Przeklęci 02 - Krzywe zwierciadło.pdf

(709 KB) Pobierz
669646406 UNPDF
ALAN DEAN FOSTER
KRZYWE ZWIERCIADŁO
Tytuł oryginału: The false miror
Cykl: Przeklęci tom 2
Przełożył: Radosław Kot
Data wydania polskiego: 1997
Data wydania oryginalnego: 1992
669646406.001.png
Rozdział 01
Kończąc dwanaście lat, Randżi wiedział już, że lubi zabijać. Rodzice nie kryli aprobaty.
Inaczej być przecież nie mogło.
Od Prób dzieliły go wówczas jeszcze cztery lata. Cztery lata edukacji, zdobywania
doświadczeń, cztery lata nabierania sił i słusznego wzrostu. Z czasem rosła wiara w jego
możliwości, podziw dla wyrażanej łagodnym głosem pewności siebie, stawiano go za wzór.
Ale nikt mu nie zazdrościł. Zazdrość mogła lęgnąć się tylko w prymitywnych umysłach
tych potworów, które postawiły sobie za cel zniszczenie cywilizacji. Tutaj nie było miejsca na
emocje tego pokroju. Czyż wszyscy kadeci nie dążyli do tego samego, czyż nie ożywiał ich
wspólny entuzjazm? Osiągnięcia przyjaciół godne były słów uznania, a nie zawiści. Przecież
każdy pragnie, by w boju osłaniał go jak najwprawniejszy w wojennym rzemiośle towarzysz.
Współzawodnicząc, kadeci tylko zagrzewali się nawzajem do coraz większych wysiłków.
Kiedyś, przed nadejściem potworów, cywilizacja ogarniała niewstrzymanie coraz większe
połacie kosmosu. Chaos ustępował z wolna, porażki były rzadkie, a stracony grunt zawsze w
końcu odzyskiwano.
Jednak około tysiąca lat temu trafiono na sojusz potworów. I nic nie było już takie, jak
kiedyś.
Niektórzy spośród obcych przedstawiali sobą paskudny zgoła widok, a ścieżki ich
myślenia były wręcz odrażające. Inni jednak przypominali gatunek, który wydał Randżiego.
Najgorsze wśród nich były pewne zgoła nieprzewidywalne monstra, istoty dzikie i
niewiarygodnie przebiegłe, a przy tym inteligentne i straszne w walce.
Od pewnego czasu pojawiały się zawsze w pierwszych szeregach wroga, który dzięki
temu odniósł wiele zwycięstw. Jednak ostatecznie udało się powstrzymać jego pochód i
sytuacja wojenna zaczęła się stabilizować. Jeszcze trochę a ludy cywilizowane odrobią straty i
wyzwolą te wszystkie nieszczęsne rasy, które od stuleci cierpią pod knutem potworów.
Randżi i jego przyjaciele wiedzieli, że nie może być inaczej. Zostali wyszkoleni na
wspaniałych żołnierzy i wzorowych obywateli. Nikt i nic nie zdoła oprzeć się światłu prawdy,
gdy doborowi wojownicy, tacy jak Randżi-aar, ruszą na pierwszą linię frontu, by bronić
zdobyczy cywilizacji.
Cywilizowane istoty nie znają zazdrości, ale zazdrość to jedno, a duma to drugie,
szczególnie uzasadniona duma. W grupie młodzieńców od piętnastu do siedemnastu lat
drużyna Randżiego zajmowała jedną z najwyższych lokat. Prawdę mówiąc, na całym Kossut
tylko jedna drużyna uzyskiwała regularnie podobne wyniki. Była to grupa ćwicząca w okręgu
Kizzmat, po drugiej stronie łańcucha gór Massmari, w pobliżu wideł rzek Nerse i Joutoula.
Dość blisko, by nawiązać przyjazną rywalizację, szeroko zresztą rozreklamowaną przez
media. W trakcie końcowych egzaminów obie drużyny bez kłopotów zakwalifikowały się w
swej grupie wiekowej do planetarnych finałów.
Matka i ojciec Randżiego czerpali sporo skrywanej dumy z przychodzących tak łatwo
postępów syna i jego przyjaciół. Ostatecznie też mieli w tym swój udział, pomimo że żadne z
nich nigdy nie próbowało wojaczki. Ojciec Randżiego pracował w zakładach produkujących
mikropodzespoły elektroniczne, matka była nauczycielką. Bez wątpienia jej talenty
pedagogiczne odegrały znaczącą rolę w dobrym wychowaniu Randżiego, jego młodszego
brata Saguio i ich maleńkiej siostry imieniem Synsa.
Wprawdzie, jak wspomnieliśmy, kadeci nie wiedzieli, co to zazdrość, jednak należy
uznać za szczęśliwy traf, że Randżi nie we wszystkim był najlepszy. Jego przyjaciel, Biraczii-
uun, miał więcej siły, Kossinza-iiv zaś szybciej biegała. Jednak to właśnie Randżi
reprezentował najlepszą kombinację cech, czyniącą zeń idealnego wojownika, co znajdywało
odbicie w jego indywidualnej punktacji. Bez wątpienia wyróżniał się też bystrością umysłu.
Miał dopiero szesnaście lat, ale mimo to podczas ćwiczeń często wyznaczano go na
dowódcę. Stanowiska wodzów i strategów piastowali zwykle chłopcy ze starszych grup,
siedemnasto i osiemnastolatkowie i nie zdarzyło się dotąd, by powierzano je podobnym
młodzikom. Randżi doceniał wyróżnienia i nie zawodził. Obdarzony sporym zmysłem
organizacyjnym, zapałem i determinacją, wiódł swoich od sukcesu do sukcesu; rzadko
bywało inaczej.
Cieszył się ze spadających nań zaszczytów, wiedział bowiem, ile radości sprawia swymi
osiągnięciami rodzicom. Sam nie przywiązywał większej wagi do otaczającego go podziwu,
myślał tylko o tym, jak dobrze wykonać powierzone mu zadania, i niecierpliwie wypatrywał
końca szkolenia.
Był świadom, że zawsze może zdarzyć się jakaś porażka. Wiedział też, że nawet najlepsi
kadeci załamywali się czasem w ogniu walki. Nikt ich za to nie potępiał. Przesuwano ich po
prostu na inne odcinki, gdzie wspierali wysiłek wojenny zgodnie ze swymi umiejętnościami.
Randżi ze spokojem wypatrywał finału. Był gotowy. Nie zamierzał zawieść. Nie mógł
zawieść. Jak wszyscy, chciał być żołnierzem, a nawet więcej: czuł, że musi nim zostać.
Wiedział, że po to się właśnie urodził. Aby zabijać i, być może, zginąć samemu w obronie
cywilizacji. Walczyć z prawdziwym przeciwnikiem, którego dotąd znał tylko z symulacji.
Podczas ćwiczeń usiłował zawsze wmówić sobie, iż to nie test, nie ułuda, ale rzeczywista
walka. Że naprawdę unicestwia potwory, eliminuje je kolejno, by uchronić przed zagładą
swój świat, cywilizację, przyjaciół.
No i aby pomścić swych prawdziwych rodziców.
Podobnie jak rodzice większości przyjaciół z kompanii, zginęli oni podczas inwazji
potworów na Housilat. Wraz bratem i siostrą został potem zaadoptowany przez rodzinę z
planety Kossut.
Od najwcześniejszych lat zgłębiał historię owej batalii, aż wszystkie szczegóły zapadły
mu głęboko w pamięć. Wiedział, że potwory zaatakowały bez ostrzeżenia i w swym dzikim
pędzie do destrukcji nie zostawiły kamienia na kamieniu. Spustoszyły powierzchnię planety
tak dalece, że nie nadawała się już do zamieszkania. Tylko kilka wahadłowców wymknęło się
z pułapki, unosząc nielicznych szczęśliwców, między innymi jego samego z rodzeństwem.
Czekający na orbicie okręt wojenny zabrał ich potem na Kossut.
Nauczyciele opowiedzieli mu to wszystko dopiero wtedy, gdy podrósł nieco i sam spytał
o los prawdziwych rodziców. Miał już dość lat, by zrozumiawszy przyczyny tragedii,
rozwinąć w sobie chłodną determinację. Z jej to bagażem wkroczyć miał w dorosłość.
Pamięć okrutnego losu Housilat towarzyszyła mu podczas rozwiązywania każdego testu,
podczas wszystkich ćwiczeń. Starał się być lepszym kadetem niż koledzy, których życie nie
doświadczyło wcale mniej okrutnie.
W plutonie było ich dwudziestu pięciu, dokładnie tylu, ile etatów przewidziano dla
standardowej grupy szturmowej. Ćwiczyli razem od dzieciństwa, zostawiając niezmiennie w
pobitym polu kolejnych szkolnych przeciwników, a teraz zbliżał się najważniejszy moment
edukacji. Niektórzy wypatrywali go radośnie, inni z obawą. Randżi aż płonął z
niecierpliwości.
W pewnej chwili okazało się, że pluton Randżiego pokonał już wszystkich konkurentów i
znalazł się na samym szczycie tabeli rywalizacji. Spośród setek szkolonych na planecie grup
ta drużyna okazała się plutonem niekwestionowanych mistrzów. Na drodze do ostatecznego
sukcesu stał tylko znany już oddział z okręgu Kizzmat. Znany, ale tajemniczy zarazem,
zwyciężający przeciwników z niemal taką samą biegłością, jak grupa Randżiego.
On sam nie widział powodów do niepokoju. Mniejsza o wspaniały dorobek punktowy
rywala, pluton Randżiego też nie dostał niczego za darmo. Kadeci ciężko zapracowali na
sukces i wiedzieli dobrze, ile są warci.
Instruktor Kouuad był niższy, niż się wydawał. Jego sylwetkę ukształtowało
doświadczenie wojenne i wiele zaszczytów, którymi go obsypywano. Rzadko kierowano
jemu podobnych wiarusów do szkolenia grup młodszych kadetów. Randżi i koledzy nie od
razu pojęli, jak wielkie wyróżnienie ich spotkało, jednak z czasem zaczęli wysoko cenić sobie
przewodnictwo Kouuada.
We wczesnych latach kariery wojskowej Kouuad-iel-an odniósł poważną ranę, której
skutków nawet najlepsi lekarze nie potrafili całkowicie zneutralizować. Plotka głosiła, że
stało się to podczas walki wręcz z najgorszymi potworami przeciwnika. Nawet pozostali
nauczyciele odnosili się do Kouuada ze sporym szacunkiem, a co dopiero kursanci.
Szeptano też, iż grupa posiadająca takiego instruktora z miejsca zyskuje przewagę nad
pozostałymi i że nie jest to do końca sprawiedliwe. Ale władze szkoły nie chciały słuchać
podobnych narzekań. Drużyna z Siilpaan jest po prostu dobra, powtarzali.
Poza tym, to nie instruktor zdobywa dla niej punkty, ale sami kadeci. Randżi i jego
przyjaciele wiedzieli jednak, komu zawdzięczają swe sukcesy.
– Muszę was ostrzec – powiedział pewnego ranka stary wiarus, gdy jak zwykle zebrali się
przed kolejnymi ćwiczeniami. – Dotąd rozbijaliście wszystkich w puch, ale okręgowe
rozgrywki dobiegły końca. Przed wami planetarny finał. W ciągu kilku najbliższych dni
rozstrzygnie się, kim zostaniecie, jaka sposobność kariery będzie wam dana. Nie
zapominajcie, że kursanci z Kizzmat również o tym wiedzą. Ich dorobek jest porównywalny z
waszym. Widziałem rejestry. Nie spotkaliście jeszcze takiego przeciwnika. – Kouuad chodził
w tę i z powrotem przed wielkim ekranem symulatora. – Lepiej, żeby bąbelki sukcesu nie
uderzyły wam do głowy. Wasze dotychczasowe zwycięstwa to już historia. W walce, tak
prawdziwej, jak symulowanej, liczy się tylko to, co nadejdzie. Tak wygląda prawda.
Pamiętajcie też, że teraz, dokładnie w tej chwili, tamta grupa słyszy podobne słowa. Będą
przygotowani nie gorzej niż wy. – Przystanął i uśmiechnął się z dumą. Zmrużył starcze oczy,
które aż do przesytu napatrzyły się już na śmierć. – Zdobyliście już wszystko i została wam
tylko jedna rozgrywka: o mistrzostwo planety. Pamiętajcie, iż potem czeka was już
prawdziwa walka. Jeśli weźmiecie to sobie do serca i podejdziecie do konkurencji tak, jakby
chodziło o rzeczywisty bój, to sądzę, że powinniście sobie poradzić. Miejcie świadomość, iż
w rzeczywistości gra idzie nie o zwycięstwo w testach, ale o zachowanie cywilizacji.
Słuchacze zaszemrali zdumieni.
– Oczywiście, zdobycie pierwszego miejsca też jest godnym celem. Wasze wyniki, tak
grupowe, jak indywidualne, będą podstawą późniejszej oceny. Przecież chcecie, by były jak
najlepsze.
– Nie martw się, szanowny – wyrwała się Bielon. – Wygramy. – Reszta zaraz ją poparła.
– A co z taktyką tych z Kizzmat? – spytał ktoś z tylnego szeregu.
– Właśnie – dodał inny głos. – Na ile są różni od grup, które dotąd spotykaliśmy?
– Po prawdzie nie wiem, czego można oczekiwać – wyjaśnił Kouuad. – Mówi się, że są
nieprzewidywalni, to właśnie decydowało dotąd o ich sukcesach, podobnie jak o waszych.
Słyną z talentu do improwizacji, nie marnują czasu na próżne rozmyślania. Dowódców
drużyn czeka ciężkie zadanie, reszta musi wypełniać ich rozkazy dokładnie i natychmiast.
Tym razem nie będzie czasu na dyskusje o taktyce. Nie myśleć; działać. Ten przeciwnik
będzie naprawdę szybki. – Popatrzył znacząco na grupę. – Ale mam nadzieję, że nie tak
szybki, jak wy. Liczę na was.
Zapadła dłuższa chwila ciszy.
– To są finały planetarne. Przegrany nie okryje się niesławą; taka porażka to nie hańba.
Być drugim miedzy tysiącami, to i tak wielkie osiągnięcie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin