Alistair Maclean, John Denis - Wieża zakładników.txt

(347 KB) Pobierz
WIE�A ZAK�ADNIK�W
Alistair Maclean 
John Denis

na podstawie scenariusza
Alistaira MacLeana

prze�o�y� Robert Ginalski
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA WARSZAWA 1988
 
ISBN 83-03-02106-0
 
W roku 1977 dwaj moi przyjaciele ze �wiata filmu, Jerry Leider i Peter Snell, zaproponowali mi napisanie kilku scenariuszy do przysz�ego serialu.
I tak powsta�o osiem historyjek dotycz�cych dzia�alno�ci pi�ciu cz�onk�w fikcyjnej organizacji, kt�r� nazwa�em "Organizacj� do spraw Zwalczania Przest�pczo�ci przy ONZ", a w skr�cie - UNACO. Na pocz�tek sfilmowano Wie�� zak�adnik�w; realizacj� pozosta�ych tekst�w planuje si� w najbli�szej przysz�o�ci. Niedawno wydawnictwo "Fontana" zwr�ci�o si� do mnie z propozycj�, �ebym napisa� ksi��k� opart� na tym filmie. Odm�wi�em, poniewa� nie odpowiada� mi termin - pracowa�em w�a�nie nad powie�ci� Athabaska. Na szcz�cie wydawnictwo sk�oni�o Johna Denisa, by podj�� si� tego zadania, a wy wkr�tce b�dziecie mogli sami oceni�, jak znakomicie si� z niego wywi�za�.
Alistair MacLean


Prolog
 
Czasami zapisywa� jedno z tysi�ca, dziesi�ciu tysi�cy nazwisk - z�odziei, p�atnych zab�jc�w, spec�w od uzbrojenia, pirotechnik�w, biolog�w, snajper�w, akrobat�w, kierowc�w, sutener�w... Ludzie ci, zatrudniani przez van Becka na zasadzie wolnych strzelc�w, tworzyli jedyn� w swoim rodzaju mi�dzynarodow� siatk�. Obok informacji o wyj�tkowo wspania�ej, go�cinnej ekspozycji szk�a weneckiego van Beck wpisa� jeszcze jedno nazwisko - powszechnie znanej i szanowanej damy z wielkim tytu�em i jeszcze wi�ksz� klas�. Nazwisko klientki.
Van Beck przekartkowa� notes i zerkn�� do terminarza, sprawdzaj�c, o kt�rej ma spotkanie. Rzuci� okiem na z�oty zegarek z dewizk�, po raz ostatni wci�gn�� zat�ch�e powietrze muzeum -jaki� wspania�y zapach roztacza bogactwo! -i ruszy� do samochodu, kt�ry wynaj�� na Gare d'Austerlitz pos�uguj�c si� sfa�szowanym prawem jazdy wystawionym na zmy�lone nazwisko. Z przedniego siedzenia wzi�� zniszczon� sk�rzan� teczk� z popsutym zamkiem, zatrzasn�� drzwi i odszed�. �wiadomo��, �e pr�dzej czy p�niej kto� zg�osi znikni�cie samochodu nie przeszkadza�a mu w najmniejszym stopniu.
Z�apa� taks�wk� i kaza� si� zawie�� do innej agencji wynajmu samochod�w, na bulwarze Haussmanna, gdzie przedstawi� si� m�odej, �licznej urz�dniczce jako Marcel Louvain. Nast�pnie pojecha� do Rambouillet, zatrzymuj�c si� po drodze w Wersalu. Tam, siedz�c w coraz d�u�szym cieniu drzew w ogrodach pa�acowych, zjad� �wie��, jeszcze ciep�� bu�k� z pasztetem arde�skim, a dok�adnie w chwili, kiedy zegar dzwonnicy w Rambouillet wybija� pierwsze uderzenie na sz�st�, Lorenz van Beck pchn�� skrzypi�ce drzwi i zag��bi� si� w p�mrok i cisz� ko�cio�a...
W pustej nawie rozbrzmiewa�o echo uderze� zegara. Van Beck rozejrza� si�, mrukn�� co� pod nosem i ruszy� w g��b ko�cio�a, gdzie - w jeszcze wi�kszych ciemno�ciach - sta�o
kilka konfesjona��w. Niemiec podszed� do drugiego z nich, odsun�� wyblak�� czerwon� zas�on� i przykl�kn��. Chrz�kn�� cicho i poci�gn�� nosem, na co ledwie widoczna przez kratk� konfesjona�u posta� odkaszln�a uprzejmie.
-	Pob�ogos�aw mnie, ojcze, bo ci�ko zgrzeszy�em - wymamrota�.
-	In nomine Patris, et Fili, et Spiritus Sanc... - zacz��
ksi�dz, lecz van Beck zachichota� ironicznie i wtr�ci� bezceremonialnie:
-	To by� pa�ski pomys�, Smith, ale mnie takie rzeczy nie
bawi�; to nie dla nas. Niech pan m�wi, w czym rzecz, i
zabierajmy si� st�d.
-	Jak do tej pory, tak i teraz licz� na pa�sk� absolutn�
dyskrecj�, van Beck - odrzek� Smith suchym, pedantycznym
tonem.
-	A ja na pa�sk� niepohamowan� ��dz� zbijania maj�tku
w spos�b tak nielegalny, jak to tylko mo�liwe.
Ledwie widoczna przez kratk� konfesjona�u posta� skin�a g�ow�.
-	S�usznie, chocia� pa�ska ocena jest niesprawiedliwa -
stwierdzi� Smith. - Mnie fascynuje przest�pstwo jako takie,
a nie pieni�dze. Kradzie� dziesi�ciu dolar�w z biurka sekretarki 
komendanta Fortu Knox sprawia mi wi�cej satysfakcji
ni� pieni�dze wszystkich kasyn w Las Vegas... ni� wszystkie
pieni�dze tego �wiata. Ca�e �ycie po�wi�ci�em zbrodni, van
Beck, to pasja mojego �ycia. Przest�pstwo dostarcza niezr�wnanych 
emocji, silniejszych ni� jakiekolwiek doznanie
fizyczne.
-	Jaja - westchn�� Bawarczyk. - Wiem, panie Smith, ju�
mi pan to m�wi�. Na tym w�a�nie polega r�nica mi�dzy
nami... co? Ja potrafi� opchn�� wszystko... oboj�tne, czy
b�dzie to Mona Lisa, czy kopalnia uranu. Mog� znale��
klienta na Taj Mahal, albo na Dziesi�t� Symfoni� Beethovena. 
Nawet komendantowi Fortu Knox sprzeda�em raz jego 
w�asne z�oto. Ale ja jestem tylko rzemie�lnikiem, pan za� - artyst�. Czym mog� s�u�y�?
-	Potrzebuj� ludzi.
-	Do czego?
-	Wie pan a� za dobrze, van Beck - warkn�� Smith.
-	Przepraszam. - Niemiec milcza� przez chwil�. - Ilu?
-	Trzech.
Van Beck wyci�gn�� notes z pozaginanymi rogami kartek i zapisa� dane.
-	Czy ma pan na my�li kogo� konkretnego? - zapyta�.
-	Nie.
-	A zatem s�ucham.
Kulturalny g�os Smitha przeszed� w sycz�cy szept.
-	Po pierwsze: spec od uzbrojenia. Najlepszy. Twardy,
pomys�owy... zawodowiec w ka�dym calu.
T�py o��wek van Becka przebi� lichy papier notesu.
-	Po drugie: z�odziej. Te� najlepszy. Zamierzam ukra��
dwa i p� miliona nit�w i porwa� czyj�� matk�. - Smith
zachichota�. - Musi to by� najlepszy z�odziej, jakiego pan
zna, van Beck. Odwa�ny, taki, kt�ry nie wie, co to strach.
-	A ile mo�e by� warta stara baba i kupa zardzewia�ego
�elastwa?
-	Razem wzi�ci? Jakie� trzydzie�ci milion�w.
-	Nit�w?
-	Dolar�w.
Van Beck zagwizda� cicho.
-	Nie ma obawy, za udzia� w takiej sumce znajd� zesp�
jak si� patrzy.
-	Wi�c do roboty - szepn�� Smith. - Do roboty.
-	A trzeci?
Smith zawaha� si�.
-	Musi to by� kto�... pe�en inwencji. Kto� bezgranicznie
pomys�owy. Silny i -jak tamci - nie znaj�cy strachu. Przede
wszystkim nie mo�e si� ba� wysoko�ci.
Van Beck w zamy�leniu pociera� mi�sisty, zaro�ni�ty podbr�dek.
-	Czy to samo odnosi si� tak�e do dw�ch pozosta�ych? -
zapyta� uprzejmie.
-	Co?
-	L�k wysoko�ci - odpar� Niemiec, pr�buj�c sobie uzmys�owi�, 
co przypomina mu wzbijaj�ca si� w niebo konstrukcja
z nit�w.
Smith nie odpowiada�; nie wr�y�o to nic dobrego.
-	Nie prowokuj mnie, van Beck - odezwa� si� wreszcie. -
R�b, co do ciebie nale�y, ale nie przeci�gaj struny. Mo�e si�
okaza� za cienka.
Van Beck nerwowo prze�kn�� �lin� i poruszy� si� niespokojnie.
-	Rozumiem. Za�atwi� wszystko zgodnie z pa�skimi �yczeniami. - 
Chcia� wsta�, lecz kr�tkie warkni�cie Smitha
zatrzyma�o go w p� ruchu.
- Jeszcze jedno. Skonstruowano nowy typ broni laserowej, tak zwany Lap-laser. Amerykanie maj� go ju� na wyposa�eniu swojej armii. Potrzebuj� kilka sztuk, spec od uzbrojenia musi je jako� zdoby�. Zgoda?
-	To b�dzie kosztowa�.
-	Zap�ac�.
-	Jasne - parskn�� van Beck. - Pan p�aci, ja dostarczam.
Czysty interes.
-	Dzi�kuj�. - Smith rozsiad� si� wygodnie. - To ju�
wszystko. Skontaktuje si� pan ze mn� tak jak zawsze. Ma
pan na to miesi�c.
Van Beck w milczeniu skin�� g�ow�; odpowied� by�a zbyteczna. Odsun�� zas�on�, wisz�c� na pobrz�kuj�cych mosi�nych k�kach, i wyszed� z ko�cio�a. Siedz�c w �agodnym �wietle zachodz�cego s�o�ca na tarasie pobliskiej kawiarenki wypi� kieliszek lekko sch�odzonego bia�ego wina i koniak, po czym wsiad� do samochodu i ruszy� w stron� Chartres.
Z ko�cielnej kruchty bacznie obserwowa�a go zakapturzona posta�.
Wkr�tce ci�kie drzwi ko�cio�a uchyli�y si� ponownie i niski, zgarbiony ksi�dz w wytartej sutannie wmiesza� si� w t�um przechodni�w i spacerowicz�w. U�miechn�� si� dobrotliwie do staruszki ubranej, tak jak i on, w wytart� czarn� sukni� i wyci�gn�� r�k�, chc�c zmierzwi� w�osy przebiegaj�cego obok ch�opca, lecz malec umkn�� spod jego d�oni.


Rozdzia� 1

W odleg�o�ci dwudziestu o�miu mil na zach�d od Stuttgartu rozpo�ciera si� otoczony lasami p�askowy�. Od strony dr�g zas�aniaj� go drzewa, samoloty prawie nad nim nie przelatuj� - nic wi�c dziwnego, �e teren ten stanowi znakomity poligon. Armia Stan�w Zjednoczonych korzysta�a z niego do przeprowadzania pr�b ze swoj� najnowsz� zabawk� - Lap-laserami produkowanymi przez General Electric.
Armia Stan�w Zjednoczonych mia�a w Stuttgarcie cztery Lap-lasery. Niewiele - co przyznawali sami wojskowi - ale i tak stanowi�y one jedn� trzeci� wszystkich istniej�cych Lap-laser�w. Wyprodukowano ich bowiem tylko dwana�cie i -p�ki co - by�y one w stadium eksperymentalnym. Zaufanie dow�dztwa armii do stra�y przemys�owej w zak�adach General Electric oraz do w�asnej s�u�by bezpiecze�stwa sprawia�o, �e lasery testowano bez po�piechu. Przecie� - powiadali wojacy - nikt nam ich nie ukradnie...
W dniu, kt�ry Smith wyznaczy� na kradzie� wszystkich czterech laser�w, drobne krople rz�sistego deszczu pada�y na gogle naczelnego instruktora armii do spraw uzbrojenia, kiedy spogl�da� w niebo, wypatruj�c helikoptera. Z ci�kich chmur bez przerwy dobiega� denerwuj�cy warkot. Wojskowy 
spluwa� ze z�o�ci�, ani na chwil� nie przerywaj�c �ucia gumy - kombinacja taka bez w�tpienia wymaga nie lada talentu.
Helikopter by� nieod��cznym elementem operacji testowania laser�w. Codziennie, z samego rana, dowozi� cenn� bro� z wielkiej, doskonale strze�onej bazy w Stuttgarcie, wieczorem za� zabiera� j� na noc z powrotem. Lap-laser�w nie mo�na by�o testowa� w bazie - by�y zbyt nieobliczalne.
Wymaga�y one ponadto niezwykle pot�nego �r�d�a zasilania, tote� zamiast transportowa� olbrzymie i niepor�czne generatory, wojskowi zdecydowali si� prowadzi� pr�by na odizolowanym poligonie, na kt�rym mogli zbudowa� ma�� elektrowni� atomow�.
Pu�kownik obejrza� si� przez rami� na czw�rk� swoich b�yszcz�cych "dzieci". Zdemontowane i odstawione na bok, czeka�y na powr�t do bazy. Pu�kownik wyszczerzy� z�by w u�miechu i mrugn�� do stoj�cego obok zast�pcy.
-	Niez�y bajer, co? - powiedzia�. Nie by�o to pytanie, lecz
suche stwierdzenie faktu.
-	Uhm - przyzna� major, prze�uwaj�c grube cygaro, kt�re 
niemal o ka�dej porze dnia i nocy stercza�o z jego poplamionych 
nikotyn� warg.
W ko�ach wojskowych USA nawet wi�kszo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin