Morsztyn Jan AndrzejNa łakomąDziękuję-ć, Zosiu, że moje zawody Doszły u ciebie słusznej nadgrody; Lecz nie wiem, czemu swych posług nie tracę: Czy że cię kocham, czy że dobrze płacę? Widzę, że pałasz, i równie nas piecze Ogień, i równie Kupido siecze, I wzajem mamy zapalone żądze: Mnie piecze miłość, a ciebie - pieniądze To prawda, że mi rozkazować wolno, Że się ty stawiasz we wszem powolno; Ale chociaż mię twoim zowiesz panem, Płacę podatki i jestem poddanem. Gładki-m w twych oczach i piękny-m u ciebie, Póki mam w worku, jak anioł w niebie; Ale gdy mieszek poczyna być kusy, Piekło tak szpetnej nie chowa pokusy. Siła mi o swych ogniach wierzyć każe sz I często mi ich dowód pokażesz; Ale kiedy się intrata ma skraca, I twój się ogień w kwaśny dym obraca. Często mię twoja powolność zniewoli, Że zleczysz zaraz, jako zaboli; Przecię wprzód prosisz i żebrzesz, niebogo: Nie jest to dawać, ale przedać drogo. Toną dochody w twoim domu moje, Muszę-ć obmyślać żydło i stroje; Nie naga miłość twoja, jak skrzydlaty Bożek zwykł chodzić, ale lubi szaty. Choćbyś taiła, sama cię wydaje Prośba i chciwe twe obyczaje; Klnij się, żeś ranną, żeś w miłości stałą: Rannaś jest, ranna, ale złotą strzałą. Ale to przecię nie śmiertelna zdrada, Bo się ta wszędzie znajduje wada, Że kto odważny, kto może dać siła, Nie znajdzie panny, co by odmówiła
lewi11