Żeromski Stefan - Ach, gdybym dożył kiedy tej pociechy.pdf

(178 KB) Pobierz
305027222 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
305027222.001.png 305027222.002.png
Stefan Żeromski
Opowiadania,
Publicystyka
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
2
„Ach! gdybym kiedy
dożył tej pociechy...”
Prawie idylla
Wąziuchna sandomierska drożyna prowadziła mię - Bóg ją raczy wiedzieć, dokąd prowadzi-
ła... Zapadała niekiedy na dno wąwozu i pełzła na jego dnie, blada z przerażenia wobec wiel-
kich brył gliny, zwieszających się nad nią z groźbą i szyderstwem - to znowu dźwigała się
hardo aż na szczyt wzgórza, skąd widać było całą równinę nieprzejrzaną, leżącą jak' ogromny
kołacz pszeniczny...
Było popołudnie niedzielne jednego z pierwszych dni września. Powietrze dziwnie czyste
pozwalało widzieć najdalsze przedmioty z całą wyrazistością ich zarysów. Pola okrywały się
już ciemnoszmaragdowym puchem ozimin, dobywających się cieniutkimi źdźbłami, co jak
mgła przesłaniały zagony z lekka wygięte, podobne do rąk długich, oplatających w miłosnym
uścisku pierś ziemi. Niekiedy po szczytach okrągłych pagórków, po ziemi popielatej szedł
cień chmury i zasępiał twarz ziemi, podobną do spracowanej twarzy chłopa, ale za chwilę
uciekał, ścigany jasną smugą słońca. Wtedy wydawało się, że ziemia przeciąga się strudzona,
że uśmiecha się i oddaje tej bezmiernej, nieświadomej radości, jaką czuje człowiek, gdy na
progu jego serca staje miłość.
Daleko, daleko w przejrzystych mgłach, niby w ślubnych welonach, wśród zieleni wierzb i
wiklin, na piersiach łąk leżał pas długi, srebrnolity. Jasna to była pani: dumna i piękna -Wisła.
Drożyna zawróciła na prawo. Tuż pod stopami mymi, w głębi wąwozu, tuliła się wieś. Białe
chatynki stały obok siebie wzdłuż drogi błotnistej, wysadzonej wierzbami o wielkich roso-
chatych głowach. Od jednej do drugiej szedł, zataczając się, szary, postarzały płotek z wierz-
bowych palików powiązanych wikliną. W maleńkich ogródkach pod oknami chat kwitły geo-
rginie.
Okna były pootwierane, wieś pusta.
Za trzecią dopiero czy czwartą stodołą usłyszałem głosy. Przeszedłem przez płot i wyjrzałem
spoza węgła chaty - co oni to tam robią?...
Na trawniku pod lipą rozłożyła się niemal cała gromada: chłopi leżeli na brzuchach, podpie-
rając brody pięściami i nacisnąwszy na oczy „kapaluse”, baby i dziewczyny skupiły się opo-
dal i z pobożnym wyrazem twarzy słuchały, wpatrując się w Wicka Dziabasa, co siedział po-
środku na przewróconym wiaderku i... czytał.
- Istna idylla... - pomyślałem - chłopi przy książce!... Nadzwyczaj poważnie, powoli, mono-
tonnie drżącym głosem czytał Wicek:
- „...Tu prze-rwał, lecz róg trzy-mał - wszystkim się zdawało, że Woj-ski wciąż gra jesce...”
57
Zgłoś jeśli naruszono regulamin