Adams Richard - Opowiesci z Wodnikowego Wzgorza.rtf

(424 KB) Pobierz

Richard Adams

 

 

 

OPOWIEŚCI

Z

WODNIKOWEGO WZGÓRZA

 


CZĘŚĆ PIERWSZA


1. ZMYSŁ WĘCHU

 

“..nozdrza mają, ale nie czują zapachu”

Psalm 115 “Kto ośmiela się wygrać”

 

- Opowiedz nam jakąś historię, Mleczu! Było wspaniałe majowe popołudnie pewnego wiosennego dnia, niedługo po tym jak Generał Czyściec i Efrafanowie ponieśli porażkę. Leszczynek w towarzystwie kilku spośród jego towarzyszy weteranów, którzy pozostawali z nim od momentu opuszczenia Sandleford, wylegiwali się na ciepłej darni. Nieopodal Kihar skubał kępki trawy, powodowany nie tyle głodem, co potrzebą zużycia rozpierającej go energii.

Króliki gawędziły, wspominając wspaniałe przygody z poprzedniego roku: jak to opuściły Królikarnię Sandleford po tym, jak Fiver ostrzegł je o nadchodzącym niebezpieczeństwie; jak przybyły do Wodnikowego Wzgórza i wykopały nową królikarnię i dopiero wtedy zorientowały się, że nie ma wśród nich ani jednej króliczki. Leszczynek przypomniał im historię źle zaplanowanego najazdu na Farmę Nuthanger, którego omal nie przypłacił życiem. To z kolei przypomniało niektórym o podróży nad wielką rzekę, a Czubak jeszcze raz opowiedział o swoim pobycie w Efrafie, gdzie miał zostać oficerem Generała Czyśćca, i o tym, jak udało mu się namówić Hyzentlaję, aby zebrała grupę króliczek, które potem uciekły w czasie burzy. Natomiast Jeżynek próbował, choć bezskutecznie, wyjaśnić, na czym polegała jego sztuczka z łodzią, dzięki której udało im się uciec w dół rzeki. Z kolei Czubak nie chciał opowiedzieć o swojej podziemnej walce z Generałem Czyśćcem, twierdząc, że chce o tym zapomnieć. Tak więc zamiast niego głos zabrał Mlecz, który wspomniał o tym, jak pies z Farmy Nuthanger, spuszczony przez Leszczynka, gonił jego i Jeżynka, aż znaleźli się pośród Efrafanów zebranych na Wzgórzu. Jeszcze nie skończył mówić, kiedy rozległy się dobrze znane okrzyki:

- Opowiedz nam jakąś historię, Mleczu! Opowiedz nam historię!

Mlecz nie odpowiedział od razu. Zamyślony skubnął trawę i pokicał w bardziej nasłonecznione miejsce, zanim ponownie ułożył się wygodnie. Wreszcie przemówił:

- Dzisiaj opowiem wam całkiem nową historię. Tej jeszcze nigdy nie słyszeliście. Opowiada ona o jednej z największych przygód El-ahrery.

Zamilkł i wyprostował się, pocierając przednimi łapami o nos. Nikt nie śmiał popędzać ich najlepszego gawędziarza, który wyglądał na zadowolonego, stojąc tak między nimi.

Lekki wietrzyk poruszył trawą, a unoszący się skowronek zamilkł, opadł na chwilę i znowu wzbił się w górę.

Dawno temu (zaczął Mlecz) króliki nie posiadały zmysłu węchu. Z tego powodu ich życie było o wiele trudniejsze.

Traciły połowę przyjemności letniego poranka, ponieważ nie wiedziały, co jedzą, dopóki tego nie ugryzły. Co gorsza nie potrafiły wywąchać wroga, przez co często padały ofiarą gronostajów i lisów.

Otóż El-ahrera zorientował się, że wrogowie królików, a także inne zwierzęta, nawet ptaki, mają węch, dlatego postanowił, że odszuka ten dodatkowy zmysł i zdobędzie go dla swoich pobratymców za wszelką cenę. Zaczął więc rozpytywać dookoła, gdzie można znaleźć zmysł węchu. Niestety nikt nie potrafił mu tego powiedzieć, aż wreszcie spotkał bardzo starego i bardzo mądrego królika o imieniu Bratek.

- Przypominam sobie, że kiedy byłem młody - powiedział Bratek - w naszej królikarni schroniła się ranna jaskółka, która dużo i daleko podróżowała. Współczując nam z powodu tego, że nie mamy zmysłu węchu, wyjaśniła, że droga do niego prowadzi przez krainę Wiecznej Ciemności, a krainy tej strzegą mieszkające w jaskiniach groźne i niebezpieczne stworzenia zwane Ilipami. Nic więcej nie potrafiła powiedzieć.

El-ahrera podziękował Bratkowi i po długim namyśle udał się do Księcia Tęczy. Opowiedział mu o swoim zamiarze i poprosił o radę.

- El-ahrero, lepiej porzuć swoje zamiary - odrzekł Książę. - Jak chcesz przejść przez krainę Ciemności i dotrzeć do miejsca, o którym nic nie wiesz? Nawet ja nigdy tam nie byłem, co więcej, nie zamierzam tam iść. Szkoda twojego życia.

- Chcę to zrobić dla moich królików - odpowiedział El-ahrera. - Nie mogę patrzeć, jak giną każdego dnia, tylko dlatego że nie mają węchu. Czy nie możesz mi niczego doradzić?

- Niewiele - powiedział Książę Tęczy. - Jeśli spotkasz kogoś na swojej drodze, nie zdradzaj mu celu swojej podróży. Mieszkają tam bardzo dziwne stworzenia i gdyby dowiedziały się, że nie posiadasz węchu, mógłbyś się znaleźć w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Wymyśl jakiś powód. Zaczekaj, dam ci tę astralną obrożę. Noś ją na szyi.

Otrzymałem ją od Pana Frysa. Może ci się przydać.

El-ahrera podziękował Księciu Tęczy i wyruszył już następnego dnia. Kiedy wreszcie dotarł do granic krainy Wiecznej Ciemności, zobaczył, że zaczyna się ona zmrokiem, który przechodził w coraz ciemniejszą noc. Nie wiedział, w którą stronę iść, a nie posiadając poczucia kierunku, bał się, że będzie chodził w kółko. Słyszał poruszające się dookoła niego w ciemności inne stworzenia i wyczuwał, że i one są świadome jego obecności. Nie wiedział jednak, czy są mu przyjazne i czy bezpiecznie będzie porozmawiać z nimi. Wreszcie, zdesperowany, usiadł w ciemności i czekał w ciszy, aż usłyszał, że coś blisko podchodzi.

- Zgubiłem się - powiedział. - Czy możesz mi pomóc?

Stworzenie zatrzymało się. Po kilku chwilach odezwało się w dziwnym, lecz zrozumiałym języku.

- Dlaczego się zgubiłeś? Skąd przybywasz i dokąd zmierzasz?

- Przybywam z krainy, gdzie panuje dzień - odpowiedział El-ahrera. - A zgubiłem się, ponieważ nic nie widzę i nie jestem przyzwyczajony do takiej ciemności.

- Nie potrafisz odszukać drogi przy pomocy węchu? Tak jak my wszyscy?

El-ahrera miał już odpowiedzieć, że nie ma węchu, ale przypomniał sobie słowa Księcia Tęczy.

- Zapachy tutaj są całkiem inne. Jestem zdezorientowany.

- Tak więc nie wiesz, jakim jestem zwierzęciem?

- Nie wiem. Ale nie wydajesz się być czymś groźnym.

El-ahrera usłyszał, jak zwierzę siada.

- Jestem glanbrinem - odezwał się po chwili obcy. Czy tam skąd pochodzisz są glanbriny?

- Nie. Chyba nigdy o nich nie słyszałem. Ja jestem królikiem.

- Ja zaś nigdy nie słyszałem o królikach. Pozwól, że cię obwącham.

El-ahrera starał się siedzieć spokojnie, tymczasem stworzenie, które, jak wyczuwał, było puszyste i mniej więcej tych samych rozmiarów co on, obwąchiwało go dokładnie od stóp do głowy.

- Zdaje się, że jesteś zwierzęciem podobnym do mnie odezwał się wreszcie glanbrin. - Nie jesteś drapieżnikiem i masz chyba dobry słuch. Czym się żywisz?

- Trawą.

- Tutaj nie rośnie trawa. Jest za ciemno. My żywimy się korzonkami. Wydaje mi się, że jesteśmy do siebie podobni.

Nie chcesz mnie powąchać?

El-ahrera udał, że obwąchuje glanbrina. Zorientował się, że stworzenie nie posiada oczu, a jeśli je ma, to są małe, twarde i głęboko osadzone w jego głowie. Zdezorientowany pomyślał: “Jeśli to nie jest jakaś odmiana królika, to ja jestem borsukiem”, jednak głośno powiedział tylko:

- Chyba rzeczywiście nie różnimy się zbytnio, może poza tym, że ja... - już miał powiedzieć, że nie ma węchu, ale się powstrzymał i dodał szybko: - zupełnie pogubiłem się w tej ciemności.

- W takim razie dlaczego przyszedłeś tutaj, skoro tam, gdzie mieszkasz, panuje jasność?

- Chciałbym porozmawiać z Ilipami.

Usłyszał, jak glanbrin podskakuje.

- Powiedziałeś “Ilipami”?

- Tak.

- Wszyscy się ich boją. Ilipy cię zabiją.

- Dlaczego?

- Przede wszystkim dlatego, że żywią się mięsem i są bardzo dzikie. To najbardziej niebezpieczne stworzenia w całej naszej krainie. Posługują się złą magią i potrafią rzucać paskudne zaklęcia. Dlaczego chcesz z nimi rozmawiać? Równie dobrze możesz wskoczyć do Czarnej Rzeki?

Nie wiedząc już, co jeszcze mógłby wymyślić, El-ahrera wyjawił wreszcie glanbrinowi powód, dla którego przybył do krainy Ciemności, i opowiedział mu, czego szukał dla swoich królików. Glanbrin słuchał go w milczeniu. Wreszcie powiedział:

- Jesteś dobry i dzielny. Muszę to przyznać, ale porwałeś się na rzecz niemożliwą. Lepiej wracaj do domu.

- Czy możesz zaprowadzić mnie do Ilipów? - spytał El-ahrera. - Zamierzam pójść dalej.

Po długich dyskusjach glanbrin zgodził się wreszcie zaprowadzić El-ahrerę tak blisko Ilipów jak tylko pozwalał mu na to strach. Oznajmił też, że czeka ich dwudniowa podróż przez krainę, w której nigdy nie był.

- W takim razie skąd będziesz wiedział, którędy iść? spytał El-ahrera.

- Posłużę się węchem. Cały ten kraj przesycony jest zapachem Ilipów. Czy chcesz powiedzieć, że w ogóle go nie czujesz?

- Nie czuję - odpowiedział El-ahrera.

- Teraz jestem pewien, że nie posiadasz zmysłu węchu.

Na twoim miejscu wcale bym go nie szukał. Masz szczęście nie czując zapachu Ilipów.

Wyruszyli razem. Po drodze glanbrin opowiadał dużo o zwyczajach i życiu swoich ziomków, które nie wydało się El-ahrerze specjalnie różne od życia królików.

- Zdaje mi się, że żyjecie podobnie do nas - powiedział.

- Mam na myśli to, że trzymacie się w grupach. Dlaczego więc byłeś sam, kiedy cię spotkałem?

- To smutna historia - odparł glanbrin. - Wybrałem sobie towarzyszkę, piękną glanbrinkę o imieniu Złotonoska.

Wszyscy zachwycają się jej urodą. Mieliśmy wspólnie wykopać norę i mieć młode. Ale zjawił się obcy, ogromny glanbrin, który nazywa się Szwindyk. Oświadczył, że będzie walczył ze mną o Złotonoskę. Okazał się silniejszy i wygrał. Odszedłem ze złamanym sercem. Wciąż opłakuję stratę i nie wiem, co począć ze sobą. Kiedy się spotkaliśmy, błąkałem się bez celu.

Dlatego zdecydowałem się pójść z tobą. Nie miałem nic innego do roboty.

El-ahrera wyraził swoje współczucie.

- Nie mówisz mi niczego nowego - powiedział. Tam, skąd pochodzę, zdarzają się podobne rzeczy i to często.

Nie jesteś odosobniony, jeśli stanowi to dla ciebie jakąś pociechę.

Glanbrin powiedział wcześniej, że podróż potrwa “dwa dni”, lecz El-ahrera nie potrafił liczyć dni w tej okropnej krainie. Przez cały czas potykał się i obijał boleśnie, ponieważ nie dość, że nie potrafił węszyć, to jeszcze nic nie widział. Całe jego ciało pokryły rany i siniaki. Glanbrin wykazywał cierpliwość, chociaż El-ahrera wyczuwał, że jego towarzysz denerwuje się i pragnie jak najszybciej zakończyć podróż.

Przebyli długą drogę - El-ahrera miał wrażenie, że minęło wiele dni - aż wreszcie glanbrin zatrzymał się pośród stosów porozrzucanych kamieni. Tyle przynajmniej potrafił wyczuć.

- Dalej nie odważę się pójść - oświadczył glanbrin. Teraz musisz sobie sam radzić. Kieruj się według wiatru.

Wieje mniej więcej w tym samym kierunku.

- A ty co zrobisz? - spytał El-ahrera.

- Będę tutaj czekał przez dwa dni, na wypadek gdybyś wrócił, chociaż wiem, że to niemożliwe.

- Wrócę - odpowiedział mu El-ahrera. - Odnajdę te kamienie w ciemności. Tak więc, mówię ci tylko do zobaczenia, miły glanbrinie.

Znowu wyruszył w ciemność i szedł wolno zgodnie z kierunkiem słabego wiatru, chociaż nie było to łatwe. Ciemność przygniatała go coraz bardziej i zaczynał mieć wątpliwości, czy starczy mu sił, by wrócić do domu. Nie mógł korzystać z wzroku lecz reagował na najsłabsze dźwięki, potykając się wciąż i przewracając. Nie to jednak było najgorsze. Najbardziej dokuczała mu cisza. Miał wrażenie, że ciemność żyje własnym życiem i nienawidzi go; pozostawała wciąż tak samo ciemna, nie odzywała się, wciąż czuwała. Jakby czekała cierpliwie, aż on oszaleje, załamie się i podda. Lecz wtedy by przegrał, a nieprzenikniona ciemność okazałaby się zwycięzcą.

Przepełniony strachem i niepewnością coraz bardziej odczuwał też głód i pragnienie. Nie jadł trawy od momentu przybycia do tej strasznej krainy. Nie umierał jeszcze z głodu, ponieważ glanbrin, zanim odszedł, wywęszył i wykopał coś, co przypominało zdziczałą marchew, a czym - jak wyjaśnił żywili się głównie jego pobratymcy, którzy nazywali to “brirem”. Korzenie okazały się wystarczająco soczyste, by zaspokoić jego głód i pragnienie. El-ahrera wiedział jednak, że bez pomocy glanbrina nie znajdzie ich. Modlił się więc do Frysa o odwagę, chociaż zaczynał wątpić czy sam Pan Frys może być potężniejszy od tej ciemności.

Mimo to szedł przed siebie, ponieważ wiedział, że jeśli ustanie, będzie to oznaczało jego koniec. Czuł się ogromnie osamotniony i bardzo żałował, że nie ma z nim Rabsztoka.

Rabsztok bardzo chciał z nim pójść, lecz El-ahrera nie zgodził się.

Mijały godziny. Przynajmniej wiatr się nie zmieniał, chociaż nie wiedział ile jeszcze będzie musiał przejść i jak długo.

Zdawał sobie sprawę, że powrót był teraz czymś równie niebezpiecznym jak dalsza droga. Właśnie w chwili gdy ta ponura myśl wypełniła jego umysł, usłyszał w ciemności ruch zbliżającego się stworzenia.

Wyczuwał, że jest to coś dużego - o wiele większego od niego - i że stworzenie to czuje się bezpieczne i pewne siebie.

Znieruchomiał i wstrzymał oddech, w nadziei że go minie.

Tak się jednak nie stało. Najpewniej wyczuło go, zanim on sam się zorientował. Podeszło wprost do niego, znieruchomiało na kilka chwil, po czym przycisnęło go do ziemi ogromną, miękką łapą. Wyczuł schowane pazury. Chwilę później stworzenie przemówiło do innego, a El-ahrera zrozumiał je mniej więcej tak:

- Zuron, mam go tutaj, choć nie wiem, co to jest.

El-ahrera usłyszał odgłosy zbliżających się innych stworzeń podobnych do pierwszego. Otoczyły go, obwąchując i dotykając ogromnymi łapami.

- Przypomina glanbrina - odezwało się jedno ze stworzeń. - Co tu robisz? - spytało inne. - Odpowiadaj. Po co tutaj przyszedłeś?

- Panie - odezwał się El-ahrera głosem drżącym ze strachu. - Przybyłem tutaj z krainy słońca w poszukiwaniu Ilipów.

- My jesteśmy Ilipami. Zabijamy wszystkich obcych.

Czy nikt ci o tym nie mówił?

W tej samej chwili odezwał się inny Ilip.

- Zaczekaj. On ma na szyi coś w rodzaju obroży.

Jeden z Ilipów przysunął pysk do szyi El-ahrery i powąchał obrożę, prezent od Księcia Tęczy.

- To astralna obroża. - El-ahrera poczuł, że Ilipy odsunęły się nieco.

- Skąd ją masz? - zapytał pierwszy z Ilipów. - Ukradłeś ją?

- Nie, panie - odrzekł El-ahrera. - Otrzymałem ją, zanim wyruszyłem w podróż. Jest to podarunek od Pana Frysa, który otrzymałem w dowód przyjaźni, aby chronił mnie w twojej krainie.

- Od Pana Frysa, powiadasz?

- Tak, panie. Założył mi ją na szyję sam Książę Tęczy.

Zapadła cisza. Potem Ilip zdjął z niego łapę, a inny powiedział:

- Po co tutaj przybyłeś i czego chcesz od nas?

- Panie - odpowiedział El-ahrera - moi pobratymcy, którzy nazywani są “królikami”, nie mają węchu. Przez to ich życie jest trudne i pełne niebezpieczeństw. Cierpią bardzo, jak się domyślasz. Dowiedziałem się, że tylko wy możecie obdarzyć kogoś tym zmysłem, dlatego przyszedłem tutaj, aby błagać was o ten podarunek dla moich królików.

- A zatem jesteś przywódcą stworzeń zwanych “królikami?”

- Tak, panie.

- I przybyłeś tutaj sam?

- Tak, panie.

- Odważny jesteś.

El-ahrera nic nie odpowiedział i znowu zapadła cisza. Ilipy otoczyły go kołem, tak że czuł na sobie ich gorące oddechy.

Wreszcie przemówił jeden z nich:

- Prawdą jest, że przez wiele lat strzegliśmy Zmysłu Węchu. Jednakże na nic nam się nie przydał, ponieważ wszystkie innego stworzenia już go miały. Stał się dla nas ciężarem, więc pozbyliśmy się go.

- Jak to? - spytał El-ahrera drżącym głosem.

- Daliśmy go Królowi Wczoraj. Przecież nie mogliśmy oddać go nikomu innemu, czyż nie tak?

El-ahrera poczuł się zdruzgotany. Przebył tak daleką drogę, przeżył w krainie strasznych Ilipów po to tylko, żeby się dowiedzieć, iż nie mają już tego, czego szukał. Mimo to starał się opanować swój smutek.

- Panie - powiedział. - Gdzie jest ten król i którędy prowadzi droga do niego?

Przez chwilę Ilipy naradzały się między sobą, po czym odezwał się pierwszy z nich:

- Za daleko dla ciebie. Zgubiłbyś się i zginął z głodu.

Możesz pójść ze mną. Zabiorę cię tam na grzbiecie.

El-ahrera ukłonił się przed Ilipami i przepełniony wdzięcznością długo im dziękował. Wreszcie jeden z Ilipów powiedział:

- W takim razie ruszajcie. - Po czym chwycił go między zęby i posadził na grzbiecie innego Ilipa.

El-ahrera bez trudu chwycił się gęstego futra.

Wyruszyli i poruszali się, jak się wydawało, szybko.

W drodze El-ahrera wyjaśnił Ilipowi, że jego przyjaciel, glanbrin, czeka na niego przy kamieniach, i zapytał, czy mogliby przejść obok tamtego miejsca.

- Oczywiście, że możemy się tam zatrzymać - odparł Ilip. - To nawet po drodze. Tylko obawiam się, że twój przyjaciel ucieknie, gdy tylko mnie wywęszy.

- W takim razie, panie, może mógłbyś mnie zsadzić trochę wcześniej - powiedział El-ahrera. - Odnajdę go i wyjaśnię wszystko. Wtedy mógłbyś przyjść i zabrać nas obu.

Ilip przystał na tę propozycję. El-ahrera odnalazł glanbrina, który najpierw bardzo się przeraził na samą myśl o tym, że miałby jechać na grzbiecie Ilipa. W końcu jednak dał się przekonać i Ilip wyruszył ponownie z El-ahrerą i glanbrinem.

Ilip poruszał się tak szybko, że nie wiadomo kiedy znaleźli się w miejscu gdzie wcześniej El-ahrera spotkał glanbrina.

Kiedy tam dotarli, opowiedział Ilipowi o tym, jak jego przyjaciel stracił swoją piękną glanbrinkę.

- Czy daleko jest stąd do nory, którą musiałeś opuścić?

- Och, nie, panie - odparł glanbrin. - To całkiem blisko.

Glanbrin pokazał mu drogę i Ilip zaniósł ich tam. Kiedy Szwindyk, wielki samiec, który zabrał glanbrinowi Złotonoskę, wywęszył Ilipa, wypadł z nory i uciekł najszybciej jak potrafił. Glanbrin wyjaśnił wszystko Złotonosce, a ona uradowana przyjęła go ponownie jako swojego towarzysza. Powiedziała, że nienawidziła Szwindyka, ale nie miała wyboru.

Glanbrin i El-ahrera pożegnali się serdecznie i Ilip wyruszył w dalszą drogę z El-ahrerą na dwór Króla Wczoraj.

Wkrótce znaleźli się w zmroku, co bardzo ucieszyło El-ahrerę. Ilip zsadził go z grzbietu na skraju lasu.

- Dwór króla znajduje się tam - powiedział. - Muszę cię tu zostawić. Cieszę się, że mogłem pomóc przyjacielowi Pana Frysa.

Ilip zniknął w lesie, a El-ahrera ruszył w kierunku dworu.

Opuszczając las, znalazł się na polu zarośniętym chwastami. Na drugim jego końcu widać było żywopłot z głogu ze zniszczoną furtką. Kiedy El-ahrera przeszedł przez nią, napotkał stworzenie mniej więcej tego samego rozmiaru co on, z długimi uszami i długim ogonem. Przywitał się uprzejmie i zapytał, gdzie może znaleźć Króla Wczoraj.

- Zaprowadzę cię do niego - odpowiedziało stworzenie. - Czy ty jesteś może angielskim królikiem? Tak? No cóż.

Od dawna już miałem przeczucie, że zjawi się tu ktoś taki.

- A ty kim jesteś?

- Jestem poturu. Pójdziemy tędy, w kierunku rzeki. Znajdziemy Króla na dużym dziedzińcu.

Poszli przez pole, potem przeszli przez dziurę w żywopłocie, aż dotarli do brzegu bardzo leniwie płynącej rzeki.

Towarzysz El-ahrery zagadnął czaplę o brązowych piórach i czarnym łebku, która brodziła na płyciźnie. Ptak podszedł bliżej i popatrzył uważnie na El-ahrerę, co wprawiło go w zakłopotanie.

- Angielski królik - wyjaśnił poturu. - Dopiero co przybył. Prowadzę go na dwór.

Czapla nic nie odpowiedziała i podjęła swoją wędrówkę.

El-ahrera i jego towarzysz poszli wzdłuż brzegu. Ścieżka prowadziła między gęsto rosnącymi cisami i wawrzynem, za którymi trzy stare szopy tworzyły trzy ściany podwórka. Ziemia tam była mocno ubita (albo udeptana), i leżały na niej zwierzęta, zupełnie nieznane El-ahrerze. Pomiędzy nimi, na samym środku, stało duże rogate stworzenie podobne trochę do krowy; lecz bardziej kudłate. Kiedy weszli na dziedziniec, zwierzę podniosło ogromny łeb z brodą i podeszło do nich wolno. El-ahrera odwrócił się przestraszony, gotowy do ucieczki.

- Nie masz się czego bać - uspokoił go jego towarzysz.

- To jest Król. Nie zrobi ci krzywdy.

El-ahrera rozpłaszczył się na ziemi drżący, tymczasem ogromne zwierzę obwąchało go dokładnie, tak że po kilku chwilach był cały mokry. Usłyszał niski, ale nie wrogi głos:

- Wstań, proszę, i powiedz mi, kim jesteś.

- Jestem angielskim królikiem, Wasza Miłość.

- Czyżby już wszystkie wyginęły?

- Wybacz, Wasza Miłość, ale nie rozumiem.

- Czy twoi ziomkowie nie wyginęli?

- Oczywiście, że nie, Wasza Miłość. Z radością muszę powiedzieć, że jest nas wielu. Odbyłem długą i niebezpieczną podróż, by stanąć przed tobą i w imieniu mojego ludu prosić cię o przysługę.

- Ale przybyłeś do Królestwa Wczoraj. Czy wiedziałeś o tym, wyruszając w podróż?

- Słyszałem o takim królestwie, Wasza Miłość, ale nie wiem, co to znaczy.

- Wszystkie stworzenia z mojego królestwa już wymarły. Jak się tutaj dostałeś, skoro twój lud nie wyginął?

- Ilip przeniósł mnie na grzbiecie przez ciemny las. Niemal oszalałem od tej ciemności.

Król pokiwał ogromną głową.

- Rozumiem. Inaczej nigdy byś tutaj nie przyszedł. A Ilip cię nie zabił? To znaczy, że posiadasz magię, czy tak?

- W pewnym sensie, Wasza Miłość. Mam błogosławieństwo Pana Frysa. Jak widzisz, noszę na szyi astralną obrożę. Czy wybaczysz mi śmiałość, jeśli zapytam, kim ty jesteś?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin