Cornwell John - Papież Hitlera (Sekretna Historia Piusa XII).pdf

(1580 KB) Pobierz
34920435 UNPDF
JOHN CORNWELL
PAPIE Ż HITLERA
Sekretna historia Piusa XII
Spis treści :
34920435.001.png
WSTĘP
Kiedy przed kilku laty jadłem kolację w gronie magistrantów, wśród których byli katolicy, poruszyliśmy temat
papiestwa, co podzieliło zebranych. Jedna z dziewcząt wyznała, że trudno jej pojąć, jak ktoś rozsądny może być
katolikiem, skoro Kościół katolicki stanął po stronie Franco, Salazara, Mussoliniego i Hitlera - najbardziej niegodziwych
prawicowych przywódców w tym stuleciu. Jej ojciec był Katalończykiem, a dziadkowie ze strony ojca wiele wycierpieli z
rąk caudilla podczas wojny domowej. A potem zajęliśmy się Eugeniem Pacellim - Piusem XII, papieżem czasów wojny - i
tym, że zrobił za mało, by uratować Żydów od obozów śmierci.
Podobnie jak wielu katolikom z mojego pokolenia zarzut ten był mi aż za dobrze znany. Zaczęło się od dramatu
Rolfa Hochhuta Namiestnik (1963), przedstawiającego Pacellego — zdaniem większości katolików, nieprawdziwie — jako
bezwzględnego cynika, którego bardziej niż los Żydów interesował pakiet akcji Watykanu. Sztuka ta rozpaliła spór wokół
współwiny papiestwa i Kościoła katolickiego za hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”, w którym
każdy głos w dyskusji wywoływał ripostę strony przeciwnej. Jego główni uczestnicy, których prace omawiam przy końcu
tej książki, skupili się przede wszystkim na wojennych latach Pacellego. A przecież swój rosnący przez blisko czterdzieści
lat wpływ na Watykan zaczął wywierać już w pierwszym dziesięcioleciu wieku, na długo przed wybraniem go w
przededniu drugiej wojny światowej na papieża. Doszedłem do wniosku, że sprawiedliwa ocena tego człowieka, jego
dokonań i zaniechań wymaga kroniki obszerniejszej od dotychczasowych. Takiej, która objęłaby nie tylko jego
wcześniejszą działalność dyplomatyczną, ale całe życie, włącznie z rozwojem duchowości, tak widocznej u niego już w
dzieciństwie. Byłem pewien, że dzięki przedstawieniu pełnego życiorysu Piusa XII jego pontyfikat się obroni.
Postanowiłem więc napisać książkę, która trafi do szerokiego kręgu czytelników, starych i młodych, katolików i
niekatolików, wciąż stawiających pytania o rolę papiestwa w historii dwudziestego wieku. I wówczas dotarło do mnie, że
nie może to być konwencjonalna biografia, bo ogromny wpływ głowy Kościoła na sprawy świata zaciera różnice
pomiędzy biografią i historią. W końcu papież wraz z setkami milionów wiernych wierzy, iż jest namiestnikiem Boga na
ziemi.
Zwracając się do osób kierujących stosownymi archiwami w Rzymie z prośbą o udostępnienie ważnych
materiałów, zapewniłem je, że jestem po stronie bohatera mych dociekań. Działając w dobrej wierze, dwaj czołowi
archiwiści udostępnili mi łaskawie nieznane teksty: zeznania pod przysięgą, zebrane trzydzieści lat temu na poczet
beatyfikacji Piusa XII, oraz dokumenty przechowywane w watykańskim Sekretariacie Stanu. Jednocześnie zaś przystąpi-
łem do krytycznego gromadzenia bogatego zbioru — opublikowanych w ubiegłych dwudziestu latach, lecz przeważnie
trudno dostępnych dla czytelników — prac związanych z poczynaniami Pacellego w latach dwudziestych i trzydziestych
w Niemczech.
W połowie roku 1997, zbliżając się do końca badań, przeżyłem, trudno inaczej mi nazwać ów stan, moralny
wstrząs. Pragnąc spojrzeć na życie Pacellego z szerszej perspektywy, zebrałem materiał, który nie tylko nie oczyścił go z
zarzutów, lecz jeszcze bardziej obciążył. Z moich dociekań, obejmujących jego karierę od początku wieku, wyłoniła się
historia dążeń do utwierdzenia bezprzykładnej władzy papieży, które w roku 1933 przywiodły Kościół katolicki do
współdziałania z najciemniejszymi siłami epoki. Na dodatek znalazłem dowody, że od początków swej kariery Pacelli
zdradzał niezaprzeczalną antypatię do Żydów i że jego dyplomacja w Niemczech w latach trzydziestych zakończyła się
zdradą katolickich organizacji politycznych, które mogły przeciwstawić się rządom Hitlera i udaremnić „ostateczne
rozwiązanie”.
Eugenio Pacelli nie był potworem. Jego przypadek jest o wiele bardziej skomplikowany i tragiczny. Historia
życia Piusa XII to zgubne połączenie pozostających w sprzeczności wysokich aspiracji duchowych i wybujałej ambicji
zdobycia potęgi i władzy. Nie jest on uosobieniem zła, ale zgubnej moralnej skazy - oddzielania władzy od
chrześcijańskiej miłości bliźniego. Konsekwencją tego oddzielenia było milczące przyzwolenie na tyranię, a zatem na
przemoc.
Na zakończenie Soboru Watykańskiego I w roku 1870 arcybiskup Westminsteru Henry Manning powitał
doktrynę nieomylności i prymatu papieża jako „triumf dogmatu nad historią” W roku 1997 papież Jan Paweł II - w doku-
mencie poświęconym Zagładzie — nazwał Chrystusa Panem Historii. Z pewnością nadszedł czas, by wyciągnąć lekcje z
najnowszej historii papiestwa.
Jesus College, Cambridge Kwiecień 1999
PROLOG
W Roku Świętym 1950, w którym wiele milionów pielgrzymów przybyło do Rzymu, by zademonstrować swoją
wierność papiestwu, siedemdziesięcioczteroletni Eugenio Pacelli, papież Pius XII, wciąż zachowywał wigor. Mierzący
metr osiemdziesiąt, chudy jak patyk przy swoich 57 kilogramach wagi 1 , zwinny, stały w nawykach i zwyczajach, niewiele
się zmienił od dnia koronacji sprzed jedenastu lat. Widzów uderzała przede wszystkim bladość papieża. „Mocno
opinająca jego wyraziste rysy, niemal popielatoszara niezdrowa skóra przypominała stary pergamin — napisał jeden z
nich — lecz zarazem była zadziwiająco przejrzysta, jakby od spodu podświetlał ją zimny, biały płomień” 2 . Na osobach z
zasady nieskłonnych do wzruszeń też niekiedy robił duże wrażenie. „Emanował łagodnością, spokojem i świątobliwością,
jakich dotąd nie widziałem u nikogo - napisał James Lees-Milne. — Cały czas się uśmiechał tak miło i życzliwie, że
natychmiast się w nim zakochałem. Byłem tak wzruszony, iż mówiąc, nie mogłem powstrzymać łez i czułem, że trzęsą mi
się nogi” 3 .
Rok Święty przyniósł mnóstwo papieskich inicjatyw — kanonizacji, encyklik (publicznych przesłań do
wszystkich katolików na świecie), a nawet ogłoszenie niepodważalnego dogmatu (Wniebowzięcia Matki Boskiej) - Pius
XII zaś tak zrósł się ze swoim pontyfikatem, jakby od zawsze był papieżem i na zawsze miał nim pozostać. Dla pól
miliarda katolików na świecie stanowił ucieleśnienie papieskiego ideału: świętości, oddania wierze, danej od Boga
najwyższej władzy oraz - w niektórych przypadkach - nieomylności w twierdzeniach dotyczących moralności i wiary. Do
dziś dnia Włosi starszej daty mówią o nim l'ultimo papa, ostatni papież.
Pomimo upodobania do mnisiego życia, samotności i modlitwy, Pius XII spotykał się na audiencjach z wieloma
politykami, pisarzami, naukowcami, wojskowymi, aktorami, sportowcami, przywódcami i koronowanymi głowami. Nie
zauroczył i nie zrobił wrażenia na bardzo niewielu. Swoimi pięknymi wąskimi dłońmi cały czas efektownie rozdawał
błogosławieństwa. Oczy miał duże, ciemne, niemal gorączkowo patrzące zza okularów w złotej oprawie. Głos wysoki,
nieco płaczliwy, zdradzający zamiłowanie do przesadnie starannej wymowy. Mszę odprawiał z kamienną twarzą,
wytwornymi i opanowanymi gestami i ruchami. Bardzo przystępny wobec gości, wprowadzał dobrą atmosferę, był
zgodliwy i pełen dobrych chęci, bez śladu pompatyczności i pozy. Skory do śmiechu, śmiał się cicho i serdecznie, szeroko
otwierając usta. Ktoś porównał kolor jego zębów do barwy starej kości słoniowej.
Niektórzy mówili o jego kociej wrażliwości, inni o inklinacjach do kobiecej próżności. Przed aparatem
fotograficznym i kamerą filmową zachowywał się trochę jak narcyz. A jednak większość osób była pod wrażeniem jego
cnotliwości, młodzieńczej niewinności, właściwej wiecznemu seminarzyście lub nowicjuszowi w zakonie. Umiał
postępować z dziećmi, a one lgnęły do niego. Nigdy nie plotkował ani nie mówił źle o innych. Na przesadną familiarność i
niedelikatne słowa reagował stawianiem oczu w słup, jak zając. Był samotnikiem — w całkiem zwyczajnym i szlachetnym,
wzniosłym sensie.
Jak wyrazić tę jedyną w swoim rodzaju samotność, tę egotystyczną papieską sublimację, w której przyszło z
wyboru żyć współczesnym papieżom?
Przytłoczony samotnością swej roli Paweł VI, który przewodził Kościołowi w latach sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych, napisał do siebie samego list, jaki równie dobrze mógłby napisać Eugenio Pacelli, któremu (jako
Giovanni Battista Montini) służył przez piętnaście lat:
„Już przedtem byłem samotny, lecz moja samotność nigdy nie była tak całkowita i przeraźliwa. Stąd to
oszołomienie, te zawroty głowy. Niczym figura na cokole — oto jak teraz żyję. Jezus też był samotny na krzyżu. Nie
wolno mi szukać pomocy z zewnątrz, która zwolniłaby mnie z obowiązku. A jest on nader prosty: decydować, w pełni
odpowiadać za kierowanie innymi, nawet gdy wydaje się to nielogiczne, a być może absurdalne. I cierpieć samotnie (...) Ja
i Bóg. Dialog ten musi być pełny i nieskończony” 4 .
Ta przyprawiająca o zawrót głowy świadomość bycia papieżem niewątpliwie odmienia człowieka, na którego
ramionach spoczywa brzemię papieskiej władzy. Jego samotności towarzyszą pewne niebezpieczeństwa, jak choćby
rosnący egotyzm i despotyzm. Im dłużej papież sprawuje władzę, tym wyższy mur otacza jego świadomość. Oto jak
druzgocąco ocenił miniony, nader długi pontyfikat Piusa IX najsłynniejszy dziewiętnastowieczny brytyjski katolicki
neofita, teolog John Henry Newman: „Nie jest dobrze, jeśli papież żyje lat dwadzieścia. Nie wydaje to dobrych owoców, to
anomalia. Papież staje się bogiem: nikt mu się nie sprzeciwia, nie zna faktów i mimowolnie popełnia okrucieństwa” 5 . W
ciągu pierwszych dziesięciu lat swego pontyfikatu Pacelli wyniósł władzę papieską na bezprzykładne wyżyny. Z
pewnością nikt mu się nie sprzeciwiał, a on sam zaczął się zachowywać tak jakby pisana mu była kanonizacja.
W roku 1950 opublikowano bardzo znamienne zdjęcie, przedstawiające go u szczytu władzy. Sfotografowany z
góry i od tyłu, stojąc wysoko ponad placem św. Piotra, pozdrawia kłębiące się w dole mrowie, niczym kolos biorący w
ramiona całą ludzkość. Fotografia ta współgra doskonale ze śmiałym zdaniem z początku artykułu: „Znana nam, jak
sięgnąć pamięcią, ideologia prymatu papieskiego jest wynalazkiem z przełomu wieku dziewiętnastego i dwudziestego”.
Oznacza to, że przed nastaniem nowoczesnych środków łączności był czas, kiedy hierarchiczny — oparty na jej ogromnie
nierównym podziale, czyli rządach jednego człowieka w białej sutannie - model katolickiej władzy nie istniał. Że był czas,
kiedy Kościół rządził za pośrednictwem wielkich historycznych soborów i dysponujących swobodą decyzji niezliczonych
kościelnych ośrodków lokalnych. Tak jak w średniowiecznej katedrze, istniało wiele strzelistych wież władzy. Najwyższą
z nich było z pewnością papiestwo, ale prymat Rzymu przez większą część dwóch tysiącleci polegał bardziej na roli
ostatecznego trybunału apelacyjnego niż na autorytarnym sprawowaniu rządów.
Ów charakterystyczny wizerunek Piusa XII — najwyższego, choć miłującego władcy, unoszącego się nad placem
św. Piotra — podsuwa kilka refleksji o zdecydowanych różnicach dzielących współczesnych papieży od ich
poprzedników. Im bardziej papież góruje nad wiernymi, tym mniejsi oni i podrzędni. Im większa jego odpowiedzialność i
władza, tym mniej niezależny Lud Boży, w tym następcy apostołów, biskupi. Im większa jego świętość i oddalenie od
świata, tym bardziej świat ten jest świecki i bezbożny.
W książce tej opisuję karierę Eugenia Pacellego, Piusa XII, człowieka, który od wczesnych lat trzydziestych po
schyłek pięćdziesiątych był najbardziej wpływowym duchownym na świecie. Chyba nikt z watykańskich dostojników
jego czasów nie położył większych od niego zasług w umocnieniu ideologii papieskiej władzy — władzy, którą zdobył w
przededniu drugiej wojny światowej, w roku 1939, i sprawował aż do śmierci w październiku 1958 roku. Swoją
działalność rozpoczął jednak trzydzieści lat przed tym, nim został głową Kościoła. Wśród wielu inicjatyw w jego długiej
karierze dyplomaty znalazł się też przygotowany przezeń traktat z Serbią, który przyczynił się do międzynarodowych
napięć, a te do wybuchu pierwszej wojny światowej. Dwadzieścia lat później zaś Eugenio Pacelli zawarł układ z Hitlerem,
który pomógł führerowi w legalnym dojściu do dyktatury i pozbawił dwadzieścia trzy miliony niemieckich katolików (po
Anschlussie trzydzieści cztery) możliwości protestu i oporu.
Celów działań i wpływów Pacellego jako dyplomaty i papieża nie da się oddzielić od rangi i wymogów
sprawowanego urzędu, napędzającego jego wyjątkową ambicję. Ambicję nie mającą nic wspólnego z żądzą władzy dla
niej samej. Dwudziestowieczni papieże nie byli samolubami, chciwcami i pyszałkami, rozsadzanymi ziemską dumą. Byli
to ludzie bez wyjątku pobożni i sumienni, niosący na swych barkach ciężar burzliwej historii starożytnej instytucji, którą
uosabiali. Eugenio Pacelli nie stanowił wyjątku. Niemniej na historię tego stulecia wywarł zgubny i naganny wpływ, i to
właśnie jest tematem tej książki.
Urodził się w Rzymie w roku 1876 w rodzinie kościelnych prawników, którzy służyli papiestwu
niezadowolonemu z likwidacji państwa kościelnego przez nowe państwo włoskie. Utrata suwerenności wywołała kryzys.
Czyż papieże mogli się uważać za niezależnych od sytuacji politycznej Włoch, odkąd stali się zwykłymi obywatelami tego
parweniuszowskiego królestwa? Jakże mogli dalej przewodzić Kościołowi i ochraniać go w konflikcie ze współczesnym
światem?
Od czasów Odrodzenia papiestwo niechętnie przystosowywało się do realiów podzielonego chrześcijaństwa,
przeciwstawiając się ideom oświeceniowym i nowym sposobom widzenia świata. W reakcji na polityczne i społeczne
zmiany, które po rewolucji francuskiej nabrały tempa, w klimacie sprzyjającym liberalizmowi, sekularyzmowi, nauce,
uprzemysłowieniu i rozwojowi państw narodowych papiestwo podjęło bój o przetrwanie i wpływy. Papieże musieli
walczyć na dwa fronty — jako głowy atakowanego Kościoła i monarchowie chwiejącego się papieskiego królestwa.
Wplątane w szereg zaskakujących starć z nowymi władcami Europy papiestwo próbowało ochronić Kościół powszechny,
broniąc jednocześnie integralności swojej kurczącej się władzy doczesnej.
Większość modernizujących się krajów europejskich skłaniała się do oddzielenia Kościoła od państwa (bądź, w
bardziej złożonych przypadkach, tronu od ołtarza, papiestwa od cesarstwa, duchowieństwa od laikatu, świętego od
świeckiego). W wieku dziewiętnastym Kościół katolicki w Europie stał się przedmiotem szykan: jego dobra i majątek
systematycznie grabiono, zakony religijne i duchownych pozbawiano możliwości działania, a szkoły przejmowało albo
zamykało państwo. Samo papiestwo po wielekroć poniżano (Napoleon uwięził papieży Piusa VII i Piusa VIII), a jego
ziemiom, wraz z rosnącą siłą dążących do scalenia i unowocześnienia państewek włoskich, nieustannie zagrażał zabór lub
rozbiór.
Pośród tych zmiennych kolei losu ówczesny Kościół dzieliła wewnętrzna kwestia, brzemienna w skutki dla
współczesnego papiestwa. Ogólnie mówiąc, walka pomiędzy dążącymi do absolutnego prymatu papieża, rządzącego z
ośrodka w Rzymie, i zwolennikami podzielenia się władzą z biskupami (nawet tymi, którzy postulowali utworzenie
Kościołów narodowych niezależnych od Watykanu). Obie te tendencje istniały od siedemnastego wieku we Francji, choć
rodowód autokratycznej władzy papieża i podwaliny papieskiego monarchizmu sięgały jedenastego wieku. Zakres
papieskiej władzy był niewątpliwie główną przyczyną Reformacji.
Zwycięstwo współczesnych centrystów, inaczej ultramontanistów (od francuskiego określenia władzy papieskiej,
jako pochodzącej „zza gór”, czyli Alp), przypieczętował Sobór Watykański I, rozpoczęty już po tym, jak papież utracił
włości. Na soborze tym papież ogłosił swoją nieomylność w sprawach moralności i wiary oraz swój niepodważalny
prymat, jako duchowego przywódcy Kościoła. Pod pewnymi względami definicja ta zadowalała nawet tych, którzy
uważali ją za niewczesną, bo jednak w końcu określała granice papieskiego prymatu i nieomylności.
W pierwszych trzydziestu latach po Soborze Watykańskim I, za rządów Leona XIII, kościelni ultramontaniści
rozmnożyli się i umocnili. Pojawiły się symptomy odnowy. Kościelny Rzym rozkwitł nowymi instytucjami akademickimi
i administracyjnymi. Katolickie misje docierały do najdalszych zakątków świata. Krzepiła atmosfera zapału, wierności i
posłuszeństwa. Odrodzenie chrześcijańskiej filozofii Tomasza z Akwinu, a przynajmniej pewnej jej odmiany, uczyniło z
niej twierdzę chroniącą Kościół przed nowoczesnymi ideami i broniącą autorytetu papieża. Ale w pierwszej dekadzie
dwudziestego wieku koncepcja granic papieskiej nieomylności i prymatu zaczęła się rozmywać. Prawne i biurokratyczne
instrumenty przekształciły ów dogmat w ideologię papieskiej władzy, bezprzykładnej w długiej historii Kościoła.
Na przełomie wieków Pacelli, podówczas utalentowany młody prawnik watykański, zaczął współpracować przy
przeredagowywaniu kościelnych praw w taki sposób, by zapewnić przyszłym papieżom niekwestionowane panowanie z
ośrodka w Rzymie. Prawa te, oddzielone od swych starożytnych historycznych i społecznych korzeni, zebrano w
podręczniku zwanym Kodeksem Prawa Kanonicznego, który zaczął obowiązywać w roku wydania — 1917.
Rozprowadzony wśród duchowieństwa katolickiego na całym świecie, stał się on narzędziem ustanowienia, narzucenia i
utrzymania nowej „pionowej” struktury władzy w Kościele.
W latach dwudziestych, będąc nuncjuszem papieskim w Monachium i Berlinie, Pacelli starał się narzucić ów
nowy kodeks, land po landzie, w Niemczech, kraju z najliczniejszą, najlepiej wykształconą i najbogatszą ludnością
katolicką na świecie. Jednocześnie dążył do zawarcia konkordatu z Rzeszą - kościelno--państwowego traktatu pomiędzy
papiestwem a całymi Niemcami. Jego starania w tym względzie często napotykały opór, nie tylko ze strony oburzonych
przywódców protestanckich, lecz i katolików, uważających autorytarną wizję Kościoła niemieckiego za nie do przyjęcia.
W roku 1933 Pacelli znalazł wreszcie w osobie Adolfa Hitlera odpowiedniego partnera do wynegocjowania
konkordatu z Rzeszą. Traktat ów upoważniał Watykan do narzucenia nowego kościelnego prawa niemieckim katolikom i
zapewniał liczne przywileje katolickim szkołom i duchowieństwu. W zamian Kościół katolicki w Niemczech,
reprezentująca go w parlamencie partia polityczna oraz setki katolickich organizacji i gazet „dobrowolnie” — z inicjatywy
papieskiego negocjatora — zrezygnowały z działalności społecznej i politycznej. Wynegocjowane i narzucone z Watykanu
przez Pacellego, za zgodą papieża Piusa XI, wycofanie się niemieckich katolików z polityki zapewniło nazistom dojście do
władzy bez oporu ze strony najpotężniejszej wspólnoty katolickiej na świecie. Stanowiło to odwrotność sytuacji sprzed
sześćdziesięciu lat, kiedy oddolny niemiecki ruch katolicki wygrał walkę z tyranią Bismarckowskiego Kulturkampfu. Sam
Hitler na posiedzeniu rządu 14 lipca 1933 roku pochwalił się, że udzielone przez Pacellego gwarancje nie mieszania się
Watykanu w wewnętrzne sprawy Niemiec dały jego reżimowi wolną rękę w rozwiązaniu kwestii żydowskiej. Jak wynika
z protokołu z tego posiedzenia, Hitler „wyraził opinię, że należy to uznać za wielkie osiągnięcie. Konkordat dał Niemcom
możliwości i stworzył podstawy zaufania, szczególnie istotne w nasilającej się walce z międzynarodowym żydostwem” 6 .
W Niemczech i w innych krajach odbiór papieskiego poparcia dla nazizmu przyczynił się do przypieczętowania losu
Europy.
Historia opowiedziana w tej książce obejmuje młodość Pacellego, lata jego nauki i niezwykłą karierę, zanim
został papieżem. Odkrywa ona też nowy środek ciężkości w jego tak brzemiennych w następstwa negocjacjach z Hitlerem
w pierwszej połowie lat trzydziestych. Negocjacjach, których nie można rozpatrywać w oderwaniu od rozwoju ideologii
papieskiej władzy w dwudziestym wieku ani od zachowania Piusa XII w czasie wojny i jego postawy wobec Żydów.
Powojenny okres jego pontyfikatu, zwłaszcza zaś lata pięćdziesiąte, były apoteozą owej władzy, przewodził bowiem
monolitycznemu, triumfującemu Kościołowi katolickiemu, wrogo nastawionemu do komunizmu tak we Włoszech, jak i
za żelazną kurtyną.
Ale ten stan nie mógł się utrzymać. W ostatnich latach panowania Piusa XII samopoczucie Kościoła katolickiego i
jego wewnętrzne struktury zaczęły zdradzać oznaki rozpadu i rozkładu, wyzwalając tęsknotę za przewartościowaniem
idei i odnową. Zwołany przez następnego papieża, Jana XXIII, Sobór Watykański II wyraźnie odrzucił monolityczny,
scentralizowany model Kościoła poprzedników, opowiadając się za kolegialną, zdecentralizowaną, ludzką wspólnotą
pielgrzymią. W dwóch kluczowych dokumentach, konstytucjach — dogmatycznej o Kościele (Lumen gentium) i o Kościele
w świecie współczesnym (Gaudium et spes) — nacisk położono na historię, dostępność liturgii, wspólnotę, Ducha Świętego
i miłość. Metaforą przewodnią Kościoła przyszłości stał się „pielgrzymi Lud Boży”. Oczekiwania były ogromne, lecz nie
brakło sporów i obaw — stare nawyki i dyscyplina miały długi żywot. Od samego początku widać było, że papieski i
watykański centralizm łatwo się z tym nie pogodzą.
Na początku trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa nie ma wątpliwości, że Kościół Piusa XII znów się umacnia na
rozliczne sposoby, jawne i ukryte, ale przede wszystkim poprzez potwierdzenie hierarchicznego modelu władzy — wiary
w prymat człowieka w białej sutannie, w samotności wydającego rozkazy z wysokości papieskiego tronu. U schyłku
długich rządów Jana Pawła II nie można się pozbyć wrażenia, iż mimo jego historycznych zasług w obaleniu
komunistycznej tyranii w Polsce i entuzjazmu Watykanu, ażeby w trzecie tysiąclecie wkroczyć z oczyszczonym
sumieniem, Kościół katolicki nie funkcjonuje jak należy.
W drugiej połowie pontyfikatu Jana Pawła II wskrzeszone pomysły Piusa XII starły się z rezolucjami ostatniego
soboru, tworząc w Kościele katolickim napięcia, które w przyszłości mogą się przerodzić w tytaniczną walkę. Jak ujął to
brytyjski teolog Adrian Hastings: „Wielka fala napędzana przez Sobór Watykański II — przynajmniej instytucjonalnie -
opadła. I znów wyłonił się dawny krajobraz, a Sobór Watykański II odczytują obecnie w Rzymie znacznie bardziej w
duchu Soboru Watykańskiego I i w kontekście modelu katolicyzmu Piusa XII”.
Pacelli, którego proces beatyfikacyjny jest mocno zaawansowany, stał się czterdzieści lat po śmierci bożyszczem
tych, którzy postanowienia Soboru Watykańskiego II odczytują i poprawiają w duchu ideologii władzy papieskiej, która
już raz w historii tego stulecia przyniosła opłakane skutki.
I. RODZINA PACELLICH
W czasie pontyfikatu i po śmierci Eugenia Pacellego określano go zazwyczaj jako członka Czarnej Szlachty.
Zaliczano do niej małą grupę arystokratycznych rzymskich rodzin, które po zajęciu papieskich ziem w trakcie zaciekłej
walki o utworzenie narodowego państwa włoskiego pozostały wierne papieżom. Niezłomnie wierny papiestwu ród
Pacellich nie należał do arystokracji. Rodzina Eugenia, ze strony ojca wywodząca się z wiejskiego zakątka nieopodal
Viterbo, sporego miasta leżącego około osiemdziesięciu kilometrów na północ od Rzymu, była szanowana, lecz niskiego
stanu. W roku 1876, w którym urodził się przyszły papież, jego krewny, Piętro Caterini (nazywany przez rówieśników
Eugenia hrabią), nadal gospodarzył na kawałku gruntu w wiosce Onano. Ale ojciec Pacellego, a wcześniej dziadek,
podobnie jak i starszy brat Francesco zawdzięczali swą pozycję nie szlacheckim koligacjom czy bogactwu, lecz
przynależności do kasty świeckich watykańskich prawników służących papieżom 1 . Niemniej po roku 1930, w nagrodę za
zasługi na polu prawa i biznesu w służbie Stolicy Apostolskiej i Włoch, brat Pacellego i trójka bratanków otrzymała
szlachectwo.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin