Epilog.doc

(44 KB) Pobierz

Epilog
Późniejsze życie

03 IX 2038

Nawet dzisiaj, gdy odwiedzam moich rodziców bez ich wiedzy, wciąż trudno jest mi oddychać – wtedy po prostu staram się tego nie robić.

Wszystko poszło według planu. Po naszym ślubie – który dzięki talentowi organizatorskiemu Alice był naprawdę niezapomniany, nawet, jeśli z powodu mojego stanu musiał odbywać się w małej kaplicy szpitalnej – razem z Edwardem opuściliśmy Forks i wyglądało na to, że nigdy tam nie wrócimy. Jakiś czas spędziliśmy w Denali, na Alasce, gdzie nareszcie mogłam poznać Tanyę i jej rodzinę, o której tak wiele wcześniej słyszałam. Cullenowie dołączyli do nas pół roku później. Każdego tygodnia wysyłałam mamie i tacie list. W końcu nastał czas, gdy przestałam to robić. Chciałam, żeby moje ostateczne zniknięcie odbyło się szybko i bezboleśnie, jak zerwanie plastra za jednym zamachem.
Tata bardzo się zestarzał w przeciągu zaledwie kilku lat. Sprawiał wrażenie załamanego i zmęczonego. Jego praca była teraz całym jego życiem i poświęcał jej każde uczucie, jakie jeszcze w nim pozostało. Czasami stawałam w cieniu domu, który zamieszkiwał znów w pojedynkę, i pragnęłam zapukać do drzwi. Otworzyłby, a ja wzięłabym go w ramiona i obiecała, że wszystko znowu będzie dobrze. Ale nie mogłam tego zrobić. W jego życiu nie grałam już dłużej czynnej roli, ponieważ dla niego byłam martwa. Pozostało mi tylko czuwać nad nim z ukrycia. Mogłam się tylko przyglądać.
Mama też się zmieniła. Stała się dorosła. Żyła na własną rękę i miała wszelkie powody, by być z siebie dumną. Phil nie musiał już być dla niej jednocześnie mężem i ojcem. Byli szczęśliwi. Tylko jeszcze czasem zamykała się na kilka godzin z moim zdjęciem w łazience.
Nie chcę mówić o śmierci, którą musiałam odegrać na użytek mojej rodziny i przyjaciół, bo to najstraszniejsza i najbardziej niegodziwa rzecz, jakiej się kiedykolwiek dopuściłam. Nie wierzę w to, że każdy wampir samym swoim istnieniem zasługuje na piekło, jak sądzi mój mąż, ale za to, co wyrządziłam tamtego dnia najdroższym mi w życiu osobom, stoję na samym początku kolejki do tego, by przez wieczność cierpieć męki.
Po jakimś czasie moi rodzice umarli.
Najpierw tata, opuszczony w swoim małym domu. Prawie zdecydowałam się na to, by się przed nim ujawnić. Jeśli mnie kochał, a kochał na pewno, mógłby zaakceptować mnie taką, jaką byłam – jako wampira. Ostatecznie powstrzymało mnie przed tym jego słabe serce. Już na zawsze.
Mama umarła tylko kilka lat po śmierci Phila. Ich syn, mój przyrodni brat, Maximilian, zadbał przykładnie o wszystkie formalności; miał wtedy dziewiętnaście lat. Jestem z niego bardzo dumna. Dzisiaj jest profesorem literatury i razem ze swoją żoną Rose mają trójkę ślicznych dzieciaczków: moich bratanków Christophera i Christiana (są bliźniakami i bardzo przypominają swojego dziadka) i moją bratanicę Isabellę (została tak nazwana po swojej zmarłej cioci).
„Już niejedno dziecko musiało oglądać, jak śmierć zabiera jego rodziców do grobu” powtarzałam sobie, gdy z daleka przyglądałam się ich pogrzebom.
Nie muszę pewnie wspominać, że miłość i namiętność między Edwardem a mną oraz oddanie mojej nowej rodziny z nawiązką rekompensowało katusze, które pozostawiłam za sobą w moim ludzkim życiu.

Może powinnam opowiedzieć jeszcze coś o moim obecnym życiu.
My, to znaczy członkowie mojej nieśmiertelnej rodziny i ja, w ciągu ostatnich trzydziestu dwóch lat wiele razy się przeprowadzaliśmy. Teraz mieszkamy w przytulnej posiadłości w pobliżu Gór Skalistych. Przez minione dwadzieścia lat wypróbowałam wiele różnych zawodów. Od akuszerki – Edwardowi szczególnie podobał się mój widok z malutkim niemowlęciem na rękach – przez nauczycielkę, do kucharki, która nigdy nie próbuje własnego jedzenia. Edward tym razem z zapałem studiuje muzykę.
Tak samo jako moja siostra Alice, mój brat Jasper i mój cudowny mąż, jestem w pewnym stopniu utalentowana. Jednak podczas gdy oni mogą robić ze swoich darów użytek, gdy tylko przyjdzie im na to ochota, ja nie mam nad swoim szczególnym talentem żadnej kontroli. Taka po prostu jestem.
Oczekiwałam, że w chwili, gdy otworzę oczy po przemianie, nagle zobaczę wszystko we właściwym świetle. Wierzyłam, że ostatnia część układanki wreszcie wskoczy na swoje miejsce, a ja odnajdę moje przeznaczenie. Ale kiedy to się stało, nie byłam pewna, czy moje oczekiwania ucieleśniają prawdę – bez wątpienia już sama ta niepewność nie przemawiała jakoś szczególnie na jej korzyść.
W moich sprawniejszych oczach świat zyskał oczywiście na jasności. Zauważałam rzeczy, kolory i detale, których człowiek nigdy by nie dostrzegł. Jednak nie czułam się wcale lepsza, silniejsza czy mądrzejsza, niż wcześniej. Ostatecznie nadal byłam tym samym niezdarnym, kruchym człowiekiem, tylko w innym opakowaniu.
To nie zmieniło się do dzisiaj.
Moim talentem jest to, że mimo nieśmiertelności i bezgranicznej siły, w dalszym ciągu jestem ludzka. Moja skóra nie straciła nic ze swojego ciepła i delikatności. Moje serce od czasu ponownych narodzin wprawdzie nie zabiło już ani razu, jednak w niewytłumaczalny sposób krew (mojej ofiary) nadal krąży w moim organizmie, i gdy jestem zakłopotana, na moich policzkach wykwitają rumieńce. Krew nie stanowi dla mnie tak wielkiej pokusy, jak dla pozostałych wampirów – jeśli w ogóle można mnie, jako pół istotę, bez wahania do tej rasy zaliczyć. Słony zapach na szczęście nie drażni już mojego żołądka, lecz sprawia, że całe moje ciało napina się z niekontrolowanego pożądania.
Generalnie, każdy młody wampir w swoim pierwszym roku życia kieruje się wyłącznie pragnieniem. Wszystko, co go interesuje, to konsumpcja. Szczególnie my, będąc niejako abstynentami, musimy w tym czasie trzymać się z daleka od tak kuszącej ludzkiej krwi, jeśli nie chcemy stracić nad sobą panowania.
Jednak ja nigdy nie miałam z tym problemu.
Edward mówi, że nadal pachnę dokładnie tak, jak przed moją śmiercią. „Jest tak, jakby ta cudowna krew nigdy nie przestała przepływać przez twoje ciało”, rozmyślał kiedyś na głos, patrząc głęboko w moje brązowe oczy. Zmiany nastroju lub apetytu mają na ich kolor bardzo niewielki wpływ, tak, że jest niemal niemożliwym rozpoznanie w nich słabego odcienia czerni lub topazu. Sądzę więc, że zewnętrznie nic się nie zmieniłam.
Czasem bywam tak zmęczona i wyczerpana, że nie potrafię inaczej, jak tylko rzucić się na łóżko i zasnąć. Nie muszę tego robić (mój rekord to siedemset czterdzieści dziewięć nieprzespanych godzin), jednak w przeciwieństwie do pozostałych – mogę.
Śpię, a on mi się przygląda. Wprawdzie nigdy tego nie pamiętam, lecz Edward twierdzi, że śnię. W dalszym ciągu mówię przez sen i stanowi to dla niego nadal jedyną możliwość, by usłyszeć moje myśli, które są dla niego tajemnicą.
Choć tak wiele rzeczy uległo zmianie, równie wiele pozostało takich samych.
Nigdy nie dostarczyłam Edwardowi powodu, by zmienił swoje uczucia do mnie, co znacznie ukoiło moje najgorsze obawy – po prostu większość moich ludzkich cech, za które mnie pokochał, zachowałam pomimo przemiany. Nie ma na to żadnego wytłumaczenia; każdy wampir, którego spotykam, jest równie zdziwiony i zaszokowany. Jednak do tych cech dochodzą jeszcze inne, nadludzkie. Wszystkie te wampirze osobliwości, które przed latami obserwowałam u Cullenów, są teraz częścią również mnie.
Odżywiam się krwią (nawet, jeśli nie zawsze odpowiada ona mojemu zmysłowi smaku). Moja skóra błyszczy w słońcu jak przepiękny kamień szlachetny. W biegu potrafię dotrzymać tempa Edwardowi – oczywiście wtedy, gdy akurat nie potykam się ani nie upadam. Czasem walczę z Emmettem. Jestem niezniszczalna, a moja egzystencja już nigdy nie ma się skończyć.
I chociaż mówiono mi inaczej, nigdy nie odniosłam wrażenia, że takie życie mogłoby mi się kiedykolwiek znudzić. Świat nie wydaje mi się ani stary, ani zużyty. Nie tęsknię za słońcem – tylko czasem brakuje mi smaku lodów malinowych. Jeszcze nie doszłam do punktu, w którym czas zdaje się wydłużać i tracić na swoim znaczeniu. Wcale nie płynie on dla mnie z nieznośną powolnością - może poza momentami, gdy muszę robić zakupy z Alice i Rosalie.

W moim ludzkim życiu wieczność miała dla mnie dość mistyczne znaczenie. Tak naprawdę nie potrafiłam jej sobie wyobrazić. Jedynym, co kojarzyło mi się z „wiecznością”, było - „wieczność z Edwardem”. Wprawdzie jako wampir nadal nie wiem, co właściwie kryje się pod tym pojęciem, ale i tak jest to dla mnie nieco bardziej zrozumiałe. Nadal nierozerwalnie łączy się z życiem u boku Edwarda – wieczność bez niego nie miałaby sensu, ale powoli nabiera ona konkretniejszych, choć w dalszym ciągu dość zamazanych, kształtów.
Carlisle opowiadał mi niedawno, że część nieśmiertelnych wątpi w wieczność i woli odejść. Ale moje wyobrażenie jest jeszcze inne. Nigdy nie miewam uczucia, że chciałabym z tego wszystkiego zrezygnować. Nie wyobrażam sobie, że każdy następny dzień miałby być podobny do poprzedniego. Może to po prostu naiwność młodego wampira, i w ciągu kolejnych pięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat moje myśli całkiem się zmienią. Nie wiem… Teoretycznie jest to możliwe.

Volturi interesują się mną, chcą, bym się do nich przyłączyła. Szczególnie entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu wydaje się Aro; jest w tym nawet dość zabawny. Najchętniej przejąłby kontrolę nad całym klanem Cullenów – oczywiście taką, która zostałaby przez nas przyjęta dobrowolnie i z radością. Gdybym rok w rok musiała spędzać w Volterze, prawdopodobnie z nudów kompletnie straciłabym głowę.

W następnym roku zapisujemy się do liceum w Nowym Jorku. „Smog jest równie dobry, jak mgła. Prawie nigdy nie widać tam słońca”, twierdzi Carlisle.
Będę podawać się za szesnastolatkę. To dziwne uczucie, gdy wiem, że mam już czterdzieści dziewięć lat, a od ponad trzydziestu jestem mężatką. Edward będzie chodził ze mną do jednej klasy. Ludzie dają mu przeważnie od piętnastu – co jest naprawdę najniższą granicą – do około dwudziestu lat. Z kolei Emmett i Jasper w żadnym wypadku nie mogliby uchodzić za młodszych, niż osiemnaście lat. Ostatecznie to wiek Carlisle’a decyduje o tym, jak długo będziemy mogli pozostać w Nowym Jorku. Gdy po kilku latach nie będzie już mógł podawać się za trzydziestolatka, będziemy musieli odejść.
- Jeśli nadal nie wiesz, czym jest nuda – śmieje się Edward – to wciśnij się znowu w szkolną ławkę!
- Jestem przekonana, że piekło to niekończąca się lekcja historii – marudzi Rosalie.
Ale nie mogą mnie tym przestraszyć. Ramię w ramię, znowu będę uczęszczać na te same lekcje z moim mężem, moim przyjacielem, moją podporą – moim życiem, i nawet, jeśli zwyczajna godzina historii wydłuży się w nieskończoność, i tak zawsze będę za to wdzięczna.
Już nie mogę się doczekać wieczności!

Koniec

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin