Druga opowieść z cyklu "Slytherinada".
.
„Filozofia węża, czyli zemsta wielkiej Lestrange.”
(w chwili szaleństwa napisała Toroj)
Severus Snape uczył w szkole od czternastu lat, więc był nauczycielem doświadczonym, zimnokrwistym i nie wyprowadzało go z równowagi byle co – jak na przykład dziki wrzask, który właśnie dobiegł z zewnątrz. Spokojnie sprawdził w lustrze, czy jest dobrze ogolony i zapiął guzik pod szyją. Zza drzwi dobiegł kolejny wrzask. Severus nadstawił ucha. Policzył w myśli do czterech, dając uczniom czas na załatwienie sprawy między sobą. O poranku w korytarzu lochów mogli znajdować się tylko jego podopieczni ze Slytherinu, a Snape nie miał zamiaru odejmować punktów własnemu Domowi. Jeszcze nie zwariował.
Bolesny ryk dał mu znać, że należy jednak interweniować, póki na zewnątrz ktoś jeszcze pozostał żywy.
Obciągnął rękawy szaty, chwycił w garść różdżkę i otworzył z rozmachem drzwi kwatery, przybierając jednocześnie minę pod tytułem „Strzeżcie się, oto nadchodzi Dzień Sądu”. W podziemiu kłębił się czarno odziany tłumek młodzieży, a od kamiennych ścian odbijał się echem gwar wielu głosów, głównie wyrażających grozę i ekscytację. Nad tym wszystkim jednak górowało rozpaczliwe wycie:
- AAAAAAAAAAA!! MOJEUCHO-MOJEUCHO-MOJEUCHO...!! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!
Snape wpadł w gromadę uczniów, rozgarniając ich na boki. W samym centrum zamieszania kłębiły się czyjeś ręce i nogi, w pierwszej chwili w ilości nie do policzenia. W następnej Snape zidentyfikował Vincenta Crabbe, leżącego na plecach; w poprzek niego leżał z kolei następny chłopak, przygnieciony przez kogoś mniejszego, drobniejszego, ale chyba bardzo zdeterminowanego. Chwilowo zarówno atakującego, jak i atakowanego nie dało się rozpoznać, gdyż głowy obu zakrywała zadarta w ferworze walki wierzchnia szata szkolna. Gregory Goyle szarpał napastnika za ramię, co tylko powodowało, ze wrzaski napadniętego nabierały tonów jeszcze rozpaczliwszych.
- Ty kretynie!! Nie ciągnij jej, bo mi urwiesz ucho!!
W tym momencie Severus powiązał cały ten przekładaniec w jedną sensowną całość i skojarzył, do kogo mogą należeć sprane jeansy, załatane na siedzeniu kawałkiem smoczej skóry. W poprzek łaty biegł napis, niedbale wymalowany atramentem: KISS ME, LOSER.
Twarz Snape’a zalał ceglasty rumieniec gniewu i, zupełnie już nad sobą nie panując, trzepnął z rozmachem różdżką prosto w wypięty tyłek oraz szydercze hasełko. I to nareszcie rozwiązało sytuację. Z podłogi pozbierali się: wspomniany już Crabbe, Draco Malfoy, przyciskający rękę do lewego ucha, oraz ta koszmarna pierwszoklasistka – Sirith Lestrange – usmarowana krwią jak wampir. Krew również ciekła między palcami Malfoya.
- Rzuciła się na mnie, panie profesorze! Odgryzła mi ucho!! To wariatka! – zawył Malfoy na widok Opiekuna Slytherinu. Był jeszcze bledszy i wyglądał jeszcze bardziej wymoczkowato niż zwykle, a oczy miał szkliste i okrągłe jak zszokowany królik. Snape z trudem ukrył wstręt, przybierając zwykłą chłodno-ironiczną maskę. Doprawdy, syn Lucjusza Malfoya mógłby mieć nieco więcej klasy! Lestrange splunęła różową śliną i z obrzydzeniem wytarła usta rękawem.
- Pan Malfoy do skrzydła szpitalnego. Reszta na śniadanie – zakomenderował Snape. – JUŻ!!
Uczniowie oddalili się pośpiesznie, tupiąc jak tabun koni. Słychać było, że wymieniają między sobą pierwsze komentarze na temat całego zajścia.
– Ty nie! – W ostatniej chwili Snape złapał za kołnierz smarkulę, która usiłowała się ulotnić. – Do gabinetu!
Mrugnęła nerwowo, ale pozwoliła się poprowadzić. Severus trzymał mocno w garści jej szatę i czuł się coraz bardziej głupio. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek stracił opanowanie do tego stopnia, by uderzyć ucznia. Nawet w Pottera jedynie rzucił słoikiem. (Tylko raz i w dodatku nie trafił, więc się nie liczyło.) Postawił irytującą dziewuchę przed swoim biurkiem i gwałtownie się nad nią pochylił.
- No...?! – spytał groźnie.
Mina zacięta i pełna rezerwy. Znów to nerwowe mrugnięcie, lekkie uchylenie głowy, którego Severus nie cierpiał z dwóch powodów. Po pierwsze: dobrze wiedział, co oznaczało; po drugie: identyczny odruch widywał u tego cholernego Pottera, również w pierwszej klasie – odruch dziecka, które zbyt często policzkowano. Poczuł się jeszcze gorzej. Do diabła, do diabła, do diabła...!! Co miał teraz począć z tym irytującym bachorem?
Lestrange stała ze wzrokiem wbitym w podłogę, ale minę nadal miała krnąbrną. Prawą ręką trzymała się za lewy łokieć. Szatę, jak zwykle, miała rozpiętą. Severus mimowolnie spojrzał w dół – spodnie smarkuli były rozdarte na obu kolanach, a dziury zaszyto grubą, różową włóczką i prowokacyjnie związano końce nici na kokardki. Nauczyciel pomyślał, że Lestrange obnosiła swe ubóstwo z wyzywającą pogardą dla otoczenia.
Usiadł za biurkiem i wycelował różdżkę w regał na drugim końcu pokoju.
- Accio dokumenty Lestrange!
Cienka teczka w skórzanej oprawie śmignęła w powietrzu, niemal ocierając się o głowę dziewczynki. Chwycił przedmiot zręcznie w powietrzu, otworzył, rzucając hardej uczennicy ciężkie spojrzenie, po czym zaczął głośno czytać:
- Sirith Herma Lestrange, urodzona 31 sierpnia 1984 roku... co za pech! – Skrzywił się jadowicie. – Mały włos, a nie musiałbym cię tu oglądać jeszcze przez rok. Zamieszkuje na stałe w Fogbell, pozostając pod opieką Towarzystwa Dobroczynnego imienia Mafaldy Hopkirk.
Snape z głośnym plaśnięciem zamknął teczkę i demonstracyjnie wrzucił ją do kosza na papiery.
- Wiesz, co to znaczy? - zapytał.
Dziecko uniosło głowę, a Snape niejasno spodziewał się ust wygiętych w podkówkę i okularów zachodzących mgłą od łez skruchy, jednak blada jak śmierć Sirith wykrzywiła się tylko pogardliwie.
- Wiem – odparła. – Zawsze wywala się tych biedniejszych, no nie?
Zignorował tę wypowiedź.
- Dlaczego pogryzłaś prefekta? – ostatnie słowo wymówił z naciskiem.
Wzruszyła ramionami.
- To dupek – szepnęła.
„Ale bogaty dupek” pomyślał Severus zgryźliwie. Gdyby mógł, najchętniej wtłoczyłby tę cholerną odznakę prefekta Malfoyowi do gardła, aż by mu na wierzch wylazły blade oczka. Niestety, koneksje i pieniądze jego tatusia wciąż bardzo się liczyły, a zarząd szkoły nie chciał odmawiać jakichś drobnych przyjemności jedynakowi najhojniejszego sponsora.
- Posłuchaj, Lestrange... – zaczął na nowo Severus, nieco spokojniejszym głosem. – Nie wiem, gdzie leży Fogbell, ale z pewnością nie jest to jakaś metropolia. Raczej sądzę, że jest to parszywe miejsce typu osławionego londyńskiego Nokturnu. Znacznie lepiej jest stamtąd pochodzić, niż tam mieszkać, więc jeżeli usłyszałaś dzwon mgielny, to powinnaś iść za głosem szansy, a nie marnować jej w tak idiotyczny sposób!! – wbrew temu, co obiecał sobie jeszcze minutę temu, ostatnie słowa wykrzyczał, waląc dłonią w blat. – Czy myślisz, że te paniusie z opieki społecznej będą zachwycone, otrzymując sowę z wiadomością o twoim skandalicznym zachowaniu?! (z ang. fog – mgła; bell – dzwon; dosł. dzwon przeciwmgielny – przyp. autorki)
- Mogę usiąść? – zapytała w odpowiedzi.
- Nie! – warknął wpierw Snape, ale zaraz zmienił zdanie i wskazał jej krzesło. Mała była blada i ciągle trzymała się za łokieć, ten osiłek Goyle pewnie zrobił jej krzywdę. Przysiadła na samym brzegu, znów gapiąc się na dywan.
- Ponawiam pytanie: dlaczego pogryzłaś Malfoya? Dlaczego, do licha ciężkiego, rzuciłaś się na piętnastolatka, który jest od ciebie o głowę wyższy?
Zagryzła wargi, jakby bała się, że Severus wyrwie z niej zeznania razem z językiem.
- Jeżeli się nie przyznasz, i tak dojdę, o co poszło. Świadków było aż zbyt wielu, na pewno każdy chętnie mi o tym opowie. Ze szczegółami.
Mała ciężko przełknęła.
- Wyśmiewał się ze mnie – mruknęła. – Powiedział... powiedział, że jestem żebraczką.
Severus przymknął oczy, wzdychając.
- Powiedział, że jestem w Hogwarcie z łaski jego ojca, bo on tu za wszystko płaci – wymamrotała dziewczynka. – I szarpał mnie...
- Dość – powiedział profesor cicho. – Pan Malfoy się zapomina. Z pewnością jego ojciec filantrop nie wypłaca mojej pensji i nie z jego dotacji pokrywane są koszty posiłków. Możesz natomiast przestać jeść desery, jeśli jesteś tak honorowa – dodał ironicznie.
Wyciągnął dokumenty z kosza i umieścił je z powrotem na biurku.
- Na razie jesteś zawieszona. Co z twoją ręką?
- Boli.
- Pójdziesz w takim razie do Madam Pomfrey, a potem wprost do pokoju wspólnego Slytherinu i nie wyjdziesz stamtąd, póki dyrektor nie podejmie decyzji w twojej sprawie. A teraz żegnam. I nie zapomnij umyć zębów – wycedził Snape. „Młody Malfoy może okazać się trujący” dodał w myślach.
Pokiwała głową i wyszła bez słowa.
- Malfoy... – rzekł Severus z zimną furią w stronę sufitu. – Draco Malfoy, módl się, żeby twój ojczulek nigdy nie zbankrutował.
Sirith nadal okropnie bolała ręka, ale w głębi serca odczuwała głęboką satysfakcję. Pokazała temu szczurowi, że Sirith Herma Lestrange nie pozwoli się obrażać bezkarnie! Zastanawiała się też, czy Sever faktycznie wyśle sowę do pani Leumann z Towarzystwa Dobroczynnego. Facetki z Opieki były okej, ale pewnych rzeczy po prostu nie rozumiały. Nie rozumiały, że jak się jest dzieciakiem z Fogbell, to nie można sobie pozwalać na sentymenty, nawet jak się jest małą blondyneczką w okularach. A właściwie zwłaszcza wtedy. Trzeba było mieć imidż. Jak się nie miało imidża, to cię więksi spychali na koniec kolejki.
Sever to chyba rozumiał, bo nawet nie za bardzo na nią wrzeszczał. Mama, kiedy jeszcze żyła, używała słowa „męski”. No więc Sever był męski i miał tyle imidża, że starczyło by go dla całej tej cholernej szkoły.
Za to Madam Pomfrey zupełnie przypominała panie z Opieki – była miła, troskliwa i jakaś taka... nie bardzo życiowa. Kiedy okazało się, że Goyle naderwał Siri ścięgno, pielęgniarka narobiła więcej szumu, niż było to warte. Nazwała Goyle’a „młodocianym bandytą”, a Siri „biedną, małą, bezbronną dziewczynką”. Z pierwszym Sirith mogła się zgodzić, z drugim nie bardzo. Do tej pory zdawało jej się, że czuje w ustach smak Malfoya, chociaż bardzo starannie umyła zęby. Madam Pomfrey naprawiła jej rękę zaklęciem, a na obolałe, spuchnięte mięśnie nałożyła żółtą galaretkę z marynowanego szczuroszczeta. To było śmieszne, bo w Fogbell wyciągu ze szczuroszczetów dodawało się do cukierków, od których potem drętwiał język. W Hogwarcie leczyło się słodyczami!
W sumie Siri było całkiem przyjemnie. Ręka powoli przestawała boleć, a w dodatku dziewczynka mogła zjeść śniadanie w szpitalnym łóżku, jak jakaś księżniczka. Madam Pomfrey przyniosła jej budyń śmietankowy, po czym oddaliła się do innych obowiązków. Sirith przyjrzała się bladej powierzchni budyniu, otoczonej jeziorkiem soku malinowego i zachichotała złośliwie. Twarz Malfoya miała niemal identyczny kolor. Dziewczynka zaznaczyła na budyniu łyżką oczy, nos i wygięte w smutną podkówkę usta.
- Nienawidzę cię, Malfoy! – syknęła nienawistnie, pochylając się nad talerzem. – Ty świnio, ty szczurze... gnojku, mięczaku... żabo uszata... wydłubię ci ślepia i wepchnę je do gęby! – Dźgnęła budyń łyżką, aż sok prysnął na koc, a potem z zaciętą miną powtórzyła operację kilkakrotnie. Budyń krwawił obficie malinami...
- Ekhem... – rozległo się znaczące chrząknięcie. Sirith znieruchomiała, z łyżką uniesioną do kolejnego morderczego ciosu. W uchylonych drzwiach Ambulatorium stał właściciel największego imidża w Hogwarcie. Wyglądał na odrobinę ogłuszonego.
Do diabła, wcale nie miał ochoty odwiedzać tej smarkuli. Nie była obłożnie chora i przypuszczalnie Poppy nie znajdzie powodu, by trzymać ją pod swoimi skrzydłami zbyt długo. Jednak stanowisko Opiekuna Domu i wolne pół godziny przed lekcją z piątym rokiem (och! uch! Potter i reszta...) zobowiązywało przynajmniej do zapytania Pomfrey o stan zdrowia uczennicy. Stanem zdrowia Malfoya Severus mógł się nie kłopotać – blondas zjawił się już pod koniec śniadania, z uchem malinowo różowym, ale całym.
Severus po drodze do skrzydła szpitalnego nie myślał zupełnie o smarkatej Lestrange (układał w myślach plan zajęć lekcyjnych), ale nawet gdyby o niej rozmyślał, z pewnością nie wyobraziłby sobie sceny, w której jedenastoletnia zbrodniarka z obłędną furią malującą się na twarzy pastwi się nad jakimiś szczątkami, używając w tym celu błyszczącego złowrogo narzędzia. Dopiero po paru sekundach przerażony Mistrz Eliksirów zorientował się, że czerwone plamy na pościeli nie są bynajmniej krwią, a rozbabrana masa na tacy to nie ludzki mózg. Z pewnym wysiłkiem wziął głębszy oddech i odchrząknął.
Lestrange zamarła, jak fotografia z „Proroka Codziennego”. Brakowało jej tylko ramki i podpisu: MŁODOCIANA MORDERCZYNI.
- Nie lubisz budyniu, Lestrange? – zapytał Snape chłodno.
- E... – powiedziała niepewnie i spojrzała w talerz. – Chyba nadal jest dobry.
Po czym spokojnie zaczęła jeść, jakby nigdy nic.
Snape usiadł na krześle obok łóżka, sprawdziwszy przedtem, czy nie ma na nim plam z soku.
- Głupio zrobiłaś, rzucając się publicznie na Malfoya – odezwał się półgłosem.
Lestrange wzruszyła ramionami.
- Miałam mu darować? I tak widzę, że większa połowa starszych się przed nim płaszczy, a młodsi to się wszyscy boją – odparła, przerywając na moment pałaszowanie budyniu.
- Nie mówi się „większa połowa” – poprawił Severus automatycznie, marszcząc brwi. – I nie twierdzę, że miałaś położyć uszy po sobie, tylko załatwić tę sprawę inaczej. Na przykład przyjść do mnie. W końcu jestem Opiekunem Domu, tak czy nie?
Sirith popatrzyła na niego z chłodem w szarych oczach.
- I co by mu pan zrobił? Zlałby go pan, profesorze?
- W Hogwarcie nie bije się uczniów – rzekł Snape równie zimno.
- Nieee..? – Uniosła brwi, naśladując jego własną ironiczną minę.
Severus nie zmienił wyrazu twarzy, ale czuł, że wypływa mu na policzki zdradliwy rumieniec zażenowania. Lestrange trafiła w sedno jego największego problemu. Ją uderzył, natomiast niewiele mógł zrobić temu rozwydrzonemu szczeniakowi, póki stał za nim jego tatuś. I prawdę powiedziawszy, największą satysfakcję sprawiłoby mu chyba właśnie spuszczenie panu Prefektowi solidnych batów.
- Cokolwiek mu zrobię, na pewno nie będzie to odgryzanie ucha – powiedział sucho. – To nie nasz styl, Lestrange. Nie nasze metody. MY jesteśmy inteligentni.
- My?
- Wyobraź sobie, że lew rzuca się na myśliwego. Co wtedy się dzieje? – odpowiedział Severus pytaniem na pytanie.
- Zjada go? – powiedziała Sirith.
- Zostaje zastrzelony. – Snape uśmiechnął się wrednie. – Taka jest odwaga lwa, odwaga Gryffindoru. Rzucają się na oślep i dostają po łbie. Filozofia węża wygląda inaczej. Węże czają się w trawie. Są mądre i przewidujące, kąsają znienacka i znikają. Jak myślisz, dlaczego Tiara przydzieliła cię akurat do domu Slytherina? Ten śmieszny kapelusz nie rzuca kostką, ani nie liczy „ene-due-rabe...” Jeśli dostałaś się do Domu Węża, to znaczy, że masz po temu odpowiednie predyspozycje. Nie zachowuj się więc jak durny lwi szczeniak. Jeżeli już chcesz broić, to przynajmniej rób to inteligentnie.
Sirith skinęła powoli głową, patrząc w niego jak w obraz, aż poczuł się nieswojo. Właściwie po jakie licho robił cały ten wykład głupiej jedenastolatce?
- Aha, znaczy, jak chcę się zemścić na Malfoyu, to mam to zrobić inteligentnie, żeby mnie nikt nie złapał?
Snape ukradkiem zgrzytnął zębami.
- Mówię teoretycznie. Nie waż mi się mścić na Malfoyu! Zemsta na Malfoyu jest rzeczą głupią i niebezpieczną. Jak zresztą mogłoby ci się to udać, póki są z nim jego rozrośnięci towarzysze?
- Ale ucho mu nadgryzłam – odparła Siri z nieubłaganą logiką. W jej głosie brzmiała wyraźna satysfakcja.
- Owszem – prychnął Severus. – I teraz siedzisz tu z okładem na ramieniu i zawieszona. A w sprzyjających warunkach Goyle mógłby ci wyrwać rękę.
- Jak troll... – mruknęła Siri pod nosem.
- Nigdy nie popierałem przemocy fizycznej. Nade wszystko przedkładam metody psychologiczne, drogie dziecko – rzekł Snape kwaśno, podnosząc się z krzesła. – A przy okazji... Masz tygodniowy szlaban w pracowni Eliksirów. Może mycie probówek trochę cię uspokoi.
- U pana? Super, fajnie i cool! – wrzasnęła dziewczynka z zachwytem. – Dziękuję!
Snape oniemiał. Z kamienną twarzą, ale w stanie mentalnego paraliżu, wydostał się z Ambulatorium i dopiero na korytarzu zaczął głęboko oddychać. Potwornie chciało mu się palić. Z miną maniaka zaczął ssać dla uspokojenia wyciągnięty z kieszeni ołówek. Miał złe przeczucie, że tej małej uda się to, czego nie zdołał osiągnąć Czarny Lord, Wielka Trójca ani ładnych parę pokoleń smarkaczy – wykończy go psychicznie.
Zastanawiało go też coś innego. Oczywiście nic przerażającego nie było w widoku bachora znęcającego się nad talerzem budyniu. Cała sytuacja była wręcz komiczna. Severus sam nie wiedział w pierwszej chwili, co właściwie sprawiło, że zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż krzyża. Jednak czuł tępe ostrze złego wspomnienia gdzieś w okolicach serca. Lestrange... oczywiście, Lestrange’ów w Anglii można było liczyć w setki, a we Francji pewno w tysiące. Sirith Herma Lestrange z Fogbell nie miała nic wspólnego z TYMI Lestrange’ami. Nie mogła mieć! Nie mogła...? A jednak przez dwie koszmarne sekundy widział nałożoną na dziecinną buzię tej cholernej dziewuchy inną twarz – twarz dojrzałej kobiety, z identycznym wyrazem gniewu i szaleństwa. Już wiedział, kogo mu przypominała: blond wersję Bellatrix Lestrange, która od szesnastu lat odsiadywała wyrok w Azkabanie. Na szczęście prosta arytmetyka dawała oczywistą, logiczną i przynoszącą wielką ulgę odpowiedź – to NIE była jej córka.
W przeciwnym wypadku nie dawałby za życie Draco Malfoya nawet jednego knuta.
Niestety, Sirith musiała nadrobić wszystkie opuszczone tego dnia lekcje. Co sprawiło, że o dziesiątej wieczorem jeszcze siedziała w pokoju wspólnym, kończąc przepisywanie śmiertelnie nudnych notatek z historii magii. Slytheriński narybek zaczął rozpełzać się do swoich sypialni; nawet zacięta rozgrywka w Eksplodującego Durnia skończyła się przy wtórze potężnego ziewania, a wreszcie w długim salonie pozostała tylko Siri i rudowłosa dziewczyna z piątego roku, zawzięcie kująca materiały do SUMów. Siri zerkała na nią z mimowolnym szacunkiem. Alexa Toran była dziewczyną słusznej postury, jak na swój wiek. Grała w drużynie quidditcha na pozycji pałkarza, a jej zabójcze ciosy i cięty język sprawiały, że nawet klub wielbicieli Malfoya odnosił się do niej z niechętnym respektem. Jej przydomek - El Toro – był wielce znaczący. Tym większe było zdziwienie Sirith, kiedy usłyszała:
- Hej, mała... łap!
Zdążyła chwycić w powietrzu jakiś przedmiot i dopiero wtedy stwierdziła, że jest to batonik. El Toro spojrzała na nią życzliwie.
- Byłabyś niezłym szukającym. Masz refleks.
Na opakowaniu batonika była co prawda namalowana mrówka, lecz Alexa obgryzała identyczny smakołyk, więc Siri spróbowała swojego. Okazał się dość kwaśny.
- Chcesz coś ode mnie? – spytała. W życiu niczego nie było za darmo.
Toro wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się nieco kpiąco.
- Na razie nic. Ten dupek Malfoy od dawna działał mi na nerwy. Nie dość, że bufon, to jeszcze marny gracz. Wkupił się do drużyny siedmioma Nimbusami. Czasem się z Marcusem zastanawiamy, czy cena nie była jednak za niska. Trzyma się na miotle jak żaba na drucie.
Sirith prychnęła złośliwie, plując dokoła mrówkowymi okruszkami.
- W każdym razie jesteśmy pod wrażeniem – dodała Alexa, ruszając znacząco brwiami. – Do tej pory nikt mu jeszcze nie przylał, choć niejeden miał ochotę. Na przykład Weasleye...
- Nikt? – zdziwiła się Sirith.
- Nikt z uczniów – uściśliła dziewczyna, wyciągając się wygodnie na kanapie. – Bo była jeszcze sprawa ze starym Moodym... – Nagle wybuchnęła śmiechem i dłuższą chwilę nie mogła się uspokoić. – To było TAKIE PIĘKNE!
Zaintrygowana Siri nie odrywała oczu od starszej Ślizgonki. Prawdę mówiąc, czuła się wyróżniona, że jedna z „dużych” zwróciła na nią uwagę. El Toro to w końcu nie był byle kto, a tu jeszcze częstowała pierwszoroczną słodyczami i gawędziła przyjaźnie. El Toro też miała imidża, chociaż oczywiście nie tyle, co Sever.
- Jaki stary Moody? – przypomniała.
- No więc w zeszłym roku Obrony uczył nas Alastor Moody, Auror na emeryturze. Malfoy naraził mu się jakoś, nie widziałam początku, a każdy gadał potem co innego... w każdym razie jak przyszłam, to Moody bawił się w jo-jo białą fretką. Okropnie piszczała. Przyleciała McGonagall i wydarła się na niego, że męczy zwierzę. A potem się okazało, że to transmutowany Malfoy! Jak go odczarowali, to wyglądał ścierkowato i był na wpół uduszony.
- Cool – stwierdziła Sirith z zachwytem. Wrażliwa wyobraźnia natychmiast wyświetliła jej przed oczami opisaną scenę.
W tejże chwili na przeciwległej ścianie otworzył się portal wejściowy i stanął w nim Opiekun Domu.
- Lestrange, do łóżka – polecił sucho. – Już po dziesiątej. Toran, znalazłem dla ciebie tę książkę o Zaklęciach Modyfikacyjnych. Zrób jutro notatki. – Podał dziewczynie trzymany w ręku tom.
- Dziękuję, profesorze.
Czarne oczy Severusa znów skierowały się na zbierającą podręczniki Sirith.
- Jutro o czwartej, w sali Eliksirów – przypomniał i wyszedł.
- Co: o czwartej? – spytała Alexa z roztargnieniem, kartkując książkę i kierując się wolnym krokiem w stronę wejścia do dormitorium.
- Mam szlaban za Malfoya – wyjaśniła dziewczynka.
- Nie bój się, Sever tylko wygląda na zawsze wściekłego.
- Wiem – odparła.
Już w zaciszu sypialni, słuchając oddechów uśpionych sąsiadek, Sirith Lestrange wpatrywała się w ciemny baldachim nad swoim łóżkiem i wciąż na nowo wyobrażała sobie Malfoya, zamienionego we fretkę – podskakującego na końcu różdżki, jak futrzana zabawka na gumce. Zasłoniła sobie usta rękami, by nie parsknąć głośnym śmiechem. Ależ musiał być przestraszony i wściekły! Sirith przypomniała sobie, co mówił jej Sever o wężach w trawie, a w jej głowie zaczął układać się pewien plan. Ślizgoński.
Następnego ranka Severus Snape miał lekcję z pierwszym rokiem Gryffindor - Slytherin. Nic nowego: znowu niezdarne jedenastolatki o maślanych łapach i rozbieganych oczach, nie umiejący się skupić na najprostszym eliksirze. Na szczęście żadnego Longbottoma, chociaż destrukcyjne zdolności Amandy Lafferty osiągnęły niemal „longbottomowy” poziom. W ciągu zaledwie dwóch tygodni pobytu w Hogwarcie zniszczyła kociołek, wypaliła na wylot dziurę w blacie stołu i we własnym bucie, oraz zamieniła kolegę z tej samej ławki w świstaka, pomyliwszy inkantację nad eliksirem przeciwkaszlowym.
A Snape miał wyłowić z tego grzęzawiska przeciętności i miernoty lśniący diament talentu do delikatnej sztuki warzenia eliksirów. Severus westchnął skrycie. Od paru lat nie nastąpiło aż tak szczęśliwe wydarzenie. Po dwóch egzemplarzach Weasley & Weasley, nastąpiła dłuższa przerwa i pojawiła się ta Granger, ale Granger była najlepsza ze wszystkiego w sposób wręcz nieludzki, co trochę deprymowało Mistrza Eliksirów.
Nigdy nie zostawiał sali lekcyjnej otwartej – zbyt wiele było tam delikatnego sprzętu i kosztownych ingrediencji. Podczas gdy uczniowie wchodzili do środka, zauważył, że dzieje się coś nienormalnego. Dzieciaki chichotały skrycie, zasłaniały sobie usta dłońmi i szeptały nawzajem na ucho jakieś sekrety. Zwłaszcza gryfońska część była niespokojna. Coś się działo... Severus ukradkiem sprawdził, czy ma pozapinane wszystkie guziki przy szacie i czy w kącikach ust nie zostały mu ślady pasty do zębów. Na pozór wszystko było w porządku, ale irytujące uczucie pozostało.
Dopiero gdy sprawdzał listę obecności i doszedł do L, odruchowo spojrzał na miejsce Lestrange i zrozumiał... Kłopotliwa smarkula jak zwykle była rozchełstana, a pod szatą szkolną miała bawełnianą bluzę z wielkim, rzucającym się w oczy napisem: MALFOY TO... reszta niknęła za krawędzią stołu.
- Lestrange!!
- Tak, panie psorze? – Minę miała doskonale niewinną.
- Nazywanie starszego kolegi, a do tego prefekta „świnią”, nie należy do dobrego tonu!
Trzy czwarte klasy nie wytrzymało i zakwiczało z zachwytu.
- CISZA!! – ryknął Snape, cisza zaległa wręcz grobowa. – Lestrange, zdaje się, że rozmawialiśmy już na ten temat. Wstań!
Niemożliwy bachor podniósł się chętnie, z ironicznym u śmieszkiem, przyklejonym do twarzy. Snape odczytał resztę wyzywającego napisu na bluzie i powoli uniósł jedną brew.
MALFOY
TO
FRETKA
No, doprawdy... nie tego się spodziewał.
- Zapnij się! – warknął z irytacją. – To nie knajpa, tylko szkoła, więc masz wyglądać porządnie, a nie jak u... – w ostatniej chwili zdołał ugryźć się w język. Słowo „ulicznica” nie było odpowiednie dla jedenastoletnich uszu, choć mógłby przysiąc, że panna Lestrange znała wszystkie jego synonimy. – Masz wyglądać schludnie – dokończył z przymusem.
Posłusznie wykonała polecenie i lekcja dalej potoczyła się normalnym torem. Severus mógł odzyskać równowagę ducha podczas rutynowych czynności, czyli odejmowania punktów (Gryffindorowi) i terroryzowania uczniów. Nawet kolejną katastrofę („Gdyby Titanica nazwali Lafferty, zatonąłby dwa razy szybciej”) przyjął z pewną ulgą, jako rzecz nie wykraczającą poza normę.
Sirith pławiła się w blasku chwały aż do obiadu. Jak się okazało, Malfoy nie był lubiany nie tylko przez Gryfonów, czy pewną część Slytherinu. Do pierwszoklasistki podchodzili również Krukoni i Puchoni, by powiedzieć jej parę słów aprobaty, a niektórzy częstowali ją cukierkami. Sukces był pełny! Oczywiście, co życzliwsze osoby ostrzegały ją przed Klubem Uwielbiaczy Malfoya - blondas był tak wściekły, że niemal poróżowiał, ale Siri mało się tym przejmowała. Co mógłby jej zrobić? Co najwyżej również wymalować sobie na bladym czółku: Lestrange jest... czymś tam. Gdyby spróbował podnieść na nią rękę, miała jeszcze w zanadrzu opracowany perfekcyjnie numer „biedna sierotka”, który działał na wszystkie panie z Opieki. Wyrostek z piątego roku, bijący małą dziewczynkę, pogrążyłby się w oczach całej szkoły.
Okazało się jednak, że nie doceniła potomka rodziny Malfoyów. Kiedy szła do łazienki, drzwi pomieszczenia obok otworzyły się nagle (oba przybytki: męski i damski, sąsiadowały ze sobą), kątem oka dziewczynka zobaczyła jakiś ruch, a w następnej chwili ktoś zarzucił jej na głowę jakąś szmatę. Czyjeś ręce chwyciły ją i wciągnęły do środka, wylądowała na twardej podłodze, przygnieciona kolanami i rękami co najmniej paru osób.
- Dobra, rozbierajcie ją – usłyszała stłumiony przez szmatę głos. Zawyła w dzikim proteście, usiłując kopać. Bezskutecznie. Poczuła zimny dotyk metalu na skórze i usłyszała odgłos prucia.
- Ale decha – odezwał się ktoś i zarechotał paskudnie.
- Morda w kubeł, idioto! – syknął ktoś inny.
- To ostrzeżenie, gówniaro... może być gorzej.
Szybko było po wszystkim. Trzasnęły zamykane drzwi, oswobodzona dziewczynka zerwała z głowy zakurzony worek, kasłając. Drżała z zimna i oburzenia, siedząc na lodowatej posadzce męskiej toalety. Świnie!! Obleśne świnie!! Wokoło walały się strzępy jej bluzy, pociętej na paski tak cienkie, że nawet zaklęcie Reparo by tu nie pomogło. Na szczęście nie zniszczyli jej wierzchniej szaty. Siri włożyła ją szybko, pozbierała szczątki ubrania i czym prędzej uciekła z zakazanej strefy, zanim ktoś nadejdzie, zastając ją w tak poniżającej sytuacji. Najgorsze było to, że nawet nie mogła poskarżyć się nauczycielowi. Nie widziała żadnego z napastników i nawet nie rozpoznała ich głosów. Mogła co najwyżej przypuszczać, że był to sam Malfoy i jego kumple, oraz może ktoś z pomagierów niższej rangi, na przykład Blaise Zabini.
Natomiast pragnienie zemsty stwardniało w niej na cement. Odegra się na Malfoyu, choćby miała nawet wylecieć ze szkoły. Nie! Skarciła się natychmiast w myślach. Dlaczego miałaby wylecieć ona? Niech to ten mizerny gacek wyleci! Węże atakowały znienacka i wycofywały się na czas, tak mówił Sever. Była przecież „wężem Slytherina”, no nie? Zemści się i nie da się przy tym złapać. W jedenastoletnim umyśle doświadczonej mieszkanki Fogbell zaczęły obracać się liczne zębatki, kalkulujące wszelkie „za” i „przeciw” rozmaitych pomysłów.
Nadal była wściekła, kiedy o czwartej po południu zgłosiła się na odrabianie szlabanu. Pewnym zaskoczeniem był chudy, dość blady i bardzo rozczochrany chłopak, podpierający ścianę obok pracowni Eliksirów. No tak, słynny Harry Potter ze swoją słynną blizną. Sirith zdążyła się już o nim nasłuchać, chociaż nie miała okazji zobaczyć go z tak bliska. Właściwie wyglądał bardzo zwyczajnie – imidża ani za dwa knuty – i Siri poczuła się nieco rozczarowana. Gryfoni jak zwykle zadzierali nosa, opowiadając cuda-niewidy o swoim bohaterze. Ledwo zerknął na Sirith, natychmiast znów spuszczając nos na kwintę, jakby właśnie stał w kolejce po własną trumnę.
Niebawem nadszedł Mistrz Eliksirów, otworzył pracownię i zaprosił ich do środka, złośliwie parodiując gest odźwiernego w Banku Gringotta.
- Rozgośćcie się. Najbliższy czas spędzicie państwo bardzo... zajmująco.
Uuuuuuu...! No pewno. Sirith rozejrzała się po zapapranej klasie i z lekka sklęsła w sobie. Wszystkie stoły zachlapane były eliksirami, a największy bałagan koncentrował się w okolicy oddalonej od katedry profesorskiej – tam lepiła się również podłoga i część ściany. W mosiężnym zlewie piętrzyła się sterta byle jak wypłukanych kolb i probówek, czekających na umycie i ustawienie na stojakach.
- Lestrange, pan Potter powie ci, gdzie są odpowiednie przybory. Jest doskonale w tym zorientowany – rzekł szyderczo Snape, po czym usadowił się za biurkiem, rozkładając na nim zwoje pergaminów z esejami do sprawdzenia.
Potter westchnął.
- Zacznij od probówek – powiedział cicho do Siri. – Ja wezmę na siebie stoły.
Sirith pokiwała skwapliwie głową. Wziął gorszą część roboty, ale w końcu był od niej starszy i większy. Przez jakiś czas panowało milczenie, mącone tylko odgłosami szorowania i zmywania, skrzypieniem pióra, a od czasu do czasu zirytowanym prychaniem Snape’a, który widać trafiał na jakieś wyjątkowo bzdurne fragmenty wypracowań.
- Granger... – wymamrotał w pewnej chwili z obrzydzeniem, rozwijając dwumetrową rolkę pergaminu. – Ta piekielna dziewucha cierpi na słowotok.
Potterowi zadrgały ramiona, jakby z trudem ukrywał śmiech. W końcu Snape spojrzał na zegar i wstał, zbierając swoją papierkową robotę. Siri przez chwilę miała nadzieję, że zostaną zwolnieni z aresztu, ale okazała się ona płonna.
- Accio różdżki! – warknął profesor, po czym zręcznie schwycił oba magiczne przyrządy, które wyfrunęły z kieszeni właścicieli. – Kończcie tu, i żadnej magii...
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi zaklęciem Clausus. Potter wykrzywił się koszmarnie w tę stronę.
- Za co siedzisz? – spytała Siri ciekawie. Ci dwaj się najwyraźniej nie lubili.
- Wypadek na Eliksirach – rzekł chłopak zwięźle, wskazując rozwichrzoną głową na epicentrum nieładu pod ścianą. – A ty? Nie słyszałem jeszcze, żeby stary Snape dawał szlabany swoim.
- Daje – odparła Sirith. – Oberwałam, bo użarłam Malfoya.
Wydawało się, jakby Pottera wypełniło nadziemskie światło.
- Kurczę!! – krzyknął, wymachując szczotką. – To ty!? Ślizgonka, co pogryzła własnego prefekta! Nie chciało mi się wierzyć.
- Malfoy to świnia i debil – oznajmiła Siri z mocą, co zjednało jej jeszcze większą sympatię starszego chłopca.
Zaczęli rozmawiać całkiem zwyczajnie: o nauczycielach, szlabanach i Filchu, o tym, jak wyglądają ich pokoje wspólne (Potter raz jeden zajrzał do slytherińskiego salonu), a w końcu o buntowniczym haśle postponującym Malfoya. Sirith język się rozwiązał i nie wiedzieć kiedy zwierzyła się z zajścia w toalecie. Potter spojrzał na nią ze współczuciem.
- Masz szczęście, że cię nie pobili. Typowe dla Malfoya i reszty: atakuje od tyłu.
- No bo wy jesteście jak lwy i zawsze głośno ryczycie – oświadczyła dziewczynka, zgodnie ze świeżo nabytą wiedzą – a my jesteśmy jak węże. Atakujemy od tyłu i dlatego nie obrywamy.
- No to ty jesteś jakaś nietypowa – wyszczerzył się Potter.
- Chętnie też bym rozebrała tego świntucha! – Sirith zacisnęła pięści. – I puściłabym go całkiem goło przez Wielki Hall.
- Hehe... – powiedział Gryfon, uśmiechając się do tej wizji. – Są na pewno jakieś zaklęcia rozbierające, ale za to można wylecieć, zanim zdążysz powiedzieć „quidditch”.
Siri skończyła zmywać i zaczęła pomagać chłopcu w czyszczeniu ściany po wybuchu kotła.
- A jakieś klątwy, albo eliksiry? – zapytała, tknięta nagłą myślą.
- Eliksiry to chyba są na wszystko – odpowiedział Potter. – A jeśli taki istnieje, to wie o nim nasz ukochany Mistrz Eliksirów... albo Hermiona.
- Za mało jeszcze umiem – zmartwiła się Sirith. – Wiesz, ta szkoła koło Fogbell nie była wcale za dobra, no i jestem dopiero w pierwszej klasie.
- Pogadam z Hermioną – obiecał Potter. – Coś wymyśli. Jeśli to na Malfoya, to przyniesie ci przepis albo klątwę na złotym talerzu. Od czterech lat użeramy się z tym dupkiem.
Następnego dnia Sirith znów odrabiała szlaban. Pracownia nie wyglądała już tak rozpaczliwie, może dlatego, że jako ostatni mi...
Larpskendya