Hamilton Peter - Dysfunkcja rzeczywistości 01.pdf

(2802 KB) Pobierz
Hamilton Peter - Dysfunkcja rzeczywistości 01.rtf
PETER F. HAMILTON
DYSFUNKCJA
RZECZYWISTOŚCI
T OM 1
POCZĄTKI
T ŁUMACZYŁ D ARIUSZ K OPOCIŃSKI
1
Przestrzeń rozwarła się w pięciu miejscach przed lekkim krążownikiem
„Beezlingiem”. Człowiek patrzący w bezdenną czeluść mógłby dostrzec cząstkę
prawdziwej, pustej nieskończoności.
Quasimaterialna struktura tuneli czasoprzestrzennych stanowiła w istocie
rzeczy strefę nie wypuszczającą fotonów, z której całkowite ciemności zdawały się
wylewać na zewnątrz, aby pokalać rzeczywisty wszechświat. Nagle obce statki
wyłoniły się zza zasłony mroku z przyspieszeniem 6 g, ustawiając się na
trajektoriach przechwytu. Znacznie się różniły wyglądem od jednostek garissańskiej
floty, których pozycję w przestrzeni śledzili na bieżąco: miały zgrabne, opływowe
kształty kropli wody. Były większe i niepokojąco potężne. Żywe.
Usadowiony wygodnie w opancerzonym i szczelnie zamkniętym module
dowodzenia w samym sercu „Beezlinga”, kapitan Kyle Prager spokojnie odczytywał
dane astronawigacyjne, gdy nagle komputer pokładowy wszczął alarm, informując
datawizyjnie o bliskości intruzów. Neuronowy nanosystem przekazywał wprost do
mózgu Pragera dane zbierane przez zespoły zewnętrznych sensorów okrętu. Tutaj,
w rozległej pustce międzygwiezdnej przestrzeni, nawet prędkość światła nie
wystarczała do zapewnienia efektywnej wymiany informacji. Kapitan polegał
wyłącznie na infralokacji, śledząc niewyraźne różowe plamki rozszyfrowywane
przez programowe deskryptory. Sprzęt zakłócający zamontowany w zasobnikach
obcych okrętów skutecznie pochłaniał i rozpraszał sygnały radarowe „Beezlinga”.
Programy bojowe przechowywane w nanosystemowych klastrach pamięci
Kyle’a uzyskały teraz status nadrzędności. Kapitan przesłał do komputera
pokładowego ciąg datawizyjnych instrukcji, czekając w napięciu na kolejne
informacje. Obliczone trajektorie pięciu przybyszów pojawiły się pod postacią
szkarłatnych wektorów, których odcinki przecinały przestrzeń ku nieuchronnemu,
złowieszczemu spotkaniu z „Beezlingiem” i jego dwiema fregatami eskortowymi.
Obce okręty nadal przyspieszały, lecz ich napędy odrzutowe nie wydzielały spalin.
Kyle Prager zdrętwiał ze strachu.
- Jastrzębie - zawyrokował.
W sąsiednim fotelu Tane Ogilie, oficer węzłowy okrętu, jęknęła żałośnie.
- Skąd wiedzieli?
- Agenci Wywiadu Sił Powietrznych Konfederacji nigdy nie śpią - odparł Kyle
Parker. - Domyślili się, że zechcemy wziąć natychmiastowy odwet. Pewnie
monitorują ruchy naszej floty i mają nas stale na oku. - Ponure myśli chodziły mu po
głowie.
Widział w wyobraźni, jak komory utrzymania antymaterii mrugają wokół
niego niczym diabelskie czerwone gwiazdki.
W całej Konfederacji jedna sprawa nie budziła kontrowersji: antymateria
mogła okazać się zgubą dla ludzkości. Na wszystkich planetach i asteroidach, gdzie
znajdowały się osiedla ludzkie, ostro potępiano jej użycie.
Gdyby dopadł ich teraz okręt Sił Powietrznych Konfederacji, Prager jako
kapitan otrzymałby natychmiastowy wyrok śmierci, a jego załoga - bilet w jedną
stronę na podróż do którejś z planet karnych.
Nie mieli oczywiście wyboru: „Beezling” potrzebował fantastycznego
dopalacza bazującego na antymaterii, bez porównania silniejszego od urządzeń
spotykanych w napędach termojądrowych statków adamistów. Wkrótce w silniki na
antymaterię zostałyby wyposażone także okręty Omutańskich Sił Powietrznych.
Mają je, bo i my je mamy. My je mamy, bo i oni je mają. Jeden z najstarszych (i
najbardziej przewrotnych) argumentów w dziejach.
Pragerowi opadły ramiona, z rezygnacją przyjmował swój los.
Znał ryzyko i je akceptował, a przynajmniej tak wmówił sobie i admiralicji.
Śmierć nadeszłaby szybko, bez bólu, a załoga w normalnych okolicznościach
zostałaby przy życiu. Dostał jednak wyraźne rozkazy. Nie można nikogo dopuścić
do „Alchemika”, którego przewoził „Beezling”, a już szczególnie podróżujących
jastrzębiami edenistów: wystarczy, że mieli tę swoją technobiotykę.
- Otoczyło nas pole dystorsyjne - oznajmiła Tane Ogilie.
Mówiła dźwięcznym, pełnym napięcia głosem. - Żaden skok nie wchodzi już
w rachubę.
Kyle Prager zastanawiał się krótką chwilę, jakie to uczucie dowodzić
jastrzębiem, sprawować niepodzielną, nie wymagającą najmniejszego wysiłku
władzę na pokładzie statku. Ech, pozazdrościć!
Aż trzy nieprzyjacielskie okręty ścigały „Beezlinga”, gdy tymczasem fregaty
„Chengho” i „Gomban” uciekały każda przed jednym myśliwym.
Matko Boska, taka taktyka wyraźnie wskazuje, że wiedzą, co wieziemy!
Odtworzył w pamięci kody samozniszczenia, sprawdzając całą procedurę
przed przesłaniem komputerowi pokładowemu datawizyjnego polecenia. Rzecz była
prosta: wystarczyło odłączyć zasilanie systemu zabezpieczeń komór utrzymania
antymaterii w silniku napędowym, aby okoliczną przestrzeń wypełniło twarde
promieniowanie i jasność dorównująca wybuchowi nowej.
Mógłbym zaczekać, aż jastrzębie podejdą bliżej, niechby i im się dostało.
Chociaż... szkoda załóg, ludzi, którzy muszą słuchać rozkazów.
Filigranowy obraz trzech okrętów pościgowych powiększył się
niespodziewanie w podczerwieni, teraz był znacznie jaśniejszy i bardziej wyraźny.
Każdy z nich rozłożył osiem migotliwych płatków energii; ostre, błyszczące
końcówki rozproszyły się momentalnie w przestrzeni. Programy analityczne
dostarczyły Pragerowi danych, zmaterializowała się projekcja wektorów lotu
łączących wszystkie dwadzieścia cztery myśliwce bezpilotowe z „Beezlingiem”
łukowatymi, świetlistymi smugami. Ciągnęły za sobą pióropusze radioaktywnych
spalin. Przyspieszenie sięgało 40 g. Napęd na antymaterię.
- Odpalili osy bojowe! - wykrzyknęła ochryple Tane Ogilie.
- To nie są zwykłe jastrzębie - warknął Kyle Prager, dusząc w sobie
wściekłość. - To pieprzone czarne jastrzębie na usługach Omuty! - Rozkazał
datawizyjnie komputerowi pokładowemu wykonać unik, uaktywniając w
szaleńczym pośpiechu procedury obronne „Beezlinga”. Sprawdził czas w
neuronowym nanosystemie: od pojawienia się nieprzyjaciela upłynęło siedem
sekund. Naprawdę tylko tyle? Ale nawet jeśli tak, jego reakcja była żałośnie powolna
na arenie, gdzie milisekundy stanowiły najcenniejszą walutę. Przyjdzie im za to
zapłacić, może nawet życiem.
Za pomocą sygnałów dźwiękowych, optycznych i datawizyjnych „Beezling”
ostrzegał przed wzrastającym przeciążeniem. Załoga siedziała zapięta w pasach, lecz
tylko Bóg wiedział, co się teraz działo z cywilami, których mieli na pokładzie.
Kiedy okręt pynnie przyspieszał, bonowe suplementy nanoniczne
twardniały w jego ciele - wspierały organy wewnętrzne w walce z przeciążeniem, nie
dopuszczały do uszkodzenia w kręgosłupie, zapewniały nie zakłócony dopływ krwi
do mózgu, zapobiegały zamroczeniu. Okręt zatrząsł się gwałtownie podczas
odpalania własnego zespołu os bojowych. Ich przyspieszenie osiągnęło 8 g i ciągle
rosło.
W pizednim module załogowym doktor Alkad Mzu analizowała na bieżąco
sytuację „Beezlinga”, który z przyspieszeniem
1,5 g pędził ku nowym współrzędnym skoku. Neuronowy nanosystem
przetwarzał pierwotne dane, kompilując obrazy napływające z zewnętrznych
czujników okrętu i rzutując na nie wektory lotu. Poza siatkówkami oczu odsłonił jej
się nowy widok, zakłócany błyskami i cieniami zjaw, póki nie zamknęła powiek.
„Chengho” i „Gombari” przybrały postać jaskrawych smug błękitno - białego
światła, w blasku wyrzucanych przez nie spalin gasły gwiazdy.
Lecieli w zwartym szyku. „Chengho” znajdował się w odległości dwóch
tysięcy kilometrów, „Gombari” - troszkę więcej niż trzech tysięcy. Alkad wiedziała,
że statki potrzebują najnowocześniejszych urządzeń astronawigacyjnych, aby mogły
się wynurzyć vv oddaleniu mniejszym niż pięć tysięcy kilometrów po skoku na
odległość dziesięciu lat świetlnych. Garissa nie szczędziła pieniędzy na wyposażenie
swej floty w najwyższej jakości oprzyrządowanie.
Pieniędzy, którymi powinno się raczej subsydiować uniwersytet lub wspomóc
służbę medyczną. Garissa me była szczególnie bogatym światem. Alkad wolała nie
pytać, gdzie Departament Obrony zdobył tak olbrzymie ilości antymaterii.
- Następny skok za mniej więcej trzydzieści minut - oznajmił Peter Adul.
Alkad odwołała przekaz datawizyjny. Sensoryczna wizualizacja lotu okrętów
rozmyła się, zastąpiona widokiem spartańskiego, szarozielonego kompozytu ścian
kabiny. Peter stał przy otwartej grodzi w ciemnym turkusowym kombinezonie z
miękkimi wkładkami, chroniącymi stawy przed potłuczeniami w stanie nieważkości.
Choć uśmiechał się ujmująco, dostrzegła troskę w jego jasnych, żywych oczach.
Peter miał trzydzieści dwa lata, metr osiemdziesiąt wzrostu i jeszcze
ciemniejszą karnację niż jej hebanowa skóra. Pracował na uniwersytecie na wydziale
matematyki i od osiemnastu miesięcy był jej narzeczonym. Nie należał do
lekkoduchów i zawsze mogła liczyć na jego wsparcie. Wydawał się nie przejmować
tym, że nie dorównuje jej inteligencją - rzadko spotykała się z taką postawą - choć
sam też szczycił się błyskotliwym umysłem.
Miała zostać potępiona jako konstruktorka „Alchemika”, ale i to mu w niczym
nie przeszkadzało. Co więcej, odwiedził wraz z mą supertąjną bazę wojskową na
planetoidzie, gdzie pomagał rozwikłać pewne matematyczne problemy związane z
budową urządzenia.
- Myślałem, że spędzimy je razem - dodał.
Uśmiechnęła się szeroko i wyśliznęła spod siatki ochronnej, gdy usiadł obok
niej na skraju fotela amortyzacyjnego.
- O nie, dzięki. Zawodowi piloci mogą się obłapiać podczas korekty toru lotu,
ale mnie to nie bierze. - Do kabiny wdzierały się różnorodne szumy i buczenia,
członkowie załogi rozmawiali po cichu na swych stanowiskach, od strony wąskich
luków przejściowych dolatywały przytłumione słowa. „Beezlinga” budowano z
myślą o transporcie wyposażenia „Alchemika”, zatem szczególną uwagę zwracano
na wytrzymałość i niezawodność okrętu; wygoda załogi zajmowała odległe miejsce
na liście konstrukcyjnych priorytetów.
Alkad przerzuciła stopy poza krawędź fotela (siła ciężkości
„przyssała” je natychmiast do podłogi) i przysunęła się do Petera, wdzięczna
za jego obecność i troskę.
Otoczył ją ramieniem.
- Dlaczego, gdy ocieramy się o śmierć, burzą się w nas hormony?
Przywarła z uśmiechem do jego ciała.
- A co takiego jest w facetach, że jeśli tylko nie śpią, burzą się w nich
hormony?
- Rozumiem, że nie chcesz.
- Bo nie chcę - odparła twardo. - Po pierwsze, nie ma tu drzwi, a po drugie,
przy tym przeciążeniu łatwo coś sobie uszkodzić. Zresztą po powrocie będziemy
mieli na to mnóstwo czasu.
- Racja. - Jeśli wrócimy. Nie odważył się jednak powiedzieć tego na glos.
Wtedy właśnie rozległ się alarm. Dopiero po sekundzie otrząsnęli się z
zaskoczenia.
- Wskakuj na fotel! - ryknął Peter, kiedy raptownie wzrosło przyspieszenie
okrętu.
Alkad za wszelką cenę starała się oderwać stopy od podłogi. Wydawały się
zrobione z uranu, nieprawdopodobnie ciężkie.
Mięśnie i ścięgna prężyły się, kiedy próbowała wykonać jakikolwiek ruch.
No, dalej. Zrób to. To tylko twoje nogi. Matko Boska, przecież tyle razy
podnosiłaś nogi! Ciągnij!
Impulsy nerwowe obejść nanosystemowych pobudzały mięśnie ud do
wytężonej pracy. Zdołała wciągnąć jedną nogę na fotel. W tym czasie przyspieszenie
sięgnęło 7 g. Lewa noga pozostawała wciąż poza fotelem, stopa ślizgała się po
podłodze pokładu, kiedy ogromny ciężar uda groził uszkodzeniem stawu
kolanowego.
Doszło do spotkania dwóch wrogich rojów os bojowych; atakujące i broniące
się myśliwce bezpilotowe pękały, rozsyłając grad podpocisków. Strumienie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin