Delaney Joseph - Kroniki Wardstone Tom 6 Starcie Demonów.pdf

(915 KB) Pobierz
DeLaney Joseph
Starcie Demonów
Tom 6
Rozdział 1
1005589613.003.png
 
M E N A D A
Obudziłem się nagle z dojmującym uczu-
ciem, że coś dzieje się nie tak. Za oknem za-
jaśniała błyskawi¬ca, po której niemal na-
tychmiast zabrzmiał ogłusza¬jący łoskot gro-
mu. Jednak wcześniej już wielokrotnie
przesypiałem burze, toteż nie ona mnie
zbudziła. Nie, natomiast poczułem, że zbliża
się niebezpieczeństwo. Wyskoczyłem z łóżka
i nagle lusterko, stojące na sto¬liku obok, po-
jaśniało. Pojawiło się w nim na moment
czyjeś odbicie, po czym natychmiast
zniknęło. Zdąży¬łem jednak rozpoznać
twarz. Należała do Alice.
Choć przez dwa lata pobierała nauki u
czarowni¬cy, Alice stała się moją przyja-
ciółką. Po tym, jak stra- charz ją przegnał,
wróciła do Pendle. Tęskniłem, ale
dotrzymałem danego mistrzowi słowa i nie
zwraca¬łem
uwagi
na
wszelkie,
3/546
podejmowane przez nią, próby nawiązania
kontaktu. Tym razem jednak nie mogłem jej
nie zauważyć. Napisała na lustrze przezn-
aczoną dla mnie wiadomość. Mimowolnie
odczytałem treść, nim zniknęła.
Uwaga, zabójca! Menada w ogrodzie!
Co to takiego menada? Nigdy w życiu o
niczym po¬dobnym nie słyszałem. I w jaki
sposób mógł do mnie dotrzeć jakikolwiek za-
bójca, skoro najpierw musiał pokonać ogród
stracharza -
ogród, którego strzegł potężny bogiń? Kiedy
ktokolwiek przekraczał gra¬nicę, bogiń na-
jpierw wydawał z siebie ryk, słyszalny w
promieniu wielu mil, a potem rozszarpywał
intru¬za na strzępy.
I skąd w ogóle Alice wiedziała o grożącym mi
niebez¬pieczeństwie? Znajdowała się prze-
cież wiele mil stąd, w Pendle. Mimo wszystko
1005589613.004.png
 
4/546
nie zamierzałem lekcewa¬żyć ostrzeżenia.
Mój mistrz, John Gregory, wyruszył w
podróż, by rozprawić się z natrętnym duch-
em, więc zostałem w domu sam. Nie miałem
przy sobie nicze¬go, co mogłoby posłużyć do
obrony.
Moja laska i torba leżały gdzieś w kuchni.
Musiałem do nich dotrzeć.
Bez paniki, powiedziałem sobie w duchu. Nie
śpiesz się i zachowaj spokój.
Ubrałem się szybko, naciągnąłem buty. Do
wtóru kolejnego grzmotu ostrożnie ot-
worzyłem drzwi sypial¬ni i wyszedłem na
pogrążony w mroku podest. Tam przys-
tanąłem, wytężając słuch. W domu panowała
ci¬sza. Byłem pewien, że nikt nie zdołał we-
jść do środka, zacząłem zatem na palcach
schodzić po schodach, sta¬rając się zachow-
ać ciszę. Korytarzem przekradłem się do
kuchni.
1005589613.001.png
 
5/546
Wsunąłem do kieszeni portek srebrny
łańcuch. Ścis¬nąwszy w dłoni laskę, ot-
worzyłem tylne drzwi, po czym z obawą
przestąpiłem próg. Gdzie się podziewał bo¬-
giń? Czemu nie bronił
domu oraz ogrodu przed intru¬zem?
Czekałem, nie zważając na chłoszczący mi
twarz deszcz.
Wytężając wzrok, wypatrywałem jakich-
kolwiek oznak ruchu na trawniku i pośród
drzew.
Powoli moje oczy przywykały do ciemności,
nadal jednak niewiele widziałem. Mimo to
skierowałem się w stronę drzew w zachodn-
im ogrodzie.
Zdążyłem pokonać zaledwie dziesięć kroków,
gdy z mojej lewej dobiegł mrożący krew w
żyłach wrzask i usłyszałem głośny tupot. Ktoś
biegł przez trawnik wprost ku mnie.
1005589613.002.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin