Philip K Dick
Król Elfów
Nadciągający zmrok przyniósł ze sobą deszcz. Strugi wody uderzały w rząd pomp znajdujących się na skraju stacji benzynowej, a stare drzewo po drugiej stronie autostrady uginało się pod naporem wiatru. Shadrach Jones stał w drzwiach małego budynku stacji, oparty o pompę olejową. Przez otwarte drzwi strumienie wody zalewały drewnianą podłogę. Było już późno, zgasło słońce i robiło się coraz chłodniej. Shadrach sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął cygaro. Odgryzł koniec i zapalił je ostrożnie, odwracając się od drzwi. W półmroku zapalone cygaro zajaśniało ciepłym blaskiem. Shadrach zaciągnął się głęboko. Zapiął starannie marynarkę i wyszedł na zewnątrz. - Co za cholerna noc! - powiedział do siebie. Deszcz smagał go mokrymi biczami, wiatr spychał do tyłu. Zmrużył oczy, przemierzył spojrzeniem autostradę. Nie zauważył żadnego samochodu. Pokiwał głową, zakręcił pompy. Wrócił do budynku stacji i zamknął za sobą drzwi. Otworzył księgę rachunkową i policzył zarobione w ciągu dnia pieniądze. Nie było tego wiele. Niewiele, lecz dość dla jednego starego mężczyzny. Wystarczy na tytoń, drzewo na opał i na czasopisma; na to, żeby w przyjemnym nastroju mógł czekać na sporadycznie przejeżdżające samochody. Niewiele samochodów przemierzało teraz autostradę. Autostrada poczęła niszczeć, w jej suchej, szorstkiej nawierzchni pojawiły się liczne pęknięcia i większość kierowców wolała jechać wielką, państwową autostradą biegnącą za wzgórzami. Derryville to małe miasteczko, zbyt małe, aby opłacało się zbudować tam większą fabrykę, za małe, by komukolwiek na nim zależało. Zdarzało się, że upłynęło wiele godzin, zanim... Shadrach znieruchomiał. Zacisnął palec na pliku banknotów. Z zewnątrz dobiegł go melodyjny głos Dzwonka sygnalizacyjnego. - Dzyńńń! Shadrach włożył pieniądze do podręcznej kasy i zamknął szufladę. Wstał powoli i podszedł do drzwi. nasłuchując. Przy drzwiach zgasił światło i czekał w ciemnościach wyglądając przez okienko. Nie widział żadnego samochodu. Strugi deszczu wirowały na wietrze, obłoki mgły sunęły wzdłuż drogi. I coś stało obok pomp. Otworzył drzwi i wyszedł na dziedziniec. Początkowo nie mógł nic dostrzec w ciemności, a potem z niepokojem przełknął ślinę. Dwie maleńkie postacie stały na deszczu, trzymając w rękach rodzaj platformy. Kiedyś mogły być odziane w wesołe, barwne szaty, lecz teraz ich przemoczona odzież zwisała smętnie, ociekając wodą. Przybysze niezdecydowanie spojrzeli na Shadracha. Po ich małych twarzyczkach spływały duże krople wody, wiatr rozwiewał im szaty, szarpał nimi, owijał je wokół nich. Na platformie coś się poruszyło. Mała głowa zwróciła się powoli w stronę Shadracha. W półmroku błysnął matowo mokry hełm. - Kim jesteś? - zapytał Shadrach. Niewielka postać na platformie usiadła prosto. - Jestem Królem Elfów i przemokłem do suchej nitki. Shadrach patrzył ze zdumieniem. - To prawda - dodał jeden z nosicieli. - Wszyscy jesteśmy zupełnie mokrzy. Mała grupka Elfów dołączyła pojedynczo do nich, skupiła się wokół swego króla. Smętnie tulili się do siebie, milcząc. - Król Elfów - powtórzył Shadrach. - A niech to wszyscy diabli! Czy to mogło być prawdą? Przybysze rzeczywiście byli bardzo mali, a ich ociekające wodą stroje nader dziwne i kolorowe. Ale Elfy? - A niech mnie wszyscy diabli! No cóż, kimkolwiek jesteście, nie powinniście byli wypuszczać się w taką noc jak ta. - Oczywiście, że nie - wymamrotał król. - To nie nasza wina. Nie nasza... - jego głos zamienił się w duszący kaszel. Elfy-żołnierze z niepokojem spojrzały na platformę. - Lepiej wnieście go do środka - odezwał się Shadrach. - Mój dom jest w pobliżu. Wasz król nie powinien moknąć na deszczu. - Czy myślisz, że podoba się nam przebywać w taką noc na dworze? - mruknął drugi nosiciel. - Gdzie to jest? Wskaż nam drogę. Shadrach skinął w stronę autostrady. - O, tam. Wystarczy, że pójdziecie za mną. Rozpalę ogień. Poszedł drogą, szukając po omacku pierwszego z płaskich kamiennych stopni, które w lecie ułożył wraz z Phineasem Juddem. Na szczycie schodów obejrzał się za siebie. Platforma z Królem Elfów zbliżała się powoli, kołysząc się nieco z boku na bok. Za nią szły Elfy-żołnierze, mała kolumna milczących, ociekających wodą istot, nieszczęśliwych i zmarzniętych. - Rozpalę ogień - powtórzył Shadrach. Pośpiesznie wprowadził ich do domu. Zmęczony Król Elfów leżał oparty na poduszce. Napiwszy się gorącej czekolady, odprężył się i jego ciężki oddech podejrzanie przypominał chrapanie. Zażenowany Shadrach przestąpił z nogi na nogę. - Przepraszam - odezwał się nagle Król Elfów, otwierając oczy. Przetarł dłonią czoło. - Musiałem zgubić wątek. O czym to ja mówiłem? - Powinieneś udać się na spoczynek, Wasza Królewska Mość powiedział zaspanym głosem jeden z żołnierzy. - Jest już późno i żyjemy w ciężkich czasach. - To prawda - odrzekł Król Elfów, kiwając głową. Spojrzał na ogromną postać Shadracha stojącego przed kominkiem z kuflem piwa w ręku. - Śmiertelniku, dziękujemy ci za gościnę. Zazwyczaj nie narzucamy się ludziom. - To wszystko przez te Trolle - dodał drugi żołnierz, zwinięty w kłębek na kanapie. - Słusznie - zgodził się z nim inny Elf. Usiadł i sięgnął po miecz. - Te śmierdzące Trolle, ryjące w ziemi i skrzeczące... - Bo widzisz - mówił dalej Król Elfów - nasz orszak udawał się z Wielkich Płaskich Stopni w stronę zamku, który znajduje się w jednej z dolin w Górach Olbrzymich... - Masz na myśli Sugar Ridge - uzupełnił Shadrach. - ...Gór Olbrzymich. Podróżowaliśmy powoli. Nadciągnęła burza z deszczem i piorunami. Straciliśmy orientację. I nagle pojawiła się grupa przedzierających się przez zarośla Trolli. Więc opuściliśmy las i szukaliśmy schronienia na Nieskończonej Drodze... - Autostradzie nr 20. - I dlatego tu jesteśmy. - Król Elfów urwał na chwilę, po czym ciągnął: - Padał coraz większy deszcz. Dął ostry, lodowaty wiatr. Nieskończenie długo pięliśmy się w górę. Nie wiedzieliśmy, dokąd idziemy i co się z nami stanie. Tu Król Elfów spojrzał na Shadracha. - Wiedzieliśmy tylko jedno: za nami szły Trolle, skradając się przez las, maszerując w deszczu, miażdżąc wszystko przed sobą. Przyłożył rękę do ust i zakaszlał, pochylając się do przodu. Wszystkie Elfy czekały z niepokojem, aż skończył i wyprostował się. - To ładnie z twojej strony, że pozwoliłeś nam wejść do środka. Nie będziemy długo sprawiać ci kłopotu. Nie leży to w zwyczaju Elfów... Znów zakaszlał, zakrywając dłonią twarz. Zaniepokojone Elfy podeszły bliżej. Wreszcie król poruszył się i westchnął. - O co chodzi? - zapytał Shadrach. Podszedł i wyjął kubek z wątłej dłoni. Król Elfów leżał na poduszce z zamkniętymi oczami. - Musi odpocząć - powiedział jeden z żołnierzy. - Gdzie jest twój pokój? To znaczy sypialnia? - Na górze - odpowiedział Shadrach. - Pokażę wam gdzie. Późno w nocy pogrążony w myślach Shadrach siedział zupełnie sam w ciemnej jadalni. Na górze, w jego sypialni odpoczywały Elfy; król w łóżku Shadracha, pozostałe zwinęły się w kłębek na dywanie. W domu panowała głęboka cisza. Na zewnątrz padał ulewny deszcz, wiatr miotał strugami wody o ściany domu. Shadrach słyszał, jak trzeszczą na wietrze gałęzie samotnego drzewa. Na przemian to spłatał, to rozplatał palce. Cóż to za niezwykła historia z tymi Elfami i ich starym, chorym królem! A te piskliwe głosy! Jakie te Elfy były zaniepokojone i drażliwe! Ale jakże patetyczne, chociaż maleńkie i przemoczone do suchej nitki, a ich wesoło barwione szaty zwisały w nieładzie ociekając wodą. A Trolle - jakie one były? Nieprzyjemne i niezbyt czyste. Miały coś wspólnego z grzebaniem w ziemi, rozbijaniem wszystkiego dookoła i przedzieraniem przez las... Nagle Shadrach roześmiał się z zażenowaniem. Co się z nim stało, że uwierzył w to wszystko? Z gniewem odłożył cygaro, rumieniąc się ze wstydu. Co tu się działo? Co to za kiepski żart? Elfy? Shadrach aż stęknął z oburzenia. Elfy w Derryville? W centrum Colorado? Może w Europie były Elfy. Może w Irlandii. Słyszał coś o tym. Ale tu? Na górze, w jego własnym domu, śpiące w jego łóżku? - Dość się tego nasłuchałem - powiedział do siebie. - Nie jestem takim idiotą, jak się wam wydaje. Zawrócił w stronę schodów, po omacku szukając poręczy. Zaczął iść do góry. W górze nad nim zapaliło się nagle światło, otworzyły jakieś drzwi. Dwa Elfy wyszły powoli na podest. Patrzyły na niego z góry. Shadrach zatrzymał się w połowie schodów. Dostrzegł w ich twarzach coś takiego, że przystanął w miejscu. - O co chodzi? - zapytał z wahaniem. Nie odpowiedziały. Dom stał się bardzo zimny i ciemny. Z zewnątrz chłostał go deszcz, od wewnątrz mroził chłód nieznanego. - Co jest? - zapytał znów. - O co chodzi? - Nasz Król nie żyje - odezwał się jeden z Elfów. - Umarł kilka chwil temu. Shadrach patrzył na nich szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. - Umarł? Ale... - Był bardzo zmarznięty i zmęczony. - Oba Elfy weszły do pokoju, cicho i powoli zamykając za sobą drzwi. Shadrach stał zaciskając palce na poręczy; twarde, mocne, szczupłe palce. Pokiwał bezmyślnie głową. - Rozumiem - powiedział do zamkniętych drzwi sypialni. On nie żyje. Elfy-żołnierze otaczały go uroczystym kręgiem. Jadalnię oświetlały jasne promienie słońca; zimny, oślepiająco biały blask poranka. - Zaczekajcie - odezwał się Shadrach. Szarpnął krawat. Muszę iść do stacji benzynowej. Czy nie możecie porozmawiać ze mną, gdy wrócę do domu? Twarze Elfów-żołnierzy były poważne i zatroskane. - Posłuchaj - powiedział jeden z nich. - Proszę, wysłuchaj nas. To dla nas bardzo ważne. Shadrach przeniósł dalej wzrok. Przez okno widział parującą w upale autostradę, a na końcu wąskiej drogi jaskrawo błyszczała w słońcu jego stacja benzynowa. Gdy tak patrzył, do stacji podjechał jakiś samochód i zatrąbił cienko, niecierpliwie. Kiedy nikt nie wyszedł, samochód znów pojechał dalej autostradą. - Prosimy cię - dodał inny żołnierz. Shadrach obiegł spojrzeniem krąg niewielkich postaci, ich pełne napięcia twarze, naznaczone troską i niepokojem. To dziwne, zawsze uważał Elfy za beztroskie istoty, fruwające wesoło w powietrzu, bez jakichkolwiek zmartwień czy problemów. - Więc mówcie - powiedział. - Słucham was. - Podszedł do dużego krzesła i usiadł. Elfy otoczyły go ze wszystkich stron. Przez chwilę rozmawiały ze sobą szeptem. Potem zwróciły się do człowieka. Shadrach czekał, skrzyżowawszy ramiona. - Nie możemy istnieć bez Króla - stwierdził jeden z żołnierzy. - Nie moglibyśmy przetrwać. Nie w dzisiejszych czasach. - A Trolle - dodał inny - mnożą się bardzo szybko. To ohydne bestie. Ciężkie, niezgrabne, nieokrzesane, cuchnące... - Mają okropny zapach. Wychodzą z wilgotnych, ciemnych nor, gdzie ślepe rośliny rosną z dala od powierzchni ziemi, daleko od słońca. - No cóż, wobec tego powinniście wybrać nowego Króla - zasugerował Shadrach. - Nie widzę w tym żadnego problemu. - Nie wybieramy Króla Elfów - powiedział jakiś żołnierz. - Stary Król musi wyznaczyć swego następcę. - Aha - odrzekł Shadrach. - W tej metodzie nie ma nic złego. - Kiedy nasz stary Król konał, wypowiedział kilka niezrozumiałych słów - odezwał się inny Elf. - Pochyliliśmy się niżej, przerażeni i nieszczęśliwi, nasłuchując. - Tak, to na pewno bardzo ważne - zgodził się z nim Shadrach. - Na pewno chcieliście coś usłyszeć. - Wymówił imię tego, który będzie nam królował. - To dobrze. W takim razie usłyszeliście je. Więc na czym polega trudność? - Imię, które wymówił, to było twoje imię. Shadrach wybałuszył oczy ze zdumienia: - Moje? - Konający Król powiedział: uczyńcie waszym Królem tego wysokiego śmiertelnika. Wiele wydarzy się, jeżeli to on poprowadzi Elfy do walki z Trollami. Widzę odradzające się znów Imperium Elfów, tak jak to było w dawnych czasach, jak było, zanim... - Ja? - Shadrach zerwał się na równe nogi. - Ja? Królem Elfów? Obszedł dookoła pokój, trzymając ręce w kieszeniach: - Ja, Shadrach Jones, Król Elfów. - Uśmiechnął się lekko. - Na pewno nigdy dotąd o tym nie myślałem. Podszedł do lustra nad kominkiem i przyjrzał się sobie uważnie. Zobaczył swoje rzadkie, siwiejące włosy, ciemną skórę, wystające jabłko Adama. - Król Elfów - powiedział. - Król Elfów. Niech no tylko usłyszy o tym Phineas Judd. Niech no tylko się dowie! Phineas Judd na pewno byłby bardzo zaskoczony. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie nad stacją benzynową. Phineas Judd siedział, bawiąc się akceleratorem swojej starej furgonetki. Motor zapalał się i gasł. Phineas wyciągnął rękę, przekręcił kluczyk zapłonu, a potem opuścił szybę w oknie. - Co powiedziałeś? - zapytał. Zdjął okulary i zaczął powoli polerować stalową oprawkę smukłymi, zręcznymi palcami. Włożył okulary na nos i pogładził dłonią smętne resztki włosów na głowie. - Co to było, Shadrach? - odezwał się znów. - Powtórz to jeszcze raz. - Jestem Królem Elfów - powtórzył Shadrach. Zmienił pozycję, oparł drugą nogę na stopniu. - Kto by pomyślał? Ja, Shadrach Jones, Królem Elfów! Phineas spojrzał na niego. - Od jak dawna jesteś...
zkgrandler