Bogucki Janusz - Turniej, czyli nie ma to jak magia.pdf

(262 KB) Pobierz
Microsoft Word - Bogucki Janusz - Turniej, czyli nie ma to jak magia
Turniej
czyli nie ma to jak magia.
Wsrod nocnej ciszy slychac bylo coraz wyrazniej mlaskanie nekromancerow, co
oznaczalo, ze cmentarz jest juz blisko. Wracajac do miasta, zawsze probowalem odroznic
odglosy, ktore wydaja glodne nekromancery, od odglosow, ktore wydaja nekrofile, ale
zwykle stan zwlok nie pozwalal na tak subtelna analize. Dzis wieczorem pochowano zboja
Madeya, scietego za zgwalcenie dziewicy przeznaczonej dla smoka, i z tym swiezym
trupem wiazalem pewne nadzieje; niestety, nie dane mi bylo dokonczyc obserwacji.
Jakies wynedzniale wampirzyska urzadzily sobie tani nocleg, nietoperzym sposobem
wiszac na galeziach, a ja zbudzilem je niechcacy i nie obylo sie bez standardowych zaklec
obronnych.
Poza tymi incydentami droga przez lasek przebiegla spokojnie. Przebywszy mostek
nad Pawka, rzeczka o dosc zagadkowej konsystencji, stanalem naprzeciw bramy w murze
okalajacym miasto. Straznik spal, schlany jak zwykle.
- Otworzyc wrota!-huknalem.
Nie pomoglo.
- Otworzyc, bo je rozwale, a potem wezme sie do ciebie, jakem Abrakadabror!
- Iss dodiabla...
Musial byc nowicjuszem. Wszyscy wartownicy wiedzieli, ze ja albo moi uczniowie
wychodzimy w nocy zbierac ziola, i nikt z nich jeszcze nie odwazyl sie nie wpuscic nas z
powrotem do grodu.
- Obudz sie, szczurze!!!-potroilem moc glosu.
- Siiichourwa... wieszsoto roschas? Brame... otffierasie... schoroswit...
Tego bylo juz za wiele. Rzucilem zaklecie wydluzajace szyje oraz prawa reke i
unioslem glowe nad murem. Przy okazji poprawilem denerwujacy mnie od dluzszego
czasu blad ortograficzny w graffiti "Krasnoludy to huje".
Przecisnalem sie przez blanki i chwycilem pijaczyne za fraki.
- A wiesz, co to Nicowanie?! Czar, ktory wywraca na druga strone! Wolisz przez gebe
czy przez dupe?
Tak gwaltownego otrzezwienia nie widzialem juz od dawna. Nie ma to jak magia.
Karczma "U hobbita, czyli tu i ze zwrotem" nie cieszyla sie dobra slawa-tak jak wszystkie
karczmy w miescie. Nic dziwnego, miasto malo dbalo o reputacje, gdyz te zapewnial mu
Turniej, ale o tym pozniej.
Wizytowka gospody byla nie podtrzymywana siekiera, cudownym sposobem wiszaca
pod zadymionym stropem. Przychodzilem tu co pewien czas pod pretekstem odnawiania
zaklecia wiazacego topor, choc bylem swiecie przekonany, ze to niepotrzebne.
Co innego Bulbulbo, wlasciciel knajpy.
- Aaa... poklon waszej czarodziejskosci!-Nie wiem, jakim sposobem dostrzegl mnie,
gdy wszedlem w tlum i dym.
Byl to hobbit, siedzacy okrakiem na przyglupim goblinie, sluzacym mu masa i
dodatkowa para rak, z tego powodu zwany rowniez Sitting Bulbulbo. Stary numer z
symbioza-maly spryciarz & duzy kretyn.
Master-blaster.
Podszedlem do gospodarza.
- Macie towar, mistrzu?-wyszeptal.
Kiwnalem glowa. Obaj wyszlismy z glownej izby do kuchni. Rozpakowalem worek z
ziolami. Bulbulbo zaczerpnal garsc lisci, fachowo roztarl na dloni i dal do powachania
goblinowi.
- Ychy, raycownyca, pryma sort-zawyrokowal zwierz.
Bulbulbo usmiechnal sie i podal mi reke.
- Wielkie dzieki, potezny Abrakadabrorze. Ufam, ze starczy na miesiac. Wielkie dzieki,
wasza czarodziejskosc...
- Piecset! - ucialem.
- Alez oczywiscie, wasza czarodziejskosc! - Bulbulbo podszedl do kasy i odwrocil sie,
zaslaniajac skarbczyk masywnym cielskiem goblina.
- Ach, wasza czarodziejskosc, przepraszam za pamiec, jak zwykle zapraszam na...
- Na to co zwykle; tam gdzie zwykle - dokonczylem.
- Alez oczywiscie, miejsce czeka! - zapewnil hobbit i zaplaciwszy za rajcownice,
zapraszajacym gestem wskazal drzwi prowadzace z kuchni do sali goscinnej. I znow
uderzyla mnie zwarta sciana oparow gorzalczano-tytoniowych. -Damokles! -
warknalem.
Mialem racje. Siekiera po zwolnieniu czaru wisiala dalej pod zadymionym sufitem.
Tymczasem Bulbulbo, opedzajac sie od niedopitych i zniecierpliwionych gosci, dotarl do
zarezerwowanego dla mnie stolika.
Chrapal na nim jakis brukolak.
-Ej, ty-grube lapy goblina potrzasnely spiacym-splyw!
Rozbudzony brukolak obnazyl kly i ryknal poteznie. Goblin nie pozostal mu dluzny,
wbrew protestom Bulbulba, ktory usilowal nie dopuscic do konfrontacji tego rodzaju
stworzen we wlasnym lokalu.
- Ja to zalatwie-mruknalem i splotlem rece w Znak paradoksalnie zwany Serdecznym,
gdyz polegal na umiejetnym zacisnieciu wszystkich palcow z wyjatkiem serdecznego,
ktory sterczal ku gorze.
Po brukolaku nie zostal slad. Nie ma to jak magia.
- Dzis dwa razy to, co zwykle-zwrocilem sie do oglupialego Bulbulba.
- Alez oczywiscie, wasza czarodziejskosc! - ocknal sie i wytarlszy pot z czola swojego
goblina, zaczal sie przedzierac przez zatloczone stoliki do kuchni. Rozsiadlem sie
wygodnie i powiodlem wzrokiem po izbie. Wszystkie lawy procz mojej byly zapelnione
klientami. Najblizej mnie siedzialo szesciu milczacych krasnoludow, ktorych metne i
rozbiegane oczy jeszcze raz przekonaly mnie o rosnacej popularnosci rajcownicy. Siodmy
krasnolud lezal nieprzytomny pod stolem. Dalej siedziska zajmowali zolnierze Gwardii
Miejskiej, a za nimi kotlowala sie wprost roznokolorowa grupa wloczegow, poszukiwaczy
przygod, graczy AD&D i handlarzy czasopism science fiction.
Wokol zolnierzy i przyjezdnych nieustannie uwijali sie pomocnicy Bulbulba- -
kuchcik i obrzydliwie grube dziewczynisko, na ktorej wszak tusze nie zwracano uwagi w
mysl zasady: "Nie ma brzydkich kobiet, tylko czasem wina brak". A o to, zeby wina nie
brakowalo, troszczyla sie wlasnie owa niewiasta.
Ja rowniez nie moglem narzekac, Bulbulbo natychmiast przyniosl mi podwojna porcje
mojej ulubionej "Krwawej Marychy" w kielichu wykutym z chalcedonu. Pociagnalem wiec
lyk, przymknalem powieki i dokonawszy kontroli wewnetrznej, stwierdzilem z luboscia, ze
napoj zawiera to, co zawierac powinien.
Nagle zorientowalem sie, ze cos jest nie tak. Zrobilo sie cicho, jak makiem zasial, az
slychac bylo szmer osuwajacego sie pod stol drugiego krasnoluda. Otworzylem oczy i
przebijajac wzrokiem polprzezroczysta atmosfere, dojrzalem powod powszechnego
milczenia.
W drzwiach stanela dziewczyna-po pierwsze przecudowna, po drugie nader skapo
ubrana, po trzecie sama. Wiekszosci biesiadnikow opadly z zachwytu i zdumienia szczeki.
"U hobbita, czyli tu i ze zwrotem" nie bylo odpowiednim miejscem dla samotnych
dziewczat. Lecz ja dostrzeglem nad jej przesliczna polelfia glowka niewidoczne dla innych
lekkie falowanie ochronnej powloki amuletu standardowego, ukrytego znacznie ponizej
szyi. Jasne. Tylko adeptka szkoly czarownic mogla powazyc sie na takie odwiedziny.
Cichutkim zakleciem przestroilem wzrok neutralizujac okrycia wierzchnie i moim oczom
ukazaly sie widoki, zdolne zmiekczyc najwiekszych twardzieli-i utwardzic niejedna
miekkosc.
Nie ma to jak magia.
- Znajdzie sie tu jakies miejsce dla mnie? - spytala, niczym nie speszona,
mlodaczarownica.
Rzecz nieslychana - w nabitej do granic mozliwosci gospodzie w mgnieniu oka
pojawily sie wolne kawalki law przy prawie wszystkich stolach. Tylko krasnoludy nie
rozsunely sie, choc juz trzeci szykowal sie do snu.
-Prosiem, wdziecznie prosiem!
- Do nas pojdz, nie pozalujesz!
- A kuku! Tutaj!
Mnozyly sie zaprosiny, pelne najrozmaitszych gestow i spojrzen. Dziewczyna po chwili
wahania przysiadla sie do zamiejscowych, ku srogiemu zawodowi gwardzistow.
Na sali znowu zrobilo sie gwarno, pociagnalem nastepny lyk "krwawej Marychy",
kolejny krasnolud zwalil sie pod stol. Urodziwa wiedzma chciala przywolazc gospodarza,
lecz siedzacy naprzeciw niej rybalci przescigali sie w uprzejmosciach, wrzeszczac na
hobbita.
- Co podac? - wykrztusil zabiegany Bulbulbo.
- Cos do jedzenia - powiedziala czarownica.
- Mamy bigos i flaki.
- No juz, ruszaj sie, dwojniaku-pogonili opiekunczy rybalci.
- Jak ci na imie, slicznotko? - spytal czlowiek zajmujacy taboret obok.
- Zwa mnie Albumina-odpowiedziala kaszlac. - Co za duchota! - zachnela sie i nim
zdazylem zaprotestowac, rzucila po cichu standardowy czar kosmetyczny, oczyszczajacy
powietrze w najblizszym otoczeniu.
Zaklecie zostalo sklecone nie najlepiej, ale wystarczajaco, aby zadymienie
zredukowalo sie do polowy. Pozbawiona oparcia siekiera runela prosto na glowe jednego
z gwardzistow.
Cala gospoda ryknela smiechem. Szczesciem w ostatniej chwili telekinetycznie
odchylilem ostrze i zolnierz dostal plazem, ale natychmiast kilku jego towarzyszy powstalo
z miejsc.
- Do smiechu komu?! - spytali groznie.
- Bo co? - padla odpowiedz.
- Spokoj! - pisnal przerazony Bulbulbo, niosac miske z flakami, a goblin przejechal
zlowieszczym wzrokiem po krewkich wojownikach.
Albumina odebrala posilek, wziela w jedna reke lyzke, a druga prasnela odwaznie
poczynajaca sobie dlon siedzacego przy niej mezczyzny.
- Myslisz, ze ci wszystko wolno?!
- Mow mi Snake - odparl spokojnie jegomosc. - Zostajesz na dluzej?
- Nic ci do tego! - fuknela wiedzma, ale po zjedzeniu pare kesow dodala z nutka dumy
w glosie:-Przyjechalam na Turniej.
- To nie widowisko dla kobiet - usmiechnal sie Snake.
- Ja nie bede patrzec-odparla. - Bede walczyc!
Mezczyzna rozesmial sie.
- A to dopiero! Slyszeliscie? Ona chce sie bic w Turnieju!
- Myslicie, ze nie potrafie? - wydusila Albumina, patrzac na rozrechotane twarze
wspolbiesiadnikow.
Wyskoczyla zza stolu efektownym saltem, krzyczac "Usss karrrrate kingbrusli
kozanostra wendetta karrrrrambaa!", i wyladowala z widmowym mieczem w rekach.
Sztuczka wyszla niezle, badz co badz ucza jej juz na pierwszym roku, ale reakcje
wywolala rozne. Kompani od stolu zaczeli bic brawo. Co innego gwardzisci.
-To wiedzma!
-Tfu! Na psa urok!
Snake powstal demonstracyjnie.
-Owszem, czarownica. Nie podoba sie cos?
- Nie podoba! - Jeden z zolnierzy zerwal sie zadziornie, ale drugi powstrzymal go.
- Daj spokoj, on ma wiedzminski znak.
I znowu do rozroby nie doszlo. Wszystko potoczylo sie po staremu. Piaty krasnolud
osunal sie pod lawe, oblapiajaca sie za mna parka takze osunela sie pod lawe, ale z
innego powodu, reszta pila, a tlusta kelnerka, na lawie, pocieszala soba rozezlonych
gwardzistow.
Zmeczony ciaglym nasluchem rejonu wokol Albuminy, zwolnilem czar Amplifonii,
oproznilem swoj kielich i zadowolilem sie obserwacja wizualna interesujacego mnie
obiektu.
Nie dzialo sie nic ciekawego, wytrwaly wiedzmin raz po raz usilowal dobrac sie do
czarownicy, niestety bez skutku. Wreszcie Albumina nie wytrzymala i wstala, nie
dokonczywszy strawy.
-Ide stad!-zapowiedziala.
Snake wstal rowniez i wzial ja pod reke.
-Idziemy wiec. Chyba nie chcesz wloczyc sie noca po miescie?
Zamowilem tutaj wygodny pokoik. - Wskazal na schody prowadzace do komnat
noclegowych.
- Nigdzie z toba nie pojde, bezczelny drabie. Pusc mnie!
- Jak to nie? - zdziwil sie wiedzmin, po czym zlapal ja na rece. - Wlasnie ze idziemy!
- Ostrzegalam cie. Ghahathahtaettehahthgh!!! - zawolala.
Skrzywilem sie zdegustowany. Uzywala Matrycy Zaklec I Stopnia Fantasy, gdzie nie
licza sie slowa, ale obwiednia fonetyczna, a w szczegolnosci liczba spolglosek
tylnojezykowych (g,k,h). Wiedzmin oczywiscie pozostal nietkniety.
- Mow do mnie jeszcze - poweselal.
- Arrtahagahtghterhntgtghhh! - wycharczala.
- Albo lepiej nic nie mow, zachowaj sily na pozniej.
Przerazona Albumina, widzac bezskutecznosc swoich zapewne najmocniejszych
zaklec obronnych, poczela po kobiecemu wierzgac i gryzc, lecz wiedzmin niewzruszony
juz wchodzil na schodki.
Wiekszosc zolnierzy zerwala sie i chwycila za bron, gotowa czynic rzecz w swym
zawodzie niespotykana - bronic cnoty.
- Hanba! Madeyowi glowe scieli, a ten przybleda bedzie bezkarnie sobie poczynal?!
Powstrzymalem ich jednym ruchem reki. Przynajmniej dla mnie czuli nalezyty respekt.
-Stawiam trzy do jednego, ze ona wyjdzie calo-rzeklem.
Szosty krasnolud byl bliski zwalenia sie na podloge, ale jeszcze zdazyl wyjsc sie
wyrzygac, dokladnie pod szyldem z nazwa gospody - w miejscu, gdzie bylo napisane:"ze
zwrotem"; Snake tymczasem zniknal na gorze wraz z wrzeszczaca i miotajaca iskry
czarownica.
Wierzylem, ze w obliczu realnego niebezpieczenstwa przypomna sie jej wbijane przez
lata do glowy podstawy prawdziwej Magii Slowa, chociazby zasady zaklec II-
matrycowych, spisane przez walkowanych w szkole Ursule LeGumine i Howarda the
Ducka.
Trzasnely drzwi pokoju na pieterku.
- Piec do jednego, ze ja napocznie - odezwal sie nagle, zawsze przytomny, jesli
chodzi o pieniadze, Bulbulbo.
Sala ozywila sie i przemienila na chwile w gielde.
- Dziesiec do jednego, ze tylko ja wymaca!
- Pietnascie do jednego, ze wiecej!
I tak dalej. Po pewnym czasie zaniepokoilem sie na serio, lecz moje obawy szybko
zostaly rozwiane.
Czesciowo rozebrany wiedzmin sturlal sie schodkami na sam dol, a na gorze przy
poreczy stanela troche poturbowana Albumina z-jak to sie mowi-falujaca piersia i
rozwianym wlosem.
Wygladala slicznie, ze az mnie zatkalo.
- Ha! - W jej glosie znac bylo moc prawdziwej Magii Slowa.
Podniosla ramiona i zakrzyknela dzwiecznie:
- A niechze cie pokreci, fiucie! Ostatni krasnolud osunal sie pod lawe, mimo
nieludzkiego wrzasku wiedzmina.
Nie ma to jak magia.
Nikt naprawde nie wie, jakie byly poczatki Turnieju i dlaczego w ogole powstal. Istnieje
wiele roznych hipotez, ale najczesciej podaje sie te, ktorej i ja jestem zwolennikiem. Otoz
zlozylo sie na to szereg czynnikow geopolitoklimato- socjoekonomokulturowych. Innymi
slowy-miejsce, gdzie wyroslo pozniej nasze miasto, wrecz prosilo sie, zeby dac tutaj
komus w morde. Dookola rozposcieraly sie puszcze i mokradla, przez ktore wiodly dwie
waskie drogi, krzyzujace sie akurat tutaj, przy rzeczce Pawce. To naturalne miejsce
postoju karawan kupieckich, a co za tym idzie-watah zbojeckich, niewatpliwie sprzyjalo
wymianie towarow oraz ciezkich argumentow. Ponadto obecnosc smoka w poblizu kusila
roznego rodzaju smialkow i harcownikow do zgubnych, acz widowiskowych wypraw. Z
biegiem czasu powstala tu osada handlowa o wdziecznej nazwie Blubo. W koncu ktos
wpadl na pomysl, aby nie dosc, ze uporac sie z problemem rozbojniczych porachunkow,
to jeszcze na tym zarobic. Teren najczestszych bojek ogrodzono, napredce ulozono krotki
regulamin i odtad wszyscy chcacy sobie nawzajem rozbijac lby mogli to zrobic legalnie, po
uzgodnieniu terminu z wladzami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin