Rozdział 12.doc

(33 KB) Pobierz

Rozdział dwunasty

- Co? – jęknęłam.
Słyszeli nas! Jak mogłoby być inaczej? Słyszeli prawdopodobnie każde słowo, które padło w tym nieszczęsnym szpitalu. Słyszeli werble tłukące w moim sercu, mój urywany oddech. Słyszeli po prostu wszystko! Edward wspomniał kiedyś, że w jego rodzinie nie ma żadnych tajemnic… Bo i nie mogło ich być.
Odsunął się ode mnie lekko i z gracją, nie mogąc się uprzednio powstrzymać przed złożeniem na moich zaciśniętych wargach jeszcze jednego słodkiego pocałunku. Z szerokim uśmiechem poprawił mnie na poduszce, obrzucił mój przyozdobiony palec serdeczny zadowolonym spojrzeniem, i ze słowami „Możecie wejść!” zawołał Cullenów do środka…
…wszystkich Cullenów.
Mimo, że Rosalie jak zwykle wyglądała oszałamiająco pięknie w obcisłej, designerskiej sukience, wydała mi się nieco zakłopotana; jednak gdy tylko napotkała mój zszokowany wzrok, zdobyła się na całkiem uprzejmy uśmiech. Alice tymczasem rzuciła się na mnie, zamykając w nieco zbyt mocnym uścisku.
- Och, Bello! Jestem taka szczęśliwa!
Gdy znowu pozwoliła mi oddychać, Esme objęła mnie swoimi chłodnymi ramionami i wyszeptała, jak bardzo cieszy się z naszego powodu, i że będzie to dla niej zaszczyt, móc wkrótce nazywać mnie córką. Emmett poklepał brata z uznaniem po ramieniu, marudząc, że już najwyższy czas. Carlisle skinął w moją stronę z uśmiechem i w tym momencie zyskałam pewność, że od teraz aż do końca tego świata będzie się o mnie troszczył jak kochający ojciec.
Ktoś już zaczął paplać. Alice. Szczotkowała moje potargane włosy i do mojego ucha docierały takie słowa, jak „kwiaty”, „suknia ślubna”, „tort” czy „miesiąc miodowy”. W każdym razie nie widziałam między nimi większego związku.
I nagle dotarło do mnie, że byli dla mnie za dobrzy. Że nigdy nie będę córką, która w jakikolwiek sposób zasłużyła sobie na obecność tych cudownych istot. Że anioł, którym był Edward, nigdy nie mógł związać się z tak nic nieznaczącą, nieważną dziewczyną, jak ja. To się po prostu nie zgadzało! Rosalie to zauważyła, wiedziała to od początku, ale nikt jej nie wierzył… Aż do teraz.
Ogarnęła mnie nagle cisza i spokój. Komfort. Jasper, który trzymał się trochę na uboczu, opierając o ścianę na drugim końcu pokoju, wyglądał na spiętego. Ściągnął wargi w wąską linię, a w jego oczach nie było ani śladu bursztynowego blasku.
- Nie przyszedłeś tu zbyt chętnie – stwierdziłam cicho. Trudno było tego nie zauważyć, bo zdawało się emanować z całej jego postawy. Nikt inny nie zwrócił uwagi na to, co powiedziałam.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Masz rację. Jest tu stłoczonych zbyt wielu ludzi naraz. Piętro niżej wykrwawia się właśnie jakiś facet.
Jego słowa mnie przeraziły, ale nie poruszyłam się ani na centymetr i zalała mnie fala jeszcze silniejszego spokoju.
- Przepraszam – wymamrotał, wyczuwając moje przerażenie.
- Nie musisz tutaj być, jeśli tego nie chcesz. Powinieneś wyjść i przede wszystkim głęboko odetchnąć.
- Ależ muszę.
- Dlaczego?
- Muszę się przecież dowiedzieć, jak się czujesz i jakoś ci pomóc. Martwię się o ciebie!
Wiedziałam, że mówi całkowicie szczerze. Mimo to, nie opuszczała mnie myśl, że to nie może być prawda, że coś się tutaj nie zgadza.
- Naprawdę?
- Oczywiście! Niedługo będziesz moją małą siostrzyczką i wtedy będzie mi łatwiej spędzać z tobą czas. Musisz mi wybaczyć, że teraz idzie mi jeszcze tak kiepsko.
- Chcesz spędzać ze mną czas?
Inni wokół mnie umilkli, chociaż szczotka nadal sunęła wzdłuż moich włosów.
- Bello. - Uśmiechnął się, nie wydawał się już taki spięty. – Nie rozumiem, jak w ogóle możesz wierzyć, że sobie na nas nie zasłużyłaś. To twoje przekonanie, że coś jest z tobą nie tak, że nie jesteś wystarczająco dobra, jest po prostu nieuzasadnione. Wszyscy bardzo cię kochamy i uważamy za zaszczyt, że chcesz stać się częścią naszej rodziny. Akurat w tej kwestii możesz mi zaufać. – Mrugnął i roześmiałam się.
Śmiech wprawdzie nie wypędził do końca moich mrocznych myśli, ale je zamknął. Głęboko w moim wnętrzu znajduje się klatka, w której skomle i wyje pewność, że nie zasługuję i nigdy nie będę zasługiwać na całe to szczęście, którym mnie obdarzono. Jej opór przeciwko kratom jest jednak niewielki i słaby, i z reguły łatwo go ignorować. Ta pewność nigdy dotąd nie wydostała się z klatki, ale też nigdy całkiem nie zniknęła.
Rosalie przysiadła na moim łóżku i wszystkie pary oczu skierowały się na nią. Chociaż uwielbiała być w centrum uwagi, nie wyglądało na to, żeby w tej chwili jakoś szczególnie ją to cieszyło.
- Naprawdę chcesz być i będziesz jedną z nas? – spytała prosto. Ani w jej głosie, ani w twarzy, nie mogłam doszukać się złości lub odrazy, więc odpowiedziałam najpewniejszym głosem, na jaki potrafiłam się zdobyć:
- Niczego nie pragnę bardziej!
Pochyliła się do przodu i pocałowała moją dłoń. Jej wargi były twarde i zimne, i był to pierwszy raz, kiedy mnie dotknęła.
- Witaj w rodzinie… siostro!

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin