Sokole Oko 01 - Pogromca Zwierząt.pdf

(675 KB) Pobierz
Cooper
Cooper
Pogromca Zwierząt
Pięcioksiąg przygód Sokolego Oka:
Pogromca Zwierząt
Ostatni Mohikanin
Tropiciel śladów
Pionierowie
Preria
James Fenimore Cooper
Pogromca Zwierząt
czyli pierwsza ścieżka wojenna
Przełożył Kazimierz Piotrowski
Wrocław 88
Wydawnictwo Dolnośląskie
i
r
Tytuł oryginału The Deerslayer
Teksty poetyckie przełożyli: ALEKSANDER KRAJEWSKI (do rozdz. I i VII) JÓZEF
PASZKOWSKI (do rozdz. V) EDWARD PORĘBOWICZ (do rozdz. XVIII) WŁODZIMIERZ LEWIK
(pozostałe)
Opracowanie graficzne Janusz Wysocki
Redaktor
Zenaida Socewicz-Pyszka
Redaktor techniczny Barbara Muszyńska
Korektor Grażyna Henel
MIBJSKA BBKIOTEKA Plil w Zabrzu
Książka pochodzi z dorobku Państwowego Wydawnictwa "Iskry"
For the Polish edition copyright (c) by Państwowe Wydawnictwo "Iskry", Warszawa
1988
Polish translation (c) copyright by Kazimierz Piotrowski, Warszawa 1954
ISBN 83-7023-019-9
K\\
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Miła zaprawdę jest puszcza bezdrożna, Zachwycające samotne pobrzeże, A
towarzystwo bez ludzi mieć można Na morskich falach, muzykę - w ich
szmerze!
Do miłowania bliźnich się poczuwam, Lecz nade wszystko naturę miłuję; Z nią w
obcowaniu z siebie się
wyzuwam,
Z tego, czym jestem lub byłem, i czuję, Z wszechświatem zlany, rozkosze tak
błogie, Że ich wyrazić ani skryć nie mogę.
Byron "Wędrówki Childe-Harolda"
Wypadki, które opowiemy, zdarzyły się w latach 1740-1745, kiedy to zaludnioną
część kolonii Nowy Jork stanowiły jedynie cztery hrabstwa atlantyckie. Były to
wąskie pasy ziemi po obu brzegach Hudsonu, ciągnące się od ujścia tej rzeki do
wodospadów niedaleko jej źródeł. Poza tym było jeszcze kilka wysuniętych osad
"sąsiedzkich" nad rzekami Mohawk* i Schoharie. Szerokie pasy dziewiczej puszczy
nie tylko sięgały brzegów Hudsonu, lecz nawet przekraczały tę rzekę i wdzierały
się do Nowej Anglii*, dając leśną osłonę cichym mokasynom tubylczego wojownika,
kiedy skradał się krwawą ścieżką wojenną. Kraina leżąca na wschód od Missisipi,
gdyby spojrzeć na nią z lotu ptaka, zapewne przedstawiała wówczas rozległy
obszar leśny - nad morzem ustępujący miejsca stosunkowo wąskiemu pasmu ziemi
uprawnej, pbszar na-krapiany zwierciadłami jezior i poprzecinany falistymi
liniami rzek.
Od wieków słońce letnie ogrzewało wierzchołki tych samych dębów i sosen, śląc
swój żar aż do spoistych korzeni, zanim dały się słyszeć głosy nawołujące się
wzajemnie w głębi puszczy, której listne sklepienie kąpało się w blasku
czerwcowego dnia bez chmurki na niebie, a niżej posępnie wyniosłe pnie drzew
tonęły w cieniu. Nawoływały się dwa głosy, najwidoczniej pochodzące od dwóch
mężczyzn, którzy zabłądzili i teraz w różnych kierunkach
Mohawk - największy dopływ rzeki Hudson, wpadający do niej na północ od miasta
Al-bany.
Nowa Anglia - północno-wschodnie stany USA.
szukali zgubionej ścieżki. Wreszcie okrzyk obwieścił pomyślny wynik poszukiwań,
po czym mężczyzna olbrzymiego wzrostu, wynurzywszy się z labiryntu gęstwiny
pokrywającej trzęsawisko, zjawił się na polanie, która najprawdopodobniej
zawdzięczała swoje istnienie po części zniszczeniom dokonanym przez wiatry, po
części zaś spustoszeniom ognia. Chociaż na polance pełno było martwych drzew,
widać było nad nią spory kawał nieba. Znajdowała się ona na zboczu jednego ze
wzgórz, a raczej górek, których pasma wzdłuż i wszerz przecinały dookolną
krainę.
- Tutaj odetchniemy! - zawołał ocalony leśny człowiek stanąwszy pod gołym
niebem, przy czym otrząsnął się jak brytan, który wydostał się z zaspy śnieżnej.
- Hura! Pogromco Zwierząt! Nareszcie ujrzeliśmy światło dzienne, a tam widać
jezioro.
Ledwie powiedział te słowa, drugi leśny człowiek gwałtownie odgarnął krzaki
bagniska i ukazał się na polance. Spiesznie poprawił broń i ubranie, które było
w nieładzie, i podszedł do swego towarzysza. Ten zaczął już przygotowania do
postoju.
- Czy znasz to miejsce - zapytał przybysz nazwany Pogromcą Zwierząt - czy też
krzyknąłeś na widok słońca?
- Jedno i drugie, chłopcze. Tak jest, znam to miejsce i miło mi powitać
przyjaciela tak uczynnego jak słońce. Teraz znów mamy w głowie wszystkie
kierunki kompasu i sami będziemy sobie winni, jeśli pozwolimy, żeby się znów
pokręciły, jak to nam się właśnie przytrafiło. Nie nazywam się Hurry Harry,
jeżeli nie tutaj ostatniego lata rozbili obóz pionierzy i spędzili w nim
tydzień. Patrz! Tam widać zeschnięte gałęzie ich szałasu, a tu jest źródło.
Chociaż bardzo lubię słońce, mój chłopcze, i bez niego wiem, że jest południe.
Mój żołądek jest takim zegarkiem, że lepszego nie znajdziesz w całej kolonii -
wskazuje już pół do pierwszej. Otwórz torbę, nakręcimy nasze zegarki na dalsze
sześć godzin.
Po tej aluzji obydwaj myśliwi zabrali się do przygotowania swego zwykłego
posiłku, prostego, lecz obfitego. Skorzystamy z przerwy w ich rozmowie, aby
czytelnikowi opisać pokrótce, jak wyglądali ci mężczyźni, obaj bowiem mają
odegrać w naszym opowiadaniu niemałą rolę.
Niełatwo byłoby znaleźć godniej szy okaz silnego mężczyzny niż osoba tego, który
sam siebie nazywał Hurry Harry. Nazywał się właściwie Henry March, ludzie
pogranicza jednak, którzy
przejęli od Indian zwyczaj dawania przezwisk, wołali na niego częściej Hurry niż
po nazwisku, a nierzadko nazywali go Hurry Skurry*. Przydomek ten zawdzięczał
swemu postępowaniu - pełnemu rozmachu - oraz jakiemuś fizycznemu niepokojowi,
który sprawiał, że nie mógł usiedzieć na miejscu, i stąd znały go wszystkie
osady rozrzucone wzdłuż szlaku między prowincją amerykańską a Kanadą. Hurry
Harry miał ponad sześć stóp i cztery cale* wzrostu, a że był nader
proporcjonalnie zbudowany, jego siła całkowicie odpowiadała temu, czego można
się było spodziewać po jego olbrzymim wzroście. Twarz Hurry'ego harmonizowała z
całą jego postacią, była bowiem pogodna i przystojna. Wyglądał na człowieka
szczerego, a chociaż był szorstki w obejściu, czego nauczyło go twarde życie
pogranicza) szlachetna natura, wyrażająca się w jego postaci, ustrzegła go przed
prostactwem.
Pogromca Zwierząt, jak go nazywał Hurry, wyglądał zupełnie inaczej i charakter
miał odmienny. Gdy stał w mokasynach, sięgał sześciu stóp; kształtów był raczej
lekkich i smukłych, chociaż wyraźnie zarysowane muskuły świadczyły o niezwykłej
zwinności, a może nawet niepospolitej sile. Nie było w nim nic szczególnie
pociągającego poza młodością, chociaż wyraz twarzy zjednywał tych, którzy
uważnie się jej przyjrzeli, i budził zaufanie. Oblicze Pogromcy Zwierząt
zwracało uwagę po prostu prawdomównością, wypływającą z powagi myśli i
szczerości uczuć. Czasem ten wyraz prawości robił wrażenie czegoś tak naiwnego,
że budził podejrzenie, czy odróżnienie podstępu od prawdy nie sprawia Pogromcy
nadmiernego trudu. Wszakże niemal każdy, kto bliżej z nim się zetknął, wyzbywał
się podejrzeń względem jego myśli i pobudek.
Obydwaj mieszkańcy pogranicza byli jeszcze młodzi: Hurry miał lat dwadzieścia
sześć lub dwadzieścia osiem, a Pogromca Zwierząt był młodszy od niego o kilka
lat. Nie będziemy szczegółowo opisywać ich stroju, powiemy tylko tyle, że
stanowiły go w głównej mierze wyprawione skóry jelenie, po czym łatwo było
poznać, iż są to ludzie, którzy spędzają czas między pograniczem cywilizowanego
społeczeństwa a niezmierzonymi puszczami. Strój Pogromcy Zwierząt wskazywał na
pewną dbałość o dobry wygląd, dotyczyło to zwłaszcza broni i ekwipunku
myśliwskiego.
Po polsku przezwisko to brzmiałoby: Łapu-Cap. Stopa -30 cm. Cal -2,5 cm.
Strzelba Pogromcy była świetnie utrzymana, rękojeść jego myśliwskiego noża
zdobiły udatne rzeźby, a róg na proch - dobrze dobrane i lekką ręką wyryte
emblematy, mieszek zaś na kule przystrojony był wampumem*. Natomiast Hurry Harry
- czy to z wrodzonego niedbalstwa, czy też z ukrytego przekonania, że jego
wygląd nie wymaga sztucznych upiększeń - nosił się nieporządnie i niechlujnie,
jakby żywił wyniosłą pogardę dla błahych przydat-ków i ozdób stroju. Może
zresztą szczególne wrażenie,, jakie wywoływała piękna postać i wysoki wzrost
Hurry'ego, nie malało, lecz zwiększało się dzięki jego naturalnej i pogardliwej
obojętności w sprawach stroju.
- Chodź tu, Pogromco Zwierząt, i do dzieła! Pokaż, że masz żołądek Delawara*,
skoro mówisz, żeś się wychował u Delawa-rów! - zawołał Hurry i dał dobry
przykład, otwierając usta na przyjęcie kawała zimnej dziczyzny, który
europejskiemu chłopu starczyłby za cały obiad. - Do dzieła, chłopcze! Pokaż, że
jesteś mężczyzną, i rozpraw się własnymi zębami z tą biedną łanią, podobnie jak
już urządziłeś ją za pomocą strzelby.
- Nie, nie, Hurry, niewielkie to męstwo zabić łanię, i to jeszcze w czasie
ochronnym. Położyć panterę lub lamparta - to już prędzej byłoby męstwem - odparł
tamten, zabierając się do jedzenia. - Delawarzy tak mnie nazwali nie tyle
dlatego, że serce moje jest mężne, ile że mam bystre oko i szybkie nogi. Może i
nie jest tchórzem ten, kto kładzie jelenia, ale też na pewno nie jest to
bohaterstwo.
- Delawarzy też nie są bohaterami - mruknął Hurry przez zęby, gdyż usta miał
tak pełne, że nie mógł ich dobrze otworzyć - inaczej nie pozwoliliby Mingom*,
tym podskakującym włóczęgom, zrobić z siebie uległych bab.
- W tej sprawie panują niesłuszne poglądy i nikt jej nie wyjaśnił w sposób
właściwy - rzekł z powagą Pogromca Zwierząt,
W a m p u m - nanizane na sznurek różnobarwne muszelki, których Indianie używali
jako pieniędzy lub ozdób. Służyło również do przekazywania wiadomości. Stanowiło
symbol pokoju, wręczano je w dowód przyjaźni.
Delawarzy, czyli Lenni Lenape, jak sami siebie nazywali - plemię indiańskie,
które w XVIII wieku zamieszkiwało dolinę rzeki Delawar i wybrzeża Atlantyku.
Delawarzy walczyli z plemionami hurońskimi, byli sojusznikami Anglików.
Mingowie - pogardliwa nazwa nadana Huronom przez ich wrogów. H u r o n i -
szczep wchodzący w skład sojuszu plemion irokeskich, zamieszkałych na brzegach
jezior Ontario i Huron oraz Rzeki Św. Wawrzyńca. Walczyli z Delawarami, byli
sojusznikami Francuzów.
był bowiem równie oddany jako przyjaciel, jak jego towarzysz niebezpieczny jako
wróg. - Lasy pełne są kłamstw Mingów, łamią oni przyrzeczenia i traktaty. Przez
dziesięć ostatnich lat żyłem z Delawarami i wiem, że szczep ten jest nie mniej
mężny od innych, niech tylko nadejdzie pora walki.
- Słuchaj, Wielki Pogromco Zwierząt, kiedy już o tym mówimy, możemy być wobec
siebie szczerzy jak mężczyzna z mężczyzną. Odpowiedz mi na jedno pytanie.
Miałeś, zdaje się, tyle szczęścia na łowach, żeś zdobył zaszczytny tytuł. Ale
czyś trafił kiedy kulą istotę rozumną, człowieka? Czy pociągnąłeś kiedy za
cyngiel celując w nieprzyjaciela, który też mógł strzelić do ciebie?
- Wyznam szczerze, nigdy tego nie zrobiłem - odparł Pogromca Zwierząt - nigdy
bowiem nie znalazłem się w położeniu, które by tego wymagało. Delawarzy przez
cały czas mego pobytu u nich żyli na stopie pokojowej, a odebrać życie
człowiekowi, jeśli nie dzieje się to na wojnie otwartej i szlachetnej, uważam za
rzecz niegodną.
- Jak to?! Nigdy nie złapałeś złodziejaszka, który dobierał się do twych sideł
i skór, i nie wymierzyłeś mu sprawiedliwości własnymi rękami, aby sędziom
oszczędzić fatygi rozstrzygania sprawy, a hultajowi kosztów procesu?
- Nie poluję za pomocą sideł - dumnie odparł młodzieniec. - Żyję ze strzelby i
z tą bronią w ręku nie pokażę pleców żadnemu rówieśnikowi, jakiego mogę spotkać
między Hudsonem a Rzeką Św. Wawrzyńca. Nie mam zwyczaju sprzedawać skór, które
miałyby w głowie więcej niż jedną dziurę, nie licząc tych, jakie natura dała
zwierzętom, aby mogły widzieć i oddychać.
- Tak, tak, bardzo to pięknie, jeśli chodzi o zwierzęta. Ale to jest tyle co
nic w porównaniu ze skalpami i zasadzkami. Zastrzelić Indianina z zasadzki - oto
czyn zgodny z jego własnymi zasadami, a przecież mamy z nimi teraz otwartą
wojnę, jak to nazywasz. Im wcześniej zmażesz plamę, która przynosi ci ujmę, tym
zdrowszy będziesz miał sen, bo będziesz wiedział, że liczba wrogów grasujących
po lasach zmniejszyła się o jednego. Nie będę zadawał się z tobą, miły Natanie,
jeśli nie będziesz szukał celu dla twej strzelby wyżej poziomu czworonożnych
zwierząt.
- Podróż nasza, jak sam mówisz, panie March, ma się ku końcowi, możemy więc
rozstać się dziś wieczór, jeśli masz ochotę.
f
Czeka na mnie przyjaciel, który nie będzie uważał za hańbę zadawać się z takim,
co nie zabił jeszcze swego bliźniego.
- Chciałbym wiedzieć, co tego skradającego się Delawara sprowadza w te strony o
tak wczesnej porze roku - mruknął do siebie Hurry w sposób okazujący zarówno
nieufność, jak i brak chęci jej ukrycia. Gdzież to ten młody wódz wyznaczył ci
spotkanie?
- Przy małej, okrągłej skale, niedaleko od brzegu jeziora, gdzie - jak mi
mówiono - szczepy indiańskie zbierają się, aby zawrzeć przymierze i zakopać
topory. Do tych okolic roszczą sobie pretensje Mingowie i Mohikanie*, jedni
bowiem i drudzy uważają je za swoje tereny rybackie i myśliwskie. Tak jest w
czasie pokoju, ale co się tu dzieje w czasie wojny, Bóg raczy wiedzieć.
- Swoje tereny! - zawołał Hurry, śmiejąc się głośno. - Chciałbym wiedzieć, co
by na to powiedział Pływający Tom. Uważa on jezioro za swoją własność, posiada
je bowiem od piętnastu lat. Śmiem wątpić, czyby je oddał bez walki Mingowi albo
Dela-warowi.
- A cóż by na taki spór powiedziała kolonia? Kraj ten musi do kogoś należeć, bo
nienasycone apetyty panów sięgają w głąb puszczy nawet tam, gdzie panowie
szlachta nie śmieliby się pokazać, aby spojrzeć na ziemię, która do nich należy.
- Władza ich może rozciągnąć się na inne obszary należące do kolonii, ale nie
tutaj, Pogromco Zwierząt. Żadna istota, z wyjątkiem Boga, nie posiada piędzi
ziemi w tej części kraju. Nigdy nie przyłożono pióra do papieru w związku z
którymkolwiek wzgórzem czy doliną w tych stronach. Powtarzał mi to nieraz stary
Tom i dlatego żadna żywa dusza nie ma tu lepszych praw od niego, a Tom umie
postawić na swoim.
- Z tego, co słyszę, Hurry, ten Pływający Tom musi być niezwykłą osobą. Nie
jest Mingiem ani Delawarem, nie jest też bladą twarzą. Posiada te ziemie, jak
mówisz, od dawna, dłużej niż istnieje pogranicze. Jakie są jego dzieje i jaki
jest on sam?
- Cóż, natura starego Toma niewiele ma wspólnego z naturą człowieka, a bardziej
jest naturą piżmoszczura, gdyż jego zwycza-
Mohikanie - wymarłe dziś plemię indiańskie z grupy Algonkwinów zamieszkałe od
XVII wieku nad dolnym Hudsonem. Sprzymierzeni z Delawarami, walczyli z Anglikami
przeciw Francuzom.
10
je więcej przypominają to zwierzę niż jakiekolwiek inne stworzenie. Niektórzy
mówią, że za młodu żył sobie samopas na słonych wodach i był towarzyszem
niejakiego Kidda, powieszonego za korsarstwo znacznie wcześniej, niż ty i ja
urodziliśmy się i zawarliśmy znajomość. Mówią też, że przybył w te strony,
uważając, że królewskie krążowniki nie przepłyną przez góry i będzie mógł w tych
lasach spokojnie nacieszyć się łupami. Z niezmąconym bowiem spokojem korzysta z
nich wraz z córkami, jeśli jego majątek rzeczywiście pochodzi z rabunku,
prowadzi wygodne życie i niczego więcej nie pragnie.
- To ma i córki? Delawarzy, którzy polowali w tych stronach, wiele opowiadali o
tych młodych kobietach. A matki one nie mają, Hurry?
- Miały kiedyś matkę, rozumie się. Umarła i poszła na dno, dobre dwa lata temu.
Stary pochował żonę na dnie jeziora, o czym mogę zaświadczyć, gdyż byłem
naocznym świadkiem tej ceremonii.
- Czy biedaczka była aż taką grzesznicą, że jej mąż musiał zadać sobie tyle
trudu z jej ciałem?
- Nie było tak źle, chociaż nie była wolna od wad. Judytę będę zawsze szanował
choćby dlatego, że była matką tak uroczej istoty jak jej córka, Judyta Hutter.
- Tak, imię Judyty wymieniali Delawarzy, choć wymawiali je po swojemu. Z tego,
co mówili, nie sądzę, aby ta dziewczyna była w moim guście.
- W twoim guście! - zawołał March, dotknięty do żywego zarówno obojętnością,
jak i zuchwalstwem swego towarzysza. - Cóż ty, u diabła, możesz mówić o guście,
i to wtedy, gdy idzie o taką kobietę jak Judyta? Jesteś jeszcze chłopcem,
drzewiną, która ledwo zapuściła korzenie. Judyta od piętnastego roku życia miała
mężczyzn.wśród swych wielbicieli. Od tego czasu minęło pięć lat i dzisiaj nie
raczyłaby nawet spojrzeć na takiego młokosa!
- Jest czerwiec, Hurry, nie ma nawet chmurki między nami a niebem, jest gorąco,
po cóż jeszcze się gorączkować - odparł Pogromca Zwierząt, bynajmniej nie
zmieszany. - Każdy może mieć swój gust, a wiewiórka ma prawo mieć swoje zdanie o
lamparcie.
- Tak, ale nie byłoby wcale mądrze powtórzyć to zdanie
11
lampartowi - mruknął March. - Jesteś młody i bezmyślny, puszczę więc płazem
twoją ignorancję. Słuchaj, Pogromco Zwierząt - dodał po chwili namysłu,
uśmiechając się dobrodusznie - słuchaj, Pogromco Zwierząt, przysięgliśmy sobie
przyjaźń, nie będziemy się więc kłócić z powodu jednej lekkomyślnej, zalotnej
kobietki tylko dlatego, że jest akurat ładna, tym bardziej żeś jej nigdy nie
widział. Judyta jest dla mężczyzny, który nie ma mleka pod nosem, i tylko
głupiec bałby się młokosa jako rywala. Wyznam ci szczerze, Pogromco Zwierząt,
ożeniłbym się z tą dziewczyną dwa lata temu, gdyby nie dwie rzeczy, z których
jedną jest właśnie jej lekkomyślność.
- A co stanowi drugą przeszkodę? - zapytał myśliwy nie przestając jeść, jak
ktoś, kogo mało zajmuje temat rozmowy.
- Niepewność, czyby mnie chciała. Dzierlatka jest ładna i wie o tym. Słuchaj,
wśród drzew rosnących na tych pagórkach nie ma bardziej prostego niż ona i żadne
z nich wdzięczniej niż ona nie przegina się z wiatrem. Nie widziałeś też
skaczącej łani, która w ruchach miałaby więcej naturalnego uroku. Gdyby na tym
się skończyło, każdy język musiałby głosić jej chwałę. Judyta ma jednak wady, o
których trudno byłoby mi zapomnieć. Nieraz już przysięgałem sobie, że nie pokażę
się więcej nad jeziorem.
- I dlatego ciągle tu wracasz? Przysięga nie dodaje mocy słowom ludzkim.
- Ach, Pogromco Zwierząt, nic jeszcze nie wiesz o tych sprawach, trzymasz się
wiadomości szkolnych, jak gdybyś nigdy nie porzucił osad ludzkich. Ze mną jest
inaczej: niczego nie postanawiam, jeśli czegoś gorąco nie pragnę. Gdybyś
wiedział o Judycie tyle co ja, to byś zrozumiał, dlaczego diabli mnie czasem
biorą. Otóż oficerowie z fortów nad Mohawkiem zapędzają się czasem nad jezioro
na ryby i polowanie, a wtedy stworzenie to zupełnie traci głowę! Zobaczysz jak
obnosi swe piękne stroje i jaką damę kroi wobec tych elegantów.
- To nie przystoi córce biedaka - z powagą powiedział Pogromca Zwierząt. -
Oficerowie to szlachta i wobec takiej Judyty mogą mieć tylko złe intencje.
- Stąd właśnie moja niepewność i to powściąga moje zamiary! Mam poważne obawy
co do pewnego kapitana. Judytka może mieć pretensje tylko do własnej głupoty,
jeśli moje podejrzenia są
12
słuszne. Krótko mówiąc, chciałbym widzieć w niej skromną i przyzwoitą
dziewczynę, ale chmury, które wiatr pędzi ponad tymi wzgórzami, nie są tak
zmienne jak ona. Od czasu gdy przestała być dzieckiem, niewielu spotkała
mężczyzn, a przecież wobec niektórych oficerów zachowuje się jak młoda
uwodzicielka.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin