Altena-san - cz.1 - Herbata i francuskie kłopoty.doc

(299 KB) Pobierz
Kilka słow od autorki

Kilka słow od autorki. Niniejsze opowiadanie jest fanfikiem na podstawie fanfika:) Zaispirowała mnie do niego Seria Herbaciana ("Tea series") autorstwa Telanu, wspaniale przetłumaczona z angielskiego przez Clio (http/www.darkfleur.friko.pl.)

"Seria Herbaciana" jest opowiadaniem stricte yaoi, parująca Harrego Pottera ze Snapem. Jednak pomiędzy wierszami Telanu zasygnalizowała delikatnie wątek yuri, pomiędzy Minerwą McGonagall i Fleur Delacour. Właśnie ten wątek stał się tematem mojego opowiadania. Powstało w ten sposób rozwinięcie Serii Herbacianej z punktu widzenia dwóch nauczycielek. Harry i Snape występują tam raczej epizodycznie. Ze względu na scenki yuri fanfik przeznaczony dla czytelników od 16 lat wzwyż. Jak kogoś razi miłość między kobietami - lepiej nie czytać;)

Autorka naturalnie zastrzega, że nie posiada żadnych praw do występujących postaci. Wszelkie komentarze mile widziane, kontakt: elbereth@wp.pl

P.S. Tekst oznaczony - cytat z "Serii Herbacianej". Podwójna gwiazdka oznacza koniec cytatu.

 

Altena-san - Herbata i francuskie kłopoty

czyli "seria herbaciana" z kobiecej strony - część 1.

             

Minerwa McGonagall opuszczała właśnie szybkim krokiem gabinet dyrektora. Bardziej wprawny obserwator mógłby zauważyć wyraz jej twarzy, z której - przynajmniej z oczu, powinny miotać się błyskawice. Profesor McGonagall była wściekła. Jak już dawno jej się nie zdarzyło, chociaż rok szkolny miał zacząć się dopiero za kilka dni.

W uszach wciąż dźwięczała jej rozmowa z Albusem Dumbledorem i miała nadzieję, że jeśli nie przekonała dyrektora, to przynajmniej zmusiła go do zastanowienia nad...

- to zupełnie niepoważna decyzja!

- Ależ Minerwo, ja nie rozumiem twego sprzeciwu. Kto jak kto, ale ty powinnaś zdawać sobie sprawę jak ważne są w obecnych trudnych czasach stosunki z innymi czarodziejskimi szkołami. Po turnieju nasza przyjaźń z Beauxbatons zacieśniła się jeszcze bardziej właśnie dzięki tej współpracy.

- Albusie. ONA JEST ZA MŁODA. Zwłaszcza na to stanowisko.

Dyrektor lekko uniósł brwi.

- Doprawdy? Przypominam sobie pewną niezwykle zdolną uczennicę Hogwartu, która zaledwie 2 lata po ukończeniu szkoły objęła prowadzenie trasmutacji.

McGonagall zarumieniła się nieznacznie, ale dodała szybko.

- To co innego. To nie była obrona przed czarną magią. W tej szkole ten przedmiot jest okryty złą sławą.

- Dlatego, że mieliśmy... ekhm... - dyrektor wziął łyk miętowej herbaty i spojrzał na profesor McGonagall z błyskiem w oku - małego pecha w doborze kadry, nie należy obwiniać za to samego tematu.

- Nie o to chodzi. Z całym szacunkiem dyrektorze. Uważam, że w świetle ostatnich wydarzeń, stanowisko to powinna sprawować osoba mniej rzucająca się w oczy. Pomijając wszystkie inne powody, brak jej doświadczenia i naraża się na niebezpieczeństwo!

- Nie większe niż każdy z nas, Minerwo - Dumbledore uśmiechnął się nieznacznie i oczy mu ponownie rozbłysły, jakby zdał sobie nagle sprawę z czegoś, czego dotąd nie zauważył.

- Myślę - dodał pogodnie - że panna Delacour jest dostatecznie silna. Potym, co przeszła na turnieju oraz z tego, co mi o niej opowiadano... ale najlepiej będzie, gdy rozwiejesz swe obawy, sama obserwując wydarzenia. Nasza nowa koleżanka będzie potrzebowała pomocnej dłoni, która pomoże jej przystosować się do naszych brytyjskich obyczajów. Najlepiej będzie, jeśli to ty otoczysz ją opieką.

- Słucham? - omal nie upuściła filiżanki z herbatą. Była głęboko przekonana, że do końca życia będzie ją mdlić na sam zapach mięty.

- Mógłbym oczywiście poprosić o to na przykład... Severusa... - Minerwa prychnęla gwałtownie.

- Chyba nie mówisz poważnie! - dyrektor tylko się uśmiechnął.

- ...ale myślę, że Severus miał ostatnio dość na głowie. Poza tym, mam wrażenie, że panna Delacour... potrzebuje bardziej kobiecej ręki.

McGonagall poczuła, jak policzki jej zapłonęły. Dyrektor wziął ponownie łyk herbaty i obserwował ją spod przymrużonych powiek. Zanim zdążyła wyrazić irytację, co wprawiło go w tak dobry humor, zegar na ścianie wybił godzinę osiemnastą.

- Niezmiernie cię przepraszam, Minerwo, ale za chwilę zjawią się tu urzędnicy Ministerstwa. Mam jednak nadzieję, że się rozumiemy, prawda? - zapytał prawie nieśmiało. Skinęła głową i bez słowa opuściła gabinet, ścisnąwszy usta w najcieńszą linię, co zwykle przyprawiało uczniów o ataki paniki.

Tak Fleur Delacour przybyła do Hogwartu jako kolejny nauczyciel obrony przed czarną magią. Po pierwszym, z lekka sceptycznym przyjęciu przez resztę kadry, szybko okazało się, że - istotnie, nie sposób nie zwracać na nią uwagi. Kiedy pojawiała się w Wielkiej Sali na posiłkach, czy wchodziła do pokoju nauczycielskiego, ubrana w intensywnie błękitną szatę, uśmiechała się promiennie do każdego. Poczym wygłaszała niekończące się uwagi.

- Te pori posilków - stwierdziła pogardliwie. - Oni taki dziwni. Jecie tu tak wcześni, Alboos. We Francji kolacje o dziewiątei.
Dumbledore uśmiechnął się po raz kolejny.
- Jestem pewien, że przystosujesz się do wszystkich naszych małych dziwactw, Mademoiselle.
Po jego prawej stronie profesor McGonagall wydała ciche prychnięcie, które prędko pokryła, przykładając do ust serwetkę.
Fleur rzuciła jej szybkie spojrzenie, poczym kontynuowała rozmowę z Harrym Potterem, który na żądanie dyrektora przybył do szkoły tydzień wcześniej niż pozostali uczniowie. Siedział właśnie naprzeciw Fleur i miał wyraźne trudności ze zwracaniem się do niej per "profesor". McGonagall wolała nie myśleć, co będzie jak przybędą wszyscy. "Na Merlina, oni ją pamiętają z Bożonarodzeniowego Balu!" Minerwa sama przed sobą nie przyznałaby się, że ona również pamiętała ją dokładnie. Siedząc za stołem nauczycielskim, z którego był doskonały widok na całą salę, przyglądała się dziewczynie - po części wili, jak poruszała się w rytm muzyki. Jak jej jedwabna suknia miękko układała się na ciele, podkreślając idealną figurę i jak jej włosy iskrzyły w świetle świec. Srebrzysty głos przywrócił ją do rzeczywistości. Fleur uśmiechała się szeroko w stronę Harrego.

- Przi okazji - dziewczyna nabrała ze swego kielicha łyk czerwonego wina - jesteś przijacielem 'Agrida, prawda? Więc musisz przekazać mu, Olimpia mówi "cześć". Ja nie mialam czasu, porozmawiać z nim osobiście.
Harry mrugnął i spojrzał na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Um... Olimpia?
- Madame Maxime - wyjaśnił Dumbledore, a jego oczy migały figlarnie.

- Oczywiście pamiętasz ją?
- Oczywiście - powiedział pospiesznie Harry
- Prosi też - kontynuowała Fleur raczej pouczającym tonem - bi przekazać 'Agridowi, że wspaniali spędzila lato.
Harry gapił się na nią.
- To lato? - spytał
Fleur spojrzała na niego, jakby miał problemy ze słuchem.
- Ależ oczywiście! Na początku lata wibrali się w Grand Tour na dwa tigodnii, nie wiedzialeś? Pokaziwal jei potwori Europi. - Fleur zachichotała. - Wyrządzil jei masę dobra... Ach, jakże za nią tęsknię, ale tak bila uradowana, dowiedziawszi się, że tu przijeżdżam. - Kolejne mrugnięcie. - Bić możi będę, jak to mówici, poslańcem, 'Arry?
Harry wciąż był oszołomiony. No tak, sam pomysł, że Hagrid i madame Maxime wybrali się latem na wspólną wycieczkę? By oglądać potwory? Spojrzała na dyrektora z wysiłkiem powstrzymując uśmiech. Dumbledore wydawał się mieć podobny problem, a obok niego profesor Sprout trzęsła się od powstrzymywanego chichotu; Fleur zaledwie się uśmiechała.
- Cóż to będzie za rok, Alboosie! - zachwyciła się. - Franko-angielski czarodziejski stosunki nigdi jeszcze nie bili tak dobre. Ja jestem tu w 'Ogwarcie, a 'Agrid przijaźni się z Olimpią... - Zaśmiała się cicho jak dzwoneczki. - Jesteśmi ambasadorami dobri woli, prawda?
- Mais oui - odpowiedział szarmancko Dumbledore - i do tego bardzo uroczymi.

W podobnym tonie upłynęły następne dni. Minerwa większość czasu spędzała w swoim gabinecie ślęcząc nad programami transmutacji i modyfikując zeszłoroczne testy. Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją ze skupienia.

- Proszę - rzuciła oficjalnie i oczy jej się rozszerzyły na widok wiotkiej postaci, która wsunęła się do gabinetu.

- Bardzo przepraszam - Fleur uśmiechnęła się do niej nieśmiało - direktor powiedział, że jakbim potrzebowała pomoci, mam przijść do...ciebie - zawahała się lekko. McGonagall wzdrygnęła się na formę "ty", nic jednak nie odrzekła. To Dumbledore zarządził tę zasadę wiele lat temu. "To powoduje, że stajemy się sobie bliżsi, niezależnie od wieku."

- Słucham więc? - spojrzała na nią surowo. Fleur nie przestała się uśmiechać.

- Ta sala gdzie mam lekcje... jest taka... zimna i nieprzijemna. Czi nie mogę mieć zajęć gdzie indziej? McGonagall wyprostowała się w zdumieniu.

- To sala obrony przed czarną magią od lat. Nie widzę powodu, dla którego teraz mielibyśmy zmieniać układ sal lekcyjnych zamku - zakończyła cierpko, pochylając się ponownie nad książkami. Fleur jednak nie dała za wygraną.

- Ale Minerwo... - popatrzyła prosząco. McGonagall uniosła brwi. Dziewczyna wpatrywała się w nią intensywnie, jakby miała nadzieję, że od samego patrzenia zmieni zdanie.

- Ale możesz zmienić wewnętrzny wystrój sali, jak tylko ci się podoba - dodała łagodniej, a ton jej własnego głosu ją samą zaskoczył. Chrząknęła znacząco, że uważa dyskusję za zakończoną. Twarz Fleur znów rozjaśnił uśmiech.

- To wspaniali! Postaram się całkowicie zmienić... - Merci Minerwo! - zaszczebiotała i odwróciła się do drzwi.

Nadszedł dzień rozpoczęcia roku szkolnego. Przy zwykłej krzątaninie, ostatnich przygotowaniach i dekorowaniu sali McGonagall nie mogła pohamować uczucia irytacji ilekroć spojrzała na Fleur. Ożywiona i radosna, biegała między nimi jak żywe srebro, a błękit jej szaty zdawał się migotać w korytarzach.

- Bonjour, Minerwo! - powitała ją promiennie przy śniadaniu. McGonagall odpowiedziała jej uprzejmie acz chłodno i powróciła do tosta z dżemem i filiżanki herbaty. Dość szybko wstała od stołu, pod pretekstem dopilnowania ostatnich przygotowań. Po chwili jednak usłyszała za sobą lekkie kroki na korytarzu.

- Moi pierwszi dzień praci, jestem taka podekscitowana! - Fleur dogoniła ją i szczebiotała radośnie. Nauczycielka zmierzyła ją krytycznym spojrzeniem.

- Mam więc nadzieję, że zachowasz się bardziej... profesjonalnie - zmierzyła ją wzrokiem. Fleur otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.

- Ale... ja nie widzę, co jest nie tak!
- Kompletny brak profesjonalizmu, ot co - warknęła profesor McGonagall. - Doprawdy. Mamy szkołę pełną naładowanych hormonami nastolatków, a ty nosisz... coś takiego?
- W Beauxbatons to nie problem - odpowiedziała z oburzeniem. - Cali czas to tam noszę! A nie wszisci w 'Ogwarcie ubierają się tak... surowo jak ti, Minerwo.
McGonagall gwałtownie wyprostowała plecy.
- Słucham? - spytała twardo.
W melodyjnym głosie Delacour momentalnie zabrzmiała skrucha.
- Nie mialam tego na miśli, ocziwiście - przeprosiła. - Ale... może gdibiś ubierala się w jaśniejsze barwy albo trochę rozpuścila włosi... Masz takie cudowne czarne wlosi...
Profesorka zamarła na dłuższą chwilę.
- Tak się składa - wyrzuciła przez zaciśnięte zęby - że podoba mi się moja fryzura.
- Co? - rozmiar niedowierzania w tonie dziewczyny niezupełnie można było nazwać pochlebnym. - Znaczi się... lubisz je... taki?
- Dokładnie taki - wyrzuciła McGonagall, a następnie oddaliła się szybkim krokiem.
Fleur wciąż stała nieruchomo, z jedną dłonią nieco uniesioną, spoglądając w korytarz, którym odeszła McGonagall. Westchnęła cicho i zamyśliła się. Nieoczekiwane chrząknięcie przywołało ją do rzeczywistości. Zza rogu wyłonił się Harry Potter. Podskoczyła.
- 'Arry! - sapnęła, kładąc szczupłą dłoń na sercu. - Wistraszileś mnie! Jak... jak dlugo tu jesteś? - dodała z lekką trwogą.
Harry ze wszystkich sił starał się nie okazać, co przed chwilą usłyszał i przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Dopiero przyszedłem. Chciałem zobaczyć, czy mogę w czymś pomóc przy uczcie. Czy coś nie w porządku?
Profesor Delacour spojrzała raz jeszcze w korytarz.
- Ach... nie. Ocziwiście, że nie! Ale, ach... uczta. Tak. Miślę, że będzie dużo zabawi, prawda?
Wciąż wyraźnie roztargniona przerzuciła lśniące włosy przez ramię i obróciła się, by obdarzyć Harry'ego promiennym uśmiechem, od którego na minutę zakręciło mu się w głowie.
- Um. Tak. Zabawa - zaczął. - Ee, wie pani, czy mogę w czymś...
Spojrzała na wielki zegar na ścianie.
- Och! Zobacz, która godzina! Muszę iść, 'Arry... Zobaczimi się na uczcie, prawda? Taka... taka zabawa!
A potem, zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się i szybko odeszła korytarzem, którym dopiero co przyszedł.
Harry patrzył za nią przez chwilę, po czym podrapał się po głowie.

Jeśli chodzi o rozpoczynające rok uczty, tegoroczna była naprawdę pamiętna.
- O mój Boże - szepnął Ron, wgapiając się w stół nauczycielski. - Czy to ktoś, o kim myślę?
Gapił się oczywiście na profesor Delacour, oszałamiającą w swej błękitnej szacie i lekko zarumienioną w blasku świec - wyglądającą bardziej wilowato niż kiedykolwiek. Ron nie był jedyną ofiarą; prawie wszyscy chłopcy w Wielkiej Sali sprawiali wrażenie sparaliżowanych, a także kilka dziewcząt. Tylko Hermiona była wyraźnie naburmuszona.

Nastąpiło przydzielanie pierwszoklasistów do domów. Gdy odczytywanie listy zakończyło się wraz z "Xander, Northrop!", nowo mianowanym Krukonem, McGonagall zwinęła zwój i tradycyjnie zajęła swe miejsce po prawej ręce Dumbledore'a - wcześniej jednak, rzuciwszy mroźne spojrzenie Delacour.
Profesor Dumbledore wstał. W sali zapadła cisza.
- Witam! - zawołał dyrektor, rozkładając ramiona. - Witam z powrotem w Hogwarcie!
- Jak zawsze przed rozpoczęciem naszej wspaniałej uczty mam kilka komunikatów do wygłoszenia. Pierwszy już wszyscy bez wątpienia zauważyliście. - Na chwilę powrócił dawny błysk. - Pozwólcie mi przedstawić naszego nowego nauczyciela od obrony przed czarną magią, profesor Fleur Delacour, świeżo upieczoną absolwentkę Beauxbatons.
Męska połowa sali (i część żeńskiej) wybuchnęła aplauzem. McGonagall siedziała skrzywiona, starając się nie patrzeć na Fleur, która ukłoniła się wdzięcznie i uśmiechała się lekko - "jak wila" - pomyślała. Podniosła do ust kieliszek z winem w momencie, gdy Delacour odwróciła twarz w jej stronę. Policzki jej zalał delikatny rumieniec.

Zajęcia obrony przed czarną magią z Gryfonami i Krukonami zaczynały się o ósmej. Profesor McGonagall zaczynała transmutację z pierwszoklasistami o dziesiątej, jednak tuż po śniadaniu weszła machinalnie do pokoju nauczycielskiego, z planami tematów w ręku. W pomieszczeniu krzątał się jeszcze tylko profesor Flitwick, popatrzył na zegarek i zagadnął.

- Co tak wcześnie Minerwo?

- Muszę coś jeszcze sprawdzić - odpowiedziała sznurując usta. Profesor Flitwick jednak już zbierał się do wyjścia. W drzwiach wyminęła go smukła postać ubrana w czarną szatę. McGonagall drgnęła na znajomy głos, poczym omal nie wypuściła pergaminu z ręki. Fleur Delacour podeszła do swojej szafki, minąwszy ją dosłownie o kilka centymetrów. Czarna szata musnęła ramię McGonagall, która usilnie wpatrywała się w odwrócony do góry nogami pergamin. Fleur upięła włosy w staranny kok, praktycznie w identyczny sposób, w jaki uczesana była McGonagall, a jedynym szczegółem, którym wyróżniała się jej gładka, czarna szata, były błękitne paski u zakończenia rękawów i kołnierza. Podeszła do swojej szafki, zatrzymała się przed nią na chwilę, ale nic z niej nie wyjęła. Zaciskając mocno dłonie na trzymanych książkach, odwróciła się i spojrzała jakby pytającym wzrokiem na McGonagall. Ta poczuła jej wzrok na sobie i policzki jej zapłonęły. Wyprostowała się z godnością.

- Ekmh... no to... powodzenia na pierwszej lekcji - odezwała się w nadziei, że brzmiało to rzeczowo i uprzejmie. Fleur cała rozjaśniła się w uśmiechu. Poczym zupełnie nieoczekiwanie, zbliżyła się do krzesła, na którym siedziała McGonagall, nachyliła się i musnęła ustami jej policzek.

- Merci - szepnęła i wybiegła zanim profesorka odzyskała mowę.

Gdyby obejrzała się za Fleur, zobaczyłaby, jak ta zatrzymała się tuż za drzwiami. Jedną ręką przycisnęła do siebie książki, a drugą przesunęła delikatnie wzdłuż swoich warg. Po chwili, jak gdyby wróciła do rzeczywistości, wzięła głęboki oddech i zeszła po schodach w kierunku klasy. Dotarło do niej, że się spóźnia, ósma właśnie minęła. Dopadła otwartych drzwi, uczniowie już zasiedli w ławkach. Przybrała najsurowszy wyraz twarzy jaki umiała i weszła do środka.
Harry wytrzeszczył oczy; kilku chłopców zakrztusiło się. Najwyraźniej zmiana wizerunku przyniosła efekty. Tiara tkwiła elegancko na jej głowie, a jej usta były zaciśnięte w cienką linię. Wyglądała - nie można było tego inaczej opisać - jak McGonagall. Harry przyłapał się na gapieniu i zastanowił, czy stroiła sobie żarty z surowej profesor transmutacji, czy rzeczywiście wzięła sobie do serca wykład McGonagall na temat "profesjonalizmu".
- Dzień dobri - powiedziała Delacour, a jej srebrzysty głos uciszył wszystkie szepty. - Wiem, że profesor Dumbli-dorr przedstawil mnie ostatni noci i że pamiętacie mnie z Turnieju Trójmagicznego sprzed dwóch lat, nie?
Popatrzyła zachęcająco na Seamusa Finnigana, który poczerwieniał jak burak, a potem, gwałtownie kiwając głową, odparł:
- Nie. Znaczy się, tak!
Delacour uśmiechnęła się lekko, ale nie był to "uśmiech wili".

- Doskonale; nie ma więc potrzebi tracić czasu na prezentacje. Jesteście tu ocziwiście, bi uczić się obroni przed czarną magią, moją osobistą specialité a'Beauxbatons. Ukonczilam szkolę dwa lata temu, a ostatni rok spędzilam jako osobista asistentka madame Maxime, pani direktor.

- Będzie to więc moja pierwsza posada nauczicielska!
Zmrużyła oczy, starając się by zabrzmiało to groźnie.
- Ale wciąż pamiętam, jak to jest bić uczniem, i znam wszistkie sztuczki. Nie zakladajcie, że będę tolerować zle zachowanie tilko dlatego, że jestem mloda; jesteście tutaj, bi pracować! I uczić się! A ja jestem tutaj, bi uczić. Jak dlugo będziemi o tim pamiętać, wszistko będzie dobrze, nie?
Znów spojrzała na Seamusa, który tylko przełknął i kiwnął głową.
Delacour rozjaśniła się. Wyglądało na to, że da sobie radę.
- Doskonale! - powtórzyła. - Wszisci zdobiliście książki, ocziwiście? - Skinięcia wokół. - Cudownie! Zacznijmi więc od pelnego powtórzenia Rozdzialu pierwszego w MacDavisie. - Z pewnym problemem przy wymówieniu nazwiska. - Jestem pewna, że wszisci przeczitaliście dość uważnie...
Harry i Ron wymienili zasmucone spojrzenia, gdy z resztą klasy sięgnęli do toreb po Mroczne Pisma: Odszyfrowywanie złych run Rolanda MacDavisa. Najwyraźniej liczyli na ciekawszą lekcję.

Minerwa McGonagall z westchnieniem usiadła na krześle w swoim gabinecie. Pierwszoklasiści co roku wydawali jej się mniej pojętni. Tym razem trzeba było odesłać do Madame Pomfrey nadgorliwą Krukonkę, która, nasłuchawszy się opowieści o transmutacji od starszego rodzeństwa, usiłowała przemienić pluszowego misia w szczura. Wyszło jej coś wciąż pluszowego z przodu, z tyłu zaś wił się obrzydliwy, futrzasty ogon. Tak przestraszył jej koleżankę z ławki, że ta spadła z krzesła i uderzyła się w głowę.

- Mówiłam, by trzymać się książki! - warknęła na pełną łez winowajczynię i kazała jej zaprowadzić koleżankę do skrzydła szpitalnego. Ravenclaw stracił 10 punktów ku radości Slytherinu.

To sprawiło, ze nakrzyczała dwie godziny później na w gruncie rzeczy (co przyznała sama przed sobą dopiero następnego dnia) niewinnych Gryfonów.

Mój własny dom! - warknęła. - Nigdy nie myślałam, że dożyję dnia, gdy moi Gryfoni nie będą umieli przemienić muchy w traszkomora!
- Eem... Ma pani na myśli traszki w muchomora? - poprawiła nieśmiało Parvati Patil, a mroźne spojrzenie McGonagall zmieniło się w płomień. Przez resztę zajęć wszyscy mądrze trzymali głowy nisko i nie komentowali, przetrzymując lekcję najlepiej jak potrafili.

W końcu nadeszła pora lunchu. Zrezygnowana usiadła przy stole jadalnym w Wielkiej Sali.

- Oni są 'orrible, Alboos! Nie umieli powtórzić ani jednego zaklęcia! - Fleur Delacour najwyraźniej rozwodziła się nad swoimi pierwszymi zajęciami. Dumbledor uśmiechał się wyrozumiale.

- Niestety, nasze dzieci nigdy nie uczą się tak szybko jak byśmy tego chcieli Mademoiselle - nalał sobie herbaty i zwrócił spojrzenie w stronę McGonagall. Fleur obdarzyla ją oślepiającym uśmiechem. Minerwa kiwnęła uprzejmie głową i starannie nałożyła sobie kawałek pieczeni. Poczuła nadchodzącą migrenę i perspektywa kolejnych czterech godzin lekcji wydała jej się nie do zniesienia.

- Czi wszistko w porządku, Minerwo? Wiglądasz na zmęczoną... - Delacour zapytała z troską, wychylając się w jej kierunku. McGonagall wyprostowała się natychmiast.

- Wszystko w porządku - odparła szybko, poczym jakby przypomniała sobie o dobrym wychowaniu, dodała - dziekuję.

Dumbledore odłożył sztućce i spojrzał na zegarek.

- No proszę, znów omal nie zapomniałem, że mam zaraz kolejne spotkanie w gabinecie. Miłych zajęć paniom życzę - dodał uprzejmie i oddalił się. Minerwa kątem oka dostrzegła, że po jej prawej stronie profesor Flitwick i profesor Sprout pochłonięci byli dyskusją jak najlepiej wykorzystać zaklęcie powiększające do hodowli pomidorów, po jej lewej koło pustego krzesła siedziała tylo Fleur. Severus Snape zdążył już opuścić salę, pozostali wykładowcy zajęci byli jedzeniem. Ona sama jakoś nie miała apetytu. Delacour chwyciła parujący czajnik ze środka stołu i uśmiechnęła się, tym razem jakby nieśmiało.

- Dolać ci herbaty, Minerwo?

McGonagall spojrzała na swoją prawie pustą filiżankę.

- Tak... proszę... - odpowiedziała machinalnie. Wydało jej się, że w Welkiej Sali było tego dnia wyjątkowo duszno. Delacour podniosła się nieznacznie i przesunęła bliżej niej.

- Em... - jak poszły pierwsze lekcje? - McGonagall zapytała uprzejmie. Delacour potrząsnęła ramionami.

- Nie wiedziałam, że nauczanie jest taki... męczące - uśmiechnęła się do niej jakby zażenowana. Kąciki ust Minerwy drgnęły nieznacznie.

- Przyzwyczaisz się - odrzekła dobrotliwie. Fleur znów rozjaśniła się w uśmiechu, a jej oczy rozbłysły.

Kiedy wstała od stołu, z pozytywnym zdziwieniem poczuła, że ból głowy minął bez śladu. Może to, a może mocna herbata podszas lunchu sprawiła, że popołudniowe lekcje minęły bez większych uchybień. Zmęczona, ale z westchnieniem ulgi skierowała kroki do swego gabinetu. Po chwili usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi.

- Proszę - rzuciła, poczym zesztywniała na krześle. Fleur Delacour podeszła do jej biurka z pytającym wyrazem twarzy.

- W czym mogę pomóc? - spytała oficjalnym tonem

- Przepraszam, że przeszkadzam... - głos Delacour był, jak na nią, wyjątkowo zdenerwowany. Ale ta... lista obecności czwartej klasi... nie zgadza się. Czi... mogłabym zobaczić twoją? Miałam z nimi zajęcia i...

- Jak to nie zgadza się? - Minerwa chwyciła arkusz z ręki Delacour i przebiegła wzrokiem. Zmarszczyła brwi. Faktycznie, pięcioro Puchonów nie wiadomo dlaczego widniało na liście Gryffindoru, i odwrotnie. Kilkoro Krukonów dostało się do Slytherinu; błędów było dość sporo.

- Kto to pisał! - zirytowała się. Delacour nie mogła w ciągu jednego dnia poznać wszystkich uczniów i taki bałagan musiał zakłócić zajęcia.

- Nie wiem - Fleur wzruszyła szczupłymi ramionami. Nachyliła się nad biurkiem McGonagall. Profesorka poczuła delikatny zapach bzu.

- Nie chcę sprawiać klopotu... - odezwała się przepraszająco - jeśli moglabiś.. pożiczić mi swoje, przepiszę je i oddam za godzinę - dodała wyraźnie z trudem jeszcze wymawiając niektóre słowa. Choć - nie uszło uwagi McGonagall, że z angielskim szło jej coraz lepiej.

- Żaden problem - odpowiedziała łagodnie. Wyciągnęła z szuflady swoje egzemplarze listy uczniów. Podając je, dopiero podniosła głowę w stronę dziewczyny. Fleur znów uśmiechnęła się do niej uszczęśliwiona i odebrała je, na sekundę przytrzymując swoją dłoń przy dłoni McGonagall tak, że ich palce się zetknęły. Na dłuższą chwilę zapadła cisza a zapach bzu zdawał się intensywniej wypełniać pomieszczenie. Minerwa chrząknęła gwałtownie. Czar prysł, Delacour chwyciła pergamin i na kilka sekund jakby posmutniała.

- Prziniosę... za godzinę - zapewniła raz jeszcze i wyszła. McGonagall przez kilka następnych minut siedziała nieruchomo za biurkiem, tępo wpatrując się w zamknięte drzwi. Po czym wstała i otworzyła szeroko okno gabinetu. Zaczęła okrążać pokój wkoło, mrucząc do siebie wściekle.

- Zgłupiałam doszczętnie, w moim wieku! Tylko spokojnie, jestem za bardzo zmęczona i rozdrażniona, to dlatego. Tylko spokojnie... powtarzała sobie raz poraz. Poczuła nagłą ochotę na przechadzkę nad jezioro. Tam będzie chłodno o tej porze. I cicho, bo uczniowie odrabiają lekcje, albo gadają jeszcze w swoich dormitoriach o wakacjach. Przed drzwiami jednak zatrzymała się i znów poczuła, jak wzdłuż pleców przebiega jej irytujący dreszcz. Delacour miała oddać papiery po godzinie, niegrzecznie byłoby, gdyby zastała pusty, zamknięty gabinet. Chcąc nie chcąc musiała zostać.

Fleur zjawiła się punktualnie co do minuty. McGonagall siedziała za biurkiem, popijając filiżankę zielonej herbaty i na ciche pukanie do drzwi, obojętnym tonem rzuciła "proszę". Po chwili filiżanka zadrżała jej w dłoni. Delacour zdążyła się w międzyczasie przebrać. Jej rozpuszczone włosy padały na jej kremową tym razem szatę. Okryta do tego powiewnym szalem sprawiała wrażenie, jakby było jej nieco chłodno.

- Dziękuję, Minerwo... - powiedziała cichutko i położyła papiery na biurku. Cofnęła się o krok, ale popatrzyła na nią z nieśmiałym pytaniem w oczach. McGonagall przypomniała sobie o dobrych manierach.

- Um... napijesz się herbaty?

- Bardzo chętnie! - rozjaśniła się cała w uśmiechu - ale... czi nie będę przeszkadzać? - zawahała się.

- Właśnie i tak zrobiłam sobie przerwę - odparła profesorka mając nadzieję, że zabrzmiało to wiarygodnie. Wstała i wyjęła z szafki przy ścianie drugą filiżankę. Fleur usiadła naprzeciwko niej. Wiatr z szeroko otwartego okna rozwiał jej lekko włosy, dziewczyna owinęła się szczelniej szalem.

- Och... zapomniałam zupełnie - McGonagall zerwała się i zamknęła okno.

- Merci - Fleur uśmiechnęła się lekko. McGonagall zmarszczyła brwi.

- Powinnaś się cieplej ubierać. W tych cienkich szatach przeziębisz się tutaj prędzej czy później. No i... to nie wypada. Twarzyczka Fleur oblała się rumieńcem oburzenia.

- Ja dalej nie rozumiem, co w moim stroju jest nie tak! Lubię jasne kolori... Czi źle tak wiglądam?

- W tym rzecz, że wyglądasz za dobrze! - wybuchnęła McGonagall, zanim ugryzła się w język. Urwała wściekła i wypiła łyk herbaty. Fleur otworzyła oczy ze zdumienia, ale po chwili uśmiechnęła się wyraźnie rozbawiona i policzki jej się zaróżowiły.

- Naprawdę? - zapytała figlarnym tonem, ale umilkła na wyraz twarzy McGonagall i odezwała się znów ze skruchą.

- Nie ma... uczni wokoło, kiedy jestem tak jak.. teraz... więc czemu się gniewasz?

- Nie gniewam się! - Minerwa trochę zbyt głośno położyła filiżankę na spodeczku. Teraz była wściekła na samą siebie. Popatrzyła na dziewczynę łagodniej. "To w końcu nie jej wina, że wariuję na stare lata" - pomyślała. Delacour patrzyła na nią spod przymrużonych powiek. Od tego spojrzenia, a może przez zamknięcie okna, znów zrobiło się jakoś gorąco. McGonagall wyprostowała się i wróciła do nauczycielskiego tonu. Przynajmniej tak to miało wyglądać.

- Zawsze jest ciężko na początku w tym zawodzie - zaczęła pedagogicznie. Fleur nadal nie odrywała od niej wzroku wydając się chłonąć każde słowo.

- Najważniejsze jest, by zdobyć szacunek uczniów. I zachować dyscyplinę. Gdy uda ci się na pierwszych lekcjach, osiągnęłaś połowę sukcesu. Dlatego właśnie nie możemy sobie pozwolić, by patrzyli na nas inaczej, niż na swoich nauczycieli. Rozumiesz mnie?

- Ocziwiście - potaknęła szybko. Uśmiechnęła się do McGonagall, gdy ta głębiej odetchnęła. Opowiedziała jej o swoich pierwszych lekcjach obrony. Profesorka wyraźnie się rozluźniła, udzieliła jej kilku rad i ponownie chwyciła filiżankę z herbatą. Delacour uczyniła to samo.

- Nie piłam takiej dobrej we Francii... - odezwała się. Kąciki ust Minerwy zadrgały.

- Powiedz to dyrektorowi, ucieszy się. To on ją sprowadził. - Fleur odpowiedziała jej srebrzystym śmiechem.

- Na pewno powiem! Och... - jej twarz stała się nagle bardzo poważna, gdy utkwiła swe duże, błękitne oczy w McGonagall.

- Jakże bym chciała bić taka jak ti... - profesorka mało nie wylała na siebie herbaty.

- O czym ty mówisz dziewczyno! - zaprotestowała starając się pokryć zmieszanie. Ku swemu niezadowoleniu znowu poczuła, że policzki jej płoną. Opanowała się.

- To dlatego, że czujesz się nieco zagubiona w pierwsze dni, zapewniam cię, że to minie - uśmiechnęła się dobrotliwie - zobaczysz, jeszcze kilka tygodni i będziesz jak w domu!

Fleur uśmiechnęła się na to, ale jakoś smutno. Wypiła ostatni łyk herbaty i podniosła się z krzesła.

- Na pewno... dziękuję za wszistko.

- Już idziesz? - McGonagall znów zamarła - to pytanie wyrwało jej się zupełnie bezwiednie. Było już jednak za późno. Fleur cała się rozpromieniła a jej włosy zaiskrzyły, gdy wdzięcznym ruchem odrzuciła je przez ramię.

- Nie chcę dłużej przeszkadzać, ale... - zaczęła zanim Minerwa zdążyła odpowiedzieć - może... wpadłabiś jutro do mnie na herbatę po zajęciach? Mam ze sobą kilka rodzai.. którich na pewno nie piłaś. McGonagall w charakterystyczny dla siebie sposób wyprostowała się zaskoczona.

- Jutro? - urwała niezdecydowanie. Fleur patrzyła wyczekująco.

- Niech będzie.

- Och, jak cudownie! - dziewczyna sprawiala wrażenie, że zaraz podskoczy z radości. McGonagall z trudem opanowała uśmiech. Wtedy jednak Fleur nieoczekiwanie okrążyła biurko i pocałowała ją w policzek.

- Dobrej noci, Minerwo! - prawie wybiegła z gabinetu gdy McGonagall siedziala wciąż nieruchomo, a na jej twarz powrócił rumieniec.

Następnego ranka profesor McGonagall obudziła się z uczuciem, że zasnęła może dziesięć minut wcześniej. Dawno nie przeżyła w Hogwarcie równie nieprzespanej nocy. Czy otwierała okno swej sypialni, czy je zamykała, powietrze wydawało się być naładowane czymś ciężkim, co nie pozwalało jej uleżeć spokojnie w jednej pozycji. To spowodowało, że przy śniadaniu miała wyjątkowo podły humor. Nie pomagał fakt, że koło niej usiadł Severus Snape, który, jak zwykle, wydawał się wściekły. Obserwował przymrużonymi oczami Harrego Pottera i grupkę jego przyjaciół z miną sugerującą, że albo właśnie czuje jakiś nieprzyjemny zapach, albo właśnie obmyśla paskudny, niezapowiedziany test z eliksirów, który, przypadkowo oczywiście, wszyscy Gryfoni obleją. Fleur zjawiła się nieco spóźniona, kiedy już wszyscy wykładowcy byli na miejscu, i zajęła jedyne puste krzesło z brzegu, obok profesor Sprout. Uśmiechnęła się promiennie przez stół, choć bladość jej policzków sugerowała, że i ona nie spała tej nocy zbyt długo. Minerwa zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili nie spuszcza dziewczyny z oczu i szybko sięgnęła po filiżankę z herbatą.

Bez entuzjazmu skierowała się do sali, gdzie czekała na nią grupka podekscytowanych pierwszoklasistów. Podczas pierwszej lekcji "podstaw transmutacji" zwykła przemieniać się na chwilę w kota, by tym bardziej utwierdzić uczniów co do powagi przedmiotu. Jako, że była jedynym animagiem wśród wykładowców, zwykle robiło to odpowiednie wrażenie. Oprócz tego - czego nie przyznałaby sama przed sobą - pochlebiało jej to. "Zwierzęca forma animaga reprezentuje ukrywane cechy osobowości" jak głosiła definicja z książki. Jeśli tak, to w wypadku McGonagall był nim wdzięk i nieuchwytny urok, jaki mają osoby wyjątkowo niezależne i nie poddające się niczemu, co nie byłoby po ich myśli. Z drugiej strony tajemnicze i nieobliczalne. Potrafiące zaskoczyć samych siebie. Które do tego nigdy nie pozwoliłyby, aby reszta świata zobaczyła je poza wizerunkiem doskonałości i niedostępności, który pragną wokół siebie roztaczać. Minerwa McGonagall przez szereg lat wypracowała to wszystko po mistrzowsku. Przez ten wykreowany obraz jedynie Albus Dumbledore wydawał się przenikać na wskroś, co nieraz doprowadzało ją do szału. Zdawało się, że wiedział co czuje, zanim zdążyła o tym pomyśleć.

Okrążyła korytarz i zamiast wejść na górę po schodach do sali transmutacji, znalazła się na dole, koło korytarza, w którym znajdowała się sala obrony przed czarną magią. Rozejrzała się uważnie, ale profesor Delacour nie było widać, zamiast niej tłoczyła się zdenerwowana nieco grupka drugoklasistów. Zżerała ją ciekawość, jakie też zmiany wprowadziła Fleur w wystroju klasy, i miała cichą nadzieję, że dominującym kolorem nie stał się błękitny. Ani różowy. Podeszła do drzwi i już miała zajrzeć do środka, kiedy srebrzysty głos zabrzmiał tuż za jej plecami.

- Minerwo? Co ti tu...

Chrząknęła i popatrzyła surowo.

- Słyszałam uczniów dwa piętra wyżej tak hałasowali. Jeszcze chwila a roznieśliby zamek - wokół rozległy się szepty oburzenia. - Pójdę już, skoro pani przyszła - zakończyła oficjalnie i ogarnęła drugoklasistów wściekłym wzrokiem.

- Ach... dziekuję - odpowiedziała Fleur cichutko, ale McGonagall już wchodziła szybkim krokiem po schodach. Tego dnia zrobiła przerażonym trzecio i piątoklasistom niezapowiedziany test, mający na celu "sprawdzić, czy w waszych głowach zostało cokolwiek po wakacjach".

- Jak sobie radzi nasza nowa koleżanka? - zagadnął Dumbledore, gdy McGonagall usiadła koło niego na lunchu. - Czemu jej nie zapytasz? - pomyślała zirytowana. Dyrektor patrzył na nią znów tym rozbawiono-badawczym wzrokiem, którego nie znosiła.

- Wygląda na to, że nieźle - stwierdziła chłodno. Dyrektor uśmiechnął się.

- Cieszę się, że znalazła w tobie pomocną dłoń.

McGonagall ku swemu niezadowoleniu znów poczuła, że policzki jej zapłonęły. Tymczasem weszła Delacour i tym razem usiadła na pustym krześle koło niej. Severus Snape wogóle nie pojawił się na lunchu. Fleur uśmiechnęła się do nich promiennie i ledwo dostrzegalnie musnęła ramię Minerwy. Profesorka zastygła na kilka sekund. Nikt jednak tego nie zauważył, Dumbledore właśnie wstał i sięgnął po wyjątkowo apetycznie wyglądającą sałatkę.

- To jedzenie macie takie ciężki... - muszę dbać o linię - roześmiała się srebrzyście nakładając sobie tylko trochę owoców. Kilkoro nauczycieli wymieniło rozbawione spojrzenia.

- U nas inny klimat, Mademoiselle - odezwał się wesoło Dumbledore - z pewnością niedługo opadniesz z sił przy takim odżywianiu.

McGonagall kątem oka śledziła dziewczynę z zainteresowaniem. Fleur odpowiedziała dyrektorowi nieśmiałym uśmiechem.

- No no! Ja tilko ciągle przizwiczajona do innego jedzeni - i trochę później. Popatrzyła na pomarańczę i jabłko na talerzu.

- Herbaty? - McGonagall trzymała w ręku czajnik.

- Tak, proszę - Delacour poraz kolejny się rozpromieniła. Dumbledore podniósł głowę, spojrzał na nie i oczy mu zamigotały. McGonagall ścisnęła usta w cienką linię i powróciła do jedzenia nie odrywając wzroku od stołu.

Kiedy wracała do klasy, usłyszała rozmowy szóstoklasistów ze Slytherinu.

- Heh, już nie mogę się doczekać obrony, ta mała jest niezła!

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin