Rozdział 4.docx

(30 KB) Pobierz

Rozdział 4

 

Wróciłem do szkoły. To było najwłaściwsze rozwiązanie. Nie powinienem wzbudzać
podejrzeń.
Pod koniec dnia prawie wszyscy uczniowie wrócili do klas. Tylko Tyler, Bella i kilku
innych – którzy prawdopodobnie skorzystali z wypadku jako pretekstu do wagarów –
pozostało nieobecnych.
Nie powinno być dla mnie taką trudną rzeczą zachowanie się właściwie. Ale przez całe
popołudnie zaciskałem zęby powstrzymują pragnienie. Marzyłem by urwać się z lekcji,
by znowu ją zobaczyć.
Jak jakiś natręt. Obsesyjny natręt. Obsesyjny wampir natręt .
Szkoła była dzisiaj, jakimś cudem, niemożliwie, bardziej nudna niż wydawało się to
tylko tydzień temu. Jak śpiączka. Było tak jak by kolor odpłynął z cegieł, drzew, nieba,
z twarzy dookoła mnie… Gapiłem się na rysę na ścianie.
Była inna właściwa rzecz która powinienem robić… i której nie robiłem. Oczywiście,
to była następna niewłaściwa rzecz. Wszystko zależało od perspektywy z której się
spojrzało.
Z perspektywy Cullena – nie tylko wampira, ale Cullena, kogoś kto należał do rodziny,
taki rzadki stan w naszym świecie – właściwą rzeczą do zrobienia było by coś takiego:
- Jestem zdziwiony widząc Cię w mojej klasie, Edwardzie. Słyszałem, że byłeś
zamieszany w ten okropny incydent dziś rano.
- Tak, byłem Proszę Pana, ale miałem szczęście. - Przyjazny uśmiech - Wcale nie
zostałem ranny… Chciałbym móc powiedzieć to samo o Belli i Tylerze.
- Jak się oni mają?
- Myślę, że Tyler ma się dobrze… Tylko jakieś powierzchniowe zadrapania od szkła z
okien. Jednak nie jestem pewien co do Belli. - Zmartwiony grymas. - Może mieć jakąś
kontuzję. Słyszałem, że była zupełnie bezwładna przez dłuższą chwilę – widziała nawet
jakieś rzeczy. Wiem, że doktorzy byli zmartwieni…
Tak to powinno wyglądać. To byłem winny mojej rodzinie.
- Jestem zdziwiony widząc Cię w mojej klasie, Edwardzie. Słyszałem, że byłeś
zamieszany w ten okropny incydent dziś rano.
- Nic mi się nie stało. - Żadnego uśmiechu.
Mr. Banner przerzucił swoją wagę z jednej stopy na drugą, czując się nieswojo.
- Masz jakieś pojęcie w jakim stanie są Bella Swan i Tyler Crowley? Słyszałem, że
mieli jakieś obrażenia…
- Nie znam ich stanu. - Wzruszyłem ramionami.
Mr. Banner odchrząknął.
- Taa, racja… - powiedział; moje zimne spojrzenie sprawiło, że jego głos był trochę
spięty..
Odszedł szybko na przód klasy i zaczął swój wykład.
To było niewłaściwą rzeczą do zrobienia. Chyba, że spojrzało się na to z bardziej
niezrozumiałego punktu widzenia.
Wydawało się po prostu to tak… tak obraźliwie nieuprzejme oczerniać dziewczynę za
jej plecami, zwłaszcza kiedy ona udowodniła, że była bardziej godna zaufania niż mógł
bym marzyć. Nie powiedziała niczego co mogło by mnie zdradzić, mimo tego, że miała
dobry powód żeby to zrobić. Czy mógłbym ją zdradzić kiedy ona zrobiła wszystko
żeby utrzymać mój sekret?
Miałem prawie identyczną rozmowę z Panią Goff – tylko raczej po hiszpańsku niż
po angielsku – i Emmett posłał mi długie spojrzenie.
Mam nadzieję, że masz dobre wyjaśnienie na to co się dzisiaj stało. Rose jest na ścieżce
wojennej.
Przewróciłem oczami bez patrzenia na niego.
Właściwie wymyśliłem perfekcyjnie brzmiące wyjaśnienie. Przypuszczając, że nie
zrobiłbym wszystkiego żeby powstrzymać vana od zmiażdżenia dziewczyny…
Wzdrygnąłem się na myśl o tym. Ale jeśli została by uderzona, jeśli została by
zmasakrowana i krwawiła by, czerwony płyn rozlał by się na betonie, zapach świeżej
krwi rozpływający się w powietrzu…
Zadrżałem ponownie, ale nie tylko ze strachu. Część mnie zadrżała w pożądaniu. Nie,
nie byłbym w stanie patrzeć na jej krew bez ujawnienia nas w bardziej rażący i
szokujący sposób.
To była perfekcyjnie brzmiąca wymówka… ale nie użył bym jej. Wydawała się być,
zbyt zawstydzająca..
Zważywszy na to, że pomyślałem o tym długo po zdarzeniu.
Spójrz na Jaspera. Emmett wciął się nieświadomy mojej zadumy. Nie jest na Ciebie
zły… jest bardziej zdecydowany.
Zobaczyłem co miał na myśli i na chwilę pokój dookoła mnie się rozmył. Moja
wściekłość była tak wszechogarniająca, że czerwona mgła przesłoniła mi pole
widzenia. Myślałem, że się nią zadławię.
CIIII, EDWARD! WEŹ SIĘ W GARŚĆ!! Emmett wrzasnął na mnie w swojej głowie.
Jego ręka spoczęła na moim ramieniu, trzymając mnie, bym nie wstał na równe nogi.
Rzadko używał aż tyle siły – rzadko była taka potrzeba, był o wiele silniejszy niż
jakikolwiek wampir którego kiedykolwiek spotkaliśmy – ale użył jej teraz. Ścisnął
moje ramie, zamiast popchnąć mnie w dół. Jeśli by pchał, krzesło pode mną z
pewnością by się zapadło.
SPOKOJNIE! Zarządził.
Spróbowałem się uspokoić, ale było mi ciężko. Wściekłość płonęła w mojej w głowie.
Jasper nic nie zrobi do czasu aż wszyscy porozmawiamy. Po prostu pomyślałem, że
powinieneś wiedzieć w jakim kierunku będzie podążał.
Skoncentrowałem się na uspokojeniu się i poczułem, jak ręka Emmetta się rozluźnia.
Postaraj się nie zrobić większego przedstawienia. Masz wystarczająco dużo kłopotów.
Wziąłem głęboki oddech i Emmett uwolnił mnie z uścisku..
Dla pewności przesłuchałem klasę wzrokiem, ale nasza konfrontacja była tak cicha i
tak krótka, że tylko parę osób siedzących za Emmettem coś zauważyło. Nikt z nich nie
wiedział co z tym zrobić i wzruszyli tylko ramionami. Cullenowie byli dziwakami –
wszyscy już o tym wiedzieli.
Cholera, dzieciaku, ale jesteś niezrównoważony.
Emmett dodał z sympatią w głosie.
-Ugryź mnie.- Wymamrotałem cicho i usłyszałem jego niski chichot.
Emmett nie żywił do mnie urazy, i to ja powinienem być bardziej wdzięczny za jego
wyrozumiałość. Ale mogłem zobaczyć, że intencje Jaspera brzmiały tak sensownie dla
niego, że rozważał czy to nie był by najlepsze rozwiązanie.
Wściekłość zawrzała, z trudem kontrolowana.
Tak, Emmett był silniejszy ode mnie, ale jeszcze nigdy mnie nie poturbował.
Twierdził, że to dlatego, że oszukiwałem, ale słyszenie myśli było tak nieodłączną
częścią mnie, tak jak jego ogromna siła była jego atrybutem. Mieliśmy równe szanse w
walce.
Walka? To do tego to prowadziło? Miałem zamiar walczyć z własną rodziną dla
człowieka którego ledwo znałem?
Pomyślałem o tym przez chwilę, o delikatnym ciele dziewczyny w moich ramionach
w zestawieniu z Jasperem, Rose i Emmettem – nadprzyrodzeni silni i szybcy, maszyny
do zabijania stworzone przez naturę…
Tak, walczył bym dla niej. Przeciwko mojej rodzinie.
Zadrżałem.
Bo to nie było w porządku pozostawić ją bezbronną, kiedy to ja byłem tym który
naraził ją na niebezpieczeństwo.
Nie mógłbym wygrać sam, nie przeciwko całej trójce i zastanawiałem się kto mógłby
być moim sprzymierzeńcem.
Carlisle, na pewno. Nie walczył by z nikim, ale był by całkowicie przeciwko pomysłowi
Jaspera i Rose. To może być wszystko czego potrzebowałbym. Zobaczę…
Esme, wątpliwie. Nie stanęła by przeciwko mnie także, nie zniosła by też nie
zgadzania się z Carlislem, ale poparła by każdy plan który trzymał by jej rodzinę
razem. Jeśli Carlisle był duszą rodziny, to Esme była jej sercem. On dawał nam
przywódcę który był warty naśladowania; ona sprawiła to naśladowanie aktem
miłości. Wszyscy się kochaliśmy - nawet teraz pod powierzchnią furii którą czułem do
Jaspera i Rose, nawet kiedy planowałem walczyć z nimi żeby ocalić dziewczynę,
wiedziałem, że ich kocham.
Alice… nie miałem pojęcia. To prawdopodobnie zależało od tego co będzie widziała,
że nastąpi. Wyobrażam sobie, że wybierze stronę zwycięscy.
Więc musiałbym to zrobić bez niczyjej pomocy. Nie mogłem się równać z nimi
wszystkimi, ale nie zamierzałem pozwolić im skrzywdzić dziewczyny z mojego
powodu. To może oznaczać manewr odejścia…
Moja wściekłość opadła nagle w przypływie wisielczego poczucia humoru. Mogłem
sobie wyobrazić jak dziewczyna by zareagowała kiedy bym ją porwał. Oczywiście
rzadko poprawnie zgadywałem jej reakcje - ale jaką inną mogła by mieć reakcję
oprócz czystego przerażenia?
Nie byłem też pewien jak to rozwiązać – porwanie jej. Nie był bym w stanie
wytrzymać blisko niej przez dłuższy czas. Możliwe, że dostarczył bym ją po prostu z
powrotem do jej matki. Nawet - było by dla niej bardzo niebezpieczne.
I także dla mnie, uświadomiłem sobie nagle. Jeśli zabił bym ją przez przypadek…
Nie byłem całkowicie pewien ile by to bólu by mnie kosztowało, ale wiedziałem, że był
by on złożony i intensywny.
Cóż, nie mogłem już więcej narzekać, że życie poza szkołą było monotonne.
Dziewczyna zmieniła to tak bardzo.
Kiedy zadzwonił dzwonek Emmett i ja poszliśmy w ciszy w stronę auta. Martwił się
o mnie i martwił się o Rosalie. Wiedział którą stronę musiałby wybrać w razie
konfliktu i to go niepokoiło.
Reszta czekała na nas w aucie, także pogrążona w ciszy. Byliśmy bardzo cichą
grupą. Tylko ja mogłem słyszeć krzyki.
Idiota! Szaleniec! Kretyn! Dupek! Samolubny, nieodpowiedzialny głupek!
Rosalie utrzymywała stały potok obelg z całą siłą swoich mentalnych płuc.
Sprawiało to, że było trudno wsłuchiwać się w innych, ale ignorowałem ją najlepiej jak
umiałem.
Emmett miał rację co do Jaspera. Był pewien swojego planu.
Alice była niespokojna, martwiła się o Jaspera, przesuwając obrazki przyszłości.
Nie ważne z której strony Jasper podchodził do dziewczyny, Alice zawsze mnie tam
widziała, blokującego go. Interesujące… ani Rosalie ani Emmett nie byli z nim w tych
wizjach. Więc Jasper planował to zrobić sam. To by wszystko uprościło.
Jasper był najlepszym, najbardziej doświadczonym wojownikiem z nas wszystkich;
moja jedyna przewaga była taka, że mogłem usłyszeć jego ruchy zanim je wykonał.
Nigdy nie walczyłem z Emmettem czy Jasperem bardziej niż dla zabawy- po prostu
obijaliśmy się z nudów. Zrobiło mi się niedobrze na myśl o spróbowaniu zranienia
Jaspera tak naprawdę…
Nie, nie o to chodziło. Tylko go zablokować. To wszystko.
Skupiłem się na Alice, przypominającej sobie różne sposoby ataków Jaspera.
Jak tylko to zrobiłem, jej wizja się przesunęła, idąc dalej i dalej do domu Swanów.
Wyeliminowałem go wcześniej…
Powstrzymaj to, Edwardzie! Tak się nie może stać. Nie dopuszczę do tego.
Nie odpowiedziałem jej, po prostu patrzyłem dalej.
Zaczęła dalej szukać, w zamglonej rzeczywistości odległych jeszcze możliwości.
Wszystko było cieniste i mgliste.
Przez całą drogę do domu ładunek ciszy nie opadł. Zaparkowałem w dużym garażu
za domem; Mercedes Carlisle’a już tam był, tak jak duży jeep Emmetta, M3 Rose i
mój Vanquish. Byłem zadowolony, że Carlisle jest już w domu – ta cisza zakończy się
eksplozją i chciałem by był przy tym, kiedy to się stanie.
Poszliśmy prosto do jadalni.
Pokój był oczywiście nigdy używany we właściwych celach. Ale był urządzony
długim, owalnym, mahoniowym stołem otoczonym krzesłami – byliśmy skrupulatni w
trzymaniu wszystkich rekwizytów we właściwym miejscu. Carlisle lubił używać tego
jako pokoju konferencyjnego. W grupie gdzie było tyle silnych i skrajnie różnych
osobowości, czasami było konieczne żeby prowadzić dyskusje w sposób spokojny, na
siedząco.
Miałem przeczucie, że posadzenie wszystkich na krzesłach niewiele dzisiaj pomoże.
Carlisle siedział na swoim zwykłym miejscu, na wschodnim krańcu stołu. Esme
była obok niego – trzymali się za ręce.
Oczy Esme wpatrywały się we mnie, złote głębie i pełne troski.
Zostań. To była jej jedyna myśl.
Chciałbym być w stanie uśmiechnąć się do tej, która była dla mnie prawdziwą matką,
ale nie miałem dla niej żadnej otuchy.
Usiadłem po drugiej stronie Carlisle’a. Esme sięgnęła przez niego żeby położyć
wolną rękę na moim ramieniu. Nie miała pojęcia co miało się zacząć, tylko martwiła
się o mnie.
Carlisle miał lepsze pojęcie o tym, co nadchodziło. Jego usta były zaciśnięte, a czoło
zmarszczone. Grymas wyglądał za staro na jego młodej twarzy.
Kiedy wszyscy usiedli, widziałem, że linie zostały narysowane.
Rosalie usiadła dokładnie naprzeciwko Carlisle’a, na drugim końcu długiego stołu.
Rzucała mi pełne złości spojrzenia, nigdy nie odwracając wzroku.
Emmett usiadł obok niej, jego myśli i twarz były skrzywione.
Jasper się zawahał i poszedł stanąć przy ścianie dokładnie naprzeciwko Rosalie. Był
zdecydowany, obojętny na przebieg tej dyskusji. Zacisnąłem zęby.
Alice weszła ostatnia, jej oczy były skupione na czymś dalekim – przyszłości, wciąż
zbyt niepewnej by mogła zrobić z niej użytek. Bez większego namysłu usiadła obok
Esme. Pocierała czoło jak by dręczył ją ból głowy. Jasper drgnął niespokojnie,
rozważył dołączenie do niej, ale pozostał na miejscu.
Wziąłem głęboki oddech. Ja to zacząłem – powinienem przemówić jako pierwszy.
- Przepraszam. – powiedziałem spoglądając najpierw na Rose, potem na Jaspera a
w końcu na Emmetta. – Nie chciałem wystawiać żadnego z was na niebezpieczeństwo.
To było bezmyślne i chcę wziąć pełną odpowiedzialność za mój pochopny czyn.
Rosalie spojrzała na mnie złowrogo.
- Co masz na myśli przez „wziąć pełną odpowiedzialność”? Masz zamiar to
naprawić?
- Nie w sposób który masz na myśli. – powiedziałem starając utrzymać mój głos
pewnie i spokojnie – Jestem skłonny odejść już teraz, jeśli to tylko poprawi naszą
sytuację. – Jeśli uwierzą, że ta dziewczyna będzie bezpieczna, jeśli uwierzę, że żadne z was
jej nie tknie, poprawiłem się w myślach.
- Nie – Esme wyszeptała – Nie, Edwardzie.
Pogłaskałem jej rękę.
- To tylko parę lat.
- Jednak Esme ma rację. – powiedział Emmett – Nie możesz teraz nigdzie wyjechać.
To w niczym by nie pomogło, wręcz przeciwnie. Musimy wiedzieć co ludzie dookoła
nas myślą, teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Nie zgodziłem się z nim.
- Alice wyłapie wszystko co będzie miało dla nas jakieś kluczowe znaczenie.
Carlisle pokręcił głową.
- Myślę, że Emmett ma rację, Edwardzie. Dziewczyna będzie o wiele bardziej
rozmowna, jeśli nagle znikniesz. Albo odchodzimy wszyscy albo nikt.
- Ona nic nie powie. – szybko odparłem. Rose zbliżała się do eksplozji i chciałem
żeby ten fakt wyszedł szybko na jaw.
- Nie znasz jej umysłu. – przypomniał mi Carlisle.
- Wiem tylko, że nic nie powie. Alice, wesprzyj mnie.
Alice spojrzała na mnie ze znużeniem.
- Nie widzę, że stało by się coś złego, jeśli po prostu to zignorujemy.
Rzuciła szybkie spojrzenie na Jaspera i Rose.
Nie, nie mogła zobaczyć tej wersji przyszłości – nie kiedy Rosalie i Jasper byli aż tak
przeciwko jej nie ignorowaniu.
Dłoń Rosalie uderzyła w stół z głośnym hukiem.
- Nie możemy dopuścić, żeby ten człowiek miał szanse powiedzieć cokolwiek.
Carlisle, musisz to zrozumieć. Nawet jeśli zdecydujemy, że wszyscy znikamy, nie jest to
bezpieczne pozostawić za sobą takiej historii. Żyjemy tak odmiennie od reszty naszego
gatunku – wiecie, że są tacy którzy z przyjemnością podciągnęli by nas pod
odpowiedzialność. Musimy być ostrożniejsi niż ktokolwiek inny!
- Zostawialiśmy już za sobą plotki.– przypomniałem jej.
- Tylko plotki i podejrzenia, Edwardzie. Nie świadków i dowody!
- Dowody! – zaszydziłem.
Jasper już potakiwał, z twardym wyrazem oczu.
- Rose… - Carlisle zaczął.
- Daj mi skończyć, Carlisle. To nie musi być żadne wielkie wydarzenie. Dziewczyna
uderzyła się dzisiaj w głowę. Więc może ta kontuzja okazać się większa niż się
wydawało. – Rosalie wzruszyła ramionami – Każdy śmiertelnik kładzie się spać z
szansą, że się więcej nie obudzi. Inni oczekiwali by, że posprzątamy po sobie.
Technicznie rzecz biorąc to było by zadanie Edwarda, ale rzecz jasna to leży poza jego
możliwościami. Wiesz, że jestem zdolna do samokontroli. Nie zostawiłabym za nami
żadnego śladu.
- Tak, Rosalie, wszyscy wiemy jak zdolną jesteś zabójcą. – warknąłem.
Zasyczała na mnie z furią.
- Edward, proszę. – powiedział Carlisle i zwrócił się do RosalieRosalie, miałem do
tego inny stosunek w Rochester, ponieważ czułem, że należy Ci się sprawiedliwość.
Mężczyzna którego zabiłaś potraktował Cię jak potwora. To nie jest ta sama sytuacja.
Panna Swan jest niewinna.
- To nie jest nic osobistego, Carlisle. – Rosalie ledwo wycedziła te słowa przez zęby –
To po to by chronić nas wszystkich.
Zapadła krótkotrwała cisza kiedy Carlisle obmyślał swoją odpowiedź. Kiedy skinął
głową, oczy Rosalie się rozbłysnęły. Powinna wiedzieć lepiej. Nawet jeśli nie był bym w
stanie przeczytać jego myśli, mogłem przewidzieć jego następne słowa.
- Wiem, że chcesz dobrze Rosalie, ale… chciałbym bardzo, żeby nasza rodzina była
warta tego, żeby ją bronić. Przypadkowy… wypadek lub chwila nieuwagi w
kontrolowaniu się jest przykrą częścią tego kim jesteśmy. – To było bardzo w jego
stylu użyć liczby mnogiej, chociaż on nigdy nie miał takiej chwili nieuwagi. –
Zamordowanie niewinnego dziecka z zimną krwią to zupełnie inna rzecz. Wierzę, że
ryzyko które ona ze sobą niesie, czy powie o swoich podejrzeniach czy nie, jest niczym
w porównaniu z większym ryzykiem. Jeśli poczynimy wyjątki żeby chronić siebie
samych, ryzykujemy coś znacznie ważniejszego. Ryzykujemy stracenie istoty tego kim
jesteśmy.
Starałem się bardzo kontrolować mój wyraz twarzy. Jeśli bym tego nie robił to
uśmiechał bym się szeroko. Lub bił brawo, tak jak miałem na to ochotę.
- To odpowiedzialne zachowanie. – Rosalie się nachmurzyła.
- Raczej bezduszne. – Carlisle poprawił ją delikatnie – Każde życie jest cenne.
Rosalie westchnęła ciężki i wydęła dolną wargę. Emmett pogłaskał ja po ramieniu.
- Będzie dobrze, Rose. – zapewnił niskim głosem.
- Pytanie brzmi – Carlisle kontynuował – czy powinniśmy się przeprowadzić?
- Nie – Rosalie jęknęła – dopiero co się tutaj zadomowiliśmy. Nie chce zaczynać
mojego drugiego roku jeszcze raz!
- Oczywiście moglibyście zachować swój obecny wiek. – powiedział Carlisle.
- I przeprowadzić się o wiele wcześniej? – odparła.
Carlisle wzruszył ramionami.
- Podoba mi się tutaj! Jest tak mało słońca, możemy żyć jak ludzie!
- Cóż, oczywiście nie musimy decydować o tym teraz. Możemy poczekać i zobaczyć
czy to okaże się konieczne. Edward wydaje się być pewien milczenia tej Swan.
Rosalie prychnęła.
Nie martwiłem się już więcej. Wiedziałem, że zgodzi się z decyzją Carlisle’a, nieważne
jak bardzo była na mnie wściekła. Ich rozmowa przeszła na nieważne szczegóły.
Jasper zastygł bez ruchu..
Rozumiałem dlaczego. Zanim on i Alice się poznali, żył na polu bitwy, bezlitosny
teatr wojny. Znał konsekwencje nieprzestrzegania zasad – widział makabryczne
następstwa na własne oczy.
Wiele mówiło to, że nie próbował uspokoić Rosalie za pomocą swoich specjalnych
zdolności, czy spróbować ją podburzyć w tej chwili. Trzymał się z daleka od tej
dyskusji – był ponad tym.
- Jasper –powiedziałem.
Napotkał moje spojrzenie, jego twarz pozostała bez wyrazu.
- Ona nie będzie płacić za moje błędy. Nie dopuszczę do tego.
- Więc ma z tego skorzystać? Ona powinna dzisiaj umrzeć, Edwardzie. Dla mnie
tylko to rozwiązanie jest słuszne.
Powtórzyłem, akcentując każde słowo.
- Nie dopuszczę do tego.
Jego brwi się podniosły. Nie oczekiwał tego – nie wyobrażał sobie, że będę działał
żeby go powstrzymać.
Pokręcił raz głową.
- Nie pozwolę żeby Alice żyła w niebezpieczeństwie, nawet w najmniejszym stopniu.
Ty nie czujesz do nikogo tego co ja czuje do niej, Edwardzie, nie przechodziłeś przez to
co ja przeszedłem, nieważne czy znasz moje wspomnienia czy nie. Nie rozumiesz tego.
- Nie dyskutuję o tym, Jasper. Ale mówię Ci teraz, że nie pozwolę byś skrzywdził
Izabellę Swan.
Patrzeliśmy na siebie – nie przeszywaliśmy się wzrokiem ze złością, tylko
ocenialiśmy przeciwnika. Wyczułem, że zaczął sprawdzać nastroje dookoła mnie,
sprawdzał moją determinację.
- Jazz – powiedziała Alice, przerywając nam.
Utrzymał wzrok na mnie jeszcze przez chwilę, a potem spojrzał na nią.
- Nie kłopocz się mówieniem mi, że potrafisz o siebie zadbać Alice. Wiem to. Jednak
wciąż muszę…
- Nie to, chciałam powiedzieć. – przerwała mu – Miałam zamiar poprosić Cię o
przysługę.
Zobaczyłem co ma na myśli i moje usta otworzyły się ze słyszalnym westchnieniem.
Gapiłem się na nią, zszokowany, ledwie świadomy, że wszyscy oprócz Jaspera i Alice
patrzą na mnie przezornie.
- Wiem, że mnie kochasz. Dzięki. Ale była bym naprawdę wdzięczna jeśli nie
będziesz próbował zabić Belli. Po pierwsze Edward jest poważny, a ja nie chcę żeby
wasza dwójka się biła. Po drugie, ona jest moją przyjaciółką. A przynajmniej nią
będzie.
To było czyste jak dzwon w jej głowie: Alice, uśmiechnięta, z jej lodowo białym
ramieniem dookoła ciepłych, delikatnych ramion dziewczyny. I Bella też się
uśmiechała, jej ramię obejmowało talię Alice.
Wizja była twarda jak skała; tylko czas był niepewny.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin