Brzydula.pdf

(650 KB) Pobierz
Elizabeth Hawksley
Elizabeth Hawksley
Brzydula
1
Wszystko zaczęło się w grudniu 1813 roku. Tego dnia uświadomiłam sobie, że
Balquidder pragnie mojej śmierci.
To brzmi jak początek jednej z moich „powieści gotyckich”, czyli romansów grozy
(trzytomowe wydanie, Robinson 8 Robinson, Paternoster Row, cena trzy gwinee),
niemniej jest prawdą.
Faktycznie, we Władczyni Sokolego Gniazda, powieści, którą wtedy pisałam, podstępne
knowania podłego mnicha, Era Bartolomea, zmuszają moją bohaterkę, Angelinę, do
ucieczki z domu. Zgodnie z konwencją tego typu romansów, znajduje ona schronienie w
zrujnowanym zamku, stojącym na szczycie pokrytych śniegiem Alp.
Nigdy nie byłam w Szwajcarii, nie wiem, czy zamki są tam budowane nad przepaściami,
ale jest to powieść gotycka i moi czytelnicy tego właśnie oczekują.
Odbiegłam od tematu. Może niezbyt daleko, ponieważ również i ja, tak jak Angelina,
musiałam ratować się ucieczką. Nie lubię też wzmianek o Balquidderze. Nawet teraz
trudno jest mi o nim pisać. Nie udało mu się mnie zniszczyć, ale za to doprowadził do
zguby innych osób.
1
A oto historia mojego młodocianego szaleństwa — a raczej głupoty — która zaczęła
się, kiedy miałam szesnaście lat, a zakończyła tej przerażającej nocy, na zamarzniętej
Tamizie podczas zimowego festynu. Był luty, rok 1814, a ja miałam już dwadzieścia pięć
lat.
Zacznę jednak od początku. Ja, Emilia Daniels, urodziłam się 15 stycznia 1789 roku.
Moja matka była o wiele młodsza od ojca, a ja byłam ich jedynym dzieckiem. Matka była
idealną przedstawicielką swojej epoki — miała romantyczną naturę. Zalewała się łzami,
czytając Cierpienia młodego Wertera, i odznaczała się skłonnością do marzeń. Biedna
mama. Bardzo mi jej brakuje. Pisałam dla niej krótkie opowiadania, a ona obsypywała
mnie pocałunkami, chwaląc moje zdolności. Żadna z nas nie zaznała nadmiaru uczucia
ze strony ojca.
Tolley, pokojówka matki, nie lubiła ojca. Czułam to, chociaż nigdy nie wyrażała swojej
niechęci wprost. „Matka panienki mogła wyjść za mąż za markiza”, lubiła powtarzać.
„Trzykrotnie ją o to błagał, na kolanach”. To wprawiało mnie zawsze w zdumienie. Czy w
taki sposób powinni oświadczać się mężczyźni? Nie mogłam sobie wyobrazić ojca w
takiej sytuacji. Wydawało mi się, że nie mógłby zgiąć kolan, bo bardzo by przy tym
trzeszczały. Było oczywiste, że w oczach Tolley zwykły pan Daniels, chociaż posiadał
odpowiedni majątek, stał nieporównanie niżej od anonimowego markiza.
Mama była wyznawczynią idei Jeana Jacques”a Rousseau, więc wzrastałam zgodnie z
własną naturą. Moje fantazjowanie znajdowało poklask, a moje uczucia były
niezgruntowane. Teraz dopiero widzę, jakie to było nierozsądne. Bóg jeden wie, ile przez
to wycierpiałam. Były okresy, kiedy potępiałam matkę za sposób, w jaki mnie
wychowywała, a jednocześnie starałam się znaleźć argumenty na jej. obronę. Nigdy nie
potrafiłam rozstrzygnąć tej kwestii, a moja miłość do niej zawsze jest stłumiona pytaniem
„dlaczego mi pozwoliłaś” lub też „ale to ty powinnaś była wiedzieć”. Lecz wracajmy do
mojej historii.
Mój ojciec należał jeszcze do epoki Oświecenia, był opanowany, rozsądny i, według
mnie, okropnie staroświecki. Rzadko go widywałam. Kiedy się spotykaliśmy, głaskał mnie
po głowie beznamiętnym gestem, pytał: „No i jak, Emilio, czy jesteś grzeczną
dziewczynką?” i odsyłał do dziecinnego pokoju, zanim zdążyłam wyjąkać odpowiedź.
Rozpaczliwie pragnęłam miłości, chciałam go kochać, ale kiedy jeden jedyny raz
zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam, skrzywił się z niesmakiem. „Trochę umiaru,
Emilio”, powiedział. To było jedno z największych upokorzeń, jakich doznałam w życiu, i
już na zawsze zrezygnowałam z podobnych prób.
Teraz rozumiem, że był on samotnym człowiekiem, który zachowywał się z chłodną
rezerwą, aby nie okazywać swoich prawdziwych uczuć. Kiedy uważał, że ma rację,
potrafił być nieugięty Był jednocześnie sprawiedliwy i otoczony ogólnym szacunkiem. Nie
potrafił jednak przejawiać serdeczności, przynajmniej w stosunku do żony i córki, chociaż
widywałam, jak żartował z pracownikami w majątku. To sprawiało mi ból. Małe
dziewczynki potrzebują miłości ojców, a ja zawsze czułam się niezręcznie w
towarzystwie swojego. Nigdy nie odniosłam wrażenia, aby fakt mojego istnienia sprawiał
mu jakiekolwiek zadowolenie.
Musiał zdawać sobie sprawę, że wychowywanie mnie na dziecko natury nie było zbyt
2
dobrym przygotowaniem do życia, ponieważ postanowił; że sam wybierze mi
guwernantkę. Zapewne myślał, że surowość panny Chase będzie stanowić przeciwwagę
płochości matki. Ja, oczywiście, nienawidziłam panny Chase i unikałam jej, jak mogłam,
a mama udzielała mi swojego wsparcia.
— Emilio, kochanie — mówiła — chyba nie chcesz siedzieć przy lekcjach w tak piękny
dzień. Pojedźmy na spacer.
Ze śmiechem biegłam do swojej guwernantki.
— Panno Chase, boli mnie głowa. Mama zabiera mnie na świeże powietrze.
Panna Chase nie miała w takim wypadku nic do powiedzenia. Kiedy powóz ruszał,
pokazywałam język w nadziei, że guwernantka stoi w oknie szkolnego pokoju.
Czy wyrosłabym z tego w swoim czasie? Pewnie tak. Ale kiedy miałam dziewięć lat, moja
mama rozchorowała się, jak zwykle w zimie, a lekarze robili co mogli, puszczając jej krew
i stosując przeróżne mikstury.
Cóż mogę powiedzieć? Dzieciom nie udziela się informacji. Wiedziałam, że coś przede
mną ukrywają. Zaczęłam mieć koszmarne sny, a panna Chase karciła mnie, że w nocy
budzę ją głośnymi krzykami. Nie miałam nikogo, komu mogłabym się zwierzyć ze swoich
obaw. Zakradałam się pod drzwi pokoju matki — nie wolno mi było wchodzić do środka
— i siadywałam tam, tak blisko, jak tylko było to możliwe. Dowiedziałam się wtedy, że
czas może się zatrzymać i stać się niemożliwą do zniesienia teraźniejszością, z którą
musi się żyć, dzień po dniu.
Którejś nocy wślizgnęłam się do pokoju. Tolley spała na krześle. Mama jęczała i rzucała
się na łóżku.
— Mamo?
Jej twarz była pokryta kroplami potu. Nie pachniała już tak, jak moja mama. Przeraziłam
się nagle.
— Mamo! zawołałam z płaczem.
Co się z nią stało? Dlaczego mnie nie poznaje?
— Panno Emilio — usłyszałam głos zbudzonej nagle Tolley — nie powinna panienka tu
przychodzić.
Pokojówka wstała z krzesła, aby przetrzeć twarz mamy chusteczką o lawendowym
zapachu i dać jej wody. Potem Tolley obróciła się do mnie, twarz miała bardzo smutną.
— Chodź, dziecko, pocałuj mamę. No, dobrze. Teraz już wracaj do łóżka.
Niechętnie ucałowałam wilgotny, lepki policzek mamy.
— Ona wyzdrowieje, prawda? — pytałam błagalnie, ale Tolley nie odpowiadała.
Już nigdy więcej nie zobaczyłam matki. Umarła wczesnym rankiem.
Rok później mój ojciec ponownie się ożenił.
Znienawidziłam macochę od pierwszego wejrzenia, pewnie było to nieuniknione. Była
energiczną praktyczną kobietą która nie bawiła się w żadne bzdury, a ja widziałam w niej
osobę, która przywłaszczyła sobie prawa mojej matki.
— Panie Daniels — słyszałam, jak mówiła do mojego ojca. — Emilię trzeba wziąć w
karby, bo inaczej nic dobrego z niej nie wyrośnie. Nie potrafi zrobić prostego ściegu, cały
czas siedzi z nosem w książce i zachowuje się okropnie.
— Rób to, co uważasz za słuszne, moja droga — odpowiedział jej ojciec. — Ona nie jest
3
ładnym dzieckiem, jest zbyt chuda i ma za duży nos, ale otrzyma majątek swojej matki, a
ja chciałbym, żeby dobrze wyszła za mąż. Moja pierwsza żona — dodał po chwili —
miała bardzo dziwne poglądy na wychowywanie dziewcząt.
— Godzina szycia dziennie. Będę również kontrolować jej lektury — zdecydowała
macocha.
Idąc za pierwszym impulsem, wpadłam do pokoju.
— Nie!— krzyczałam, bijąc macochę pięściami. — Nienawidzę cię... nienawidzę.
Nie mogłam powiedzieć nic więcej, ponieważ wybuchnęłam rozpaczliwym płaczem.
Ojciec szybko otarł mi łzy
— Już dosyć, Emilio. Takie zachowanie nie przystoi dziewczynce. Przeproś swoją mamę
i idź do dziecinnego pokoju.
— Ona nie jest moją mamą! — krzyknęłam.
Nigdy nie nazwałabym mamą tej osoby o nalanej twarzy. Wyrwałam się ojcu i wybiegłam
z pokoju. Nawet teraz to wspomnienie sprawia mi przykrość, ale nie z powodu mojego
zachowania. Zdałam sobie wtedy sprawę, że ojciec nie żywił żadnych cieplejszych uczuć
do matki, że widział jedynie jej lekkomyślność. Jej żywe, wesołe usposobienie nie było
cechą, której mogłoby mu brakować. Ja strasznie tęskniłam za mamą a nikt, łącznie z
moim ojcem, nie wydawał się przygnębiony jej utratą. Nikt również nie rozumiał mojej
rozpaczy.
Przez długie miesiące płacz utulał mnie do snu. Po raz pierwszy w życiu czułam się
osamotniona. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Tolley odeszła, chociaż
pisała do mnie kilka razy w roku, niech Bóg jej to wynagrodzi. Do dziś utrzymujemy ze
sobą kontakt. Nowa pani Daniels była intruzem. Postanowiłam walczyć z nią wszelkimi
możliwymi środkami, ale niewiele mogłam zrobić. Po dwóch latach miałam już dwóch
przyrodnich braci i przestałam być ośrodkiem zainteresowania.
Śmierć matki spowodowała, że trudno było mi znosić rzeczywistość. Nadal niezbyt
dobrze sobie z tym radzę. Zawsze mi się wydawało, że jeśli zanadto wychylę głowę,
znajdzie się ktoś, kto mi ją odstrzeli. Nie stałam się więc łatwą do prowadzenia,
posłuszną dziewczynką jaką miała nadzieję zobaczyć we mnie macocha. Wycofałam się
do świata swoich marzeń.
Często się zastanawiałam, czy fantazjowanie nie jest ucieczką wielu samotnych dzieci.
Jeśli o mnie chodzi, świat wyobraźni pełen rycerzy, dziewic, czarodziejów i złych wiedźm
pozwalał mi zapomnieć o mojej niedoli.
Żal mi teraz tej małej Emilii, która miała serce tak otwarte na uczucie miłości. Trochę
zrozumienia ze strony ojca lub macochy pozwoliłoby mi pogodzić się z żałobą i żyć w
realnym świecie, zamiast w kraju fantazji. Oni jednak uważali za swój obowiązek
tłumienie wszelkich objawów „niestosownych” uczuć.
Nauczyłam się nienawidzić ojca i macochę. Ta nienawiść mnie zżerała. Czułam, jak
spopiela mi serce. Gdybym wtedy mogła wyrazić swoje uczucia, gdyby ktoś mnie chciał
zrozumieć... ale nie mogłam na to liczyć. Odgrywałam się więc na moich przyrodnich
braciach, szczypiąc ich mocno, kiedy nikt nie widział. Ich okrzyki bólu były balsamem dla
mojego zbolałego serca Potem czułam się winna i nienawidziłam ich za to, że wywołują
4
we mnie takie uczucie. I tak to się działo.
Wydaje mi się czasem, kiedy budzę się w środku nocy, że to właśnie ta nienawiść
ściągnęła na mnie pomstę w postaci Balquiddera.
Kiedy byłam nasto1atk zaczytywałam się powieściami pani Radcliffe, Mnichetn pana
Lewisa, Zamkiem Otranto pana Walpole’a i wieloma innymi. Tam znajdowałam to
wszystko, za czym tęskniłam.
W wieku czternastu lat sama zaczęłam pisać powieści gotyckie. Mogłam wreszcie
organizować świat wedle własnych życzeń. Moje bohaterki zwykle miały niebieskie oczy;
moje własne oczy były szare z żółtymi plamkami — jeden z moich przyrodnich braci
powiedział, że są koloru mgły. Miałam długie, proste, jasnokasztanowate włosy, które
musiałam zaplatać na noc, aby następnego dnia układały się w fale. Byłam nieduża, do
szesnastu lat płaska jak deska, a nawet później nie byłam zbyt dobrze pod tym
względem wyposażona przez naturę. Miałam zbyt szerokie usta i za duży nos. Jest więc
rzeczą oczywistą, że moje bohaterki miały usteczka jak pączek róży, klasyczne nosy i
figury, których nie powstydziłaby się sama Wenus.
Dlaczego tak dużo o tym piszę? Chcę dać wam jakieś wyobrażenie swojej osoby w
tamtych czasach, a jednocześnie zwlekam z rozpoczęciem właściwej opowieści.
Ponieważ prawda jest taka, że boję się powracać myślą do pana Balquiddera. Nawet
teraz, kiedy go sobie przypomnę, dłonie mam spocone ze strachu. Był potężnym
mężczyzną. Był naprawdę ogromny i groźny.
Właśnie dzięki niemu nauczyłam się tak dobrze odmalowywać złoczyńców. Jestem w
tym prawdziwą mistrzynią. Złowieszczy Era Bartolomeo ściga moją bohaterkę, Angelinę
Mountfalcon, na przestrzeni dwóch i pół tomu. Ma żółtą cerę, czarne oczy i długie,
szponiaste palce. Pan Balquidder był bardzo gruby i miał jasnoniebieskie oczy. Mój
wydawca uważa, że postać Era Bartolomea robi wielkie wrażenie na czytelnikach,
otrzymywał w tej sprawie listy od wielu utytułowanych dam. Wracajmy jednak do mojej
opowieści.
Uwieńczeniem szaleństw mojej młodości była ucieczka ze Stephenem Kirkwallem.
Miałam wtedy szesnaście lat, a on był młodym adwokatem z Edynburga, a przynajmniej
tak o sobie mówił na pieszej wędrówce wakacyjnej. Poznałam go w Ainderby Hall, u
swojego ojca chrzestnego, pana Beresforda, którego posiadłość oddalona była tylko o
dziesięć mil od naszej siedziby, Tranters Court. Mój ojciec chrzestny zachęcił pana
Kirkwalla do łowienia ryb w rzece, która przepływała przez jego majątek. Gościłam wtedy
u Beresfordów. Pani Beresford wiedziała, jak drażni mnie obecność macochy i chociaż
nigdy jej głośno nie krytykowała, zapraszała mnie często na kilkutygodniowy pobyt.
Myślę, że sama pragnęła mieć córkę. Potrafiła umiejętnie poskramiać moje szaleństwa, a
robiła to tak delikatnie, że czułam się u nich zupełnie swobodnie. W Ainderby Hall
spędziłam najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa.
Przez górną część parku przepływała malownicza rzeka. Można było na nią patrzeć ze
sztucznie utworzonego pagórka, na którym odtworzono ruiny małej budowli z
wieżyczkami. Lubiłam tam siedzieć i oddawać się marzeniom. Słyszałam, że jakiś młody
człowiek uzyskał pozwolenie na łowienie ryb w tym odcinku rzeki, i opanowała mnie
ciekawość. I tak się wszystko zaczęło.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin