Robert D. Bart - Śmierć w południe.pdf

(721 KB) Pobierz
Robert D. Bart - Smierc w polud
Robert D. Bart
MIERĆ W POŁUDNIE
„KB”
ROZDZIAŁ I
Byłem niespokojny. Dlaczego? Morze szumiało, niebo było błękitne, plaża
meksykańska, a najbliższa przyszłość zapowiadała trochę pracy dla przyjemności,
trochę zagadek leżących między kulturami Majów i Olmeków. Specjalista postukałby
się w głowę. Trochę zagadek! Po prostu mroki. Ale ja lubię ciemności. Chyba w
jakimś innym wcieleniu byłem kotem. Ale wracam do sprawy. Dlaczego byłem
niespokojny? Ten facet, dobrze zbudowany doktorant z uniwersytetu’ w Berkeley,
John Simon i ta jego przyjaciółeczka Jąne, oboje przyjechali tu, aby pogrzebać w
ziemi, tak jak ja, są archeologami. Wszystko’ jest w porządku, a jednak coś się nie
zgadza, Bart. Czy powiedziałem, że czuję niepokój? Zgadza się. Ale w namiocie
Simona i Jane byłem całkiem spokojny, zachowuję się tak zawsze, gdy jestem
zaskoczony. W namiocie Simona i Jane zauważyłem pod kupą odzieży coś, co było tu
zupełnie nie na miejscu: miniaturowy komputer z rejestratorem graficznym,
monitorem i mozaikową drukarką termiczną firmy Hewlett-Packard. To ostatnie też
było dziwne. Firma Hewlett-Packard nie produkuje zabawek dla amerykańskich
przedszkolaków trenujących gry wojenne.
Wypiliśmy kilka drinków, Jane była urocza i powiedziałem jej to, nawet ją
pocałowałem. Spostrzegłem, że Simon reaguje ze sztuczną wesołością. A może się
mylę. Chcę mieć święty spokój, chcę zapomnieć, że jestem gliną. Może Simon ma
bzika na punkcie komputerów? Za dużo forsy?
Zaczynałem być zły, bo czułem, że powietrze wokół mnie dziwnie gęstnieje.
A czerwiec w Meksyku zapowiadał się tak spokojnie, do chwili, gdy zobaczyłem ten
cholerny komputer.
Ledwie rozwiązałem sprawę etruskiego grobowca w mojej Italii - zawsze
nazywam tak Włochy, czy to się komuś podoba czy nie - a już spadła na mnie inna
robótka, „nieduża, niebezpieczna, ale dochodowa”, jak „określił ją mój szwajcarski
kumpel Jost, antykwariusz. Chodziło o drobiazg: wykradziony z bazy w S...
 
szczegółowo rozrysowany plan unowocześnionego zestawu obrony woda-powietrze
Vulcan-Phalanx, sześciolufowej armaty 20 mm o szybkostrzelności 3000 strzałów na
minutę. Taka armata to prawdziwe piekło zionące furią ognia, kierowane komputerem
zdolnym do przechwycenia każdej rakiety. Gdy wykradziono ten plan, w bazie S...
wybuchła panika. W Londynie też. To był cyklon. Kręciło się w nim mnóstwo
facetów. Jost i ja mieliśmy najwięcej szczęścia. Potem Jost poleciał do Zurychu, do
swojego antykwariatu, aby zająć się swoim zwyczajnym procederem, łobuz ma talent
wynajdywania unikalnych przedmiotów sztuki i kupowania ich po najniższych
cenach. Ja poleciałem do Meksyku, aby odświeżyć moją starą znajomość z kulturą
Olmeków, tak zupełnie prywatnie. Musia-r łem wpaść do Mexico, do Muzeum
Narodowego, po certyfikat upoważniający mnie do prowadzenia samodzielnych
wykopalisk, gdziekolwiek zechcę, a wiedziałem dobrze, gdzie zechcę. W Mexico
muszę, mieć dobrą opinię, bo kiedy wyrywałem stamtąd odrapanym, ale zupełnie
sprawnym fordem i mknąłem sobie przepyszną Aleją Reformy, w mojej kieszeni
spoczywał bezcenny dla mnie kawałek papieru z mnóstwem podpisów i pieczęci,
upoważniający mnie do zupełnie legalnego przywłaszczenia sobie pewnej części tego,
co znajdę, mnie, doktora Roberta D. Barta, archeologa. Pogwizdując pogodnie,
pociągnąłem z piersiówki i jeśli po ferii zmieniałem pasy ruchu zbyt szybko, nie
miało to specjalnego znaczenia, nie rzucało się w oczy, w Mexico wszyscy prawie
jeżdżą jak „po piersiówce”. Bart, dobry Boże, będziesz miał kilkanaście tygodni
słońca, spokojnej pracy i żadnej rozróby, gliniarzu.
Z przyczepy mojego forda dobiegała do mnie melodia raegge, szkoda, że nie
wyłączyłem tranzystora, raegge wywołuje zawsze w moim mózgu widok człapiących
w piachu somnambulików, nie cierpię raegge.
Długi cień stanął pomiędzy mną, słońcem i szumiącym oceanem. Zanim
podniosłem ociężałe powieki, przyjaciółka Simona leżała już obok mnie. Spojrzałem
z ukosa na jej opalone ciało. Ładna dziewczyna, ta Jane Ławry.
 Nie cierpię raegge - powiedziałem leniwie.
 Och, ja też nie - pospieszyła z odpowiedzią. Cokolwiek za szybko, czego
właściwie chce ode mnie?
 Założę się, że rzuciłaś Johna, bo zakochałaś się we mnie - powiedziałem.
Jane zaśmiała się, znowu cokolwiek za szybko. Spojrzała na błękitnego talbota-
sambę, którym przyjechała, potem na mnie.
 John nurkuje w zatoce.
 
 Co za facet. Dostał chyba udaru mózgu, jeżeli zaniedbuje taką dziewczyna.
Słońce wisiało wysoko nad nami, szum oceanu przebijał się jakby przez
drgającą zasłonę rozgrzanego powietrza. Albo się myliłem, albo Jane Ławry czegoś
się bała. Poczęstowałem ją papierosem, przyniosłem z przyczepy colę, sączyliśmy w
milczeniu zimny płyn. Przyglądając się dziewczynie powiedziałem obojętnie:
- Nie wierzę, że lubisz upał i jazdę tą małą żabą - spojrzałem na talbota-sambę
- ...no i mnie. Wczoraj piliśmy szkocką w.waszym namiocie i nic nie zapowiadało, że
złożysz mi wizytę. A jednak zdecydowałaś się przyjechać. Dziesięć mil to mało albo
dużo. Chciałaś mi coś powiedzieć?
Widziałem ‘napiętą skórę wokół kącików jej oczu, gdy popatrzyła na mnie z
wahaniem, długim wahaniem.
 ... Nie, Bart... chyba nie.
 W porządku - nie czekałem z tym oświadczeniem ani chwili - w porządku.
Ale jeśli będziesz miała kłopoty, powiedz, tata Bart cię wysłucha. Czy nie sądzisz, że
John niepokoi się już o ciebie?
 On? Prawie nie zwraca na mnie uwagi! - parsknęła. - Och, nie traktuj tego
poważnie, Rob. Wszystko w porządku, naprawdę.
A więc jednak były jakieś kłopoty.
 Długo tu zostaniesz, Rob?
 W Meksyku dwa miesiące, a tu - do jutra. Zaplanowałem sobie małe
wykopaliska, prywatne stanowisko Rob I, za zgodą Muzeum Antropologii. Jutro po
śniadaniu możesz mi powiedzieć „cześć” przez walkie-talkie, na wzmocnionym
sygnale. A gdybyś zatęskniła za mną wcześniej, to nie krępuj się, Jane, dobrze?
Poszła bez słowa do talbota-samby. Zawarczał silnik. Ułożyłem się wygodnie,
twarzą do słońca. W nocy długo nie mogłem zasnąć, chyba za dużo piję i palę. W
przyczepie było duszno, ale ńie otworzyłem drzwi i miałem pod ręką mojego
scorpiona. Meksyk był kiedyś spokojną, dosyć obszerną dziurą, w której szanowano
turystów do tego stopnia, że tubylcy nie zaczepiali ich. Dawne, dobre dzieje. Teraz,
gdziekolwiek się pojawię, wszędzie widuję ludzi nerwowych, może to kompleks
gliny? Terroryści się mną nie interesują, bo gwiżdżę na politykę i tak dalej.
Przemytnikom marihuany nie wchodzę w drogę, a ci mogliby być groźni. Z
pewnością zatem, Bart, trapi cię kompleks gliny, spojrzyj na świat przez różowe
okulary, co ci to szkodzi, nawet jeśli różni faceci oblewają go brudnym sosem? Tak
 
czy owak, Bart, nie otwieraj
drzwi w nocy, bo jeżeli nie kropnie do ciebie z czterdziestki piątki terrorysta
czy przemytnik, zrobi to za nich hoaguero, ra-buś grobów i postrach archeologów.
Mój plan wakacyjny był prosty. Z mojej samotni na północ od Coatzalcoalcos
chciałem przedostać się do La Venty, stmtąd przez tropiki do Salina Cruz na
zachodnim wybrzeżu. Z Salina Cruz przez Monte Alban do stanu Guerrero, gdzie
spodziewałem się zakończyć moje długo’ odkładane, któreś już spotkanie z
Olmekami. Gdzieś w okolicach Guerrero, miała być ich kolebka, mnie to wszakże nie
interesowało. Polowałem, nie, chciałem zapolować na pewne drobiazgi, na których
trop wpadłem przed kilku laty. U podnóży Sierra Mądre chciałem zakończyć
włóczęgę. Na równinach nie będzie kłopotów, temperatury czerwca nie przekraczają
30 stopni Celsjusza, czyli 80 Fahrenheita, przynajmniej w pobliżu - Pacyfiku i w
Salina Cruz.
Myśląc o tym, przyglądałem się mapie. W moim małym stereo Teresa
Berganza śpiewała arię z „Carmen”, potem pieśni hiszpańskie, lubię jej głos, trochę
mnie ekscytuje, choć jest to całkiem coś innego niż uczucie, z którym pogrążam się w
tej kipiącej lawie głosu Callas. Zasłuchany, nie zauważyłem tego faceta. Wszedł
cicho jak kot. Prawdziwy meksykański Metys. Marynarkę pod lewą pachą miał
wypchaną. Ktoś inny pomyślałby, że z winy złego krawca albo portfela, ja
pomyślałem, że to spluwa.
 Mister Bart? Robert D. Bart? - spytał cichym, ochrypłym głosem, siadając
przy - drzwiach, chociaż go do tego nie zachęciłem. Dobrze zbudowany, suchy, silny,
typ gościa około czterdziestki Czarne, zaczesane gładko do tyłu włosy, długa twarz z
wystającymi kośćmi policzkowymi, mocny podbródek, oczy głęboko osadzone,
garbaty nos o ruchliwych nozdrzach przypominających węszącego wyżła.
 Może mister Bart, może nie. - Rano nigdy nie mam dobrego humoru, więc
nie byłem uprzejmy. Mój nieoczekiwany gość odwrócił głowę ku drzwiom, chwilę
przypatrywał się plaży i morzu, zanim powiedział od niechcenia:
 Jestem z policji, z Coatzalcoalcos. W nocy otrzymaliśmy telefon z motelu
w Alvarado. Popełniono tam morderstwo.
Podałem mu bez słowa moją licencję i paszport. Nie spojrzał nawet na
papiery.
- Właściwie to dobrze wiemy, kim pan jest. Je pan śniadanie? Do licha,
zapomniałem o patelni, jajecznicy i bekonie! Mruknąłem.-coś, usiadł przy stole. Nie
 
zadawałem pytań, on
milczał. Zjedliśmy śniadanie. Zapaliłem fajkę, mój gość wydobył ze
skórzanego woreczka kilka liści tytoniu i zwinął z nich na, udzie cygaro. Zrobił to
bardzo zręcznie. Paliliśmy przez chwilę.
- Ten zamordowany to Amerykanin, jakiś naukowiec, Johan Simon -
powiedział wreszcie przybysz.
- A dziewczyna? - spytałem.
 Histeria, wie pan, jak to jest z kobietami.
 Mężczyźni zachowują się niekiedy znacznie gorzej.
ROZDZIAŁ II
Metys, nieruchomy jak posąg, wpatrywał się w prostokąt otwartych drzwi, za
zieloną zasłoną palm jaśniało morze.
 Nazywam się Raja. Diego Raja. Interesuje pana to morderstwo?
 Ani trochę. Przyjechałem tu jako turysta.
 Niezupełnie. Wiem od policji z Mexico, że ma pan certyfikat dyrekcji
Museo Nacional de Antropologia i wolno panu kopać, gdzie pan zechce. Niezłe
chody. Czy jednak nie chciałby pan pokopać jako cop?
 Znudziło mi się być gliniarzem. Jak zamordowano Johna Simona?
Milczał przez chwilę. Ssałem zgasłą fajkę, zauważył to, zręcznie skręcił na
udzie cygaro. Zapaliłem i zacząłem się dławić.
 To naprawdę dobre cygaro, doktorze Bart.
 Raczej laska dynamitu, za chwilę obaj wylecimy w powietrze. Więc jak
zginął John Simon?
 Zastrzelono go. Strzelano, gdy wychodził z wody. Chwiał się na nogach,
zanim upadł na twarz. Kiedy padł strzał, John Simon zatoczył się do tyłu. Zbadałem
ślady. Strzelano z odległości dwudziestu metrów, z kępy palm. W motelu oddalonym
o dwieście metrów, przeznaczonym nie dla Meksykanów, nie było nikogo...
 Dlaczego?
 Miesiąc temu pojawiła się tam grupa archeologów. Zostawili część bagaży.
Pracują w innym miejscu. O której wyjechała od pana miss Jane Ławry?
 O czwartej.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin