MORRIS DESMOND
( Przełożyli Tadeusz Bielicki, Jan Koniarek, Jerzy Prokopiuk )
Naga małpa to światowy besteseller. Od czasu pierwszego wydania książka ta miała mnóstwo wznowień. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków. Było o niej głośno w mediach. Komentowano ją nawet w specjalistycznych czasopismach naukowych. Autorowi, oczywiście, przyniosła fortunę.
Napisał ją brytyjski biolog. Ta popularna rozprawa o Naturze Ludzkiej jest próbą wyjaśnienia spraw ludzkich w kategoriach czysto zoologicznych. Zdaniem autora, nasze zachowania, obyczaje i instytucje dadzą się wytłumaczyć przy użyciu dokładnie tych samych pojęć, których zoolog używa do analizowania zachowań pawianów, psów, gęsi, jaszczurek. Zachowania ludzkie są oczywiście bogatsze i bardziej skomplikowane od zwierzęcych, ale właśnie tylko "bardziej", a nie "bez porównania bardziej". Taką "uzwierzęconą" wizję człowieka jako gatunku nie Morris zaprezentował jako pierwszy. Przeświecała ona w rozważaniach wielu antropologów i filozofów co najmniej od czasów Darwina. Lecz autorowi Nagiej małpy należy się tytuł pioniera o tyle, że on pierwszy wykorzystał techniki nowoczesnego marketingu do zaprezentowania owej filozofii. Ubrał ją w świetne opakowanie i potrafił sprzedać na wielkim rynku, masowemu odbiorcy.
Nie znaczy to wcale, że opakowanie jest zwodnicze, bo "towar" wewnątrz tandetny. Przeciwnie: Naga Małpa to książka nie tylko ogromnie interesująca, błyskotliwa i dowcipna, lecz także napisana z profesjonalnym znawstwem problemu, pełna niebanalnych pomysłów i prowokujących do myślenia obserwacji. Wzbudza też wątpliwości. Ale o tym za chwilę.
Desmond Morris bardzo trafnie przedstawia dominujące we współczesnej antropologii poglądy na pochodzenie i "biologiczny sens" wielu ważnych właściwości człowieka jako gatunku. Dotyczy to między innymi tezy o niejako podwójnej, "prymatowo-drapieżnej" naturze Homo sapiens. W skrócie można ją ująć następująco: Pod względem budowy anatomicznej, a także struktury genotypu, człowiek należy do rzędu prymatów, w ich obrębie zaś stoi szczególnie blisko afrykańskich małp człekokształtnych. Zarazem jednak człowiek jest (lub raczej był do niedawna) jedyną wśród prymatów "małpą drapieżną", uprawiającą systematycznie polowania na dużą zwierzynę, a nie wyłącznie zbieraczem roślinożercą. Archeologowie zaś twierdzą, że ów łowiecki tryb życia pojawił się w dziejach ludzkości bardzo dawno -był w pełni rozwinięty już u praludzi typu pitekantropa, kilkaset tysięcy lat temu, a zaczął raptownie zanikać dopiero wraz z wynalezieniem uprawy roślin i hodowli, to znaczy zaledwie od ośmiu do dziesięciu tysięcy lat temu. Otóż wielu badaczy jest zdania, że to właśnie fakt przejścia dalekich przodków człowieka od tradycyjnej dla prymatów roślinożerności do trybu życia wszystkożernego, drapieżcy polującego zespołowo -był owym "naciśnięciem guzika", który niejako wprawił w ruch całą lawinę zmian postępujących w kierunku uczłowieczenia. Jest to hipoteza płodna, bo za jej pomocą da się wyjaśnić genezę niektórych ważnych osobliwości gatunkowych człowieka, na przykład: utratę gęstego owłosienia ciała; wytworzenie się (nie znanej innym prymatom) instytucji stałego obozowiska; powstanie monogamicznej organizacji rodziny; ostry podział ról ekonomicznych między kobietą i mężczyzną; systematyczną obróbkę narzędzi kamiennych; rozwój nowego systemu sygnalizacji, czyli mowy symbolicznej.
Morris rozwija tę koncepcję z zapałem. Stara się pokazać, że wiele ludzkich zachowań to w rzeczywistości tylko przekształcone i wystylizowane przejawy tych zasadniczych popędów i sposobów reagowania, które są charakterystyczne dla małp. Natomiast te zachowania, w których człowiek zdecydowanie odbiegł od małp, są właśnie skutkiem "udrapieżnienia", to znaczy, nawarstwienia na stare "podłoże małpie" pewnych właściwości psychologicznych, cechujących zespołowo polujące ssaki drapieżne, zwłaszcza ssaki z rodziny psowatych. W rezultacie, w niektórych rodzajach zachowań pozostał człowiek typowym prymatem; w innych przeważyły u niego cechy ssaka-drapieżcy; a są też sytuacje, gdy obie te składowe ludzkiego dziedzictwa współwystępują w nas obok siebie, na zasadzie wymuszonego i niezbyt harmonijnego kompromisu.
Uzbrojony w taki klucz, usiłuje Morris otwierać po kolei rozmaite zamki, odkrywać "prawdziwą naturę" różnych ludzkich obyczajów, upodobań i instytucji. Pokazuje, że owe stare, zwierzęce strategie drzemią w nas do dziś, nawet w społecznościach miejsko-przemysłowych, i to na każdym kroku: w domu, w biurze, na ulicy, w sklepie, w samochodzie, w salonie, nawet u fryzjera. Są to obserwacje często przenikliwe, niekiedy zabawne, a zawsze warte namysłu. Przekonujące, a przy tym pyszne w lekturze, są wywody, w których autor ukazuje, jak zadziwiająco rozdęta jest u nas, ludzi, czysto erotyczna, nie prokreacyjna strona zachowań seksualnych, i jak ta charakterystycznie ludzka erotomania da się uzasadnić ewolucyjnie: jako dodatkowe, potężne wzmocnienie więzi łączących mężczyznę i kobietę w ramach rodziny elementarnej. Równie frapujący jest rozdział o wychowaniu potomstwa, a także o ludzkich zachowaniach agresywnych; w szczególności Morrisowska analiza instytucji wojny skłania do przemyśleń bardzo na serio.
A jednak przy lekturze tej fascynującej książki warto zachować czujność. Przenika ją bowiem postawa besserwissera: problemy na ogół nie mają tajemnic, fakty należy interpretować właśnie tak, a nie inaczej, wyjaśnienia alternatywne są z reguły dyskwalifikowane jako naiwne lub bzdurne. Oczywiście, popularyzując sprawy skomplikowane, nie mógł autor nie upraszczać. Ale płynne bywają granice między uproszczeniem i prostactwem. Przykład: zaprezentowane w rozdziale "Walka" fantastyczne spekulacje na temat genezy religii i wiary w bóstwo, które to instytucje wywodzi Morris z naszej rzekomo odziedziczonej wprost po małpich przodkach tęsknoty do podporządkowania się "potężnemu tyranowi", przywódcy stada. Tu właśnie poniosło autora już poza granicę dopuszczalnych uproszczeń. Po pierwsze, niewątpliwe ślady praktyk magiczno-religijnych, mianowicie obrzędowe pochówki zmarłych, pojawiają się dopiero u wczesnych neandertalczyków, około stu pięćdziesięciu tysięcy lat temu, a zatem ładne parę milionów lat po (hipotetycznej zresztą) epoce małpiego tyrana-przywódcy. Po drugie, pojawienie się tych praktyk można bardziej przekonująco przypisać całkiem innym psychologicznym potrzebom: potrzebie uporania się z perspektywą kresu własnej, jednostkowej egzystencji, czyli uporania się ze świadomością śmierci -ten zaś problem stanąć mógł przed praczłowiekiem dopiero na znacznie bardziej zaawansowanym (niż małpi) poziomie autorefleksji. Po trzecie wreszcie -człowiek, wraz ze wszystkimi osobliwościami swego umysłu, formował się przez setki tysięcy lat w zbieracko-łowieckim ustroju społecznym; to zaś były społeczeństwa zdecydowanie egalitarystyczne, uprawiające gospodarkę komunistyczną i zupełnie pozbawione nie tylko instytucji przywódcy-tyrana, lecz jakiejkolwiek w ogóle struktury hierarchicznej: nie znały żadnych nierówności uprawnień lub przywilejów! Nawiasem mówiąc, z tego samego względu za naciągane trzeba też uznać wszelkie analogie między hierarchiczną strukturą stada szympansów lub pawianów a zjawiskiem rozwarstwienia społecznego (np. hierarchiami zawodowymi) w ludzkich społeczeństwach historycznych. Są to rodzaje hierarchii kompletnie różnego pochodzenia, i między tą pierwszą i tą drugą nie ma żadnej ciągłości ewolucyjnej.
Ale -można też podjąć z Morrisem spór bardziej zasadniczy. Dotyczy on sprawy wielkiej wagi. W przedmowie możemy ją tylko zasygnalizować.
"Zwierzęca" koncepcja człowieka znalazła swe, bodaj ostateczne, ukoronowanie wraz z powstaniem, w latach siedemdziesiątych, tak zwanej socjobiologii. Jej fundamentem jest teza następująca: Wszystkie bez wyjątku gatunki zwierzęce wyposażyła ewolucja we wrodzone skłonności do takich, i tylko takich, sposobów zachowań, które wzmagają szanse osobnika na wprowadzenie do następnego pokolenia możliwie wielu własnych (tego osobnika) genów, Otóż taki sukces w mnożeniu moich genów mogę osiągnąć trojako: najpierw dbając o własne przeżycie przynajmniej do schyłku wieku rozrodczego, czyli starając się uniknąć przedwczesnej śmierci; następnie, zabiegając o jak najskuteczniejsze wykorzystanie okresu rozrodczego, po to by płodzić potomstwo i doprowadzić je do wieku dojrzałości; a także, dbając o pomyślność moich krewnych, zwłaszcza krewnych bliskiego stopnia, bo to wszak krewniacy właśnie (z definicji) noszą w sobie niektóre kopie moich genów. Zasada powyższa -nazwijmy ją tu skrótowo "zasadą EG", od terminu "Egoizm Genów" -jest, zdaniem socjobiologów, uniwersalna i obowiązywać ma również człowieka.
I rzeczywiście: mnóstwo ludzkich postaw i zachowań da się bez trudu zinterpretować jako posłuszeństwo temu właśnie potężnemu nakazowi. Jeśli, na przykład, angażuję się we współpracę z kimś albo w walkę konkurencyjną w zawodzie, albo w zaloty, albo w obronę przed napadem, albo w dbałość o własne zdrowie, albo w opiekę nad potomstwem, albo gdy decyduję się na kradzież lub oszustwo, a także gdy przedkładam interes moich krewniaków ponad interes obcych, nie będących krewnymi -nietrudno wykazać, że każde z takich działań ma na celu powodzenie moje lub mego rodu, a zatem, w ostatecznym rachunku, rozmnożenie mego genotypu, jego "zasianie" w następnym pokoleniu.
I tu właśnie dochodzimy nagłe do progu pewnej tajemnicy. Bo już odrobina namysłu pozwala dostrzec, że człowiek -choć, jak inne gatunki, przymuszany przez swą zwierzęcą naturę do słuchania "zasady EG" -jest zarazem wyposażony w przedziwną zdolność do jej gwałcenia, w zdolność do podejmowania działań, które w świetle tej zasady są bezsensowne lub zgoła z nią sprzeczne.
Do takich zachowań należy na przykład wszelkie świadczenie pomocy -z mniejszym lub większym uszczerbkiem dla własnych interesów -człowiekowi obcemu, i bez liczenia na rewanż. Przykładem klasycznym jest anonimowo i skrycie dana jałmużna; albo przysłowiowe skoczenie do rzeki dla ratowania (nieznajomego) tonącego. To właśnie taki, kompletnie nieopłacalny w świetle "zasady EG", bezinteresowny altruizm nakazują jednomyślnie wszystkie kodeksy moralne; on jest istotą takich pojęć, jak dobroć, uczynność, ofiarność, poświęcenie, miłość bliźniego. A zapisano te nakazy w wielu księgach, które wszak znaczna większość członków gatunku "nagich małp" uznaje za czcigodne i święte.
Specyficznie ludzka jest także zdolność do wstrzymywania się od niektórych działań potencjalnie korzystnych, na przykład od kradzieży, oszustwa, kłamstwa, promiskuityzmu. Jest to sfera moralnych zakazów, w odróżnieniu od altruizmu, będącego przedmiotem moralnych nakazów lub zaleceń. I znów mamy tu do czynienia z ucieczką od "zasady EG". Kradzież mogłaby w wielu sytuacjach być znakomitą strategią dbania o własne interesy; promiskuityzm, zwłaszcza uprawiany "dyskretnie", jest potencjalnie świetną strategią rozrodczą dla mężczyzny.
I wreszcie specyficznie ludzkie są też zachowania, które nazwać można samo agresją: asceza, dobrowolna bezdzietność, celibat, praktyki anty zdrowotne, samobójstwo. Sprzeczność z "zasadą EG" jest w każdym z tych przypadków oczywista.
I cokolwiek by na ten temat mówili cynicy, jest po prostu faktem, że we wszystkie te trzy kategorie zachowań, czyli w bezinteresowny altruizm, hamowanie moralne i samo agresję, ludzie rzeczywiście angażować się potrafią -choć nie wszyscy, nie zawsze i nie w jednakowym stopniu. Jednak w przykłady ludzkiej zdolności do odmawiania posłuchu "zasadzie EG" obfitują wszystkie epoki i wszystkie ludzkie społeczeństwa.
Zwróćmy na koniec uwagę, że owe rozważania wyrastające z socjobiologicznej teorii zachowań pozwalają też ujrzeć w nowej perspektywie pewną starą koncepcję, zawartą w wielu religiach i systemach filozoficznych, wedle której człowiek jest z natury swej istotą dwoistą, niejako utkaną z dwu różnych materiałów. Idea ta wyrażana była rozmaicie, na przykład jako przeciwstawienie Ciało -Dusza; Pierwiastek Zwierzęcy -Pierwiastek Boski; Zło -Dobro; Porządek Naturalny -Porządek Moralny; Natura -Kultura; Namiętności -Rozum; Pokusy -Sumienie; Egoizm -Altruizm; Id -Superego. Nie miałoby sensu twierdzić, że wszystkie te dychotomie mają identyczną lub choćby bliską sobie treść. A jednak można, jak się wydaje, doszukać się w nich pewnego wspólnego mianownika. Jest nim myśl, że w strukturze jednostki ludzkiej widoczna jest jakaś dwoistość, dwubiegunowość, i że dwa elementy tworzące ową dwubiegunowość są wzajemnie antagonistyczne, przeciwstawne sobie raczej niż harmonijnie zgodne. Otóż socjobiologiczna interpretacja zachowań ludzkich prowadzi w efekcie do podobnej, dualistycznej, wewnętrznie "rozdartej" wizji człowieka. Ukazuje jednostkę ludzką jako pole nieustannych zmagań między dwiema przeciwstawnymi siłami: między zaprogramowaniem biologicznym, popychającym jednostkę wyłącznie w kierunku posłuszeństwa zasadzie "Egoizmu Genów", a zaprogramowaniem kulturowym, dyktowanym na przykład przez normy moralne, które często skłaniają do podjęcia działań przeciwnych. A gdzieś na styku owych dwu zaprogramowań leży zagadkowa strefa "ziemi niczyjej": strefa indywidualnej wolności wyboru.
W wizji człowieka jako gatunku, zaprezentowanej przez Desmonda Morrisa, cała ta perspektywa jest prawie nieobecna. I dlatego wizja owa wydaje mi się ułomna. Ułomna wcale nie dlatego, że fałszywa, lecz dlatego, że połowiczna, niekompletna.
Tadeusz Bielicki, luty 1997
WSTĘP DO TRYLOGII
Naga małpa została wydana po raz pierwszy w 1967 roku. Jej treść wydawała mi się dość oczywista, lecz u wielu ludzi wywołała prawdziwy szok.
Czytelników tych wytrąciło z równowagi parę spraw. Po pierwsze, napisałem studium człowieka, traktując go jako jeszcze jeden gatunek zwierząt. Będąc z wykształcenia zoologiem, poświęciłem dwadzieścia lat na badanie sposobu zachowań bardzo różnorodnych stworzeń, od ryb po gady i od ptaków po ssaki. Moje prace naukowe omawiały szeroką gamę zagadnień, od zalotów ryb czy obyczajów ptaków w okresie godowym, po gromadzenie zapasów żywności przez ssaki. Przeczytała je garstka specjalistów, wśród których nie wzbudziły większych kontrowersji. Kiedy zacząłem pisać dla szerszej publiczności o wężach, małpach i niedźwiadkach panda, również nie wywołałem burzy. Moje książki przyjmowało z aprobatą niewielkie grono zainteresowanych tą tematyką czytelników. Lecz gdy zaprezentowałem podobny opis niezwykłego, nieowłosionego przedstawiciela naczelnych, sytuacja uległa raptownej zmianie.
Nagłe każde napisane przeze mnie słowo stało się przedmiotem zażartej dyskusji. Zorientowałem się, że ludzkie zwierzę nadal nie może pogodzić się z biologicznością swej natury.
Wyznam, że zdumieniem napawał mnie fakt, iż stałem się jednym z ostatnich obrońców Darwina. Uznałem, że po stu latach postępu naukowego, kiedy to odkrywano kolejne skamieliny przodków człowieka, większość ludzi gotowa jest już do zaakceptowania faktu, że stanowią integralną część ewolucji naczelnych. Sądziłem, że moi czytelnicy przyjrzą się swym zwierzęcym cechom i wyciągną z tego naukę. Taki był cel mojej książki, lecz niebawem okazało się, że czekają mnie poważniejsze zmagania.
W niektórych częściach świata Naga małpa została zakazana przez Kościół, a nielegalne egzemplarze konfiskowano i palono. Nierzadko szydzono z koncepcji ewolucji człowieka, a książkę uznano za marny żart w okropnym guście. Zasypywano mnie traktatami religijnymi, które radziły mi, bym naprostował swoje ścieżki.
"The Chicago Tribune" oddała na przemiał cały nakład magazynu, gdyż właściciele poczuli się urażeni recenzją mojej książki, zamieszczoną na jego łamach. Co ich tak dotknęło? Otóż w inkryminowanej recenzji znalazło się słowo "penis".
Kolejną wadę książki stanowiła, jak się wydaje, uczciwość seksualna. Ta sama gazeta podawała nie kończące się opisy przemocy i mordów, często pojawiało się słowo "broń". Zadziwiające, że bez problemów wzmiankowali narzędzie przynoszące śmierć, lecz wzdragali się przed wymienieniem narządu przynoszącego życie. Zamieniając rybki i ptaszki na kobiety i mężczyzn odkryłem śpiącego olbrzyma, ucieleśniającego ludzkie przesądy.
Prócz naruszania religijnych i seksualnych tabu zostałem też oskarżony o "zezwierzęcanie człowieka", dowodziłem bowiem, że gatunkiem ludzkim powodują potężne wrodzone popędy. Stoi to w sprzeczności z modnymi teoriami psychologicznymi, które głoszą, że wszystko, co czynimy, determinowane jest przez naukę i wychowanie.
Przypisywano mi wysuwanie niebezpiecznej tezy, iż ludzkość tkwi w sidłach brutalnych zwierzęcych instynktów, od których nie ma ucieczki. Jest to kolejna błędna interpretacja moich słów. Twierdzę, iż człowiekiem kierują wrodzone "odruchy zwierzęce", lecz nie wynika z tego, bym przypisywał ludzkości "zezwierzęcenie" w ujemnym znaczeniu tego słowa. Rzut oka na tytuły rozd7lałów tej książki pozwala zauważyć, że wrodzone wzorce, na jakie się powołuję, obejmują takie cechy jak potężny pęd do łączenia się w kochające pary, troska o potomstwo, poszukiwanie urozmaiconego sposobu odżywiania się, dbanie o czystość, rozwiązywanie sporów raczej przez publiczne przedstawienie ich i zachowania rytualne niż drogą rozlewu krwi, a nade wszystko chęć do zabawy, ciekawość i pomysłowość. T o są nasze główne "zwierzęce popędy", gdy patrzymy na ludzkość z punktu widzenia zoologii. Twierdzenie, iż człowiek, przejawiając te instynkty, staje się bestialski lub brutalny, to z zamierzenia fałszywa wykładnia mego spojrzenia na naturę ludzką.
Dochodzi do tego również nieporozumienie polityczne. Przyjęto bowiem błędne założenie, iż moje ujęcie natury ludzkiej skazuje ją na jakiś pierwotny status quo. Dla krańcowych odłamów sceny politycznej jest to teza, wołająca o pomstę do nieba. Ich zdaniem, ludzkie zwierzę musi być całkowicie uległe, zdolne do poddania się każdemu reżimowi, jaki mu się tylko narzuci. Myśl, że w głębi swej natury każda ludzka istota może kierować się zespołem przesłanek genetycznych, odziedziczonych po rodzicach, jest dla politycznych tyranów odrażająca, oznacza bowiem, że owi przywódcy zawsze będą natykać się na głęboko zakorzeniony opór względem swych radykalnych koncepcji społecznych. A to, jak uczy historia, zdarza się ciągle na nowo. Tyrańskie rządy powstają, lecz także upadają. Koniec końców zawsze triumfuje życzliwość ludzkiej natury, nastawionej na współdziałanie.
Pozostają wreszcie ci oponenci, którzy uważali, że nazwanie człowieka "nagą małpą" jest obraźliwe i pesymistyczne. Nie ma to nic wspólnego z prawdą. Posłużyłem się tym tytułem wyłącznie dla podkreślenia, że próbuję naszkicować portret naszego gatunku z zoologicznego punktu widzenia. Skoro rozpatrujemy człowieka na tle innych naczelnych, mamy pełne prawo określić go mianem "nagiej małpy". Twierdząc, że jest to termin obraźliwy, obrażamy zwierzęta. Natomiast pogląd, że snuję tym samym wizję pesymistyczną, świadczy o tym, iż nie potrafimy docenić zawrotnej kariery, jaką zrobił tak skromnie pomyślany ssak.
Gdy w 1986 roku ukazało się ilustrowane wydanie Nagiej małpy, poproszono mnie o uaktualnienie tekstu. Uznałem, że należy wprowadzić tylko jedną poprawkę. Musiałem zmienić 3 na 4. Gdy książkę tę opublikowano po raz pierwszy, w 1967 roku, ludność świata liczyła 3 miliardy. W latach, które upłynęły między oboma wydaniami, wzrosła do 4 miliardów. Gdy piszę te słowa w 1994 roku, wynosi już dobrze ponad 5 miliardów. Do roku 2000 liczebność jej zwiększy się do 6 miliardów.
Wpływ tego olbrzymiego skoku ludnościowego na jakość ludzkiego życia jest powodem mojej głębokiej troski. Podczas milionów lat naszej ewolucji nieliczna ludność żyła w małych plemionach. To życie plemienne ukształtowało nas, lecz nie przygotowało do bytowania we współczesnych metropoliach. Jak "małpa plemienna" radzi sobie jako "małpa miejska"?
Zagadnienie to stało się tematem dalszego ciągu Nagiej małpy. Często słyszałem pogląd, iż "miasto to betonowa dżungla", lecz uważam go za fałszywy. Badałem dżungle i wiem, że różnią się od wielkich miast. Dżungle nie są przeludnione. Stanowią organizm, zmieniający się bardzo powoli. Miasta rozkwitają niemal w ciągu jednej nocy. W kategoriach biologicznych Rzym istotnie zbudowano "od razu".
Gdy, jako zoolog, badałem zachowanie się mieszkańców wielkich miast, coś mi oni przypominali. Ludzie ci, ścieśnieni w przeludnionych pomieszczeniach, przywodzili na myśl nie tyle dziką zwierzynę w dżungli, co zwierzęta uwięzione w zoo. Doszedłem do wniosku, że miasto to nie betonowa dżungla, lecz ludzkie zoo i taki dałem tytuł drugiemu tomowi trylogii Naga małpa.
W Ludzkim zoo przyjrzałem się bliżej agresywnym, seksualnym i rodzicielskim zachowaniom naszego gatunku w warunkach stresu i presji miejskiego życia. Co dzieje się, gdy plemię przechodzi w superplemię? Kiedy pozycja społeczna zmienia się w superpozycję? Co dzieje się z naszą seksualnością, opartą na rodzinie, gdy każdy osobnik otoczony jest tysiącami obcych?
Skoro życie w miastach pełne jest napięć, dlaczego ludzie masowo do nich ciągną? Odpowiedź na to pytanie stanowi przyjemny element skądinąd dość przygnębiającego obrazu. Miasto bowiem, mimo wszelkich jego niedogodności, działa niczym gigantyczny ośrodek pobudzający, w którym kwitnie i rozwija się nasza niewyczerpana pomysłowość.
Na zakończenie trylogii, w tomie zatytułowanym Zachowania intymne, zajmuję się związkami osobistymi w tym nowym środowisku. Jak nasza silnie seksualna i czuła natura reaguje na współczesne życie? Co straciliśmy, a co zyskaliśmy w stosunkach intymnych?
Pod wieloma względami pozostaliśmy zdumiewająco wierni naszym biologicznym początkom. Nasze zaprogramowanie genetyczne okazało się elastyczne, lecz oporne na poważniejsze zmiany. Gdy nie możemy utrzymywać bezpośrednich związków miłosnych, pomysłowość podsuwa nam alternatywne rozwiązania, pozwalające nam przetrwać. Nasza inwencja jako gatunku pozwala nam korzystać z technicznych udogodnień i podniet współczesnego życia przy jednoczesnym podporządkowaniu się pierwotnym imperatywom.
W tym tkwi tajemnica naszego niezwykłego sukcesu, a jeśli szczęście nam dopisze, nasza inteligencja pozwoli nam dalej stąpać po coraz ryzykowniejszej linie ewolucji. Mylą się ci, którzy mają wizję zrujnowanego i zatrutego świata przyszłości. Oglądają wiadomości, wzdragając się przed złem, które ludzkość może sobie wyrządzić i pomnażając je tysiąckrotnie tworzą ponury scenariusz. Zapominają jednak o dwóch rzeczach. Po pierwsze, agencje informują głównie o złych rzeczach, lecz na każdy akt przemocy czy zniszczenia przypada milion odruchów spokojnej życzliwości. W istocie, jesteśmy gatunkiem zdumiewająco spokojnym, biorąc pod uwagę liczbę ludności, tyle że rozpowszechnione, spokojne zachowania nie trafiają na pierwsze strony gazet.
Po drugie, wyobrażając sobie przyszłość, pesymiści zazwyczaj nie biorą pod uwagę możliwości powstania nowych, rewolucyjnych wynalazków. Każde pokolenie było świadkiem zadziwiającego postępu technicznego i nie ma powodu przypuszczać, że nagle ulegnie on zatrzymaniu. Przeciwnie, prawie na pewno gwałtownie się zwiększy. Nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko, co tylko sobie wyobrazimy, prędzej czy później będziemy w stanie zrealizować. Lecz i wówczas, gdy komputery dużej mocy wydadzą się nam równie prymitywne co gliniane tabliczki, dalej będziemy "nagimi małpami", składającymi się z ciała i krwi. A nawet jeśli w nieubłaganym dążeniu do postępu zniszczymy wszystkich naszych bliskich zwierzęcych krewnych, pozostaniemy istotami biologicznymi, podlegającymi prawom biologii.
A zatem moje przesłanie pozostaje niezmienne: jesteśmy członkami najbardziej niezwykłe go gatunku, jaki kiedykolwiek pojawił się na ziemi. Warto, byśmy zrozumieli naszą zwierzęcą naturę i zaakceptowali ją.
DESMOND MORRIS
Oksford, 1994
WSTĘP
Na świecie żyją sto dziewięćdziesiąt trzy gatunki małp. Z nich sto dziewięćdziesiąt dwa to gatunki owłosione. Wyjątek stanowi naga małpa, która sama nadała sobie nazwę Homo sapiens. Ten niezwykły i nader udany gatunek poświęca mnóstwo czasu na analizowanie wzniosłych pobudek swego postępowania, jednocześnie starannie ignorując pobudki podstawowe. Naga małpa szczyci się tym, że ma największy mózg wśród wszystkich prymatów, ale stara się ukryć fakt, że jest również obdarzona największym penisem, i woli, wbrew prawdzie, przyznawać ten zaszczyt potężnemu gorylowi. Istoty tego gatunku są nadzwyczaj hałaśliwe, obdarzone wnikliwym i badawczym umysłem, toteż najwyższy już chyba czas, by zbadać podstawy ich zachowania się.
Ponieważ jestem zoologiem, a naga małpa jest zwierzęciem, przeto nic nie chroni jej przed ostrzem mojego pióra; nie chcę dłużej uchylać się od "zapolowania" na nią, pod pozorem, że niektóre schematy jej zachowania się są zbyt skomplikowane i sugestywne. Usprawiedliwia mnie to, że Homo sapiens, choć stał się istotą wielce uczoną, pozostał przecież nagą małpą; choć przyswoił sobie nowe, wzniosłe pobudki postępowania, to jednak nie utracił żadnej z pobudek starych i przyziemnych. Często wprawia go to w zakłopotanie, ale trzeba pamiętać, że dawne odruchy tkwią w nim od milionów lat, natomiast nowe w najlepszym razie tylko od kilku tysięcy -i nie ma nadziei, by prędko wyzbył się genetycznej spuścizny całej swej minionej ewolucji. Byłby zwierzęciem o wiele mniej udręczonym i o wiele doskonalszym, gdyby tylko potrafił tej prawdzie spojrzeć śmiało w oczy. I, być może, w tym właśnie zoolog może mu przyjść z pomocą.
Jedną z najdziwniejszych cech dawniejszych studiów poświęconych zachowaniu się nagiej małpy było to, że prawie zawsze pomijały one zjawiska pospolite. Aby poznać prawdę o naszej naturze, antropologowie udawali się do wszelkich możliwych -i najbardziej nieprawdopodobnych - zakątków świata, docierając do odległych oaz, gdzie zachowały się niedobitki nietypowych kultur, do których los się nie uśmiechnął. Potem wracali, przywożąc wstrząsające informacje o groteskowych obyczajach małżeńskich, dziwnych systemach pokrewieństwa lub osobliwych rytuałach zbadanych plemion, i korzystali z tego materiału tak, jak gdyby miał on zasadnicze znaczenie dla wyjaśnienia zachowania się naszego gatunku jako całości. Praca, jakiej dokonali ci badacze, była ogromnie interesująca i niezwykle cenna, gdyż pokazała, co się może zdarzyć, jeśli grupa nagich małp zboczy w ślepą uliczkę rozwoju kulturowego, i na ile wzorce naszego zachowania się mogą odbiec od normy, nie doprowadzając do całkowitego upadku społecznego. Natomiast nie dała nam nic, jeśli chodzi o poznanie typowego zachowania się typowych nagich małp. Wiedzę tę możemy uzyskać tylko wtedy, kiedy zbadamy wzorce zachowań wspólne dla wszystkich zwykłych, udanych uczestników wielkich kultur -reprezentantów głównego nurtu, którzy razem wzięci stanowią ogromną większość ludzkości. Z biologicznego punktu widzenia jest to jedyne zdrowe podejście. Polemizując z nim, antropolog starej daty wysunąłby argument, że grupy plemienne dysponujące prymitywną technologią są bliższe istoty człowieczeństwa niż przedstawiciele rozwiniętych cywilizacji. Otóż ośmielam się twierdzić, że tak nie jest. Żyjące dziś prymitywne grupy plemienne nie są pierwotne, lecz zdziwaczałe. Prawdziwie pierwotnych plemion nie ma od tysięcy lat. Naga małpa jest z natury gatunkiem pioniera, toteż każde społeczeństwo, które pozostało w tyle, w pewnym sensie zawiodło, "zeszło na manowce". Musiało mu się coś przydarzyć, co zatrzymało je w rozwoju, coś, co sparaliżowało naturalne tendencje gatunku do badania i ujarzmiania otaczającego świata. Możliwe, że to te właśnie cechy, które dawniejsi antropologowie studiowali w prymitywnych grupach plemiennych, stały się przeszkodą w ich rozwoju. Dlatego też niebezpiecznie jest przyjmować te informacje za podstawę ogólnego schematu naszego zachowania się jako gatunku.
W przeciwieństwie do antropologów i etnografów, psychiatrzy i psychoanalitycy siedzieli w domu i skoncentrowali się na klinicznych badaniach przedstawicieli głównego nurtu rozwojowego ludzkości. Znakomita część materiału zebranego przez nich wcześniej, oparta na nie tak wątłych danych jak te, którymi operują antropologowie, posiada jednak również pewne niefortunne obciążenia. Ludzie, na podstawie badania których psychiatrzy i psychoanalitycy wysnuli swe wnioski, musieli -mimo przynależności do głównego nurtu rozwojowego -z konieczności odbiegać pod pewnymi względami od normy. Gdyby byli jednostkami zdrowymi, którym się w życiu powiodło, a zatem typowymi, to nie szukaliby pomocy psychiatrycznej i nie wnosili swego wkładu do zasobu informacji zgromadzonych przez psychiatrów. Rzecz jasna, nie chcę pomniejszać wartości tych badań. Umożliwiły nam one rzecz ogromnie ważną, a mianowicie poznanie, w jaki sposób wzorce naszych zachowań mogą ulec załamaniu. Mimo to sądzę, że jeśli podejmujemy próbę przedyskutowania podstawowej biologicznej natury naszego gatunku jako całości, to postąpilibyśmy nierozważnie, gdybyśmy położyli zbyt wielki nacisk na znaczenie wyników badań dawniejszej antropologii i psychiatrii.
(powinienem jednak dodać, że zarówno w antropologii, jak i w psychiatrii sytuacja zmienia się szybko. Wielu nowoczesnych badaczy, reprezentujących obie te dziedziny, widzi ograniczenia dawniejszych badań i w coraz większym stopniu interesuje się typowymi, zdrowymi jednostkami. Jeden z nich dał temu ostatnio wyraz w następujących słowach: "Postawiliśmy całą sprawę na głowie. Do tej pory zajmowaliśmy się ludźmi nienormalnymi, a dopiero teraz -trochę poniewczasie -zaczynamy koncentrować się na ludziach normalnych").
Na zespół danych, które przytaczam, by poprzeć stanowisko, jakie prezentuję w niniejszej książce, składa się: po pierwsze -wiedza o naszej przeszłości, uzyskana dzięki badaniom paleontologów nad kopalnymi szczątkami naszych praprzodków, po drugie -wiedza o zachowaniu się zwierząt, którą zawdzięczamy szczegółowym obserwacjom przeprowadzonym przez etologów porównawczych na szerokim wachlarzu gatunków zwierzęcych, a w szczególności na naszych najbliższych krewnych -małpach człekokształtnych i zwierzokształtnych, oraz po trzecie -wiedza, którą można po prostu uzyskać dzięki bezpośredniej obserwacji najbardziej podstawowych i szeroko występujących wzorców zachowania się, jakie cechują udanych reprezentantów wielkich współczesnych kultur głównego nurtu rozwojowego nagiej małpy.
Zbadanie podstaw zachowania się nagiej małpy jest zadaniem tak ogromnym, że wymaga daleko posuniętego uproszczenia. A uprościć je można, pomijając przede wszystkim całe bogactwo faktów związanych z właściwą nagiej małpie zdolnością do werbalizacji i z wytworzoną przez nią technologią, skupiając natomiast uwagę wyłącznie na tych aspektach naszego życia, które mają oczywiste odpowiedniki w życiu innych gatunków: na takich czynnościach, jak odżywianie się, zaloty, spanie, walka, parzenie się i troska o potomstwo. Jak reaguje naga małpa, kiedy staje wobec tych podstawowych problemów? Jak przedstawiają się jej reakcje w porównaniu z reakcjami innych małp? Pod jakimi względami jest ona gatunkiem wyjątkowym i w jakim związku pozostaje ta wyjątkowość ze specyficzną drogą jej ewolucji?
Zdaję sobie sprawę, że zajmując się tymi problemami, mogę wielu ludzi dotknąć. Jedni nie będą chcieli zastanawiać się nad zwierzęcym aspektem swej osobowości, uważając, że poniżam nasz gatunek, rozpatrując go wyłącznie w kategoriach zoologicznych. Ludzi tych mogę tylko zapewnić, że nie leży to wcale w moich zamiarach. Innych rozgniewa ingerencja zoologa w ich specjalistyczne dziedziny. Sądzę jednak, że proponowany tu sposób patrzenia może mieć wielką wartość i, niezależnie od swych słabych stron, może rzucić nowe (i pod pewnymi względami nieoczekiwane) światło na skomplikowaną naturę naszego niezwykłego gatunku.
1. GENEZA
Na jednej z klatek w pewnym zoo widnieje tabliczka z napisem: "Zwierzę do niedawna nie znane nauce". Wewnątrz klatki znajduje się mała wiewiórka. Ma ona czarne stopy i pochodzi z Afryki. Na kontynencie tym nie spotkano uprzednio wiewiórki o czarnych stopach. Nic o niej nie wiemy, toteż nie ma ona jeszcze nazwy.
Odkrycie takiej wiewiórki stawia zoologa przed szeregiem problemów. Co w sposobie jej życia ukształtowało ją w specyficzny sposób? Czym różni się ona od trzystu sześćdziesięciu sześciu innych, znanych już i opisanych, żyjących dziś gatunków wiewiórek? W pewnym momencie ewolucji grupy wiewiórek przodkowie tego zwierzęcia musieli w jakiś sposób oderwać się od reszty rodziny i dać początek niezależnej populacji. Co w ich środowisku umożliwiło wyodrębnienie się tej nowej formy życia? Początki nowego gatunku musiały być skromne: można przypuszczać, że grupa wiewiórek, żyjących na jakimś obszarze uległa nieznacznej zmianie, wskutek czego lepiej przystosowała się do panujących tam konkretnych warunków. Ale w tym stadium wiewiórki te były jeszcze w stanie krzyżować się ze swymi bliskimi krewniakami. Nowa forma miała w tym konkretnym rejonie nieznaczną przewagę nad innymi formami, nie była jednak niczym więcej jak tylko odmianą dawnego gatunku i w każdej chwili mogła zostać ponownie pochłonięta przez jego główny nurt rozwojowy.
Jeśli z biegiem czasu nowa odmiana wiewiórek dostosowywała się coraz lepiej do swego konkretnego środowiska, to w końcu musiała nadejść taka chwila, kiedy okazało się, że ze względu na ochronę przed możliwym "skażeniem" korzystne będzie odizolowanie się od swych sąsiadów. W tym stadium społeczne i seksualne zachowanie się nowej odmiany niewątpliwie uległo szczególnym modyfikacjom, czyniąc krzyżowanie się z innymi gatunkami wiewiórek rzeczą mało prawdopodobną, a w końcu niemożliwą. Zrazu mogła się zmienić ich budowa, umożliwiając im sprawniejsze zdobywanie pożywienia, później jednak również musiały ulec zmianie ich sposoby wabienia partnera lub partnerki, tak że zaczęły działać tylko na przedstawicieli nowej odmiany. Wreszcie wyłonił się nowy gatunek, odrębny i osobny, specyficzna forma życia, trzysta sześćdziesiąty siódmy rodzaj wiewiórek.
Patrząc na nie zidentyfikowaną wiewiórkę biegającą w swej klatce w zoo, wszystkiego tego możemy się jedynie domyślać. Tylko jednej rzeczy możemy być pewni, a mianowicie, że czarny kolor futerka na jej stopach wskazuje, iż mamy do czynienia z nową formą. Ale jest to jedynie symptom, podobnie jak symptomem jest wysypka na skórze pacjenta, z której lekarz wnioskuje o chorobie. Aby rzeczywiście poznać ten nowy gatunek, musimy potraktować ów symptom tylko jako punkt wyjścia do dalszych poszukiwań, jako wskazówkę, że w ogóle warto badać dalej. Moglibyśmy wprawdzie starać się odgadnąć historię tego zwierzątka, ale dowodziłoby to jedynie naszej zarozumiałości i byłoby niebezpieczne. Dlatego z całą pokorą zaczniemy od nadania mu prostej i oczywistej nazwy: nazwiemy je czarnostopą wiewiórką afrykańską. Teraz powinniśmy obserwować i notować każdy aspekt jej zachowania się i budowy oraz zarejestrować wszelkie różnice, jakie dzielą ją od innych wiewiórek, a także podobieństwa, które ją z nimi łączą. Dopiero wtedy, krok po kroku, będziemy w stanie zrekonstruować jej historię.
Badając czarnostopą wiewiórkę znajdujemy się w tym szczęśliwym położeniu, że sami nią nie jesteśmy; fakt ten narzuca nam postawę pełną pokory, która tak bardzo przystoi badaniom prawdziwie naukowym. Jakże inaczej, jak przygnębiająco inaczej przedstawia się sprawa, kiedy podejmujemy badanie zwierzęcia ludzkiego! Nawet zoologowi, przyzwyczajonemu do nazywania zwierzęcia -zwierzęciem, z trudem przychodzi wyzbyć się arogancji wynikającej z subiektywnego zaangażowania. Arogancję tę postaramy się tu w pewnym stopniu przemóc, z rozmysłem i dość nieśmiało traktując istotę ludzką tak, jak gdyby była innym gatunkiem, dziwną formą życia, którą znajdujemy na stole sekcyjnym, oczekującą analizy. Od czego jednak powinniśmy zacząć?
Podobnie jak w przypadku nowej odmiany wiewiórki, możemy zacząć od porównania człowieka z innymi gatunkami, które wydają się z nim najbliżej spokrewnione. Wnioskując z budowy jego zębów, rąk, oczu i różnych innych cech anatomicznych, jest on oczywiście jakimś rodzajem prymata, ale jest to rodzaj nader osobliwy. Jak wielka jest ta osobliwość, staje się jasne, kiedy rozłożywszy w jednym szeregu skóry przedstawicieli stu dziewięćdziesięciu dwóch żyjących gatunków małp, usiłujemy znaleźć wśród nich odpowiednie miejsce dla skóry ludzkiej. Niestety, nie pasuje ona nigdzie. Wreszcie zmuszeni jesteśmy umieścić ją na jednym z końców szeregu, tuż obok skór bezogonowych wielkich małp, takich jak szympans i goryl. Ale i tu jej odrębność natrętnie rzuca się w oczy. Ma za długie nogi, za krótkie ręce i dziwnie zbudowane stopy. Jest jasne, że ten gatunek prymatów rozwinął szczególnego rodzaju sposób poruszania się, który przekształcił jego zasadniczą formę. Naszą uwagę przyciąga jeszcze jedna cecha: oto praktycznie cała skóra jest naga. Poza rzucającymi się w oczy kępami włosów na głowie, pod pachami i wokół genitaliów, skóra na całej powierzchni ciała jest odsłonięta. W zestawieniu z innymi gatunkami prymatów stanowi to kontrast niezwykły. Wprawdzie niektóre gatunki małp mają na tułowiu, twarzy lub piersi małe partie nieowłosionej skóry, jednakże u żadnego spośród pozostałych stu dziewięćdziesięciu dwóch gatunków małp nie spotykamy nic, co choć trochę przypominałoby nagość człowieka. W tym punkcie, nie badając już dalej, możemy słusznie nazwać ten nowy gatunek "nagą małpą". Jest to prosta, opisowa nazwa, która opiera się na równie prostej obserwacji i nie wymaga...
mikamimi