Kraszewski Ignacy - Hrabina Cosel.pdf

(1418 KB) Pobierz
145999742 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
145999742.001.png 145999742.002.png
JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI
HRABINA COSEL
POWIEŚĆ HISTORYCZNA
TOM PIERWSZY
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
I
Na królewskim zamku w stolicy saskiej jakby wszystko wymarło: cicho było, ponuro i
smutno. Noc była jesienna, ale w końcu sierpnia zaledwie gdzieniegdzie liść żółknie na drze-
wach i rzadko wieją wiatry chłodne, dni bywają weselsze jeszcze, a nocy jasne i ciepłe.
Tego wieczora jednak dęło z północy i chmury czarne, poszarpane, długie wlokły się jedna
za drugą, a na ołowianym tle, jeśli mignęła gdzie gwiazdka na chwilę, gasła wnet w gęstych
obłokach. U Georgenthor, w bramach zamkowych, na dziedzińcach przechadzały się straże
milczące. Zwykle jasne okna królewskich mieszkań, z których światła i muzyka buchały
ochoczo, stały czarne i zamknięte. A była to rzecz niezwykła za panowania Augusta, zwanego
Mocnym, bo pan to był mocen do wszystkiego: łamał podkowy i ludzi, smutek i złą fortunę, a
jego nic złamać nie mogło. W całych Niemczech, ba, w całej Europie słynął świetny dwór
królewski, przy którym gasły wszystkie inne: nikt go wspaniałością, smakiem wytwornym i
rozrzutnością pańską nie przeszedł, nikt mu nawet nie dorównał.
W tym roku wszakże August doznał klęski. Szwed mu wydarł elekcyjną polską koronę.
Król, zrzucony niemal z tronu, wygnany z królestwa, wrócił na kurfirstowskie gniazdo opła-
kiwać swe straty, wysypane próżno miliony i srogą niewdzięczność Polaków. Sasi nie mogli
pojąć, by tak szlachetnego i miłego pana można było nie uwielbiać i nie dać się zań zabijać.
August mniej to jeszcze od nich rozumiał. Wyraz „niewdzięczność” nieodstępnie towarzy-
szył każdemu Polski wspomnieniu. Wreszcie unikano już nawet mowy o niej, o królu Szwecji
i o tych wypadkach, które August Mocny poprawić kiedyś obiecywał sobie.
Drezno po powrocie Augusta już się nawet bawić zaczynało, ażeby swego pana rozwese-
lić; tylko tego wieczora tak dziwna cisza zapanowała w zamku. Dlaczego, nikt nie wiedział.
Król przecież do żadnego ze swych zamków nie odjechał, w Lipsku jeszcze się jarmark nie
rozpoczął. Mówiono nawet w mieście i na dworze, że na przekór Szwedowi August nakaże
bale, karuzele i maskarady, aby mu dowieść, że swej chwilowej przegranej nie brał tak bardzo
do serca.
Rzadcy przechodnie, przesuwający się około zamku ulicami, spoglądali na okna i dziwili
się, iż tak wcześnie cisza i ciemność zapanowały u króla. Kto by wszakże, minąwszy bramę
wielką i pierwsze podwórze, mógł się wcisnąć na drugie, przekonałby się, iż zamek spał tylko
jednym bokiem, a we wnętrzu jego wrzało jeszcze życie.
Straże tu nie wpuszczały nikogo.
Na pierwszym piętrze, mimo wichru, okna były szeroko poodmykane. Zza obsłon, którymi
na pół tylko były okryte, rzęsiste światło jarzące migało, odbite mnóstwem zwierciadeł, a
4
chwilami dobywał się śmiech homeryczny z wnętrza sali, leciał w dziedziniec, przestraszając
chodzącą wartę, która słuchać go stawała, i obiwszy się o szare mury powoli słabym obumie-
rał echem.
Śmiechom tym towarzyszyły gwary to słabsze to silniejsze, rosnące, przechodzące w mru-
czenie i milczenie. Nagle, jakby po przebrzmiałej mowie, zrywały się znowu oklaski i znowu
huczał śmiech homeryczny, królewski, rozłożysty, purpurowy, śmiech istoty, która się nie
lęka, by ją kto posłyszał i drugim, szyderczym odpowiedział śmiechem. Za każdym wybu-
chem straż, która z halabardą chodziła pod oknami, stawała, żołnierz podnosił oczy do góry,
wzdychał i spuszczał je na ziemię.
Strasznego coś było w tej uczcie nocnej wśród zamku śpiącego, wśród burzliwego wichru i
milczącej stolicy.
Tam król się weselił.
Od powrotu z Polski takie uczty wieczorne, nietłumne, w gronie kilku poufałych ludzi –
nazwijmy ich przyjaciółmi – bywały częstsze niż dawniej. August Mocny, zwyciężony przez
dziwacznego, półgłówkiem zwanego, Karola XII, wstydził się oczu pokazywać w licznych
zebraniach: zabawy i roztargnienia potrzebował, zbierał więc około siebie ulubieńców kilku.
Naówczas przynoszono węgrzyna złocistego, po którego umyślnie słano na Węgry co roku,
ustawiano puchary i pili tak aż do dnia, aż do snu, aż do chwili, gdy wszyscy z krzeseł pospa-
dali, a króla Hoffmann pod rękę, śmiejącego się, do łoża odprowadzał.
Do tego grona wybranych kapłanów Bachusa magiarskiego niewiele osób było przypusz-
czonych: poufali tylko i zaufani a ulubieni Augustowi, gdyż król po kilku pucharach dla tych,
których nie cierpiał, mówiono, był niebezpiecznym. Siłę miał herkulesową, gniew – olimpij-
ski, a władzę – nieograniczoną. W dnie powszednie, z rana, gdy się pogniewał, oblicze mu
tylko zaszło jakby krwawą łuną na chwilę i oczy błysły, i wargi zadrżały, i odwracał się nie
patrząc na tego, co go tak rozpłomienił, ale po kielichu niejeden wyleciał oknem i na kamie-
niach dziedzińca padł, by nie wstać.
Tak ludzie mówili. Gniew jego był rzadki, ale jak piorun straszny. W zwykłym życiu nie
było łagodniejszego pana ani słodszego, ani łaskawszego dla wszystkich. Uważano nawet, że
im kogo mniej znosił, tym dlań uśmiech miał milszy, a w przededniu zaprowadzenia na Kö-
nigstein, gdzie często dziesiątkami lat faworyci siadywali, August ściskał ich jeszcze jak naj-
lepszych przyjaciół. Tak szlachetna to była natura, pragnąca ludziom los ich osłodzić.
A bawić się toć przecie panu potrzeba było koniecznie. Cóż dziwnego, że czasem do za-
baw sprowadzano dwa głodne niedźwiedzie, żeby się jadły, lub podpijano dwóch zawziętych
nieprzyjaciół, żeby się z sobą gryźli?! Ten rodzaj rozrywki najmilszym był panu, a gdy się
dwóch Vitzthumów, Friesenów lub Hoymów zawzięło jeść z sobą po kielichach, śmiał się do
rozpuku. Niewinneć to było roztargnienie.
Królowi poróżnić ich z sobą przychodziło bardzo łatwo, bo wiedział wszystko: kto się w
kim kochał, kto kogo nienawidził, ile mu z kasy wzięto niedozwolonym sposobem, nawet co
zamyślał który z dworaków; jeśli nie wiedział, to odgadł. Kto mu to szeptał, donosił, kto
zdradzał, próżno sobie łamano głowy. Kończyło się na tym, że nikt tu już nikomu nie wierzył,
że się brat obawiał brata, że mąż się krył przed żoną, że ojciec lękał się syna, a król August
Mocny śmiał się z tego motłochu!
Patrzał z góry na komedię życia, nie gardząc w niej olimpijską rolą Jowisza, Herkulesa i
Apollina, wieczorami zaś Bachusa.
Tego wieczora właśnie król się czuł tak smutnym i znudzonym, iż wszystkich ministrów,
ulubieńców i dworzan postanowił poić i spowiadać, aby się choć trochę rozchmurzyć.
W pośrodku oświeconej sali, której jednę ścianę zajmował srebrem i pucharami jaśniejący
bufet, z królującą, srebrną, o złotych obręczach, baryłą, długi stół obsiedli towarzysze wybra-
ni królewskich zabaw: przybyli właśnie z Rzymu hrabia Taparel Lagnasco, z Wiednia – Wac-
kerbarth, wreszcie domowi, Watzdorf, którego zwano chłopem z Mansfeldu, Fürstenberg,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin