Lien Merete - Zapomniany ogród 15 - Synowie Diny.pdf

(741 KB) Pobierz
Merete Lien
Synowie Diny
Z języka norweskiego przełożyła
Monika Mróz
Rozdział 1
Emily poczuła na ramieniu dłoń Henny. Odwróciła
się i zobaczyła nieopisane zdumienie malujące się na
twarzy bratowej. Chciała coś powiedzieć, ale nie zdoła­
ła wydusić z siebie ani słowa.
- Co też pani mówi? - zawołała Henny, nie pusz­
czając ramienia Emily.
Kobieta, która przedstawiła się jako Dina, odparła
chłodnym głosem:
- Mówię, że Gerhard Lindemann jest ojcem moich
dwóch synów. Zbyt długo już się ich zapierał.
- Nie może pani tu przychodzić z takimi kłam­
stwami! - wykrzyknęła gniewnie Henny, nie zamie­
rzając spokojnie słuchać. Potem znów zwróciła się do
Emily: - Nie zwracaj na nią uwagi, to oszustka. Jej
po prostu chodzi o...
- Pani Lindemann w głębi ducha wie, że mówię
prawdę. Proszę tylko na nich spojrzeć!
Emily i Henny niechętnie przeniosły wzrok na
chłopców, mogących mieć jakieś osiem - dziewięć lat.
Wydawali się onieśmieleni, stali ze spuszczonymi gło­
wami, więc trudno było dojrzeć ich buzie.
- Ja... - zaczęła Emily z wysiłkiem.
- Pani Lindemann właśnie pomagała przy długim
i ciężkim porodzie - wtrąciła się Henny. - Potrzebuje
spokoju. Proszę wrócić jutro, wyjaśnimy wtedy to nie­
porozumienie.
- Ja nie mam dokąd pójść. Gdzie jest Gerhard?
Chcę z nim porozmawiać.
Emily popatrzyła Dinie w oczy.
5
- Wyjechał.
- Wyjechał?
- W interesach. Nie wiem, kiedy wróci. Prawdopo­
dobnie wieczorem. - Emily słyszała lekkie drżenie
w swoim głosie, przełknęła z trudem ślinę i wypros­
towała plecy. Musi sobie z tym poradzić. Musi pamię­
tać, co powiedziała matka: że Emily ma w sobie dość
siły wtedy, gdy tego trzeba. Dina nie może zobaczyć
jej zgnębionej i bezradnej. Poza tym otwiera się przed
nią szansa na poznanie prawdy o Gerhardzie, Dinie
i dwóch chłopcach.
- Mam sprowadzić Erlinga? - spytała Henny. - On
to załatwi.
- Nie, dziękuję. Sama się tym zajmę.
Na schodach pojawiło się dwoje gości, kierowali się
ku recepcji. Przywitali się z uśmiechem. Henny zerk­
nęła na Emily, potem niechętnie podeszła spytać go­
ści, czego sobie życzą.
Nie mogły tak tu stać. Emily wskazała na drzwi do
biblioteki.
- Proszę za mną! Musimy porozmawiać w spokoju,
tak żeby nikt nam nie przeszkadzał.
Dina wzruszyła ramionami, ale objęła synów i po­
prowadziła ich ze sobą.
Emily zamknęła drzwi i odwróciła się do chłopców.
Mieli ciemne włosy, tak jak Gerhard. Poczuła ukłucie
w sercu, nie chciała patrzeć im w oczy.
- Usiądźcie tutaj, przy kominku - powiedziała pręd­
ko. - Zaraz znajdę jakieś książki z obrazkami, które
możecie pooglądać.
Wyciągnęła kilka tomów z półki i położyła je na
stole przed chłopcami. Potem zaprowadziła Dinę
w drugi koniec pokoju, pod okna wychodzące na mo­
rze. Usiadły.
Dina przyglądała się jej ze zmarszczonym czołem.
- Pani jest inna, niż sądziłam - powiedziała wresz­
cie.
- A co pani myślała?
6
- Wtedy, w domu Helmera, wydawała się pani ta­
ka... - urwała, niecierpliwie poruszając głową. - Zresz­
tą bez znaczenia, co o pani myślałam. To sprawa mię­
dzy Gerhardem a mną. Zostanę tu do jego powrotu.
Najwyższy czas, aby przejął odpowiedzialność za ro­
dzonych synów. Wyjeżdżam.
- Ja pani nie wierzę. To nie są jego dzieci.
Dina roześmiała się cicho.
- Doskonale rozumiem, że nie ma pani ochoty mi
uwierzyć. Która kobieta pragnęłaby trzymać na kola­
nach nieślubne dzieci męża?
- Pani już wcześniej mnie okłamała. Gdy się
ostatnio spotkałyśmy, przedstawiła się
pani jako
Charlotte.
- Akurat tutaj pani się myli. Chciałam od razu po­
wiedzieć, kim jestem. To Helmer pragnął pani oszczę­
dzić nieprzyjemności i nazwał mnie Charlotte. Zażądał
nawet, bym następnego dnia udawała chorą i nie wy­
chodziła z sypialni.
Emily szukała słów. Miała ochotę uciec, wybiec
stąd i nigdy nie wrócić.
- Czy on nigdy o mnie nie wspominał? - spytała
Dina łagodniejszym głosem, jakby odczuwała coś w ro­
dzaju współczucia.
- Owszem. Niczego nie ukrywał. Opowiedział mi
o pani, kiedy już odprowadził panią na statek.
Dina znów się roześmiała.
- Pani jest wzruszająco naiwna - stwierdziła. - Na­
prawdę sądzi pani, że Gerhard niczego przed panią nie
ukrył, był szczery i otwarty we wszystkim? Powinna go
pani znać lepiej.
- Powiedział, że pani wyjeżdża z chłopcami do
Ameryki. Że ma tam pani brata.
- Nie mam żadnego brata w Ameryce. To on
ma tam rodzinę. Twierdził, że ci ludzie się nami
zajmą.
- Ale...
- Próbował wysłać nas do Ameryki jak trzy paczki
pocztowe! W nieznane! Jak można zrobić coś takiego
rodzonym dzieciom!
- Mówiłam już, nie wierzę, że to jego dzieci.
Powiedział wyraźnie... - Emily urwała i przełknęła
ślinę.
- Co takiego powiedział?
- Że jest pani wdową po jego bliskim przyjacielu,
któremu na łożu śmierci obiecał, że zajmie się panią
i chłopcami.
Dina wpatrywała się w nią ze zmarszczonym czo­
łem. W końcu się roześmiała.
- Po pierwsze, nigdy nie byłam mężatką. A po
drugie...
- O tym wiem - przerwała jej Emily. Czuła, że
budzi się w niej duch walki. - Gerhard mówił mi, że
rodzina tego przyjaciela nie zgodziła się na małżeń­
stwo, a ponieważ on nie posiadał własnych środków,
nie mógł sprzeciwić się woli ojca.
- Proszę zapomnieć o tym przyjacielu. On nie ist­
nieje! Bardzo łatwo sprawdzić, które z nas mówi praw­
dę. Wystarczy porozmawiać z ludźmi w Langesund.
Proszę spytać dyrektora kopalni! Kogokolwiek! Wszy­
scy wiedzą, że przez osiem lat byłam kochanką Ger­
harda i urodziłam mu dwóch synów.
Emily odrętwiała ze zmęczenia. Z trudem zbierała
myśli.
- On chciał się nas pozbyć. Ukryć w Ameryce.
Przyjęłam od niego pieniądze. Na szczęście statek
zawinął do Kopenhagi. Tam zeszliśmy na ląd.
Emily kiwnęła głową. To się zgadzało. Helmer
wspominał o czymś podobnym tamtej nocy, gdy pod­
słuchała ich rozmowę.
- Było mi bardzo ciężko - podjęła Dina. - Pani
z pewnością trudno słuchać prawdy o przeszłości Ger­
harda, ale mnie wcale nie było łatwiej. Pani jest kobie­
tą. Proszę sobie wyobrazić, jak by się pani czuła, gdyby
mężczyzna, którego pani kochała przez osiem lat i uro­
dziła mu dwoje dzieci, opuścił panią.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin