Baum Vicki - Ludzie w hotelu.pdf

(1336 KB) Pobierz
14952689 UNPDF
Vicki Baum
Ludzie w hotelu
Przekład Zofii Petersowej.
Portier był nieco blady, gdy wyszedł z kabiny numer 7; odszukał czapk ę , któr ą poło Ŝ ył był
na kaloryferze w centrali telefonicznej.
- Có Ŝ to było? - zapytał telefonista, siedz ą cy przy swojej tablicy ze słuchawkami na uszach i
czerwonymi i zielonymi wtyczkami w r ę kach.
- Ano, wła ś nie, Ŝ on ę moj ą zawieziono nagle do kliniki. Nie wiem, co to ma znaczy ć . Ona
s ą dzi, Ŝ e to si ę ju Ŝ zaczyna. Ale, Bo Ŝ e drogi, przecie Ŝ to jeszcze nie czas! - powiedział portier.
Telefonista słuchał tylko półuchem.
- No, tylko spokojnie, panie Senf - odrzekł, ł ą cz ą c rozmow ę - w rezultacie b ę dzie pan miał
jutro chłopaka.
- Dzi ę kuj ę panu bardzo, Ŝ e mnie pan wezwał tu do telefonu. Tam na froncie, w portierni,
nie mog ę przecie Ŝ rozgłasza ć moich prywatnych historii. Słu Ŝ ba - to słu Ŝ ba.
- No, wła ś nie. A jak dziecko ju Ŝ b ę dzie, to zadzwoni ę do pana! - odparł telefonista z
roztargnieniem, ł ą cz ą c dalej. Portier zabrał swoj ą czapk ę i wyszedł na palcach. Zrobił to
bezwiednie, bo przecie Ŝ Ŝ ona jego le Ŝ ała i miała mie ć dziecko. Przechodz ą c przez korytarz, przy
którym mie ś ciły si ę ciche, z na pół przygaszonymi lampami pokoje do pisania i czytania, westchn ą ł
ę boko i przeczesał r ę kami włosy. Poczuł, Ŝ e dłonie zrobiły si ę od tego wilgotne, nie miał jednak
czasu, by je umy ć . Nie mo Ŝ na przecie Ŝ wymaga ć , aby ruch hotelowy został zahamowany, bo
portierowi Senfowi rodziło si ę dziecko...
Muzyka z tea-roomu w nowej przybudówce synkopami skakała w gór ę wzdłu Ŝ ciemnych
luster. Ma ś lany zapach pieczystego snuł si ę dyskretnie, przypominaj ą c o porze obiadowej, ale za
drzwiami wielkiej sali jadalnej pusto jeszcze było i cicho. W małym białym salonie garde-manger
Mattoni ustawiał swój bufet z zak ą skami. Portier poczuł dziwn ą słabo ść w kolanach, postał chwil ę
w drzwiach i zapatrzył si ę , oszołomiony, w barwne Ŝ arówki igraj ą ce ś wiatłem za blokami lodu. W
korytarzu na podłodze kl ę czał monter, naprawiaj ą c co ś w linii elektrycznej. Od czasu, gdy na
frontonie od ulicy umieszczono wielkie reklamy ś wietlne, stale psuła si ę przeci ąŜ ona instalacja.
Portier nakazał posłusze ń stwo swym chwiejnym nogom i skierował si ę na swoje miejsce.
Pozostawił portierni ę pod opiek ą praktykanta, małego Georgiego, którego ojciec był wła ś cicielem
du Ŝ ego koncernu hotelowego i chciał swego spadkobierc ę nauczy ć pracy od podstaw.
Senf szedł spiesznie, nieco skr ę powany przez pełny i ruchliwy hall. Ł ą czyła si ę tu muzyka
jazzbandu z tea-roomu z zawodzeniem skrzypiec w Ogrodzie Zimowym, a iluminowana fontanna
s ą czyła si ę cienkim strumykiem do weneckiego basenu. Na stoliczkach brz ę czały szklanki,
trzcinowe fotele trzeszczały, a delikatny szelest futer i jedwabi, w które otulone były kobiety,
zestrajał si ę z ogóln ą harmoni ą tonów. Gdy boy w drzwiach wej ś ciowych wpuszczał lub
wypuszczał go ś ci, wpadał przez kołowrót drzwi obrotowych krótkimi falami chłód marcowy.
- All right - rzekł mały Georgi, gdy portier, unosz ą c si ę nieco, zaj ą ł miejsce przy swym
kantorku, jakby przybił wreszcie do ojczystego portu. - Oto jest poczta wieczorna. Numer 68
awanturował si ę , bo nie mo Ŝ na było od razu znale źć szofera. To histeryczka, prawda?
- Sze ść dziesi ą t osiem to Gruzi ń ska - powiedział portier, sortuj ą c ju Ŝ praw ą r ę k ą poczt ę . - To
ta tancerka, znamy j ą ju Ŝ od osiemnastu lat. Co wieczór przed wyst ę pem denerwuje si ę i robi
awantur ę .
W hallu podniósł si ę z klubowego fotela jaki ś długi pan, z nogami jakby bez stawów, i szedł
z opuszczon ą głow ą w stron ę portierni. Przez chwil ę wał ę sał si ę po hallu, zanim si ę zbli Ŝ ył do
wej ś cia, podkre ś laj ą c swym zachowaniem, Ŝ e na nic nie czeka i Ŝ e si ę nudzi; obejrzał
wydawnictwa przy kiosku z gazetami, zapalił papierosa, wreszcie zatrzymał si ę przy portierze i
zapytał z roztargnieniem:
- Czy jest dla mnie poczta?
Portier ze swej strony równie Ŝ zagrał mał ą komedi ę : zanim odpowiedział, zajrzał do
przedziałki numer 218:
- Nic tym razem, panie doktorze - odrzekł.
Wysoki pan pomału zawrócił, podszedł do swego fotela i, usiadłszy w nim sztywno,
zapatrzył si ę t ę po przed siebie. Twarz jego składała si ę z jednej tylko połowy, ostry profil, jezuicko
uduchowiony, ko ń czył si ę pod szpakowat ą skroni ą wyj ą tkowo pi ę knym uchem. Druga połowa
twarzy nie istniała. Była to jaka ś krzywa, pozszywana i połatana gmatwanina, w której patrzało
sztuczne oko spomi ę dzy szwów i szram. Doktor Otternschlag, mówi ą c do siebie, zwykle nazywał
t ę swoj ą twarz “pami ą tk ą z Flandrii”. Gdy posiedział tak czas jaki ś i nagapił si ę na pozłacane
gipsowe kapitele marmurowych filarów, które znał ju Ŝ a Ŝ do obrzydzenia, gdy si ę napatrzył do syta
swymi niewidz ą cymi oczyma na hall, opró Ŝ niaj ą cy si ę teraz do ść szybko przed rozpocz ę ciem
teatru, podniósł si ę znowu i podszedł jak na szczudłach swym krokiem marionetki do pana Senfa,
który, zapomniawszy ju Ŝ o swym Ŝ yciu prywatnym, urz ę dował gorliwie za kantorkiem.
- Pytał kto o mnie? - zagadn ą ł pan doktor Otternschlag, patrz ą c na pokryty szkłem
marmurowy blat, na którym portier układał zwykle wszelkie kartki i notatki.
- Nie, panie doktorze.
- Mo Ŝ e jest depesza? - zapytał znów po chwili doktor Otternschlag.
Pan Senf był tak uprzejmy, Ŝ e sprawdził przegródk ę numer 218, cho ć wiedział, Ŝ e nic w
niej nie le Ŝ ało.
- Dzisiaj nie nadeszła - odparł. - A mo Ŝ e pan doktor chciałby pój ść do teatru! - dodał
współczuj ą co - mam jeszcze jedn ą lo Ŝę na Gruzi ń sk ą w Teatrze Zachodnim.
- Na Gruzi ń sk ą ? Niee! - przeci ą gn ą ł Otternschlag, postał chwil ę i pow ę drował wokoło
całego hallu z powrotem na swoje miejsce. “Teraz nawet na Gruzi ń sk ą nie ma kompletu -
pomy ś lał. - No, naturalnie, przecie Ŝ i ja nie chc ę jej ju Ŝ ogl ą da ć . “ - I skłopotany zapadł w swój
fotel.
- Ten człowiek jest wzruszaj ą cy - mówił tymczasem portier do małego Georgiego -
wiecznie pyta o t ę poczt ę ! Od dziesi ę ciu lat mieszka u nas corocznie przez kilka miesi ę cy, a nigdy
jeszcze nie przyszedł do niego Ŝ aden list ani pies z kulaw ą nog ą o niego nie zapytał. I siedzi sobie
taki i czeka!
- Kto czeka? - zapytał obok szef recepcji, Rohna, wysuwaj ą c sw ą rud ą głow ę ponad nisk ą
szklan ą ś ciank ę . Ale portier nie odpowiedział natychmiast; wła ś nie miał wra Ŝ enie, jakby słyszał
krzyk swej Ŝ ony - i wsłuchał si ę w siebie samego. Ale zaraz potem prywatne jego Ŝ ycie gdzie ś si ę
zapadło, gdy Ŝ trzeba było pomóc małemu Georgiemu w wyja ś nieniu po hiszpa ń sku
Meksykaninowi z numeru 117 jakiego ś zawiłego poł ą czenia kolejowego. Z windy nadbiegł boy
numer 24 o czerwonych policzkach i przylizanych na mokro włosach i rado ś nie podniecony
zawołał gło ś no, za gło ś no jak na tak dystyngowany hall:
- Zamówi ć szofera pana barona Gaigerna!
Rohna niby dyrygent podniósł strofuj ą co i uciszaj ą co r ę k ę ; portier telefonicznie posłał
rozkaz dalej. W chłopi ę cych oczach Georgiego malowało si ę oczekiwanie. Zapachniało lawend ą i
dobrymi papierosami. Tu Ŝ za tym zapachem szedł przez hall m ęŜ czyzna, za którym wiele osób si ę
obejrzało. Fotele klubowe, stoj ą ce wzdłu Ŝ jego drogi, o Ŝ ywiły si ę , u ś miechn ę ła si ę panna w kiosku
z gazetami. Młody człowiek u ś miechał si ę równie Ŝ bez istotnego powodu, po prostu był
zadowolony z samego siebie.
Był on niezwykle wysoki, niezwykle dobrze ubrany, szedł spr ęŜ y ś cie niby kot lub mistrz
tenisowy. Miał na sobie do smokinga granatowe nieprzemakalne palto zamiast wieczorowego
okrycia, co było wprawdzie niestosowne, lecz całej jego postaci nadawało wygl ą d wytwornej
niedbało ś ci.
Boya numer 24 poklepał po przylizanej fryzurze, nie patrz ą c na portiera, wyci ą gn ą ł dło ń
poprzez stół, wzi ą ł gar ść listów, które wepchn ą ł sobie wprost do kieszeni, wyj ą wszy z niej
uprzednio zamszowe stebnowane r ę kawiczki. Praw ą r ę k ą skin ą ł szefowi recepcji. Po czym nało Ŝ
mi ę kki ciemny kapelusz, wyj ą ł z papiero ś nicy papierosa i wło Ŝ ył go, nie zapalaj ą c, mi ę dzy z ę by.
Zaraz potem zdj ą ł znów kapelusz i, usun ą wszy si ę , przepu ś cił do drzwi obrotowych dwie panie.
Była to Gruzi ń ska - drobna i szczupła, zawini ę ta po nos w futro, za ni ą pod ąŜ ała jak szary
zamazany cie ń istota nios ą ca walizki.
Gdy portier podjazdowy zapakował je do auta, sympatyczny pan w granatowym płaszczu
zapalił papierosa, wetkn ą ł jak ąś monet ę boyowi numer 11 obsługuj ą cemu wej ś cie, i znikł za
obracaj ą cymi si ę lustrzanymi szybami z uszcz ęś liwion ą min ą małego chłopaka, któremu
pozwolono poje ź dzi ć na karuzeli. Gdy człowiek ten, ten pan, ten pi ę kny baron Gaigern, opu ś cił
hall, zrobiło si ę w nim od razu cicho i słycha ć było, jak o ś wietlona fontanna padała z chłodnym i
delikatnym szmerem do weneckiego basenu. Stało si ę to dlatego, Ŝ e było tu teraz pusto; jazzband w
tea-roomie ucichł, a muzyka w sali jadalnej jeszcze si ę nie zacz ę ła, salonowe za ś trio wiede ń skie w
Ogrodzie Zimowym miało pauz ę . W t ę niespodziewan ą cisz ę wpadały teraz o Ŝ ywione a bezustanne
sygnały aut; przed wej ś ciem do hotelu miasto p ę dziło swój wieczorny Ŝ ywot. Wewn ą trz, w hallu
nagła cisza sprawiła takie wra Ŝ enie, jakby to baron zabrał ze sob ą muzyk ę , hałas i ludzki gwar.
- Ten jest dobry! Naprawd ę wspaniały! - mały Georgi wskazał na kołowrót w drzwiach.
Portier z min ą znawcy ludzi wzruszył ramionami.
- Czy dobry, to jeszcze pytanie. On jest taki jaki ś ... nie wiem! Moim zdaniem to lekkoduch.
To zachowanie si ę , te wysokie napiwki... co ś , jak w kinie. Któ Ŝ dzisiaj prócz szanta Ŝ ysty podró Ŝ uje
z takim zbytkiem? Na miejscu Pilzheimera dawałbym na ń pilne baczenie!
Szef recepcji, Rohna, który wszystko wsz ę dzie widział i słyszał, wysun ą ł znów głow ę
ponad szklan ą przegródk ę ; skóra na jego głowie ś wieciła bł ę kitnawo pomi ę dzy rudawymi włosami.
- Daj pan spokój, Senf - odrzekł - Gaigernowi mo Ŝ na wierzy ć , znam go. Wychowywał si ę w
Feldkirchen z moim bratem. Z jego powodu mo Ŝ emy nie trudzi ć Pilzheimera. (Pilzheimer był
detektywem Grand Hotelu. )
Senf skłonił si ę i zamilkł z uszanowaniem. Rohna znał si ę na tych sprawach - Rohna był
sam hrabi ą z linii ś l ą skiej, niegdy ś oficerem, a w ogóle był dzielnym człowiekiem. Senf skłonił si ę
raz jeszcze, a Rohna schował sw ą chud ą charci ą posta ć i zamajaczył jak cie ń za mleczn ą szklan ą
ś cian ą .
Doktor Otternschlag uniósł si ę nieco w swym k ą cie, gdy baron był w hallu, teraz znów si ę
zapadł w fotelu, smutniejszy ni Ŝ poprzednio. Łokciem przewrócił kieliszek do połowy napełniony
koniakiem, lecz nawet nie spojrzał w t ę stron ę . Jego chude r ę ce, Ŝ ółte od dymu tytoniowego,
zwisały mi ę dzy kolanami i tak były ci ęŜ kie, jakby miały na sobie ołowiane r ę kawice. Mi ę dzy
długimi lakierkami widział dywan, który pokrywał nie tylko hall, ale i wszystkie schody, przej ś cia i
korytarze w Grand Hotelu; do ść ju Ŝ miał tego rysunku, na którym widniały na malinowym tle
girlandy kwiatów z Ŝ ółtawo-zielonymi ananasami pomi ę dzy brunatnymi li ść mi. Wszystko było tak
martwe! Godzina była martwa i hall tak Ŝ e. Ludzie odeszli do swoich spraw, przyjemno ś ci i
grzechów, pozostawiaj ą c go tu samego. W pustym przedsionku wida ć było garderobian ą , która,
stoj ą c za pró Ŝ nymi wieszakami, przyczesywała czarnym grzebykiem rzadkie włosy na swej starczej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin