8 - Salvatore R.A. - Bezgwiezdna noc.pdf

(1277 KB) Pobierz
„Salvatore znów przywołuje w doskonały sposób magię Zapomnianych Krain... Nieważne, czy jesteś nowym
gościem na tych ziemiach, czy też jesteś dobrze obeznany z ich zwyczajami, książka ta proponuje ci przyjemną i
ekscytującą podróż."
- West Coast Review of Books
Art & Ertenteinment
FORGOTTEN REALMS
1
Bezgwiezdna noc
R.A. Salvatore
Tłumaczenie:
Piotr Kucharski
Tytuł oryginału:
STARLESS NIGHT
A pierwszego dnia Ed stworzył świat ZAPOMNIANYCH KRAIN, dając tym mojej wyobraźni miejsce, w którym
mogła zamieszkać.
Dla Eda Greenwooda, z podziękowaniami i podziwem .
2
PRELUDIUM
Drizzt przejechał palcami po kształtach statuetki przedstawiającej czarną panterę, której czarny onyks był
idealnie gładki, bez skaz nawet w okolicach umięśnionego karku. Wyglądała tak samo jak Guenhwyvar, była jej
idealnym odzwierciedleniem. Jakże Drizzt mógł się teraz zmusić, by się z nią rozstać, w pełni przekonany, że już
nigdy więcej nie ujrzy wielkiej pantery?
- Żegnaj Guenhwyvar - wyszeptał drow tropiciel, a gdy spojrzał na figurkę, na jego twarzy wymalował się
smutek. - Sumienie nie pozwala mi zabrać cię ze sobą w tę podróż, bowiem bardziej obawiałbym się o twój los niż o
mój. - W jego westchnieniu słychać było szczerą rezygnację. Wraz z przyjaciółmi walczyli długo i ciężko, by
osiągnąć ten stan pokoju, jednak Drizzt doszedł do przekonania, iż to zwycięstwo było fałszywe. Chciał temu
zaprzeczyć, chciał wsunąć Guenhwyvar z powrotem do sakiewki i na ślepo pójść dalej, mając nadzieję na najlepsze.
Drizzt otrząsnął się z tej chwili słabości i podał figurkę Regisowi, halflingowi,
Regis wpatrywał się przez długą, milczącą chwilę z niedowierzaniem w Drizzta, zszokowany tym, co drow mu
powiedział i czego od niego wymagał.
- Pięć tygodni - przypomniał mu Drizzt.
Anielskie, chłopięce rysy halflinga zmarszczyły się. Gdyby Drizzt nie wrócił w przeciągu pięciu tygodni, Regis
miał oddać Guenhwyvar Catti-brie i powiedzieć jej oraz królowi Bruenorowi prawdę na temat odejścia Drizzta. Z
mrocznego i posępnego tonu drowa Regis rozumiał, że Drizzt nie spodziewa się wrócić.
Pchnięty nagłym impulsem, halfling upuścił figurkę na łóżko i zaczął gmerać przy wiszącym na jego szyi
łańcuszku, którego klamra zaplątała się w długich, mocno skręconych lokach jego brązowych włosów. W końcu
zdołał jąodpiąć i zdjął wisiorek - duży, magiczny rubin.
Teraz Drizzt był zszokowany. Znał wartość klejnotu Regisa oraz jego zaborczą miłość do tego przedmiotu.
Powiedzieć, że Regis zachowuje się niezgodnie ze swoim charakterem, byłoby ogromnym niedomówieniem.
- Nie mogę - spierał się Drizzt, odpychając kamień. - Mogę nie wrócić i on może zaginąć...
- Weź to! - zażądał ostro Regis. - Za to wszystko co dla mnie... co dla nas zrobiłeś, z pewnością na to
zasługujesz. Zostawienie Guenhwyvar to jedno, bowiem rzeczywiście byłoby tragedią, gdyby pantera wpadła w
łapy twoich złych pobratymców, jednak to jest tylko magiczna zabawka, a nie żywa istota, a może pomóc ci
podczas podróży. Zabierz to, tak jak zabierasz swoje sejmitary. - Halfling przerwał, jego miękkie spojrzenie
skrzyżowało się z fioletowymi oczyma Drizzta. - Mój przyjacielu.
Regis strzelił nagle palcami, przerywając chwilę ciszy. Pobiegł przez pokój, jego bose stopy klapały po
zimnym kamieniu, a nocna koszula delikatnie powiewała. Z szuflady wyciągnął kolejny przedmiot, raczej nie
wyróżniającą się niczym szczególnym maskę.
- Odzyskałem ją - powiedział, nie chcąc ujawniać całej historii związanej z tym, jak zdobył ten znajomy
przedmiot. Tak naprawdę Regis wyszedł z Mithrilowej Hali i znalazł Artemisa Entreri wiszącego bezradnie na
wystającej skale wysoko ponad zboczem parowu. Regis szybko ograbił zabójcę, po czym przeciął szew w jego
płaszczu. Potem słuchał z pewną dozą satysfakcji jak ów płaszcz, jedyna rzecz, która utrzymywała poszarpanego,
ledwo przytomnego mężczyznę w powietrzu, zaczął się drzeć.
Drizzt przyglądał się długo magicznej masce. Ponad rok temu zabrał ją z siedziby banshee. Używająca jej
osoba mogła zmienić cały swój wygląd, ukryć swą tożsamość.
- To powinno ci pomóc wejść i wydostać się - powiedział z nadziej ą Regis. Drizzt mimo to nie poruszył się.
- Chcę, żebyś ją wziął - nalegał Regis, źle rozumiejąc wahanie drowa i wyciągając jaw stronę Drizzta. Regis
nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia, jakie maska miała dla Drizzta Do'Urdena. Drizzt nosił ją kiedyś, by ukryć
swą tożsamość, bo wiem mroczny elf przemierzający powierzchnię świata nie mógł czuć się zbyt bezpiecznie.
Zaczął postrzegać tę maskę jako kłamstwo, jakkolwiek użyteczna mogłaby być, i po prostu nie był w stanie znów jej
założyć, niezależnie od korzyści, jakie mogła przynieść.
Czy też mógł? Drizzt zastanawiał się, czy mógł odrzucić ten dar. Jeśli maska mogła pomóc w jego sprawie -
sprawie, która z pewnością wpłynie na tych, których pozostawi za sobą- to czyż założenie jej nie leżało w zgodzie z
sumieniem?
Nie, zdecydował w końcu, maska nie była aż tak cenna dla jego sprawy. Trzy dekady poza miastem było
długim czasem, a nie wyróżniał się aż tak bardzo wyglądem, z pewnością nie był zaś tak znany, by obawiać się, że
ktoś go rozpozna. Podniósł rozłożoną dłoń, odrzucając podarek, a Regis, po jeszcze jednej niepomyślnej próbie,
wzruszył swymi małymi ramionami i odłożył maskę.
Drizzt odszedł, nie mówiąc już nic. Do świtu pozostało jeszcze wiele godzin. Na górnych poziomach
Mithrilowej Hali dogasały pochodnie i niewielu krasnoludów krzątało się w okolicy. Wydawało się być idealnie
cicho i spokojnie.
Szczupłe palce mrocznego elfa, dotykając lekko, nie powodując żadnego dźwięku, musnęły wzór na
drewnianych drzwiach. Nie miał zamiaru przeszkadzać osobie, która znajdowała się wewnątrz, choć wątpił, czy jej
sen był spokojny. Tej nocy Drizzt chciał iść do niej i ją pocieszyć, jednak nie zrobił tego, wiedział bowiem, że jego
słowa nie uczyniłyby wiele, by złagodzić żal Catti-brie. Podobnie jak podczas wielu innych nocy, kiedy stał przy
tych drzwiach, niczym czujny i bezradny strażnik. Tropiciel odszedł w końcu kamiennym korytarzem, przemykając
przez cienie nisko płonących pochodni, a jego stopy nie wydały nawet najlżejszego szmeru.
3
Po zaledwie krótkim przystanku przy innych drzwiach, drzwiach do jego najdroższego krasnoludzkiego
przyjaciela, Drizzt opuścił zamieszkałe obszary. Dotarł do miejsca formalnych zebrań, gdzie król Mithrilowej Hali
zabawiał przyjezdnych wysłanników. Znajdowało się tu paru krasnoludów - prawdopodobnie żołnierzy Dagny - nie
usłyszeli jednak ani nie dostrzegli, że przechodzi obok nich drow.
Drizzt znów przystanął, dotarłszy do wejścia do Sali Dumathoina, gdzie krasnoludy z klanu Baltlehammer
przechowywały swoje najcenniejsze przedmioty. Wiedział, że powinien iść dalej, powinien opuścić to miejsce,
zanim klan zacznie się krzątać, nie mógł jednak zignorować emocji kłębiących się w jego sercu. Nie przychodził do
tej świętej komnaty od dwóch tygodni, odkąd jego pobratymcy zostali pokonani, wiedział jednak, że nie
wybaczyłby sobie, gdyby nie spojrzał choć raz.
Potężny młot bojowy, Aegis-fang, spoczywał na kolumnie na środku ozdobnej sali, w najbardziej zaszczytnym
miejscu. Wydawał się tam pasować, bowiem dla fioletowych oczu Drizzta Aegis-fang dalece przewyższał wszystkie
inne artefakty: lśniące zbroje, wielkie topory oraz hełmy dawno zmarłych bohaterów, kowadło legendarnego
kowala. Drizzt uśmiechnął się na myśl, że ten młot nigdy nie był używany przez krasnoluda. Był bronią Wulfgara,
przyjaciela Drizzta, który dobrowolnie oddał swe życie, by inni z jego niewielkiej drużyny mogli przetrwać.
Drizzt wpatrywał się długo i bacznie w potężną broń, w lśniącą mithrilową głowicę, bez żadnego zadrapania
pomimo wielu gwałtownych bitew, których młot był świadkiem, na której wyryto idealnie linie pieczęci
krasnoludzkiego boga Dumathoina. Spojrzenie drowa przesunęło się w dół broni, osiadając na zaschniętej krwi na
rękojeści z ciemnego adamandytu. Bruenor, uparty Bruenor, nie pozwolił, by wytrzeć krew.
Przez myśli drowa przemknęły wspomnienia o Wulfgarze, o walkach u boku tego wysokiego, silnego
mężczyzny, o jego złotych włosach i złotej skórze. W swoich myślach Drizzt znów spojrzał w jasne oczy Wulfgara,
w ich lodowaty błękit północnego nieba, w oczy zawsze wypełnione iskrami ekscytacji. Wulfgar był tylko
chłopcem, jego dusza nie dała się ujarzmić twardej rzeczywistości brutalnego świata.
Tylko chłopcem, jednak takim, który dobrowolnie, z pieśnią na ustach, poświęcił wszystko dla tych, których
nazywał swymi przyjaciółmi.
- Żegnaj - wyszeptał Drizzt i zniknął, tym razem biegnąc, choć nie głośniej niż wcześniej szedł. Po kilku
sekundach minął balkon i zszedł po schodach do rozległej i wysokiej komnaty. Przeszedł przed czujnymi oczyma
ośmiu królów Mithrilowej Hali, których podobizny zostały wyrzeźbione w kamiennej ścianie. Ostatni z
wizerunków, przedstawiający króla Bruenora Battlehammera, był najbardziej uderzający. Bruenor miał ponurą
twarz, zaś owa posępność była jeszcze bardziej zintensyfikowana przez głęboką szramę biegnącą od czoła do
żuchwy oraz pusty prawy oczodół.
Drizzt wiedział, iż zranione zostało więcej niż tylko oko Bruenora. Zranione zostało więcej ni ż tylko twarde
jak skała i nieugięte krasnoludzkie ciało. Najbardziej cierpiała dusza Bruenora, ugodzona stratą chłopca, którego
nazywał synem. Czy krasnolud miał równie silną duszę jak ciało? Drizzt nie znał odpowiedzi. W tym momencie,
spoglądając na przeciętą blizną twarz Bruenora, Drizzt czuł, że powinien zostać, powinien usiąść przy swoim
przyjacielu i pomóc mu zaleczyć rany.
Była to przelotna myśl. Jakie rany mogły być jeszcze zadane kra-snoludowi? Krasnoludowi i wszystkimjego
pozostałym przyjaciołom?
* * *
Catti-brie miotała się i wiła, znów przeżywając tę pamiętną chwilę, podobnie jak każdej nocy - a przynajmniej
każdej, kiedy wyczerpanie pozwalało jej zasnąć. Słyszała Wulfgara śpiewającego do Tempusa, swego boga bitwy, i
widziała pogodę w spojrzeniu potężnego barbarzyńcy, pogodę, która pozwalała mu uderzać w osłabiony kamienny
strop, choć wszędzie wokół niego spadały bloki granitu.
Catti-brie widziała głębokie rany Wulfgara, biel kości, jego skórę oderwaną od żeber przez rekinie zęby
yochlola, złej, poza wymiarowej bestii, paskudnej bryły woskowatego ciała, które przypominało na wpół stopioną
świecę.
Ryk, jaki rozległ się, gdy strop zawalił się na głowę jej miłości, spowodował, że Catti-brie podniosła się na
swoim łóżku, oblana zimnym potem, a jej gęste, kasztanowe włosy przykleiły się do twarzy. Potrzebowała długiej
chwili, by uspokoić oddech, powtarzając sobie raz za razem, że to tylko sen, straszne wspomnienie, dotyczące
jednak wydarzenia, które już minęło. Światło pochodni przezierające przez kontur jej drzwi pocieszało ją i
uspokajało.
Miała na sobie jedynie cienką koszulę, a miotając się zrzuciła koce. Na jej rękach pojawiła się gęsia skórka,
było jej zimno, wilgotno i czuła się nieszczęśliwa. Gwałtownie chwyciła najgrubszy ze swych koców i nakryła się
nim aż po szyję, po czym położyła płasko na łóżku, wpatrując się w ciemność.
Coś było nie w porządku. Czuła, że coś jest nie na miejscu.
Młoda kobieta powtarzała sobie racjonalnie, że zbyt wiele sobie wyobrażał że niepokój ąj ą sny. Świat nie był
dla niej sprawiedliwy, był daleki od sprawiedliwości, mówiła sobie jednak stanowczo, że znajduje się w Mithrilowej
Hali, otoczona armią przyjaciół.
Mówiła do siebie, że zbyt wiele sobie wyobraża.
Drizzt był już daleko od Mithrilowej Hali, kiedy wstało słońce. Tego dnia nie usiadł i nie podziwiał świtu, jak
to leżało w jego zwyczaju. Ledwo spojrzał na podnoszące się słońce, bowiem wydawało mu się teraz fałszywą
nadzieją na rzeczy, które nie mogą istnieć. Kiedy początkowy jaskrawy blask zmniejszył się, drow spojrzał na
4
południe i wschód, daleko za góry, i przypomniał sobie.
Jego dłoń podążyła do szyi, do hipnotycznego wisiorka, który dał mu Regis. Wiedział, jak bardzo halfling
polegał na tym klejnocie, jak go kochał, i znów zastanowił się nad jego ofiarą ofiarą prawdziwego przyjaciela.
Drizzt znał prawdziwą przyjaźń, jego życie stało się bogatsze, odkąd wkroczył do jałowej krainy zwanej Doliną
Lodowego Wichru i poznał Bruenora Battlehammera oraz jego adoptowaną córkę Catti-brie. Drizzt czuł ból myśląc,
że może ich już nigdy więcej nie zobaczyć.
Drow cieszył się jednak, że ma magiczny wisiorek, przedmiot, który może mu pozwolić uzyskać odpowiedzi i
wrócić do swoich przyjaciół, choć czuł więcej niż tylko lekką winę za decyzję o powiedzeniu Regisowi o swoim
odejściu. Wybór ten wydawał się Drizztowi słabością potrzebą polegania na przyjaciołach, którzy, w tym mrocznym
okresie, niewiele mogli dać. Mógł to tłumaczyć jednak jako konieczne zabezpieczenie dla przyjaciół, których
zostawiał za sobą. Polecił Regisowi, by powiedział Bruenorowi prawdę za pięć tygodni, by w razie gdyby podróż
Drizzta okazała się nieskuteczna, klan Battlehammer miał przynajmniej czas, by przygotować się na ciemność, która
mogła nadejść.
Był to logiczny czyn, jednak Drizzt musiał przyznać, że powiedział to wszystko Regisowi również ze względu
na siebie.
A co z magiczną maską? - zastanawiał się. Czy odrzucając ją, również okazał słabość? Ten potężny przedmiot
mógł mu pomóc, a co za tym idzie, mógł pomóc jego przyjaciołom, jednak nie miał dość siły, by ją nosić, nawet by
jej dotknąć.
Wszędzie wokół drowa unosiły się wątpliwości, krążyły w powietrzu, szydząc z niego. Drizzt westchnął i
potarł rubin pomiędzy swymi szczupłymi, czarnymi dłońmi. Pomimo swojego obycia z bronią, pomimo ogromnego
poświęcenia zasadom, pomimo całego tropicielskiego stoicyzmu, Drizzt Do'Urden potrzebował swoich przyjaciół.
Zerknął z powrotem na MithrilowąHalę i zaczął zastanawiać się, dla własnego dobra, czy słusznie zrobił,
podejmując się tego zadania samotnie i w tajemnicy.
Kolejna słabość, uznał uparty Drizzt. Wypuścił rubin, odrzucił krążące wątpliwości i wsunął dłoń za swój
zielony niczym las płaszcz podróżny. Z jednej z jego kieszeni wyciągnął pergamin, mapę krain pomiędzy Górami
Grzbietu Świata a Wielką Pustynią Anauroch. W dolnym prawym rogu Drizzt zaznaczył miejsce, położenie jaskini,
z której niegdyś wyszedł, jaskini, która zaprowadzi go do domu.
Część l
ZWIĄZANY OBOWIĄZKIEM
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin