Rozdział 3
Dobra byłam głupia w przeszłości. Nie ciągle głupia, ale czasami głupia. Popełniłam błędy, a żebyś cholera wiedział, że popełniłam błędy.
Ale podczas powrotnej jazy do Bon Temps z moim najlepszym przyjacielem w zupełnej ciszy było mi trudno. Czułam że z oczu ciekną mi łzy. Odwróciłam wzrok i wytarłam nos chusteczką wyjętą wcześniej z torebki. Nie chciałam, aby Sam obdarzył mnie w tym momencie sympatią.
Kiedy pozbierałam się w miarę do kupy powiedziałam – Jestem idiotką.
Sam spojrzał na mnie zaskoczony – O czym teraz mówisz? – Powiedział to, bo chyba nie mógł nic innego. – W którym momencie?
- Czy myślisz, że ludzie mogą się naprawdę zmienić, Sam?
Wziął kilka oddechów i zamyślił się – To bardzo trudne pytanie Sookie. Ludzie mogą być inni w pewnym stopniu, to oczywiste. Uzależnieni mogą być wystarczająco silni żeby to zwalczyć. Ludzie mogą iść na terapie nauczyć się kontrolować swoje zachowanie. Ale to na zewnątrz… to, że nauczy się to kontrolować to nie znaczy ze przestaje być narkomanem. Czy to ma sens?
Skinęłam głową.
- Tak, więc ogólnie rzecz biorąc – kontynuował – będę musiał odpowiedzieć nie, ludzie się nie zmieniają, tylko po prostu zaczynają się inaczej zachowywać. Nie chciałbym żeby tak było no, ale trudno.
Zaczynaliśmy przejeżdżać przez las na mój podjazd.
- Dzieci się zmieniają jak dorastają, bo dostosowywują się do społeczeństwa. – Powiedziałam - Czasami to dobry sposób czasami nie. Myślę ze, jeśli się kogoś kocha to stara się zmienić swe złe nawyki na lepsze. A mimo to są nadal tylko gdzieś głęboko. Sam masz racje ludzie się nie zmieniają czasami ludzie zmieniają swe podejście, ale zawsze są tacy sami.
Rzucił mi zmartwione spojrzenie, kiedy już zaparkowaliśmy pod domem – Sookie, co się stało?
Potrząsnęłam głową – Jestem taką idiotką – powiedziałam. Nie mogłam spojrzeć mu w twarz. Jak najszybciej wygramoliłam się z samochodu. – Czy mówiłeś coś o wolnym dniu, a jeśli nie to do zobaczenia za barem później, ok?
- Biorę cały wolny dzień. Słuchaj, trzymaj się, musisz. Nie jestem pewien, o co tak naprawdę się martwisz, ale rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać. Nie mam pojęcia też, co się dzieje Hooligans, ale od czasu, kiedy te wróżki… będę natychmiast, jeśli mnie będziesz potrzebowała.
Był naprawdę szczery w tym, co mi zaproponował. Ale wiedziałam, że chciał wrócić do domu, zadzwonić do, Jannalynn aby zaplanować wieczór idealny, aby mógł dać jej prezent, nie potrzebował moich problemów. – Nie, jest dobrze. – Powiedziałam uspokajająco, uśmiechając się do niego – Mam milion rzeczy do zrobienia, zanim pójdę do pracy, a także dużo do przemyślenia (delikatnie mówiąc).
- Dzięki za to, że wybrałaś się ze mną do Shreveport – powiedział Sam – ale naprawdę, jeżeli by coś się działo daj mi znać.
Pomachałam mu na pożegnanie, gdy wracał już autem z powrotem do domu położonego za Marlotte. Sam nigdy nie był całkowicie z dala od pracy.
Otworzyłam tylne drzwi i już planowałam, co będę robić.
Marzyłam o prysznicu, nie o kąpieli. Naprawdę fajnie było poczuć się samej w tym domu, bez Clauda bez Dermota. Byłam pełna nowych podejrzeń. Myślałam także o mojej przyjaciółce czarownicy, Amelii, która niedawno wróciła do Nowego Orleanu do już wyremontowanego domu. Chciałam z nią pogadać, ale nie miałam siły na telefon może e-mail będzie lepszy.
Napełniłam wannę olejkami do kąpieli i usiadła ostrożnie w gorącej wodzie. Ogoliłam sobie nogi i pach. Pielęgnacja zawsze pomagała mi w lepszym samopoczuciu. Olejek zawsze działał na mnie jak olejek, byłam cała śliska. Musiałam wysuszyć włosy i pomalować paznokcie.
Kiedy byłam już cała czysta i wypolerowana założyłam mój strój do pracy, zakryłam moje paznokcie skarpetami a później włożyłam buty. Starałam się o niczym innym nie myśleć.
Miałam jeszcze około 30 minut do wyjścia, więc włączyłam telewizor i wcisnęłam przycisk od nagrywarki mojego wczorajszego Jeoparady. Było tam pełno pytań, Jane Bandhouse nasza barmanka mogła odpowiedzieć na każde pytanie o starych filmach, Terry Bellefleur z pewnością znał wiele ciekawostek sportowych. Ja mogłabym odpowiedzieć na większość pytań o pisarzy, ponieważ dużo czytałam, i Sam mógłby mówić o historii amerykańskiej po 1900 roku. Nie zawsze byłam w barze, kiedy akurat się zaczynała, ale wolałam nagrywać, bo tak miałam czas obejrzeć ją w każdym momencie. Lubiłam świat Jeoparady! Kiedy show się skończył nadszedł czas, aby iść do pracy. Lubiłam wieczorną jazdę, gdy jeszcze było lekkie światło na zewnątrz. A w radiu brzmiał utwór „Crazy” Gnarls Barkley. Mogłam to rozpoznać. Jason minął mnie, jechał w przeciwnym kierunku, może do swojej dziewczyny? W dalszym ciągu byli w związku z Michele Schubert, możliwe, że Jason ostatecznie dorasta. Michele była silną kobietą i chciała zatrzymać jakże potężnego (podobno), Jasona w tylko swojej sypialni. Także nie opuszczała go na krok. Jak na razie on nie widział świta poza nią. Machnęłam do mojego brata i się uśmiechnęłam. Odwzajemnił uśmiech. Spojrzał na mnie takim szczęśliwym wzrokiem. Zazdrościłam mu czasami podejścia do życia.
Tłumów w Merlotte znowu nie było. Nic dziwnego to podpalenie nie reklamowało nas najlepiej. Co zrobię, jeśli Merlotte nie przetrwa? Jeżeli Roadhouse Vic Redneck ukradnie nam wszystkich klientów? Ludzie lubili, Merlotte za to, że było tutaj stosunkowo spokojnie i bezpiecznie. Jedzenie było dobre (w ograniczonym zakresie) no i napoje też niezłe. Sam zawsze był popularnym facetem, ale, od kiedy się ujawnił coś się zmieniło to już nie była dobra sława. Ludzie, który mieli problemy z zaakceptowaniem wampirów mieli problemy też ze zmiennymi.
Poszłam do magazynu, aby ubrać czysty fartuch a następnie do biura Sama, aby zostawić moją torebkę w schowku. Nie potrzebowałam osobnej szafki. Mogłam tutaj zostawić mój portfel i wszystkie wartościowe rzeczy.
Przejmowałam zmianę po Holly, przyszłą żonę Hoyta najlepszego przyjaciela Jasona. To nie będzie cichy ślub, postanowili pójść na całość i zrobili ślub z wielką pompom. Słyszałam, że ma się odbyć w październiku. Wiedziałam o nim więcej niż chciałam wiedzieć, bo, mimo iż ślub miał się odbyć za kilka miesięcy obsesja Holly na tym punkcie już się rozpoczęła. Miała ogromne marzenia, co do białej sukni, już sobie wyobrażałam, co moja babcia mogłaby powiedzieć na ten temat – Holly zawsze miała ogromne wyobrażenia, gdy w szkole miała pierwszego chłopaka już wyobrażała sobie, że będą do końca życia szczęśliwi – jej suknia miała być biała, co niby oznaczało dziewice. Przynajmniej tak było w dawnych czasach. Teraz to już tylko raczej tradycja, panny młode nabywały drogie suknie, które po wielkim dniu wisiały w szafie i tylko zbierały kurz.
Pomachałam do Holly, aby zwrócić jej uwagę na mnie. Rozmawiała z nowym, kaznodziejem od Baptystów, Bratem Carsonem. Czasami tutaj przychodził, ale nigdy nie zamówił alkoholu. Zakończyła szybko swoją rozmowę i ruszyła w moim kierunku pewnie żeby mi powiedzieć, co się działo przy naszych stolikach. Wzdrygnęłam się na widok spalonej podłogi na środku.
- Hej Sookie – powiedziała Holly zatrzymując się przy mnie w drodze do gabinetu Sama, pewnie szła po swoje rzeczy – będziesz na ślubie prawda?
- Oczywiście, nie zabraknie mnie.
- A czy mogłabyś witać gości?
To był zaszczyt, co prawda nie taki duży jak druhna, ale jednak znaczące. Nigdy bym nie oczekiwała czegoś tak znaczącego – Byłabym bardzo szczęśliwa – powiedziałam uśmiechając się, – ale porozmawiamy o tym później.
Holly była zadowolona. – Dobrze, dobrze. Cóż miejmy nadzieje, że firma obsługująca wesele z wszystkim się wyrobi.
- Och będzie w porządku. – Powiedziałam, ale daleka byłam do przekonania, że tak właśnie będzie. Zawsze się zdarzały niespodzianki.
Później po powrocie do domu czekałam na Clauda i Dermota około pół godziny, ale się nie pojawili, a ja nie miałam ochoty na dłuższe czekanie. Byłam wkurzona, bo obiecali mi, że ze mną porozmawiają o moim wróżkowym dziedzictwie. No, ale najwyraźniej była to obietnica bez pokrycia.
Kiedy się obudziłam następnego dnia było lekko po dziewiątej a holl i cały dom wyglądał tak jak zostawiłam go przed pójściem spać. Żadnych oznak, że ktoś poza mną tutaj był może było późno i nie mieli ochoty wracać do Bon Temps. Z jednej strony było to fajne uczucie być samym.
Kiedy Claude zdecydował się ze mną zamieszkać powiedział, że „szczęśliwych wybrańców” będzie sprowadzał do swojego domu w Monroe. Miałam nadzieje, że Dermot miał takie samo nastawienie, ale nigdy nie widziałam go z żadną kobietą czy też mężczyzną. Sądziłam też, że Dermot woli kobiety niż mężczyzn, może przez to, że był taki podobny do Jasona. Założenia są głupie…
Zrobiłam sobie na śniadanie jajka z tostami a do tego owoce, zabrałam także jedną z książek Nory Roberts do czytania podczas posiłku. Czułam się jak dawniej. Było naprawdę miło nikt nie uskarżał mi się, że chleb jest zbyt mało ziarnisty (Claude) lub dawanie kwiecistych komplementów właśnie wtedy, kiedy czytam (Dermot) miło było cieszyć się spokojem.
Poszłam pod prysznic wyszorowałam się od góry do dołu… czas do pracy. Spojrzałam do salonu patrząc jak na jakiś sklep pełen śmieci. Przypomniałam sobie, że jutro mają do mnie przyjechać dilerzy antyków.
W barze teraz było więcej pracy niż w nocy. Co mnie o wiele bardziej rozweseliło. Ku mojemu zdziwieniu za barem stała Kennedy. Wyglądała doskonale, jak królowa piękności, mimo że miała na sobie tylko obcisłe jeansy i top w białe paski. Wyglądałyśmy obie na bardzo zadbane kobiety, no przynajmniej dzisiaj.
- Gdzie jest Sam? – Zapytałam – Myślałam, że dzisiaj pracuje.
- Zadzwonił do mnie z rana, i powiedział, że jeszcze jest w Shreveport. – Powiedziała Kennedy dając mi przy tym krzywy uśmiech – Myślę, że urodziny Jannalyn się udały. A podejrzewam, że spędzili kilka godzin w łóżku, więc przyjedzie bardzo zmęczony.
- A jak twoja mama i tata? – Spytałam – odwiedzili Cię ostatnio?
Kennedy uśmiechnęła się gorzko – Nie sądzę, zmieniłam otoczenie i nie jestem już małą panieneczką startującą w konkursach piękności i chodząca do niedzielnej szkółki, co uchroniłoby mnie przed trafieniem do więzienia. Zmieniłam się. Jestem szczęśliwa.
Jej ręce zatrzymały się na szklance, którą właśnie wycierała. – Zastanawiałam się – powiedziała, ale przerwała. Czekałam, bo wiedziałam, co ma na myśli – zastanawiałam się nad Casey – powiedziała bardzo cicho – po prostu widzisz, wtedy, kiedy ją zastrzeliłam myślałam tylko, aby ochronić własne życie. Nie myślałam o mojej rodzinie o jej rodzinie o niczym.
Nigdy z Kennedy nie rozmawiałyśmy o tym. – A kto by myślał o kimś innym Kennedy? – Powiedziałam równie cicho, ale z intensywnością w głowie – widzisz nikt przy zdrowych zmysłach w takiej sytuacji nie myłby o nikim innym tylko o ochronie życia. Sądzę, że po prostu Bóg nie chciał abyś umarła. Nie była ci przeznaczona śmierć. – Chociaż nie byłam w ogóle pewna, że tego właśnie chciał Bóg. Prawdopodobnie to, co myślałam było głupie, ale co tam do diabła.
- Nie chciałabym wyprzedzać faktów – powiedziała, – ale myślę, że jej rodzina… oni za nią tęsknią i dowiedzieli się, że będę w barze no i chcieli…
- Czy ktoś z jej rodziny ma dwoistą naturę? – Spytałam
- Broń boże! Nie! Są baptystami!
Starałam się nie uśmiechać, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. Nawet sama Kennedy zaczęła się z siebie śmiać.
- Poważnie – powiedziała, – więc sądzę, że nie. Sądzisz, że ten, kto rzucił tutaj bombę był wilkiem?
- Sądzę, że na pewno ma dwoistą naturę. Tak, więc tak, tak sądzę. Ale nie mów nikomu.
Kennedy skinęła mi głową w całkowitym porozumieniu. Klient kiwnął na mnie, aby przynieść mu butelkę gorącego sosu. A ja w tym czasie miałam nowy temat do przemyśleć. Tak, więc zostałam jeszcze w Merlotte dwie dodatkowe godziny, było mi bardzo żal Kennedy, bo musiała tu zostać do końca. Nawet usnęła w pewnym momencie a ja przykryłam ją ręcznikiem. Poderwała się w pewnym momencie, kiedy Danny. Jej spokojny świat skończył się, kiedy ten osobnik wspiął się na barowe krzesło. Zdążył się już ogolić i wziąć prysznic i powiedział tylko: - Daj mi piwo kobieto, a i pospiesz się.
- Danny czy chcesz żebym zamiast do kufla twoje piwo nalała na twoją głowę?
- Nie ważne jak, ważne abym je miał – i uśmiechnął się do mnie.
Tuż po zmroku mój telefon komórkowy zaczął wibrować. Korzystając z okazji wyszłam szybko do biura Sama, aby usłyszeć od Erica: „Do zobaczenia później” i tylko to. Mimo że miał mi tyle do powiedzenia na mojej twarzy zagościł szczery uśmiech na resztę wieczoru. A gdy pojechałam do domu czułam się już szczęśliwa na całego, bo zobaczyłam Erica siedzącego na moim podwórku. Miał nawet ze sobą toster.
- Czemu zawdzięczam tę wizytę – spytałam cierpko. Nie wiem jak to zrobiłam, ale spodziewałam się wizyty Erica. Oczywiście pewnie to przez naszą wieź krwi, poczułam to z pewnością, kiedy wpadł na ten jakże genialny pomysł.
- Nie zabawialiśmy się ostatnio – powiedział i wręczył toster.
- Jak to? A wtedy, kiedy szarpałeś się z Pam w mojej kuchni? Przecież było zabawnie. A tak przy okazji dzięki za toster. Musiałam go wymienić, ale okoliczności, kiedy było to niezbędne nie były już takie zabawne. A tak poza tym to, co masz na myśli?
- Później po tym wszystkim, co trzeba zrobić będziemy uprawiać sex, już mam go w mojej głowie – powiedział i podszedł do mnie – myślałem o pozycjach, których jeszcze nie próbowaliśmy.
Nie jestem tak elastyczna jak Eric a ostatnim razem próbowaliśmy i to ryzykownie wyszło na to, że biodro bolało mnie przez trzy dni. A poza tym nie byłam skłonna do eksperymentowania, – co masz na myśli mówiąc „później”? Co będziemy robić przed „wspaniałym” seksem?
- Jedziemy odwiedzić nowy taneczny klub. – Powiedział, ale wyłapałam obawę w jego głosie. – No wiesz, spotykają się tam tacy ładni ludzie jak ty, aby się zabawić.
- Gdzie jest ten taneczny klub? – Spytałam, od wielu godzin byłam na nogach a więc ten pomysł nie był kuszący. Ale dawno się nie bawiliśmy publicznie, jako para.
- Między Bon Temps a Shreveport – powiedział Eric i wyraźnie się zawahał – Victor go otworzył.
- Oh. A więc to inteligentny pomysł, aby tam iść? – Powiedział przerażona. Jego pomysł już był dla mnie kompletnym idiotyzmem.
Victor i Eric prowadzili cichą wojnę. Victor Madden był przedstawicielem króla Filipe, króla Newady, Luizjana i Arkansas w Luizjanie. Filipe miał swoją siedzibę w Las Vegas a my (Eric, Pam i ja) zastanawialiśmy się, jakie korzyści ma z tego Victor, że tutaj ciągle jest. Może po prostu chciał przejąć ten rejon. Z całego serca chciałam, aby Victor umarł. Niedawno wysłał swych dwóch najbardziej zaufanych ludzi Bruno i Corinne, aby mnie zabili mnie i Pam, w celu oczywistego osłabienia Erica, którego król zachował gdyż był najbardziej produktywnym szeryfem.
Razem z Pam obróciłyśmy Bruna i Corinne w proch, a nikt nie mógł udowodnić, że to zrobiłyśmy. Victor obiecał sowitą nagrodę temu, kto udzieli mu, jakich kolwiek informacji o jego wiernych sługach, ale nikt tego nie mógł zrobić. Tylko razem z Pam i Ericem wiedzieliśmy, co tak naprawdę się stało. Victor nie mógł nam nic zarzucić, wprost bo wtedy wyszłoby na jaw ze ich na nas nasłał.
Może następnym razem wyśle kogoś bardziej ostrożnego i starannego. Bruno i Corinna mieli o sobie zbyt wygórowane mniemanie.
- Nie to nie mądre, aby iść do tego klubu, ale nie mamy wyboru – powiedział – Victor nam rozkazał, jako mnie wraz z moją małżonką. Pomyśli, że się go boje, jeśli się nie Pojawie.
Myślałam o tym wszystkim przeszukując swoją szafę, starałam się wymyślić, co mogłam ubrać do modnego klubu tanecznego. Eric leżała moim łóżku z rękami założonymi za głowę – Z tego, co sobie przypominam mam coś w samochodzie – powiedział nagle i wybiegł z wampirzą prędkością. Wrócił kilka sekund później niosąc coś w folii wiszącego na plastikowym wieszaku.
-, Co to? – Spytałam – przecież nie mam dzisiaj urodzin.
- A czy wampir nie może dać swojej ukochanej prezentu bez okazji?
Musiałam się do niego uśmiechnąć – No cóż. Może – powiedziałam. Uwielbiałam prezenty, toster był odszkodowaniem, którego się spodziewałam, to była niespodzianka ostrożnie zdjęłam foliową osłonę na odzież, to była sukienka.
- O jejku – powiedziałam trzymając to cacko. Dekolt był w kształcie litery U, bardzo duże U, i z przodu i z tyłu, była brązowa i pofałdowana piękna. Starałam się na niego nie patrzeć widziałam, że mam dziwny radowano-zaskoczony wyraz twarzy. Nie patrzyłam także na cenę, ja osobiście mogłam za cenę tej jednej sukni kupić z dziesięć sukienek w Wal-Marcie, lub też trzy w Dillard.
- Wyglądasz obłędnie – powiedział Eric uśmiechając się figlarnie – wszyscy będą mi zazdrościć.
Kto nie poczułby się miło słysząc coś takiego?
Wyszłam z łazienki i stwierdziłam, że mój nowy znajomy Immanuel znowu mnie odwiedził. Miał mi stworzyć idealny makijaż i fryzurę. To było dziwne widzieć jeszcze jednego człowieka w mojej sypialni. Immanuel wydawał się być w dobrym nastroju. Nawet jego dziwna fryzura była jakby bardziej ujarzmiona. Podczas gdy Eric przyglądał się nam, Immanuel uwijał się szybko przy mnie. Od czasu, kiedy z Tarą byłyśmy dziewczynkami nikt nie malował mnie przed lustrem. Kiedy patrzyłam na Immanuela widziałam, jaki był… pewny siebie.
- Dziękuje – powiedziałam, zastanawiając się gdzie do cholery jest prawdziwa Sookie.
- Proszę bardzo – powiedział poważnie Immanuel – masz cudowną skórę. Lubię z tobą pracować.
Nikt nigdy mi niczego takiego nie powiedział, więc nie mogłam ...
H.O.M.I.K