usiłując podjąć decyzje określające przyszłe działania Wieży, ale rzadko ob­darzały choćby przelotnym spojrzeniem kobietę siedzącą za stołem, kobietę, której przysięgały posłuszeństwo. Nie zwra­cały należytej uwagi na Elaidę. Nie docierało do nich, co jest naprawdę ważne. A może nawet docierało, ale obawiały się nawet o tym napomknąć.

- Na pewno coś się dzieje w Shienarze. - To powie­działa Danelle, szczupła, chwilami jakby całkowicie pogrążona w marzeniach, jedyna Brązowa spośród obecnych sióstr. Żółte i Zielone również miały tu tylko po jednej przedstawicielce i wcale im się to specjalnie nie podobało. Brakowało Błękit­nych. Wielkie niebieskie oczy Danelle przepełniało skupienie; nie zauważona smużka atramentu plamiła jej policzek, a cie­mnoszara wełniana suknia była zmięta. - Doszły mnie słu­chy o utarczkach zbrojnych. Nie z trollokami i nie z Aielami, chociaż częstotliwość rajdów dokonywanych zza Przełęczy Niamh jakby się nasiliła. Między samymi Shienaranami. To dość niezwykłe dla Ziem Granicznych. Oni rzadko walczą ze sobą.

- Wybrali właściwy moment, jeżeli zamierzają rozpę­tać u siebie wojnę domową - chłodno zauważyła Alviarin. Smukła i wysoka, cała w białych jedwabiach, jedyna, która nie miała na sobie szala. Stuła Strażniczki otaczająca jej ramiona również była biała, wskazując, że wyniesiono ją do tej godności z Białych Ajah. Nie zaś z czerwonych, byłych Ajah Elaidy, jak nakazywała tradycja. Białe były zawsze chłodne. - Trol­loki zachowują się, jakby wymarły. Cały Ugór zdaje się wy­starczająco spokojny, aby strzec go mogli dwaj pasterze i no­wicjuszka.

Kościste palce Teslyn poprawiły dokumenty spoczywające na jej podołku, ale nie spojrzała nawet na nie. Jedna z czterech obecnych w komnacie Czerwonych sióstr - a było ich więcej niźli pozostałych Ajah - pod względem surowości ustę­powała jedynie Elaidzie, choć nikt nigdy nie uznałby jej za piękność.

- Byłoby lepiej może, gdyby nie panował tam tak prze­możny spokój - powiedziała Teslyn z silnym illiańskim akcentem. - Otrzymałam wiadomość dzisiejszego ranka, że Marszałek-Generał Saldaei powiódł armię w pole. Nie w kie­runku Ugoru, ale w przeciwną stronę. Na południowy wschód. Nigdy by tak nie postąpił, gdyby Ugór nie zdawał się całko­wicie uśpiony.

- A więc wieści o Mazrimie Taimie zaczynają się roz­chodzić. - Alviarin równie dobrze mogłaby dyskutować o pogodzie lub o cenie dywanów, zamiast o potencjalnej ka­tastrofie. Wiele wysiłku włożono w pojmanie Taima, jeszcze więcej w zatajenie jego ucieczki. Nic dobrego nie wyniknie dla Wieży, jeśli świat dowie się, że nie potrafiły poradzić sobie z fałszywym Smokiem, i to po tym, jak go już schwytały. ­Wygląda na to, że królowa Tenobia albo Davram Bashere, ewentualnie oboje naraz, doszli do wniosku, iż nie można nam zaufać, że znowu sobie z nim poradzimy.

Na wzmiankę o Taimie zapadła martwa cisza. Ten męż­czyzna potrafił przenosić - prowadzono go już do Tar Valon, gdzie miał zostać poskromiony, odcięty na zawsze od Jedynej Mocy, kiedy udało mu się zbiec - choć nie to zasznurowało im usta. Niegdyś istnienie mężczyzny zdolnego do przenosze­nia Jedynej Mocy objęte było najściślejszą tajemnicą; ściganie takich mężczyzn było głównym powodem istnienia Czerwo­nych Ajah, pozostałe zaś pomagały im w tym, jak tylko mogły. Jednak wszystkie prawie kobiety siedzące przy stole poruszyły się nerwowo na stołkach, unikając wzroku pozostałych, ponie­waż wzmianka o Taimie doprowadziła je niebezpiecznie blisko tematu, o którym nie chciały mówić głośno. Nawet Elaida po­czuła ściskanie żołądka.

Alviarin najwyraźniej nie miała takich oporów. Kącik jej ust lekko zadrżał, wykrzywiając ich linię, co mogło oznaczać zarówno uśmiech, jak i grymas pogardy.

- Podwoję nasze wysiłki mające na celu schwytanie Tai­ma. I proponuję, aby oddelegować siostrę, która by doradzała Tenobii. Kogoś nawykłego do przezwyciężania tępego uporu, jakim charakteryzuje się ta młoda kobieta.

Pozostałe pośpiesznie starały się wypełnić niewygodną ci­szę, która zapadła przed chwilą.

Joline poprawiła na szczupłych ramionach swój szal o zie­lonych frędzlach i uśmiechnęła się, chociaż był to uśmiech nieco wymuszony.

- Tak. Ona potrzebuje Aes Sedai u swego boku. Kogoś, kto da sobie radę z Bashere. On ma zdecydowanie nadmierny wpływ na Tenobię. Trzeba skłonić go, by wycofał swoją armię, tam gdzie jest jej miejsce, na wypadek przebudzenia się Ugoru.

Rozchylenie szala odsłoniło jakby za głęboki dekolt, bla­dozielona suknia była obcisła, trochę nazbyt ściśle przylegała do ciała. I uśmiechała się za często, jak na gust Elaidy. Szcze­gólnie do mężczyzn. Zielone zawsze takie były.

- Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebujemy, jest armia ruszająca w pole - powiedziała szybko Shemerin, Żółta sio­stra. Była kobietą pulchną, której nigdy nie udawało się za­chować zewnętrznego opanowania Aes Sedai. Jej oczy zawsze otaczały zmarszczki znamionujące niepokój, ostatnimi czasy coraz głębsze.

- I kogoś do Shienaru - dodała Javindhra, kolejna Czerwona. Pomimo gładkich policzków jej kwadratowa twarz sprawiała wrażenie dostatecznie twardej, by można było wbijać z jej pomocą gwoździe. W głosie pobrzmiewały ochrypłe tony. - Nie podobają mi się tego rodzaju kłopoty na Ziemiach Gra­nicznych. Ostatnią rzeczą, jakiej nam potrzeba, jest osłabienie Shienaru do tego stopnia, by hordy trolloków mogły się wy­rwać na świat.

- Być może. - Alviarin pokiwała głową, zastanawiając się. - Ale przecież mamy swoje agentki w Shienarze... Mają je... bez wątpienia... Czerwone, a zapewne również i pozosta­łe?... - Cztery Czerwone siostry pokiwały nieznacznie gło­wami, z niechęcią; poza nimi żadna nie wykonała najmniej­szego gestu. - W razie czego one nas ostrzegą, jeśli te drobne utarczki zaczną przekształcać się w coś, czym powinnyśmy się przejmować.

Było tajemnicą, znaną niemal powszechnie, że wszystkie Ajah, oprócz Białych, poświęcających się wyłącznie logice i fi­lozofii, miały szpiegów infiltrujących w różnym stopniu wszystkie nacje, chociaż siatkę Żółtych uznawano za godną pożałowania. Po prostu nie było niczego w kwestii chorób i Uzdrawiania, czego mogłyby się nauczyć od tych, którzy nie potrafili przenosić. Poza tym niektóre siostry miały również swoich własnych agentów, choć przypuszczalnie strzegły ich jeszcze bardziej zazdrośnie aniżeli Ajah swoich szpiegów. Błę­kitne miały najszerzej rozbudowane siatki, zarówno osobiste, jak i będące w dyspozycji całej Ajah.

- A zatem, jeśli chodzi o Tenobię i Davrama Bashere ­ciągnęła dalej Alviarin - zgadzamy się, że musi zająć się nimi któraś z sióstr?

Prawie nie czekała na potakujące skinienia głów.

- Dobrze. To mamy załatwione. Najlepsza będzie Mema­ra; nie dopuści do żadnych nonsensownych działań ze strony Tenobii, a jednocześnie nigdy nie da jej poznać, że to ona trzyma smycz. Teraz kolejna kwestia. Czy któraś otrzymała może świeże wieści z Arad Doman lub Tarabonu? Jeżeli czegoś tam wkrótce nie zrobimy, może się okazać, że Pedron Niall oraz jego Białe Płaszcze zajęły cały teren od Bandar Eban po Wybrzeże Cienia. Evanellin, masz coś?

Arad Doman i T'arahon rozdzierała wojna domowa, działy się tam rzeczy straszne. Jakikolwiek porządek na tych terenach przestał istnieć. Elaida była zaskoczona, że w ogóle poruszyły ten temat.

- Tylko plotki - odrzekła Szara siostra. Jej jedwabna suknia, dostosowana odcieniem do koloru frędzli szala, była znakomicie skrojona, z głębokim wycięciem na plecach. Elaida często myślała, że ta kobieta powinna zostać Zieloną, tak ab­sorbowały ją wygląd i stroje. - Na tych nieszczęsnych zie­miach niemalże wszyscy to uchodźcy, włączając w to tych, którzy mogliby przesyłać wieści. Panarch Amathera rzekomo gdzieś zniknęła i wydaje się, że jakaś Aes Sedai mogła być wmieszana...

Dłonie Elaidy zacisnęły się na krawędziach stuły. Na jej twarzy nie odbiło się żadne z targających nią uczuć, choć w oczach zapłonął ogień. Kwestia armii saldaeańskiej została wyczerpana. Przynajmniej Memara należała do Czerwonych; to ją zaskoczyło. Ale one nigdy nie pytały jej o zdanie. Zała­twione. Zaskakujące domniemanie, że za zniknięciem Panarch stała jakaś Aes Sedai - jeśli nie była to jeszcze jedna z nie­prawdopodobnych opowieści, które spływały z zachodniego wybrzeża - nie chciało opuścić umysłu Elaidy: Aes Sedai rozproszyły się wszędzie, od Oceanu Aryth po Grzbiet Świata, a Błękitne przecież mogły się posunąć do wszystkiego. Nie minęły jeszcze dwa miesiące od czasu, gdy wszystkie uklękły, by złożyć hołd i przysiąc wierność - jej jako ucieleśnieniu Białej Wieży - a teraz podejmują decyzje, nawet nie spoglą­dając w jej stronę.

Gabinet Amyrlin znajdował się jedynie kilka poziomów powyżej stóp Białej Wieży, a jednak to pomieszczenie stano­wiło jej serce w takim samym sensie, jak sama Wieża, barwy pobielałej kości, była sercem Tar Valon, wielkiego miasta na wyspie, kołysanej wodami rzeki Erinin. Samo zaś Tar Valon było, a przynajmniej powinno być, sercem świata. Wnętrze komnaty opowiadało historię władzy dzierżonej kolejno przez wiele następujących po sobie kobiet, które ją zajmowały ­posadzka z polerowanego czerwonego kamienia z Gór Mgły, wysoki kominek ze złotego marmuru z Kandori, ściany wyło­żone bladym, osobliwie pręgowanym drewnem, cudownie rzeźbionym w postacie nieznanych ptaków i zwierząt sprzed ponad tysiąca lat. Ozdobnym kamieniem lśniącym niczym per­ła obramowano wysokie sklepione łukami okna, wychodzące na balkon, pod którym rozpościerał się prywatny ogród Amyr­lin; kamieniem, do którego podobny znaleziono jedynie w rui­nach bezimiennego miasta, pochłoniętego przez Morze Sztor­mów podczas Pęknięcia Świata. Komnata ucieleśniająca potęgę samych Amyrlin, które sprawiały, że trony tańczyły na ich wezwanie od blisko trzech tysięcy lat. A one nawet nie spytały o jej opinię.

Te uchybienia zdarzały się nazbyt często. Co gorsza ­a z pewnością było to najbardziej gorzkie ze wszystkiego ­uzurpowały sobie prawo do posiadania autorytetu, i to na do­datek zupełnie machinalnie. Wiedziały, w jaki sposób zdobyła stułę, rozumiały dobrze, że to dzięki ich pomocy mogła otoczyć nią swe ramiona. Sama o tym wiedziała aż za dobrze. Jednak posuwały się zbyt daleko. Wkrótce będzie musiała coś z tym zrobić. Ale jeszcze nie teraz.

Ona też wycisnęła swoje piętno na tym pomieszczeniu, przynajmniej starała się o to, na ile tylko mogła; stół do pisania bogato rzeźbiony w potrójne pierścienie, masywne krzesło in­krustowane odrobionym w kości słoniowej Płomieniem Tar Valon, zawieszonym ponad jej ciemnymi włosami niczym wielka śnieżna łza. Trzy szkatułki z altarańskiej emalii rozsta­wione na stole w równych odległościach - jedna z nich mie­ściła najwspanialsze egzemplarze jej kolekcji miniatur. W bia­łej wazie, na prostym postumencie stojącym pod ścianą, stały czerwone róże, wypełniając pomieszczenie słodką wonią. Od czasu jej wyniesienia nie spadła ani kropla deszczu, ale dys­ponując Mocą, można było w każdej chwili mieć świeże kwia­ty; a ona zawsze uwielbiała kwiaty. Tak łatwo było je pielęg­nować i wydobywać z nich piękno.

Dwa obrazy wisiały na ścianie; lekko unosząc głowę, mog­ła je łatwo dojrzeć z miejsca, w którym zwykła siadać. Pozo­stałe unikały patrzenia w ich stronę; spośród kobiet odwiedza­jących jej gabinet jedynie Alviarin spoglądała na nie choćby przelotnie.

- Czy są jakieś wieści o Elayne? - nieśmiało zapytała Andaya. Zwiewna, podobna do ptaka, niska kobieta, pozornie nieśmiała, druga z Szarych sióstr obecnych w towarzystwie, zdecydowanie nie wyglądała na zdolną mediatorkę, choć w isto­cie była jedną z najlepszych. W jej akcencie wciąż jeszcze się słyszało leciutkie ślady wymowy z Tarabonu. - Albo o Gala­dzie? Jeżeli Morgase dowie się, że gdzieś nam zginął jej pasierb, może znowu zacząć nas pytać o losy swej córki, tak? A jeśli dowie się, że nie upilnowałyśmy Dziedziczki Tronu, Andor mo­że się okazać dla nas równie niedostępny jak Amadicia.

Kilka kobiet potrząsnęło głowami - nie miały żadnych informacji, Javindha zaś powiedziała:

- Czerwona siostra jest na miejscu w Królewskim Pałacu. Niedawno wyniesiona, tak więc trudno będzie rozpoznać w niej Aes Sedai. - Miała na myśli fakt, że twarz tamtej nie była jeszcze naznaczona piętnem braku upływu lat związanym z długim używaniem Mocy. Ktoś, kto próbowałby odgadnąć wiek kobiet zgromadzonych w gabinecie, mógłby mieć kłopo­ty ze zmieszczeniem się w dwudziestoletniej granicy błędu, a w wielu przypadkach zapewne pomyliłby się nawet dwukrot­nie. - Jest dobrze wykształcona, zdecydowana, całkiem silna i nadto jest dobrą obserwatorką. Morgase zaś zajęta jest wy­suwaniem swych roszczeń do tronu Cairhien.

Kilka kobiet nerwowo poruszyło się na swych stołkach, a jakby zdając sobie sprawę, iż oto znalazła się niebezpiecznie blisko pewnych ryzykownych kwestii, Javindhra pośpiesznie ciągnęła dalej:

- Ponadto jej uwagę wydaje się również absorbować jej nowy kochanek, lord Gaebril, choć w odmienny zupełnie spo­sób. - Jej cienkie usta zacisnęły się w prawie niewidoczną kreskę. - Ona całkowicie oszalała na punkcie tego mężczyzny.

- To on ją nakłania do mieszania się w sprawy Cairhien - oznajmiła Alviarin. - Sytuacja tam jest prawie równie zła jak w Tarabonie i Arad Doman; niemalże wszystkie domy wal­czą o Tron Słońca, a głód nęka cały kraj. Morgase zaprowadzi porządek, ale dużo czasu zabierze jej zdobycie tronu. Dopóki jednak to nie nastąpi, nie będzie miała dość sił, by kłopotać się pozostałymi sprawami, nawet losem Dziedziczki Tronu. A ja zleciłam jednej z urzędniczek, by wysyłała okazjonalne listy, nieźle bowiem potrafi naśladować charakter pisma Elay­ne. Morgase powinno to wystarczyć, dopóki ponownie nie od­zyskamy nad nią odpowiedniej kontroli.

- Przynajmniej jej syn wciąż pozostaje w naszych rękach. - Jolin uśmiechnęła się.

- O Gawynie trudno powiedzieć, że pozostaje w czyich­kolwiek rękach - ostro wtrąciła Teslyn. - Ci jego Młodzi wdają się w potyczki z Białymi Płaszczami po obu stronach rzeki. On w równym stopniu zachowuje się wedle własnego uznania, co słucha naszych wskazań.

- Zostanie przywołany do porządku - powiedziała Al­viarin. Elaida zaczynała powoli nienawidzić tego jej niewzru­szonego, chłodnego opanowania.

- Jeśli już mówimy o Białych Płaszczach - wtrąciła Danelle - wygląda na to, że Pedron Niall prowadzi potajem­ne negocjacje, starając się przekonać Altarę oraz Murandy do scedowania części swych ziem na rzecz Illian, aby tym samym powstrzymać Radę Dziewięciu od inwazji na nie.

Uspokojone przebiegiem dotychczasowej rozmowy, kobie­ty siedzące po drugiej stronie stołu zaczęły trajkotać, starając się wydedukować, czy aby negocjacje Lorda Kapitana Koman­dora nie doprowadzą przypadkiem do nadmiernego zwiększe­nia wpływów Synów Światłości. Może należało przeszkodzić w rozmowach, aby na koniec Wieża mogła wkroczyć i sprawić, by przywódcę Synów zastąpiono bardziej spolegliwym kandy­datem.

Elaida zacisnęła usta. Wielokrotnie w przeszłości zdarzało się, że Wieża była zmuszona postępować niezwykle ostrożnie - zbyt wielu lękało się ich, zbyt wielu im nie ufało - ale one same nigdy nie bały się niczego i nikogo. A jednak teraz w ich sercach zagościł strach.

Uniosła wzrok i spojrzała na wiszące na ścianie obrazy. Jeden składał się z trzech drewnianych paneli ilustrujących historię Bonwhin, ostatniej Czerwonej, która została tysiąc lat temu wyniesiona do godności Zasiadającej na Tronie Amyrlin i z powodu której od tego czasu żadna z Czerwonych nie nosiła stuły. Dopóki nie nastała Elaida. Bonwhin, wysoka i dumna, rozkazująca Aes Sedai w czasach, gdy próbowały manipulować Arturem Hawkwingiem; Bonwhin, wyzywająca, na białych murach Tar Valon, obleganego przez siły Hawkwinga; i Bonw­hin na kolanach, poniżona przed Komnatą Wieży, kiedy zdarły z niej stułę i odebrały laskę Amyrlin za to, że o mało nie doprowadziła do zguby Wieży.

Wiele zastanawiało się, dlaczego Elaida wydobyła ten tryp­tyk z magazynu, gdzie spoczywał, pokrywając się kurzem; wrażliwe ucho Elaidy potrafiło wyłapać poszeptywania, nawet jeśli żadna nie mówiła nic głośno. Nie rozumiały, że należy stale przypominać o cenie, jaką się płaci za porażkę.

Drugi malunek, kopia rysunku jakiegoś ulicznego artysty z dalekiego zachodu, powstał współcześnie. To dzieło wywo­ływało jeszcze więcej niepokoju u patrzących na nie Aes Sedai. Dwaj mężczyźni, dzierżąc w dłoniach błyskawice, walczyli ze sobą pośród chmur, pozornie na niebie. Pierwszy o gorejącej twarzy, drugi - wysoki i młody, z czupryną rudawych wło­sów. To właśnie ów młodzieniec był przedmiotem wszystkich obaw, na jego widok nawet Elaida zaciskała zęby. Sama jednak nie była pewna, czy z gniewu, czy raczej po to, by powstrzy­mać ich szczękanie. Ale strach można i należy opanować. Naj­ważniejsze to panować nad sobą.

- Skończyłyśmy więc - oznajmiła Alviarin, unosząc się zgrabnie ze swego stołka. Pozostałe poszły za jej przykła­dem, poprawiając szale i suknie, przygotowywały się do opuszczenia komnaty. - W ciągu trzech dni spodziewam się...

- Czy pozwoliłam wam odejść, moje córki?

To były pierwsze słowa, jakie padły z ust Elaidy od czasu, gdy pozwoliła im usiąść. Spojrzały na nią zaskoczone. Zaskoczone! Niektóre cofnęły się do swoich miejsc, ale bez nadmier­nego pośpiechu. I bez słowa przeprosin. Zbyt długo już na to pozwalała.

- Ponieważ już stoicie, pozostaniecie w takiej pozycji, dopóki nie skończę.

Przez moment te, które już siadały, zamarły skonsternowa­ne, nie bardzo wiedząc, co uczynić, ona zaś poczekała. aż z ociąganiem podniosły się na powrót i mówiła dalej:

- Nie usłyszałam najmniejszej wzmianki o poszukiwa­niach tej kobiety i jej towarzyszek.

Nie musiała wymieniać nazwiska tej kobiety, nazwiska jej poprzedniczki. Wiedziały, o kim mówi, a Elaidzie z każdym dniem coraz trudniej było nawet w myślach wspominać imię byłej Amyrlin. Wszystkie jej aktualne problemy - literalnie wszystkie! - były z przyczyny kobiety.

- To niełatwa sprawa - oznajmiła Alviarin gładko ­same przecież rozsiewałyśmy pogłoski, że została stracona. ­Ta kobieta miała chyba lód w żyłach; Elaida twardo spoglądała jej w oczy, póki tamta nie dodała z ociąganiem: - Matko ­ale nazbyt spokojnie, wręcz niedbale.

Spojrzenie Elaidy prześlizgnęło się po pozostałych, w tonie jej głosu zadźwięczała stal.

- Joline, ty kierujesz poszukiwaniami oraz śledztwem dotyczącym okoliczności jej ucieczki. W obu kwestiach nie słyszałam dotąd nic prócz skarg na trudności. Być może cało­dniowa kara zwiększy twoją pilność, córko. Zapisz wszystko, co uznasz za stosowne, i prześlij do mojego gabinetu. Jeżeli okaże się to... mniej niż zadowalające, potroję karę.

Z satysfakcją stwierdziła, że wiecznie obecny uśmiech Jo­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin