Niekrasz_Lech_Z._-_Operacja_Jedwabne-Mity_i_Fakty.doc

(178 KB) Pobierz
Lech Z

Lech Z. Niekrasz "Operacja <Jedwabne>. Mity i fakty"(fragmenty)

 

"Prawie wszystkich mężczyzn z naszego transportu(w tym mego ojca)przetransportowano do więzienia w Berezweczu(dawny klasztor)koło Głębokiego i tu zaczęła się gehenna(...). Po wkroczeniu Niemców otwarto bramy więzienia w Berezweczu. Miejscowi Polacy szukali swoich bliskich. Na terenie więzienia zastali doły pełne okaleczonych trupów powiązanych drutem. Część ciał nie posiadała kończyn, uszu, języka. Wszystko wskazywało na to, że przezd śmiercią byli okrutnie torturowani. Według relacji świadków mordu dokonało NKWD przy udziale żydowskiej bojówki.(...)Nie znam przypadku ocalenia Polaka przez Żyda, a była ku temu okazja w czasie okupacji sowieckiej i PRL(...). Polacy znają holocaust Żydów i akcję Wisła, a nie znają akcji Syberia. Polacy znają mord kielecki, a nie znają liczby ofiar naszych dzieci, które zginęły na Syberii z głodu i zimna oraz hekatomby ofiar zsyłek, więzień i łagrów sowieckich. A przecierz do tych ofiar przyczynili się w dużej mierze Żydzi, współpracując z NKWD, a później z UB"

                                                                   Maria Antonowicz

 

...Rozmijania się z faktami i wręcz konfabulacji dopatruje się w książce Grossa historyk Piotr Gontarczyk: "Nikt chyba nie kwestionuje faktu, iż w zbrodni w Jedwabnem wzięła udział grupa miejscowych Polaków. Na tym jednak pewniki się kończą. Dyskusja trwa i dotyczy nawet tak fundamentalnych kwestii jak to, kto w istocie wymordował Żydów: Polacy, czy może Niemcy? W miarę upływu czasu pojawiają się coraz to nowe znaki zapytania. Dotyczą one nie tylko podanej w "Sąsiadach" faktografii, lecz w ogóle wiarygodności metod badawczych J.T. Grossa". Ustosunkowując się do przekonania Grossa o absolutnej wartości zeznań ocalałych "ofiar Holocaustu", Gontarczyk podziela sceptycyzm dra Radonia: "Wielokrotnie już pisano, że relacje te zbierały po wojnie różnorodne komisje historyczne, które bardziej niż o prawdę, dbały czasem o rozmaite interesy polityczne i propagandowe. Ktokolwiek zetknął się ze wspomnianymi źródłami ten wie, że często zawierają one olbrzymi bagaż emocjonalny i pochopne sądy będące konsekwencją dramatycznych przeżyć. Jeszcze inne relacje, zwłaszcza powstałe po wojnie w USA, wydają się być nie opisem minionej przeszłości, ale okazją do zaprezentowania niechęci czy też po prostu wrogości do Polski i Polaków, nazywanej zwyczajowo antypolonizmem.Ów niezwykle skomplikowany i wielowątkowy problem Gross skwitował w dwóch zdaniach: >>Każdy świadek, oczywiście może się mylić i każdą relację, o ile to możliwe, należy konfrontować z wiedzą nabytą z innego źródła. Ale o złą wolę względem sąsiadów-Polaków w tej materii Żydów nie mamy podstaw podejrzewać<<. Podobne konstatacje można uznać za minięcie się z tematem. Co ciekawe, Gross nie tylko nie zachował należnego dystansu do wykorzystanych relacji, lecz nie dokonał też postulowanej przez siebie, należytej ich konfrontacji z innymi źródłami. Efekty są wyraźnie widoczne w wielu fragmętach narracji <<Sąsiadów>>".

Gross pozwala sobie na zbyt daleko idącą dezynwolturę pisząc, iż ówczesny biskup Łomży obiecał Żydom bezpieczeństwo za haracz, który przyjął w postaci srebrnych lichtarzy, ale pogromowi nie zapobiegł, bowiem podczas okupacji sowieckiej biskup ów, jak pisze Gontarczyk, ukrywał się, "a do pałacu biskupiego powrócił-jak wynika nie tylko z opublikowanych fragmętów jego pamiętnika-w sierpniu 1941 roku. Wizyta żydowskiej delegacji u biskupa Łukomskiego, która, wedle relacji cytowanych przez Grossa, miała mieć miejsce<<jakiś czas>>przed tragedią Jedwabnego(pierwsza połowa lipca 1941 r.)chyba nie mogła mieć miejsca, podobnie jak wiele innych opisanych w <<Sąsiadach>>wydarzeń". I dalej: "Wiele faktów opisanych przez Grossa można uznać za wątpliwe. W innych wypadkach, w których należałoby zachować ostrożność, czy pozostawić trudne do usunięcia znaki zapytania, autor <<Sąsiadów>> na wyrost używa słów <<zapewne>> i <<musiało>>. Niektóre stwierdzenia wydają się wręcz emanacją niewiedzy lub uprzedzeniami wymieszanymi z masą płytkich stereotypów". Tak jest na przykład na stronie 29, gdzie na podstawie kolejnej wątpliwej wartości relacji autor twierdzi, "<<że w przedwojennym Jedwabnem miejscowy proboszcz przyjął korzyści materialne w zamian za powstrzymanie planowanego-jak głosiły plotki-pogromu>>. Pobieranie haraczu przez duchownych katolickich(patrz: biskup Łukomski) stało się więc pewną normą w ksiązce Grossa. Warto jednak przytoczyć opis metody, jaką autor <<Sąsiadów>> tę informację zweryfikował: <<Epizod ten mieści się doskonale w normie żydowskiego losu(...)zagrożona społeczność(...)przyjmowała za rzecz zupełnie naturalną, że w takiej sytuacji władzom świeckim czy duchownym należy się haracz za opiekę>>("Sąsiedzi", s.29). Takie przeprowadzanie dowodów-weryfikowanie faktów za pomocą własnych wyobrażeń-uważam za niezgodne z historycznym warsztatem".

Albo opowieść o filmie, jaki według Grossa mieli "prawdopodobnie" nakręcić Niemcy w Jedwabnem: "Sprawa jest bardzo wątpliwa, bowiem gdyby taki film istniał, to ze względu na stopień zaawansowania badań nad Holocaustem-raczej byśmy go znali. Skąd więc Gross zaczerpnął informacje o filmie?"-pyta Gontarczyk i znajduje odpowiedź w książce Grossa, który dowiedział się o tym w 2000 roku, czyli 59 lat po fakcie, od jednego z byłych mieszkańców Jedwabnego. Ten zaś miał usłyszeć o filmie od kolegi w 1944 roku gdzieś w Łomżyńskiem: I oto, jak pisze Gross, "pewnego dnia natknęli się na drogowskaz z napisem Jedwabne i jeden z jego towarzyszy, zastanowiwszy się chwilę, przypomniał sobie, że zna tę nazwę z niemieckiej kroniki filmowej oglądanej w Warszawie, w której pokazywano jak Polacy mordowali Żydów w odruchu <<słusznego gniewu>>". Tyle Gross, Gontarczyk widzi to jednoznacznie: "Przy uwzględnieniu wymogów warsztatu historycznego informacja pochądząca z takiego źródła powinna zostać potraktowana z olbrzymim dystansem. Tym większym, że pochodzi od Avigdora Kochava-tego samego, który złożył relacje o haraczu przyjętym przez biskupa Łukomskiego...Jednak w narracji "Sąsiadów" istnienie filmu staje się z wolna faktem; kolejnym, niemal namacalnym(...)-dowodem polskiej zbrodni. Inne, podawane przez Grossa informacje mają już daleko poważniejszy ciężar". Cóż powiedzieć o relacji Grossa, jakoby władze Jedwabna porozumiały się z Niemcami na piśmie w sprawie wymordowania miejscowych Żydów, o czy wiadomo od pewnej osoby, która słyszła o tym od ludzi? A jeśli nawet jest to wyssane z palca, to zdaniem Grossa "nasza niewiedza o tym, do czego się dokładnie umówiono, nie robi wielkiej różnicy. Jakieś porozumienie między Niemcami a bezpośrednimi organizatorami jedwabieńskiego mordu, czyli zarządem miasta, musiało zostać  zawarte". Gontarczyk: "Konstatacja, iż coś musiało się wydarzyć, pomimo, iż nic o tym nie wiemy, nie mieści się nawet w szeroko rozciągniętych ramach naukowego warsztatu. Podobnie jak wiele innych wywodów Grossa".

Brak jakiejkolwiek symetrii w podejściu do kwestii losu Żydów i Polaków podczas wojny jest kolejnym problemem, na który wzraca uwagę Gontarczyk: "Nierówność obydwu narodów jest wyraźnie widoczna w narracji historycznej Grossa: cokolwiek złego spotkało Żydów ze strony jakiejś grupy Polaków, nadaje on temu wydarzeniu wymiar uniwersalny, otaczając parareligijnymi teoriami i sądami przepojonymi mistyką(...). Zupełnie inny styl narracji obowiązuje w drugą stronę. Tu nie ma zniekształcających uogólnień, pochopnych ocen moralnych. Nie ma zbiorowej  odpowiedzialności. Każdy temat, który mógłby wydać się niewygodny, niepasujący do schematu <<prześladowcy>>-<<ofiary>>, jest bagatelizowany albo pomijany. Tak jak kwestia stosunków polsko-żydowskich na okupowanych Kresach. I jest to regułą pisarstwa Grossa".

Wobec powyższego uzasadnione wydaje się zdanie Gontarczyka o dziele Grossa: "Przedziwna stylistyka narracji połączona z wyraźnym brakiem odpowiedzialności za słowo powoduje, że wiele fragmętów książek Grossa jest dwuznacznych lub w ogóle pozbawionych charakteru dociekań naukowych". I nie jest tak dlatego, że Gross na sobie tylko znanej podstawie oskarża Polaków o porozumienie się z Niemcami w sprawie "zagłady" Żydów, którym ocalenie zapewniał jedynie posterunek hitlerowskiej żandarmerii,(...) dzieje się tak dlatego, że Gross "wykorzystał bardzo ubogą i tendencyjnie dobraną bazę źródłową, nie dokonał jej należytej krytyki, do swoich książek ustawicznie wprowadza nieudokumentowane twierdzenia i fakty, pomija i zniekształca to, co do jego tez nie pasuje, buduje narrację historyczną w oparciu o stereotypy, uprzedzenia i zwykłe plotki, w dowodach naukowych nie przestrzega zasad logiki i obiektywizmu naukowego, a na koniec wydaje nieuzasadnione metafizyczno-ideologiczne, pozbawione podstaw naukowych sądy.

Ze względu na powyższe mankamenty, ksiąka Jana Tomasza Grossa nie może być podstawą poważnej dyskusji na temat naszej historii. Zbrodni w Jedwabnem w szczególności"(Piotr Gontarczyk, "Gross kontra fakty", "Życie", 31 stycznia 2001 r.). Podobnego całkiem zdania o merytorycznej wartości dzieła Grossa jest dyrektor w Instytucie Pamięci Narodowej Paweł Machcewicz, dając temu wyraz w wywiadzie dla "Życia": "Przede wszystkim chodzi o szerszą bazę źródłową odnoszącą się zarówno do konkretnych wydarzeń w Jedwabnem, jak i generalnych tez Jana Grossa zawartych zarówno w "Upiornej Dekadzie", jak i w "Sąsiadach". Jeśli chodzi o Jedwabne, chcielibyśmy dotrzeć do tych dokumentów, z których Gross nie skorzystał(...). Chcemy także zbadać archiwa niemieckie. I dalej: Ważne są również dokumenty rosyjskie, które mogą rzucić światło na sytuację w tym regionie w latach 1939-1941. Optymalne byłoby dotarcie do źródeł NKWD. Należy także sprawdzić, czy istnieją jakieś materiały wywiadu Związku Walki Zbrojnej. Do tych wszystkich źródeł Gross nie odwołuje się w swojej pracy"(Trud śledczy Pana P. Machcewicza i tak poszedł na marne, gdyż prezes Loen Kieres-nie będe wspominał o jego pochodzeniu, żeby przypadkiem nie zostać posądzonym o "antysemityzm"-wyrok już wydał, wyrok polskiej winy-przyp. red.strony).

Na pytanie o ocenę warsztatowej rzetelności pisarstwa Grossa pada odpowiedź: "Po pierwsze, Gross nie starał się dotrzeć do materiałów, do których powinien spróbować dotrzeć. Najbardziej ryzykowne są jednak jego generalne tezy zawarte w obydwu wspomnianych książkach, tezy publicystyczne, a nie naukowe. Są to twierdzenia w rodzaju: wydarzenia w rodzaju Jedwabnego nie były odosobnione w tamtym czasie. Skąd Gross to wie? To trzeba dopiero sprawdzić, potwierdzić. Jedyna podobna relacja dotyczy Radziłowa. Ale to za mało do formułowania tezy ogólnej. Bez podbudowy źródłowej odpowiedzialny historyk nie formułuje takich twierdzeń. Są też w pracach Grossa stwierdzenia równie nie do przyjęcia, choć nie odnoszące się bezpośrednio do wydarzeń w Jedwabnem-na przykład konstatacja, że Polacy na Kresach Wschodnich masowo kolaborowali z wkraczającym Wehrmachtem(...). Autor ten protestuje przeciw stereotypowi przypisującemu Żydom współpracę z NKWD, ale w to miejsce chce wprowadzić stereotyp rzekomej masowej współpracy Polaków z Niemcami. Uwagi Grossa w rodzaju tej, że Polacy, gdyby chcieli, mogli wbrew gestapo uratować znacznie więcej Żydów, są także niezwykle ryzykowne. W sytuacji, gdy za ukrywanie osób pochodzenia żydowskiego groziło roztrzelania całej polskiej rodziny, twierdzenia Grossa wydają się całkowicie oderwane od rzeczywistości"(z 6 tysięcy odznaczeń Yad Vashem przyznawanych przez Izrael za ratowanie Żydów w czasie wojny, 2 tysiące otrzymali Polacy-przyp. redaktora strony).

(...)Potrzebę bardziej rzetelnego podejścia do całej sprawy wyraża również Tomasz Kornaś: "Sprawa jednakże nie jest aż tak prosta. Dwaj wybitni polscy historycy-Tomasz Strzembosz i Marej J. Chodakiewicz-nie wystawili prof. Grossowi najlepszego świadectwa warsztatowego. Jak stwierdził drugi z nich(...): <<profesor Gross ograniczył się do zbadania wspomnień żydowskich oraz zeznań polskich świadków, czasami przynajmniej uzyskanych od osób poddanych torturom przez UB>>. Charakterystyczne jest też to, że z przytoczonej jednej z takich zdeponowanych w Żydowskim Instytucie Historycznym relacji(A. Wyrzykowskiego)usunął jeden ważny fragment. Ten mianowicie, w którym Wyrzykowski napisał, że to Niemcy wymordowali Żydów, a Polacy jedynie pomagali. Pominął też ważną dla całej sprawy okoliczność. Otóż-jak przypomina Chodakiewicz-2 lipca 1941 r. Himmler wysłał rozkaz do SS-Einsatzgruppen z polecenien zakulisowego wywoływania pogromów ludności żydowskiej(...). Prof. T. Strzembosz z kolei podkreślił w wywiadzie, jaki przeprowadziła z nim <<Gazeta Polska>>, że Gross <<oparł się na materiałach ubowskich, materiałach z procesu sądowego, który dotyczył dwudziestu dwóch ludzi i trwał-aż jeden dzień!>>. Już choćby to skrótowe przytoczenie opinii poważnych historyków powinno powstrzymać przed ferowaniem łatwych wyroków o odpowiedzialności polskiego społeczeństwa za współudział w tym holokauście. Wyroki są jednak ferowane. Oskarżonymi i winnymi są Polacy(...). (...)Żenujące jest to, że osoba z tytułem profesora-J.T. Gross-opisując wydarzenia z jednej  miejscowości, wyciąga wnioski, formułuje opinie na temat nie mieszkańców Jedwabnego, ale całego polskiego społeczeństwa. Nie ma to nic wspólnego z uczciwością <<warsztatową>> historyka(Gross z wykształcenia nie jest historykiem, lecz politologiem)".(...)Postawę autora "Sąsiadów" jednoznacznie kwalifikuje również Leon Kalewski: "I należy stczec się takiego podejścia, jakie zaprezentował w swej książce prof. Jan Tomasz Gross, który z pełną świadomością(!)pomija wszelkie fakty i źródła, które psuły mu tok rozumowania. Nie jest to bowiem postawa historyka, lecz propagandzisty. Powinniśmy być na to szczególnie wyczuleni, bo mieliśmy z tym do czynienia przez prawie 50 lat. Czyżby nic się nie zmieniło"?

(...)Kluczowa dla całej sprawy jest wymagająca ostatecznego roztrzygnięcia kwestia udziału Niemców w tragedii Jedwabnego. Tematem tym zajmował się już wiele lat temu-i to w odróżnieniu od Grossa w sposób wysoce profesjonalny-prokurator Waldemar Monkiewicz, o którym Gross pisze w swojej książce z typową dla siebie arogancją: "Nonsensowne wypowiedzi prokurotara Monkiewicza o tym, że mord w Jedwabnem popełniony został przez 323 żandarmów niemieckich, którzy przyjechali do miasteczka kolumną samochodów ciężarowych nie zasługuje na wiarę". Nie jest to kwestia wiary, ale wykluczenia bądź potwierdzenia tego faktu w oparciu o miarodajne źródła.

Innego na ten temat zdania jest cytowany już Leon Kalewski: "Według Grossa, brak jest informacji o Jedwabnem w raportach Einsatzgruppen z tego okresu(...)bo miały się one znajdować w tym dniu już <<gdzieś w okolicach Mińska(Białoruskiego)>>. Jest to dla niego podstawowy dowód, że Niemcy nie brali udziału w tym wydarzeniu. Wystarczy jednak zajrzeć do innych źródeł, aby całkowicie temu zaprzeczyć, bowiem wynika z nich, że poszczególne jednostki(w tym policyjne), działały na Białostocczyźnie także po 10 lipca 1941 r., co wynika m.in. z opublikowanej także w Polsce znanej książki Christophera R. Browninga "Zwykli ludzie".

Ciekawe informacje zawierają też opracowania W. Macholla(SS-mana z Białegostoku), na podstawie których swego czasu Szymon Datner napisał: <<Dzięki wyjaśnieniom Macholla można było określić rolę grup operacyjnych w okresie administracji wojskowej(czerwiec-lipiec 1941 r.)jako głównych wykonawców lub inicjatorów rzezi ludności żydowskiej w miejscowościach: Białystok, Radziłów, Jedwabne, Wąsosz i in. Ponadto stwierdzono, że odpowiedzialność za te rzezie ponoszą pospołu z Wehrmachtem niemieccy dostojnicy(...)>>. Gross nie cytuje natomiast żadnego materiału żydowskiego historyka Datnera, który Białostocczyzną zajmował się przez szereg lat. Dlaczego? Ani razu(choćby negując jego ustalenia)Gross nie odniósł się do opracowań prokuratora Waldemara Monkiewicza z Białegostoku, który zajmował się sprawą Jedwabnego wtedy, gdy sprawa nie była jeszcze tak głośna. Dlaczego?".Na pytanie to nie znajduje odpowiedzi w książce Grossa prof. Tomasz Szarota, który o prokuratorze Monkiewiczu napisał: "Człowiek ten na temat zbrodni w Jedwabnem opublikował kilka tekstów(ja znam ich pięć). Gross powiada: <<Nie trafiłem na teksty Monkiewicza przed napisaniem "Sąsiadów", czego nie żałuję>>. Czy Gross tego chce, czy tego nie chce, teksty Monkiewicza należą do tzw. literatury przedmiotu i obowiązkiem badacza jest zapoznanie się z tą literaturą, a dopiero potem wydawanie wyroku, łącznie z dyskwalifikacją. Monkiewicz konsekwentnie obstaje przy tym, że zbrodni na terenie Jedwabnego dokonali Niemcy przy niewielkim tylko udziale miejscowej ludności polskiej. Gross odwrotnie-twierdzi, że o udziale Niemców niczego pewnego powiedzieć nie można, odrzuca informacje o pobycie tam tego dnia więcej niż kilku-kilkunastu osób narodowości niemieckiej, zbrodnie ma zaś na swym sumieniu polska ludność Jedwabnego(...). Gross pisze: <<Szarota powinien był wiedzieć, że Monkiewicz nie ma nic do powiedzenia o tym, co się wydarzyło w Jedwabnem i przedstawia tylko własne dedukcje>>".

Więcej do powiedzenia na ten temat od prof. Grossa ma jednak prof. Szarota: "Powołuję się na Monkiewicza tylko dlatego, że pisze on o działalności na Białostocczyźnie dwóch batalionów policyjnych 309 i 316, o <<Komando Białystok>> dokonującym mordów na tamtym terenie, a także o stojącym na jego czele funkcjonariuszu warszawskiego gestapo Wolfgangu Birknerze. 309. Policyjnym Batalionem Rezerwy dowodził mjr Weiss. ...Prof. Szarota: "Gross przyjmuje, że Niemców praktycznie w Jedwabnem nie było, poza grupką 11 żandarmów na miejscowym posterunku i może jeszcze kilkoma gestapowcami. Ale prokurator  Monkiewicz w artykule ogłoszonym w 1983 r. podaje, że m.in. w związku z jedwabińskim pogromem działało tak zwane Kommando Bialystok, na czele którego stał Wolfgang Birkner z warszawskiego gestapo... Gross kompletnie pominoł teksty Monkiewicza, a wątpię, żeby prokurator z palca wyssał tych 232 Niemców, ciężarówki i samą postać Birknera".

Do kwestii tej nawiązuje w swej publikacji również historyk Marek Chodakiewicz pisząc, iż "Gross z aprobatą zeznanie Aleksandra Wyrzykowskiego(...). Zapomniał jednak zacytować najważniejszego fragmętu. Otóż Wyrzykowski napisał, że w Jedwabnem Żydów wymordowali Niemcy, a Polacy jedynie pomagali". Na znaczenie wyjaśnienia tej kwestii wskazuje wreście dyrektor Instytutu Pamięci Narodowej Paweł Machcewicz przypominając, że "w tej sprawie było prowadzone przez prokuratora Monkiewicza śledztwo w latach 60. Do tych materiałów odpowiedzialni historycy powinni dotrzeć".

A więc, jak z tego wynika, sprawy Jedwabnego nie odkrył żaden wielki historyk z Nowego Jorku, gdyż jest ona znana zajmującym się nią prawnikom od lat co najmniej czterdziestu, jeśli nie liczyć dwóch wcześniejszych jeszcze procesów łomżyńskich, do których Gross podszedł w typowy dla siebie sposób polegający na odrzucaniu wszystkiego, co przeczyłoby przyjętym z góry założeniom. Trzymając się tych założeń Gross znów atakował Monkiewicza, tym razem na spotkaniu z czytelnikami swojej książki w lutym br. w Białymstoku: "Kontekst obecności niemieckiej został wprowadzony do sprawy Jedwabnego przez niejakiego Monkiewicza, który chyba jest prokuratorem"-mówił Gross, próbując zdeprecjonować prokuratora Waldemara Monkiewicza(...). Ustalił on wtedy m.in. że mordu w Jedwabnem dopuściły się niemieckie Einsatzgruppen(ostatnio w IPN w Białymstoku znaleziono dokumenty dotyczące tego wątku). "Namieszał on tylko w głowach ludziom, to są tylko jego dedukcyjne wywody"-upierał się, przyjmując jego własny styl, niejaki Gross. Był to kolejny popis arogancji tudzież lekceważenia oficjalnych przedstawicieli państwa polskiego, albowiem zajmując się sprawą Jedwabnego prokurator Monkiewicz reprezentował instytucję państwową. Czując się w Polsce bezkarnie "wielcy" historycy z Nowego Jorku pozwalają sobie tymczasem w mowie i piśmie na wszystko wiedząc, iż włos im z głowy nie spadnie. Autor "Sąsiadów" mie przewidział był jednak, iż wywoła replikę ze strony przybyłych na spotkanie mieszkańców Jedwabnego:"Zaprzeczam pana słowom, że Niemców nie było. Roiło się od nich(...). Niemcy gonili Polaków, żeby pilnowali Żydów na rynku. Lecieli z nahajami za Polakami-mówiła na spotkaniu Irena Chrzanowska(...), która w tamtym okresie mieszkała w Jedwabnem. Twierdziła, że widziała wszystko, co się działo na jej ulicy(...)przez szpary w wysokiej drewnianej bramie. Gdy pani Chrzanowska usiłowała powtórnie zabrać głos w dyskusji, prowadzący spotkanie prof. Adam Dobroński próbował nie dopuścić jej do głosu. Pani już swoje powiedziała-przerwał jej Dobroński, jednak zgromadzona publiczność stanowczo dopominała się, aby Chrzanowska uzupełniła swoją wypowiedź. Dobroński przed paroma laty zasłynął z promowania innej antypolskiej publikacji, w której autor przedstawia Niemców jako przyjaciół Żydów, dzięki którym są oni w stanie obronić się przed AK".

(...)Na Cytronów, Dobrońskich i im podobnych Gross zawsze może w Polsce liczyć. W roli takiej nie chcieli występować przybyli na spotkanie z Grossem mieszkańcy Jedwabnego. Słuchając tego, co miał im do powiedzenia autor "Sąsiadów", podzielili się z nim swoją wiedzą na ten temat: "Wnuk właściciela stodoły, w której spalono jedwabnieńskich Żydów, Wiesław Biedrzycki zarzucił Grossowi niewiarygodność spisanych przez Wasersztajna relacji. Według niego Wasersztajn nie mógł nic widzieć, bo był w tym czasie w miejscu zbyt odległym od tego, gdzie dokonano mordu i zna te sprawę jedynie z mało wiarygodnych plotek. Zapraszam pana do Jedwabnego, jeszcze żyją ludzie, którzy pamiętają tamte chwile-mówił Biedrzycki do Grossa"     (M. Rotulska, "Dyrektywy z Nowego Jorku", "Nasz Dziennik", 19 luty 2001 r.). Awansując Wasersztajna do rangi swego koronnego świadka Gross pisze, iż był on tym, "który obserwował pogrom Żydów" stwierdzając, iż uratowało się jedynie 7 osób. Z narracji Grossa wynika tymczasem, iż uratowało się znacznie więcej Żydów, którzy po pogromie znaleźli schronienie na miejscowym posterunku żandarmerii niemieckiej(sic!). Tak może pisać nie historyk, ale ktoś, kto nie ma bladego pojęcia o tym, o czym pisze. Gross nie napisał wszkże o czymś, co nie tylko dla sprawy Jedwabnego ma znaczenie kapitalne: otóż okazuje się, że Szmul Wasersztajn był funkcjonariuszem powiązanej ściśle z NKWD  polskiej z nazwy bezpieki(B. Łoziński, A. Petrowa-Wasilewicz, "Nikt nie zapytał sąsiadów", "Życie", 3-4 marca 2001 r.), która montowała w 1946 roku pogrom w Kielcach. Fakt, iż ów koronny świadek Grossa utrwalał tuż po zakończeniu wojny władzę ludową, działając w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Łomży, ustalił prof. Tomasz Strzembosz ujawniając również, że nosił on wtedy nazwisko Całka. Na temat Jedwabnego zeznawał on dwukrotnie, ale kłopot w tym, iż zeznania te nie tylko z sobą się nie pokrywają, ale kolidują z zeznaniami innych. I tak, w dłuższej relacji Wasersztajn twierdzi, że 23 czerwca 1941 r., gdy do Jedwabnego wkroczyli Niemcy: <<zaopserwowałem straszliwy obraz. Kubrzańska Chaja 28 lat i Binsztejn Basia, 26 lat, obie z niemowletami w rękach, widząc co się dzieje, poszły nad sadzawkę, woląc raczej utopić się wraz z dziećmi, aniżeli wpaść w ręce bandytów. Wrzuciły one dzieci do wody i własnymi rękami utopiły, później skoczyła Binsztejn Baśka, która poszła od razu na dno, podczas gdy Kubrzańska Chaja męczyła się przez kilka godzin. Zebrani chuligani zrobili z tego widowisko(...)>>. Czyli-był bezpośrednim świadkiem tego(wielogodzinnego!)wydarzenia, jak dwie żydowskie kobiety, chcąc uniknąć śmierci z rąk bandytów z polskiej ludności(tak jest w relacji), popełniły samobójstwo, mordując przedtem swe dzieci. Jednakże w księdze pamiątkowej jedwabieńskich Żydów(którą Gross zna), jest całkowicie inny opis tego samego faktu, podany przez Ryvkę Fogel(która... też była jego bezpośrednim świadkiem): <<Siostry-żona Avrachama Kubzanskiego i żona Saula Binsteina, których mężowie odeszli razem z Rosjanami, po przejściu okropnej kary z rąk niemieckich zdecydowały zakończyć życie swoje i swych dzieci. Zamieniły się dziećmi między sobą i razem skoczyły do głębokiej wody. Nie-Żydzi stojący w pobliżu wydostali je, lecz one skoczyły jeszcze raz i utonęły>>. Pytanie-kto zatem był prawdziwym świadkiem: Wasersztajn czy Ryvka Fogel? Z jej relacji wynika bowiem, że Polacy podjęli próbę ratowania tych Żydówek. Dlaczego Niemcy akurat je tak okropnie męczyli? Czy dlatego, że ich mężowie uciekli razem z Sowietami? A jeśli tak, to jakie oni przedtem pełnili funkcje w Jedwabnem"?(L. Kalewski, "Opowieści niesamowite"(1), "Nasza Polska", 21 listopada 2000 r.). Wydaje się przeto, iż rewelację świadków typu Wasersztajna wypadałoby traktować cum grano salis. Podobnie z Menachemem Finkelsztajnem, od którego Gross dowiedział się, że "w mordzie jedwabieńskim(...)zginęło(...)3300 ofiar w czasie trzydniowego pogromu"(to jeszcze jedna i już wręcz absurdalna liczba, jakiej nie wacha się przytoczyć domorosły historyk Gross-przyp. L.Z. N.). "Autorami tych mordów, z przyzwolenia Niemców, byli-jak pisze Finkelsztajn-<<chuligani miejscowi>>". Skoro tak sprawy się miały, to wnosić należy, iż cała oskarżona przez Grossa o mord Żydów polska społeczność miasteczka była jedną wielką bandą chuliganów, którym Niemcy powierzyli władzę wraz z zaleceniem rozprawienia się z Żydami. W gruncie rzeczy nie jest najważniejsze, ile ofiar zbrodni można się doliczyć; liczy się sam fakt jej popełnienia. Nie sposób jednakże przejść do porządku dziennego nad manipulacją, jakiej nie tylko liczbami dopuszcza się Gross. Od podobnych, nazwijmy to delikatnie, i nie licujących z osiągniętą w nauce pozycją zabiegów, roi się w całej książce kandydata na reformatora najnowszej polskiej historiografi. Czyż mielibyśmy do czynienia z nauką uprawianą wedle zasad rozciągniętej na sprawy żydowskie poprawności politycznej bądź po prostu z nauką inaczej? Otóż wedłu cytowanych w książce danych z 1931 roku ludność Jedwabnego liczyła 2167 osób, w tym 60 proc. Żydów. Można chyba założyć, iż stan ten nie zmieniał się w sposób zasadniczy do 1939 roku. Tak więc w dniu wkroczenia Niemców Jedwabne zamieszkiwało około 1300 Żydów. Nad tym, jak to jest możliwe, by 17 dni później doszło do spalenia w jednej stodole 1600 bądź 1640-tu Gross nie grzeszy precyzją sądząc, iż im więcej spalonych, tym dla sprawy lepiej-ofiar narodowości żydowskiej, klakierzy autora "Sąsiadów" nie próbują się zastanowić. Tymczasem w aktach pierwszego z procesów łomżyńskich w 1949 roku występuje liczba 1200 spalonych Żydów. Jak wielka musiałaby to być stodoła, którą bez wahania miałby ochotnie poswięcić na ołtarzu antysemityzmu jej małorolny właściciel? Nie zmienia postaci rzeczy podana w innym miejscu liczba 1600 Żydów żyjących w Jedwabnem w momencie wybuchu wojny. Trudno bowiem przyjąć do wiadomości, iż w owej nieszczęsnej stodole zginęło więcej Żydów niż ich w ogóle było w tym miasteczku. Tym bardziej, iż pogrom, który musiał pomniejszyć liczbę ofiar całopalenia, miał rozpocząć się według Grossa na drugi dzień po wkroczeniu Niemców, tj. 23 czerwca 1941 roku. Nie przeszkadzało to Grossowi napisać: "Co się działo w Jedwabnem przez dwa tygodnie, które upłyneły od wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej do wymordowania Żydów 10 lipca, trudno dziś ustalić". Na coś jednak w końcu wypada się zdecydować.(...) Gross twierdzi, że spalono 1600 Żydów, że zrobili to Polacy, którzy przedtem przez kilka dni znęcali się nad Żydami i ich torturowali. Tymczasem spis z 1940 r. podaje, że Żydów w mieście było 1400, a przecież spora ich część uciekła z NKWD przed Niemcami, m.in. do Białegostoku, gdzie zginęli.                                                                                                   

-Dlaczego oskarża się nas, że zabiliśmy 1600 osób, a nie zezwala na przeprowadzeni ekshumacji, przecież wiadomo, gdzie oni zostali pogrzebani, żadna ówczesna stodoła nie była w stanie pomieścić 1600 osób-zapytał uczestnik spotkania z prok. Ignatiewem. Na ekshumację nie zgadzają się jednak Żydzi z powodów religijnych.(...) Nie ma więc jasności w kwestii liczby sprawców mordu, gdyż Gross demonstruje swoisty sposób nie tylko rozumowania, ale i liczenia stwierdzając całkiem beztrosko: "Tak więc w tej zbrodni wzięło udział mnóstwo ludzi. Było to zbiorowe morderstwo w podwójnym tego słowa znaczeniu-ze względu na liczbę ofiar i ze względu na liczbę prześladowców. Aby zrozumieć, co to znaczy, zatrzymajmy się na moment nad konkretnie wymienioną cyfrą 92 uczestników, mężczyzn w sile wieku, obywateli miasta Jedwabne. Przed wojną, jak pamiętamy, mieszkało tam circa 2500 osób(jest to kolejna z przytaczanych liczb mieszkańców Jedwabnego-przyp.L.Z. N.), z tego sześćdziesiąt kilka procent to byli Żydzi. Dzieląc etnicznie polską ludność na pół dostajemy liczbę 450 mężczyzn wliczając w to starców i dzieci. Więc jeszcze raz podzielmy ją na pół i wtedy się okaże, że mniej więcej połowa dorosłych mężczyzn z Jedwabnego jest wymieniona po nazwisku wśród uczestników pogromu". Jak wyliczenie to ma się do liczby 22 oskarżonych w procesie łomżyńskim, w tym 10 uniewinnionych, pozostaje tajemnicą naukowego warsztatu profesora Grossa. Proces ten, co nie jest bez znaczenia, odbył się 8 lat po pogromie, a jego dokumentację autor książki uznał za wysoce miarodajną(oczywiście tylko w tych aspektach, które pasowały do jego osobistej wizji nakreślonej później w "Sąsiadach"-przyp. red.str.) pomimo, iż była to jawna stalinowska parodia wymiaru sprawiedliwości. Nie przeszkadza to jednak w dzisiejszym oskarżaniu nie tylko całej ówczesnej społeczności polskiej Jedwabna ale i całego społeczeństwa III Rzeczpospolitej.

Innym jeszcze przykładem osobliwego zgoła rozumowania Grossa jest dowodzenie, iż motywacją działania polskich morderców był ich wrodzony antysemityzm wespół z pożądaniem materialnych dóbr żydowskich, gdy tymczasem nie było czego tak bardzo pożądać, skoro sam Gross pisze: "Rzemiosłem i usługami zajmowali się głównie Żydzi(...). W niewielkich rodzinnych warsztatach ciężko pracowano od rana do wieczora(...), zaś wielu rzemieślników po prostu nosiło warsztat pracy na grzbiecie, krążąc po okolicznych wioskach, niekiedy całymi miesiącami, oferując usługi- krawieckie, na przykład". Z książki dowiadujemy się, iż Żydzi "byli zżyci z tymi Polakami" i że "Wszyscy do siebie tu mówili po imieniu", albowiem "to było takie raczej sielankowe życie tutaj", jak zeznał jeden z cytowanych świadków. Na jakiej tedy podstawie Gross twierdzi dalej, że "traktowano się na dystans i z ostrożnością-bo Żydzi zawsze mieli świadomość potencjalnego zagrożenia ze strony otoczenia", trudno dociec w oparciu o prezentowaną w książce faktografię. Zastępują ją często takie zwroty jak "należy się domyślać", "można rzec", "jak sądzę", "nie ma powodów, aby sądzić", czy po prostu "świetnie rozumiemy, że tego rodzaju masowe zabójstwo dotyczy nas wszystkich". Nas-czyli wszystkich Polaków. A więc i tych, którzy dzięki swoim żydowskim sąsiadom trafili na Syberię? Czy również tych, którzy, za ratowanie swoich żydowskich sąsiadów posadzili drzewka w Yad Vashem? Jak diabeł święconej wody unika Jan Tomasz Gross wszystkiego, co mogłoby zachwiać tokiem jego topornego w gruncie rzeczy rozumowania, które przywiodło go do założonego z góry celu, czyli złożenia całego ciężaru winy za mord Żydów w Jedwabnem na barki wyłącznie Polaków. Ze zrozumiałych tedy powodów dopuszcza się sprzecznej z faktami i prostackiej manipulacji, polegającej na negowaniu kolaboracji Żydów z bolszewizmem po agresji Armii Czerwonej na polskie Kresy Wschodnie pamiętnego 17 września 1939 roku. Jeśli więc pisze, iż "nasza wiedza o tym, co się działo akurat w miasteczku Jedwabne, jest pobieżna oraz, że nie ma powodów aby sądzić, że stosunki między Żydami a resztą społeczności lokalnej były wówczas gorsze tam właśnie aniżeli w jakiejkolwiek innej miejscowości", to dowodzi tym samym, iż nie chce wiedzieć, co się faktycznie działo w tym miasteczku od jesieni 1939 do lata 1941 roku, a działo się podobnie jak wszędzie tam, gdzie Żydzi i Polacy znaleźli się pod kuratelą Armii Czerwonej i NKWD. Warto też zwrócić uwagę na zwrot "nasza wiedza", ilustrujący stosowaną często przez Grossa, jak to nazywa Leon Kalewski, psycholingwistykę polegającą m.in. na użyciu liczby mnogiej, z czego ma wynikać, że mamy do czynienia z wiedzą ogólnie znaną i przyjętą. Na wszelki wypadek, żeby uniknąć posądzenia o manifestacyjne odcięcie się od tematu, Gross raczy mimo wszystko wspomnieć, iż "obszerne, bo aż 115-stronicowe, opracowanie dziejów powiatu łomżyńskiego w oparciu o 125 ankiet zebranych od świadków omawianych wydarzeń przez Biuro Historyczne Armii Andersa zawiera tylko trzy ogólnikowe wzmianki o Żydach z Jedwabnego, sugerujące ich nadmierną gorliwość na rzecz nowego ustroju". Jakże to pięknie powiedziane, nieprawdaż? I byłoby jeszcze piękniej, gdyby Gross nie ograniczył się był w swej pionierskiej książce jedynie do odnotowania, iż Żydzi-oczywiście wraz z Polakami!-ustawili na powitanie Armii Czerwonej w Jedwabnem jeden zaledwie stół przykryty czerwonym płótnem, podejmując wyzwolicieli tradycyjnie chlebem i solą, choć należało ich, być może, podejmować beczką samogonu. Jeśli jednak cokolwiek nieprzyjemnego działo się później, to za siłę sprawczą tych zdarzeń uznać należy, jak to sugeruje niedwuznacznie Gross, NKWD, a więc "przybyszów ze Wschodu".

Posługując się w swej książce pojęciem "kolaboracja", oznaczającym w potocznym znaczeniu daleko idącą współpracę z okupantem, Gross odnosi je, o dziwo do Polaków, którym przypisuje bratanie się, jakże by inaczej, z Niemcami! I czyni to w typowy dla siebie pokrętny sposób: "W tym wszystkim tkwi interesujący temat dla psychologa społecznego-kwestia nałożenia się na siebie w pamięci zbiorowej dwóch epizodów: wejścia Armii Czerwonej w 1939 i Wehrmachtu w 1941 roku na te tereny i projekcja własnego zachowania z 1941 roku przez ludność miejscową na zakodowaną narrację o zachowaniu Żydów w 1939 roku". Gross chce przez to powiedzieć, iż Polacy mają tak słabą głowę, iż wszystko im się w niej po wojnie pomieszało i trzeba było dopiero uczonego z Nowego Jorku, by im wszystko w sposób dla nich przystępny wyłożył. Wiadomo tymczasem powszechnie, iż zamieszkujący ówczesne polskie Kresy Wschodnie Żydzi w większości swej nie traktowali Sowietów jak okupantów. Odwrotnie, czuli się im ideowo równie bliscy co i potrzebni, kierując swą skrywaną i wreszcie mogącą ujawnić się wrogość przeciw Polakom nie tylko w Jedwabnem. Wypada Grossowi przyznać rację, kiedy stwierdza on, iż było tutaj tak jak gdzie indziej, od Tarnopola do Kołomyi po Wilno i Łomżę. A tak pisze o tym specjalizujący się w tej tematyce prof. Tomasz Strzembosz: "Kto był realizatorem terroru? NKWD, a w pierwszym okresie także RKKA(Robotniczo-Chłopska Czerwona Armia-przyp. L.Z. N.), której podlegały <<czekistowskie grupy operacyjne>>, idące za wojskiem dla <<oczyszczenia terenu>>, podobnie jak Einsatzgruppen za Wehrmachtem. A milicja? Mało kto wie, że w latach 1939-1941 mieliśmy tu do czynienia z trzema odmiennymi rodzajami milicji. Pierwszy rodzaj-to powstające różne <<czerwone gwardie>> i <<czerwone milicje>>, składające się z ludzi miejscowych, uzbrojonych w kije, obrzyny, siekiery i rewolwery, choć czasem nawet w broń maszynową, które wspierały RKKA w <<marszu wyzwoleńczym>> oraz realizowały <<gniew klasowy>> uciskanych przez <<pańską Polskę>> grup społecznych. Ujawniły się one z reguły zaraz po 17.09.1939 roku(lub nawet już tego dnia, co jest wiele mówiące)i działały najczęściej bardzo krwawo, nie tylko na zapleczu Wojska Polskiego, lecz także po wejściu Armii Czerwonej, która dawała miejscowym <<elementom rewolucyjnym>> kilka dni <<wolnizny>> na załatwienie porachunków i wywarcie zemsty klasowej(...). Ludność polska, pomijając niewielką grupę komunistów w miastach i jeszcze mniejszą na wsi, przyjęła agresję ZSRR i tworzony tutaj system sowiecki podobnie jak agresję niemiecką. Są na to tysiące różnorodnych świadectw(...). Natomiast ludność żydowska, w tym zwłaszcza młodzież, oraz miejska biedota, wzięła masowy udział w powitaniu wkraczającego wojska i w zaprowadzaniu nowych porządków, w tym także z bronią w ręku. Na to też są tysiące świadectw: polskich, żydowskich i sowieckich, są raporty komendanta głównego ZWZ gen. Stefana Grota-Roweckiego, jest raport emisariusza Jana Karskiego(który sam miał pochodzenie żydowskie-przyp.red. strony), są relacje spisywane jeż w czasach wojny i po latach. Mówią o tym zresztą także prace Jana T. Grossa, który-powołując się przede wszystkim na polskie relacje, których tysiące znajdują się w zbiorach Instytutu Hoovera w USA-doszedł do wniosków, które wyraził jasno i bezdyskusyjnie(dlatego już na tej podstawie można wnioskować, że autor "Sąsiadów" dobrze wiedział o sowieckich ciągotach swoich współplemieńców, co tym razem starał się skrupulatnie zataić.-przyp.red. strony). Armię sowiecką witano z entuzjazmem nie tylko na terenach zajętych uprzednio przez Wehrmacht; tażke na Kresach, tam, gdzie on nigdy nie dotarł. Więcej, w dużej części właśnie z Żydów składały się owe <<gwardie>> i <<milicje>> powstające jak grzyby po deszczu natychmiast po sowieckiej agresji. I nie tylko. Żydzi podejmowali akty rewolty przeciwko państwu polskiemu, zajmując miejscowości, tworząc tam komitety rewolucyjne, aresztując i roztrzeliwując przedstawicieli polskiej władzy państwowej, atakując mniejsze lub nawet całkiem duże(jak w Grodnie)oddziały WP" (T. Strzembosz, "Zapomniana kolaboracja", "Rzeczpospolita", 27 stycznia 2001 r.).

Powołując się na badania dra Marka Wierzbickiego prof. Strzembosz wspomina o "trzydniowych walkach między rebelią Żydów grodzieńskich a polskim wojskiem i policją(18 września, zanim dotarły tu jednostki RKKA), o dwudniowych walkach o pobliski Skidel, o żydowskich rebeliach w Jezioprach, Łunnie, Wiercieliszkach, Wielkiej Brzostowicy, Ostrynie, Dubnie, Dereczynie, Zelwie, Motolu, Wołpie, Janowie Poleskim, Wołkowysku, Horodcu i Drohiczynie Poleskim. W tych miejscowościach(...)wystąpienia skierowane były przeciwko państwu polskiemu. Była to kolaboracja z bronią w ręku, stanięcie po stronie wroga, zdrada dokonana w dniach klęski".

O wszystkim tym wie doskonale prof. Gross, który badając tę tematykę sam pisał przed laty: "Zdarzało się także, że przedstawiciele ludności żydowskiej szydzili z Polaków, podkreślając tak nagłą odmianę losu, jaka stała się udziałem obydwu społeczności. W stronę ludności polskiej padały często złośliwe uwagi w rodzaju <<Chcieliście Polski bez Żydów, macie Żydów bez Polski>>". Dzisiaj tenże Gross, excusez le mot, rżnie głupa pisząc, iż "entuzjazm Żydów na widok wchodzącej Armii Czerwonej nie był zgoła rozpowszechniony i nie wiadomo na czym miałaby polegać wyjątkowość kolaboracji Żydów z Sowietami w okresie 1939-1941". Na tym mianowicie, co Grossowi również wiadomo, a co relacjonował we wrześniu 1941 roku gen. Stefan Rowecki: "Ujawniło się, że ogół żydowski we wszystkich miejscowościach, a już w szczególności na Wołyniu, Polesiu i Podlasiu(...)po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami Państwa Polskiego, działaczami polskimi".(...)Dziesiątki, jeśli nie setki podobnych relacji, ilustrują bestialstwo zbolszewizowanych Żydów nie tylko wobec atakowanych przez Armię Czerwoną jednostek Wojska Polskiego, ale i ich polskich sąsiadów-powtórzmy: sąsiadów!-w Grabowcu i Frampolu, Oszmianie i Wierzbie, Sokółce i Małej Brzostowicy, Daniłkach i Aminowce, Massalanach i Szydłowiczach, Zajkowszczyźnie i Świsłoczy, Tomaszówce i Zelwie oraz w wielu innych trudnych do wyliczenia miejscowościach kresowych. Wszędzie tam dochodziło do samosądów, pastwienia się, torturowania i roztrzeliwania wiele miesięcy przed tym, co wydarzyć się miało w Jedwabnem. Autorem jednej z takich typowych relacji jest naoczny-w odróżnieniu od Szmula Wasersztajna i jemu podobnych-świadek zamordowania w biały dzień polskiego żołnierza, inż. Michał Ławacz: "W dniu nie pamietam już którym wjazd do Chełma czołgów radzieckich przez przystrojone bramy z kwiatów itp. Wykonane przez Żydów. Żydów opanowuje euforia. Nagle wszyscy Żydzi od wyrostków do lat ok. 40 mają opaski czerwone na rękawach. Już rządzą na ulicy jako milicja. Prawie wszyscy uzbrojeni w karabiny, pałki, bagnety, noże. Żądni krwi i mordu. Cel widoczny-szukanie ofiary. Było to w godzinach popołudniowych(...). Byliśmy świadkami jak zgraja około 10-15 wyrostków żydowskich zaatakowało młodego żołnierza na ulicy(...)przy pomocy noży, pałek, bagnetów. Każdy Żyd chciał mieć swój udział w mordzie. Napadli na niego całą grupą, gdy szedł sam ulicą. Stało się to około 50-100 metrów przed nami(...). Obraz ten mam do dzisiaj w pamięci". Ciekawe, z czyim mlekiem wyssała antypolonizm młoda generacja Żydów z całych polskich Kresów Wschodnich? Wszystko to działo się nie tylko pod okupacją sowiecką w latach 1939-1941, ale również i później pod niemiecką, czego trudnym do zakwestionowania nawet przez Grossa dowodem było wymordowanie przez żydowski oddział partyzancki wiosną 1944 roku całej ludności polskiej wsi Koniuchy na Nowogródczyźnie, gdzie pamięć o hekatombie tragrdii zachowała się do dnia dzisiejszego. -"Moja matka pamięta tę tragedię, także inne starsze kobiety nie zapomniały tego straszliwego mordu-mówi Teresa Mielko(...). Ona sama urodziła się już po wojnie. Pamięta także mogiły pomordowanych w Koniuchach na miejscowym cmentarzu(...). Do tej pory nikt nie interesował się tragedią. Władza sowiecka ze zrozumiałych względów wolała ukryć tę sprawę. Zupełnie inaczej potraktowali mord w Koniuchach jego sprawcy mieszkający po wojnie w USA i Izraelu. Chaim Lazar w książce "Destruction and Resistance", wydanej w Nowym Jorku w 1985 r., pisał: <<Sztab brygady zdecydował zrównać Koniuchy z ziemią, aby dać przykład innym. Pewnego wieczoru 120 najlepszych partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w stronę tej wsi. Między nimi było około 50 Żydów, którymi dowodził Jaakow(Kalub)Prenner. O północy dotarli w okolicę wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Mieli rozkaz, aby nie darować nikomu życia. Nawet bydło i nierogacizna miały być wybite(...). Sygnał dano tuż przed wschodem słońca. W ciągu kilku minut okrążono wieś z trzech stron. Z czwartej strony była rzeka, a jedyny most był w rękach partyzantów. Przygotowanymi zawczasu pochodniami partyzanci palili domy, stajnie, magazyny, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie(...). Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali uciec. Ale zewsząd czekały ich śmiertelne pociski. Wielu z nich wskoczyło do rzeki, aby przepłynąc na drugą stronę, ale tam też spotykał ich taki sam los. Zadanie wykonano w krótkim czasie. Sześćdziesiąt gospodarstw chłopskich, w których mieszkało około 300 osób, zniszczono. Nie uratował się nikt"(M. Rotulska, "Zginęli, bo byli Polakami?", "Nasz Dziennik", 24-25 lutego 2001)

Z postulatem zajęcia się sprawą mordu w Koniuchach wystąpił pod adresem Instytutu Pamięci Narodowej Kongres Polonii Kanadyjskiej narażając się na podejrzenie, iż celem tego działania miałoby być odwrócenie uwagi opinii publicznej od mordu w Jedwabnem. Tymczasem Jedwabne nie usprawiedliwia Koniuchów i odwrotnie. Po prostu-każdemu wedle zasług. Kongres Polonii Kanadyjskiej odwołał się do licznych źródeł żydowskich oraz polskich, w tym do książki Kazimierza Krajewskiego pt. "Na Ziemi Nowogródzkiej. Nowogródzki Okręg Armii Krajowej". Autor pisze: "Jedyną <<winą>> mieszkańców Koniuch było to, że mieli już dosyć codziennych rabunków oraz gwałtów i chcieli zorganizować samoobronę(...). Wymordowanie mieszkańców wsi Koniuchy(wraz z kobietami i dziećmi)opisane zostało przez Chaima Lazara jako wybitna <<operacja bojowa>>, z której jest on autentycznie dumny".

Niechże Jan Tomasz Gross powie nam, jak zakwalifikować działanie tych, którzy chlubią się, iż z zimną krwią wymordowali całą wieś! I czy wiedza o tym wydarzeniu wpłynie na zmianę spojrzenia Żydów na najnowsze dzieje ich diaspory, tak jak oczekują oni, iż sprawa mordu w Jedwabnem odmieni spojrzenie na najnowszą historiografię polską? Waląc się w piersi wypada wiedzieć za co. Mord w Koniuchach jest faktem potwierdzonym przez samych sprawców, a niektórzy z nich są znani z  imienia i nazwiska: Chaim Lazar, Jacob Prener, Isaak Kowalski, Israel Weiss, Schlomo Brand i Zalman Wolozni. Ujawnienie sprawców mordu w Jedwabnem będzie wypadkową zbadania wielu nieznanych jeszcze być może źródeł, nie zaś kwestią arbitralnego wyroku, jaki wydano już, pod wpływem enuncjacji prof. Grossa, na społeczność tego miasteczka.

Na tym nie kończy się rejestr mało chwalebnych wyczynów, jakie obciążają konto rodaków prof. Grossa. "Konflikty polsko-żydowskie-mówi Marek Jan Chodakiewicz-to nie tylko sprawy kolaboracji części mniejszości żydowskiej z Sowietami w latach 1939-41, ale również późniejsze tragiczne zdarzenia partyzantki żydowskiej z Polakami. Były dwie główne kategorie konfliktów: prozaiczne-walki o aprowizację; oraz ideologiczne walki komunistów z <<reakcją>>, czyli z polskimi niepodległościowcami. Często te dwie sprawy zazębiały się. W styczniu 1943 roku oddział komunistyczny Izraela Ajzenmanna wpadł do Drzewicy i wymordował grupę Polaków-przedstawicieli miejscowej elity. Szukali też księdza, ale nie znaleźli. W maju 1943 roku sowieccy i żydowscy partzanci zaatakowali osadę Naliboki i zastrzelili 128 osób, w większości akowców, ale również kobiety i dzieci. W lutym bądź w kwietniu 1944 r. partyzanci sowieccy i żydowscy wycięli-wedł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin