Lagerkvist, Par - Śmierć Ahasvera.pdf

(41432 KB) Pobierz
398865838 UNPDF
ŚMIERĆ AHASVERA*
398865838.002.png
398865838.003.png
Do gospody dla pielgrzymów zdążających do Ziemi Świętej
wpadł pewnego wieczoru mężczyzna jakby ścigany przez błyska-
wice; gdy rozwarł drzwi, całe niebo rozpłomieniło się, a deszcz
i wiatr natarły na niego tak, że ledwie zdołał zamknąć je
za sobą. Kiedy w końcu mu się to udało, odwrócił się
twarzą ku wnętrzu mrocznej izby, oświetlonej tylko paru
kopcącymi lampami oliwnymi, jak gdyby pytając, gdzie się
znalazł. Była to duża, zimna izba, w głębi której kłębiły
się takie ciemności, że przybysz nie mógł tam nic dostrzec.
Jak daleko jednak sięgał jego wzrok, na brudnej, zmierzwionej
słomie, rozrzuconej na całej podłodze, klęczeli ludzie jakby
pogrążeni w modlitwie, słyszał ich niewyraźne mruczenie, ale
twarzy nie widział, wszyscy odwróceni byli do niego plecami.
Powietrze, ciężkie i zatęchłe, aż dusiło, gdy weszło się z dworu,
trudno było oddychać. Gdzie też on się znalazł?
Przy drewnianych, z gruba ciosanych stołach nie opodal
drzwi kilku mężczyzn o brutalnych twarzach grało w kości
i popijało. Siedziało tam też parę kobiet, wieszały się mężczyznom
na szyi i robiły wrażenie równie pijanych jak oni. Jeden
z graczy podniósł na chwilę mętne oczy na obcego, który
wszedł jakby ścigany przez błyskawice. Nikt inny nie zwrócił
na niego uwagi.
Tylko przy jednym stole było wolne miejsce. Siedział tam
zupełnie samotnie jakiś mężczyzna. Nieobecnym spojrzeniem
wpatrywał się prosto przed siebie, jak gdyby pochłonięty
wyłącznie sobą. Był to człowiek w średnim wieku, chudy
' żylasty, nogi trzymał wyciągnięte pod stołem na całą długość,
u jego stóp leżał zwinięty pies. Przybysz podszedł do stołu
' usiadł nieco dalej.
398865838.004.png
Tamten nie podniósł oczu, jakby nie zauważył, że ktoś
zajął miejsce obok niego. Również i przybysz udawał, że
nie zwraca na niego uwagi, zerkał tylko nieznacznie w je-
go stronę. Twarz tego mężczyzny o ostrym rudawym za-
roście i wąskich zaciętych ustach była koścista i zamknię-
ta, nieprzystępna. Na stole przed nim leżały jego długie
chude dłonie, owłosione na grzbiecie; oświetlał je nikły płomyk
lampki oliwnej, który drgał migotliwie, poruszany przeciągiem
od drzwi. Niby mała, płochliwa istota w dużej pustej izbie.
Słychać było bezustannie szmer modlitw i szczęk toczących
się po stole kości, pijane głosy i śmiech graczy. Na dworze
huczała burza, biła o ścianę, przy której stał stół, deszcz
siekł po murze i po małym okienku, pod którym siedzieli,
grzechotał o ślepą szybkę.
Przybysz zerknął ponownie na siedzącego obok mężczyznę.
Nie, nie warto było nawet próbować spytać go, gdzie się
znajdują, co to za dziwne miejsce wysoko w górach.
Pies poruszył się z lekka, zwinął się w kłębek i ze sła-
bym, żałosnym skomleniem znowu ułożył się wygodnie u nóg
mężczyzny. Ten, zdawałoby się, nie zwrócił na to wcale uwagi,
a może nie spostrzegł, że pies się rusza, że ociera się o jego
dziurawe, zniszczone buty.
Nagle cała izba rozbłysła od potężnej błyskawicy, niemal
równocześnie uderzył piorun, jeszcze długo potem grzmot
toczył się wśród gór. Przybysz rozejrzał się dokoła, spojrzał
ku oknom, które przepuściły blask błyskawicy, a teraz znowu
były ciemne jak przedtem. Nikt inny nie przywiązywał wagi
do uderzenia pioruna, do szalejącej burzy, która trzymała ich
w zamknięciu. Dlaczego zebrało się tu tyle ludzi? I dlaczego
klęczeli na słomie w głębi izby?
Od jednego ze stołów zajętych przez pijaków wstała kobieta
i podeszła ku nim chwiejnym krokiem. Przez chwilę przyglądała
się mężczyźnie z psem, po czym usiadła naprzeciw niego
Długo nie odzywała się, patrzyła tylko na niego szyderczo.
398865838.005.png
z krzywym uśmieszkiem. Widać było, że jest pijana, nie starała
się nawet tego ukrywać, włosy miała w nieładzie, bujne i ciemne,
nastroszone nad zniszczoną twarzą, która kiedyś musiała być
bardzo piękna, tak piękna, że niemal jeszcze tę piękność
zachowała. Nawet szyderczo wykrzywione usta były właściwie
piękne, duże i pełne, przyciągały do siebie wzrok.
— Dlaczego nie pijesz? — zapytała w końcu nadspodzie-
wanie niskim głosem.
A gdy nie odpowiadał, wzruszyła pogardliwie ramionami.
— Ja piję. Masz coś przeciwko temu? Masz coś przeciw
temu, że piję? Powiedz?
— Dlaczego miałbym mieć coś przeciw temu? — odparł
mężczyzna i spojrzał na nią po raz pierwszy.
— Oczywiście. Jakże byś mógł, skoro to ty sam mnie
tego nauczyłeś.
Odwróciła się do drugiego mężczyzny, do dziwnego przy-
bysza, który wszedł ścigany przez błyskawice.
— To on nauczył mnie pić, wiesz! To on nauczył mnie
wszystkiego. Wszystkiego od początku — to jego dzieło, że
stałam się taka. jaka jestem. Czy nie uważasz, że dobrze
mu się to udało, że powinien być zadowolony, hę? Zaczęło
się od tego, że mnie zgwałcił, że nauczył mnie tych spraw.
A potem wszystkiego innego. Rozpoczął od tego, co naj-
ważniejsze. Może to nieprawda? Może nie? Co? Nie byłeś
wtedy taki święty, nie wyglądałeś na pielgrzyma. Nie za-
chowywałeś się jak ktoś, kto właśnie wybiera się do Jerozolimy,
a jeśli tak, to przez dziwną bramę. On idzie do Jerozolimy,
słyszysz! Nie, ty tego nie zrozumiesz, bo on wcale nie
wygląda na pielgrzyma, ale tam zdąża. Do Ziemi Świętej.
Wątpliwe tylko, czy dojdzie, czy nie skończy przedtem na
szubienicy.
Przybysz patrzył zdziwiony to na nią, to na mężczyznę,
to na modlących się w głębi izby ludzi.
~ Dziwne miejsce, prawda? Nie uważasz? Pielgrzymi i oszuści.
398865838.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin