LaVyrle Spencer - Słodkie wspomnienia.pdf

(1317 KB) Pobierz
4204573 UNPDF
Nareszcie przyjeżdża Jeff! Szkoda, że nie sam. Obser­
wując kołujący po płycie lotniska brzuchaty samolot,
Theresa Brubaker przeżywała sprzeczne uczucia. Jedno­
cześnie cieszyła się, że jej „mały braciszek" będzie
w domu przez całe dwa tygodnie i czuła złość, że przy­
wlókł ze sobą jakiegoś obcego człowieka, który zakłóci
rodzinny charakter świąt. Theresa nigdy nie lubiła spot­
kań z nieznajomymi. Na myśl, że za chwilę będzie mu­
siała powitać obcego mężczyznę, odczuwała nerwowe
skurcze mięśni. Pokręciła głową, raz w jedną stronę, raz
w drugą, odciągnęła do tyłu ramiona. Usilnie starała się
rozluźnić.
Przez podeszwy zimowych butów czuła drżenie bu­
dynków, spowodowane przez wyjące motory odrzutow­
ca. Po chwili hałas ucichł, dobiegało ją tylko coraz cich­
sze crescendo zwalniających obroty turbin. Harmonijka
ruchomego korytarza przesunęła się do przodu i przy­
warła do drzwi samolotu. Theresa utkwiła wzrok
w szklanych drzwiach wyjściowych, dzielących pocze­
kalnię od korytarza. Gdy w tunelu zabrzmiały kroki pier­
wszych pasażerów, skontrolowała wzrokiem swój wy­
gląd i upewniła się, że jej ciężki wełniany płaszcz jest
zapięty na wszystkie guziki. Pod lewym ramieniem spe­
cjalnie tak ściskała skórzaną torebkę, aby częściowo
4204573.001.png
ZASŁONIĆ piersi. Dzięki temu miała również pretekst, aby
skrzyżować na piersiach ramiona.
Jej serce biło nierównym rytmem. Spalało ją oczekiwa­
nie. Jeff. Mały błazen, brat, ożywczy duch całej rodziny,
przyjeżdżał do domu na święta Bożego Narodzenia. Dzięki
niemu będzie tak jak w piosence: nie ma to jak święta
w domu rodzinnym. Jeff... Boże, jak ona za nim tęskniła!
Przygryzła dolną wargę i znowu skupiła uwagę na szkla­
nych drzwiach. Pojawili się pierwsi pasażerowie: młoda
matka z płaczącym maluchem, biznesmen w garniturze i z
teczką, brodaty narciarz w dżinsach, dumnie wymachujący
torbą z napisem Vail, dwaj długonodzy żołnierze w niebie­
skich mundurach i służbowych czapkach z wielkimi dasz­
kami zasłaniającymi oczy. To oni!
- Jeff! - krzyknęła Theresa z radością i uniosła do
góry ramiona w tryumfalnym geście.
Gdy zauważył ją w tłumie, wymówił jej imię. Nie
mogła z tej odległości usłyszeć jego głosu, ale poznała to
po ruchu warg. Oddzielała ich od siebie pięciometrowa
rampa oraz zbity tłum witających podróżnych mieszkań­
ców Minneapolis. Chyba pół miasta zbiegło się tutaj. Jeff
wskazał ją palcem swemu koledze i ponownie wymówił
jej imię. „Tam stoi Theresa" - odczytała z jego ust. Na­
stępnie zaczął gwałtownie przepychać się do przodu,
w kierunku końca rampy.
Theresa rzuciła się w jego ramiona, nie zwracając
zupełnie uwagi na nieznajomego. Splotła ręce na karku
Jeffa, a ten poderwał ją z podłogi i zakręcił dookoła. Po
chwili postawił ją znowu na podłodze i uśmiechnął się
do niej szeroko.
- Cześć, cukiereczku - powitał ją żartobliwym prze­
zwiskiem z czasów dzieciństwa.
- Cześć, smarkaczu - odpowiedziała i spróbowała
się zaśmiać, ale nie zdołała pokonać wzruszenia. Nagle
zdała sobie sprawę, że przecież obserwował ich kolega
Jeffa. Schowała wstydliwie twarz na piersi brata. Ponad
głową usłyszała głos Jeffa:
- Nie mówiłem?
- Owszem, mówiłeś - odpowiedział nieznajomy.
Miał przyjemny, niski i dźwięczny głos.
- Co takiego mu powiedziałeś? - zainteresowała się
Theresa.
- Że jesteś sentymentalną gąską - odparł z kpiną Jeff.
-Tylko popatrz, cały jestem mokry od twoich łez.
Jeff obrzucił krytycznym spojrzeniem swoją niebieską
kurtkę mundurową, usianą teraz wilgotnymi plamami.
- Och, przykro mi - jęknęła Theresa - ale tak się
cieszę, że cię widzę.
- Będzie ci jeszcze bardziej przykro, gdy się przeko­
nasz, że spłynął cały twój makijaż i widać, że masz piegi,
wielkie jak jednocentówka. Bardzo je lubisz, prawda?
Odepchnęła jego rękę. Sprawdziła palcem stan swych
policzków i powiek.
- Nie martw się, Thereso. Pozwól, oto Brian. - Jeff
otoczył ją ramieniem i obrócił twarzą w stronę przyjaciela.
Theresa najpierw zobaczyła wyciągniętą do niej rękę
z długimi, wypielęgnowanymi palcami. Nie miała od­
wagi spojrzeć w twarz mężczyźnie i sprawdzić, na co
patrzył. Na szczęście Jeff obejmował ją w ten sposób, że
mogła niemal całkowicie ukryć głowę za jego ramieniem
i jednocześnie podać Brianowi rękę na powitanie.
- Witaj, Thereso.
Dłużej już nie mogła zwlekać. Unioste wzrok i spój-
rzała mu w twarz. Brian patrzył jej prosto w oczy.
Uśmiechał się. Ach, cóż to był za uśmiech!
- Dzień dobry, Brian.
- Wiele o tobie słyszałem.
Ja również wiele słyszałam o tobie, pomyślała There­
sa, lecz nie powiedziała tego głośno.
- Wcale mnie to nie dziwi. Mój brat nigdy nie potra­
fił utrzymać języka za zębami.
Brian Scanlon roześmiał się przyjemnym,
dźwięcznym śmiechem i nie wypuszczał z uścisku jej
dłoni. Pod szerokim daszkiem wojskowej czapki There-
sa widziała jego wesołe oczy. W tym momencie zrozu­
miała, dlaczego tak wiele kobiet ugania się za wojsko­
wymi.
-. Nie martw się, Jeff opowiedział mi tylko sympaty­
czne historyjki.
Theresa oderwała wzrok od jego przezroczystych zie­
lonych oczu, które w rzeczywistości wydały się jej
o wiele bardziej pociągające niż na zdjęciach przysła­
nych przez Jeffa. Brian wreszcie puścił jej rękę i zrobił
dwa kroki, tak aby Theresa znalazła się między nim
a bratem. Ruszyli we troje do wyjścia, cały czas rozma­
wiając.
- Opowiedziałem mu tylko o twoich kawałach
z dzieciństwa, na przykład o tym, jak ukradłaś tytoń faj­
kowy dziadka i nauczyłaś mnie robić skręty ze zwitków
do trwałej ondulacji. Oboje zatruliśmy się chemikaliami
zawartymi w papierze...
- Jeffreyu Brubaker, to nie ja ukradłam tytoń, tylko ty!
- No dobra, a kto znalazł papiloty?
- A kto wpadł na ten pomysł?
- Ja byłem dwa lata młodszy. Powinnaś była mnie
powstrzymać.
- Próbowałam!
- Dopiero po tym, jak oboje zwymiotowaliśmy i do­
staliśmy nauczkę.
Wszyscy troje głośno się roześmieli. Dotarli już do
ruchomych schodów i musieli na chwilę złamać równy
szereg. W czasie zjazdu Brian przyglądał się im od tyłu.
Nic nie mógł na to poradzić, że czuł zazdrość obserwując
ich wzajemną serdeczność i przyjaźń. Nie widzieli się
przecież od roku, a od razu rozmawiali swobodnie jak
przyjaciele spotykający się co dnia. Nie wiedzą nawet,
jacy są szczęśliwi, pomyślał i westchnął.
Wokół karuzel z walizkami panował ścisk. Do świąt
zostało już tylko kilka dni i wszystkie samoloty były zapa­
kowane do ostatniego miejsca. Musieli poczekać na swoje
bagaże. Brian stanął nieco z boku i przysłuchiwał się tylko,
jak Theresa przekazywała bratu rodzinne plotki.
- Mama i tata chcieli sami przyjechać na lotnisko po
ciebie, ale zamiast tego ja zostałam wydelegowana. Dzi­
siaj jest ostatni dzień szkoły. Mnie udało się wyrwać
o drugiej, zaraz po próbie świątecznego programu, ale
oni muszą pracować do piątej, jak zwykle.
- Jak się czują?
- Chyba możesz się domyślić. Zupełnie oszaleli. Ma­
ma od dwóch dni piecze ciasta i wstawia je do lodówki.
Martwi się, czy w dalszym ciągu najbardziej lubisz pla­
cek z dynią. Tata pytał ją parę razy, czy kupiła bułki
z makiem, za którymi ty tak przepadasz. Wczoraj upiek­
ła ciasto z czekoladą. Zajęło jej to dobre trzy godziny,
a wieczorem odkryła, że tata nie wytrzymał i ukroił ka­
wałek. Ale była awantura! Mama chciała, żeby to ciasto
Zgłoś jeśli naruszono regulamin