Rozdział 9 .doc

(44 KB) Pobierz

Rozdział dziewiąty

- Czy ja ci w ogóle mówiłem, jak uwodzicielsko wyglądasz? – wyszeptał z tym łobuzerskim uśmiechem na twarzy, gdy oderwał swoje usta od moich.
- Jeszcze nie – odpowiedziałam… A przynajmniej tak mi się wydawało. Moje serce waliło tak głośno, że nie rozumiałam własnych słów. Nie byłam pewna, czy powiedziałam to na głos, czy tylko pomyślałam.
Cudownie chłodny palec sunął wzdłuż linii mojej szczęki.
- Mam wrażenie, że o wiele za rzadko ci mówię, jak oszałamiająco piękna jesteś i że pragnę nie tylko twojej krwi – wymruczał w mój policzek, jego dźwięczny głos stawał się coraz cichszy. Przy akompaniamencie werbli tłukących w moim sercu był ledwo zrozumiały.
Zdawałam sobie sprawę z tego, jak wiele rzeczy chciałam mu jeszcze powiedzieć, jednak mimo najlepszych chęci nie mogłam ich sobie przypomnieć. I kto tutaj był pociągający!
Niespodziewanie odsunął się ode mnie – wprawdzie nieznacznie, ale tyle wystarczyło, by wyrwać mnie z tego odurzenia jego bliskością. Zdecydowanie, Edward był o wiele lepszy niż jakikolwiek narkotyk!
Musiało chwilę potrwać, nim odzyskałam przytomność umysłu i mogłam rozpoznać osobę stojącą w drzwiach.
- Wybaczcie, że przeszkadzam, ale niedługo zjawi się tu twoja mama – powiedziała powoli Alice. Wyglądała na zmęczoną.
Edward pogłaskał mnie po głowie po raz ostatni i podniósł się z mojego łóżka.
- W takim razie powinniśmy zawiadomić Carlisle’a.
- Ja to zrobię, zaraz wrócę. – Jednak zamiast wyjść, Alice bez pośpiechu zbliżyła się do mojej szafki nocnej, położyła na niej lokówkę i lakier do włosów, posłała mi jeszcze pogodny uśmiech i opuściła pokój.
- Co teraz będzie? – spytałam niepewnie. Znowu miałam lekkie bóle głowy.
Edward oparł się o ścianę obok łóżka.
- Za chwilę przyjdą tu twoi rodzice i powinniśmy przed tym omówić nasz plan. Żebyś wiedziała, co… stanie się później. – Uśmiechał się, ale mimo to nie wyglądał na szczęśliwego.
- Czy inni też musieli inscenizować swoją śmierć? – Oczywiście nie mogłam powstrzymać swojej głupiej ciekawości. Pytanie po prostu wydobyło się z moich ust.
- Nie, dla nas to też coś nowego. Każde z nas było umierające. Nie musieliśmy kłamać. – Starał się powiedzieć to swobodnie, ale doskonale wiedziałam, że mu się to wszystko nie podoba.
Spuściłam wzrok na koszulkę, której równie dobrze mogłabym wcale na sobie nie mieć. Nie chciałam okłamywać mojej rodziny, szczególnie mamy. Już tak długo się z nią nie widziałam, a teraz doszło do tego momentu, w którym muszę jej powiedzieć, że jej jedyne dziecko jest śmiertelnie chore. Bez wątpienia nie będzie to dla mnie proste. Będę musiała ją oszukać i… umrzeć. Może usłyszę ją płaczącą nade mną. A tata…
Naprawdę tego nie chciałam, jednak nie potrafiłam się powstrzymać i zaczęłam cicho szlochać. Dłoń Edwarda spoczęła na moim ramieniu.
- Gdybym tylko mógł, oszczędziłbym ci tego, kochanie. – Jego głos brzmiał tak bezradnie.
- Wiem… Wiem też, że bez ciebie nie dałabym sobie z tym wszystkim rady. Bez perspektywy spędzenia wieczności u twego boku...
Nie zniosłabym tego. – Uśmiechnęłam się do niego; każda komórka mojego ciała zdawała się potwierdzać te słowa.
Rozumiał to. Nie uśmiechnął się znowu, ale tym razem mogłam dostrzec te uczucia, tę czułość i radość, w jego oczach. Boże, jak ja go kochałam!
Drzwi otworzyły się i do środka wkroczyła Alice, prowadząc ze sobą Carlisle’a. Tanecznym krokiem zaczęła zbliżać się do mnie, wraz z kolejnym naręczem ubrań, które trzymała w swoich bladych ramionach. Chociaż nadal uważałam to za marnotrawstwo, to w końcu założyła na mnie coś, co można by nazwać strojem stosownym do okazji, który zakrywał wystarczająco dużo mojego odsłoniętego ciała.
- Alice, czy nie mówiliśmy ci już, że Bella nie jest twoją lalką? – zaśmiał się Carlisle i chociaż jego śmiech był jak zawsze czarujący, wydał mi się sztuczny i nie na miejscu.
Alice uśmiechnęła się tylko szeroko i nachyliła do mojego ucha.
- Tylko nie daj sobie tego wmówić!
Roześmialiśmy się wszyscy, ale była to fałszywa i pełna napięcia radość, a ja nie miałam pojęcia, dlaczego. Zgodnie z oczekiwaniami śmiech szybko ustał i na chwilę zapadła przytłaczająca cisza. Ból głowy stawał się coraz bardziej uporczywy i widok Edwarda, którego teraz obserwowałam jedynie kątem oka, zaczął mi się zamazywać.
- Twoi znajomi – Jessica, Angela i Mike – przyjdą dziś wieczorem cię odwiedzić – poinformowała mnie moja najlepsza przyjaciółka konspiracyjnym tonem. Nie mogłam pozbyć się jednak wrażenia, że chce w ten sposób rozluźnić atmosferę przed czekającym mnie koszmarem, ułatwić mi to wszystko. Chociaż było to miłe z jej strony, nie mogło mi teraz w żaden sposób pomóc.
- Możemy już przejść do planów odnośnie mojej śmierci?
Rzeczowość mojego pytania zdawała się przerazić wszystkich, z wyjątkiem Carlisle’a. Ze zrozumieniem skinął głową i pokonując drogę jednym dużym krokiem, znalazł się u stóp mojego łóżka, centrum mojego życia ostatnich kilku dni.
- Zrobimy to po wyjściu twoich rodziców i przyjaciół. Przez trzy dni będziesz bardzo cierpiała, nie zapominaj o tym. Lekarze, włącznie ze mną, staną się bezradni. Wtedy twoje serce przestanie bić - umrzesz. To ważne, żebyś się nie poruszała ani nie oddychała, Bello! Twoje ciało odbierze karawan z zakładu pogrzebowego, tak jak to się zwykle odbywa. Przedstawicielem zakładu będzie Jasper. Upozoruje wypadek; Emmett bardzo zapalił się do tego pomysłu. – Krótki śmiech. – Zabierze cię spod mostu i nienaruszoną zawiezie do motelu, w którym spotkasz Edwarda. Oczywiście w gazetach zaczną pojawiać się jakieś wzmianki na ten temat, ale nikt nie będzie mógł dziwić się, że zwłoki twoje i kierowcy nie zostaną odnalezione. Wtedy jeszcze tylko twoi rodzice odprawią uroczystość pogrzebową i koniec.
Nie mogłam się odezwać przez dobrą minutę. Trochę to trwało, zanim znowu odzyskałam głos i kiedy w końcu przemówiłam, nie byłam pewna, czy ten drżący pisk naprawdę należy do mnie.
- Brzmi skomplikowanie. – Jak według nich to się niby miało sprawdzić?
- Jednak to plan, co do którego jesteśmy pewni, że się powiedzie. Alice to widziała.
- Ale to dopiero etap zbierania pomysłów, prawda?
- A co, masz jakiś inny?
- Nawet możliwy do wykonania – przyznałam. Następnie zwróciłam się w stronę Edwarda. – Oświadczyłeś mi się już, czy nasze małżeństwo to przesądzona sprawa?
Po tym, jak Carlisle przyglądał nam się z zaskoczeniem, a twarz Alice radośnie rozpromieniała, poznałam, że o niczym jeszcze nie wiedzieli… No cóż, Alice może już wiedziała.
- Mam ci się teraz oświadczyć? Byłoby to dla mnie zaszczytem. – Edward uśmiechnął się i uklęknął przed moim łóżkiem. – Isabello Marie Swan, czy…
- Nie, nie! Nie teraz. Chciałam tylko sprawdzić, czy mówiłeś poważnie. – Moje policzki płonęły żywym ogniem.
Jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, jednak nie wstał.
- Więc… Pomyślałam, że… - Musiałam spuścić wzrok na swoje kolana, by w ogóle móc wydobyć z siebie te słowa. – Edward i ja moglibyśmy się pobrać… już niedługo. Odeszlibyśmy gdzieś razem i już nigdy nie wrócili. Wtedy nikt nie musiałby przejmować się moją śmiercią i… tyle.
Nikt się nie odezwał, a ja nie miałam odwagi podnieść wzroku.
Wtedy wreszcie, po zdającym się trwać wieczność milczeniu, Edward odchrząknął.
- Jeśli tego pragniesz, Bello.
Pospiesznie na niego spojrzałam. Zacisnął wargi, ale w jego oczach widziałam czułość.
- Cóż… Ten plan ma jednak też swoje wady – odezwał się Carlisle cicho. – Będą cię oczywiście szukać i całkiem możliwe, że uznają Edwarda za porywacza i…
- Są powody, dla których tego chce – wtrąciła Alice łagodnie. – I to się uda, Carlisle. Jestem pewna!
Posłałam Alice pełne wdzięczności spojrzenie. Była moją najlepszą przyjaciółką, wkrótce siostrą i tak bardzo ją kochałam za całe zaufanie i wsparcie, jakim mnie obdarzała. Wydawało się, że rozumie wszystkie moje zmartwienia, a szczególnie nadzieje i próbuje je urzeczywistnić.
- Jakie to powody? – wyszeptał Edward. Wstał i już był obok mnie, tak blisko, że jego oddech łaskotał moją szyję.
- Ja… - Nie tylko chłodny powiew na skórze utrudniał mi wypowiedzenie tych słów. – Chciałabym, żeby moi rodzice byli na moim ślubie… - wymamrotałam. – A poza tym boję się upadku z mostu!
Znowu zapadło milczenie, ale nie było wcale nieprzyjemne, jak wcześniej. Co mieliśmy powiedzieć, powiedzieliśmy. Napięcie minęło. Ogarnęła mnie krótkotrwała ulga.
- Dobrze, w takim razie nowy plan jest ustalony – oznajmił Edward i klasnął w dłonie. Odgłos był trochę za głośny jak na człowieka.
- Zatem niedługo będę miał nową córkę. – Carlisle nie udawał już radości – widziałam, że naprawdę się cieszy. W odpowiedzi zaczerwieniłam się tylko. Alice podskakiwała w miejscu.
- Wiedziałem, że do tego dojdzie, odkąd Edward zwierzył mi się, że się w tobie zakochał.
- Ja wiedziałam o tym już wcześniej! – pisnęła Alice z zadowoleniem.
- Wystarczy już! – Wydawało mi się, że Edward chciał być wściekły na swojego ojca i siostrę, ale potrafił się tylko uśmiechać. Położył dłoń na moim rozpalonym policzku.
Wciąż nie mogłam pojąć, że już niedługo miałam się stać córką Carlisle’a i Esme, siostrą i w końcu żoną (!) Edwarda. W jakim świecie takie marzenia stawały się rzeczywistością?
Nagle wszystkie głowy w pokoju (oczywiście poza moją) zwróciły się w stronę okna. Dłoń Edwarda na moim policzku zamarła.
- Co? – spytałam niecierpliwie. W duchu przeklinałam moją ograniczoną percepcję.
- Twoi rodzice zaraz tu będą.
Wzięłam głęboki oddech, bo w płucach zabrakło mi już powietrza. Mój chłopak zaczął znowu uspokajająco głaskać mnie po twarzy, a Alice usiadła przy moim boku.
- I tak muszę im to powiedzieć – oznajmiłam pełnym napięcia głosem. Wszyscy przytaknęli.
- Jak powinniśmy się zachować? – zapytała z przesadnym spokojem. – Mamy z tobą zostać, gdy będziesz im to mówiła, czy wolałabyś być wtedy sama?
Rozejrzałam się szybko dookoła.
- Niech zostanie Carlisle. – Możliwość przejścia tego wszystkiego z utalentowanym lekarzem u boku z pewnością stanowiła zaletę tej sytuacji.
Alice skinęła - przewidziała tę odpowiedź. Edward nachylił się do przodu i pocałował miejsce poniżej mojego ucha.
- Jesteś wystarczająco silna, by dać sobie z tym wszystkim radę, obiecuję ci to, mój aniele. Będę w pobliżu – wymruczały jego wargi w moją skórę.
Razem z siostrą opuścił pokój. Tylko piękny, młody lekarz został przy mnie jako oparcie i pomoc. Doktor Cullen przysiadł na moim łóżku, uniósł moją dłoń i pocałował ją, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie, zanim wziął kartę choroby i zaczął ją uważnie studiować, jak gdyby wcale nie wiedział, co mi dolega.

I jak na zawołanie - albo raczej tak, jakby to zaplanowano - moi ukochani rodzice zjawili się dokładnie w tej chwili, wsuwając głowy przez szparę w uchylonych drzwiach.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin