Keyes Greg - The Elder Scroolls - Miasto w przestworzach.pdf

(784 KB) Pobierz
Miasto
w przestworzach
The Infernal City
Greg Keyes
Przekład
JANUSZ OCHAB
790458634.001.png
Mojej córce
Dorothy Nellah Joyce Keyes.
Witaj, Nellah.
Prolog
Kiedy Iffech poczuł drżenie morza, już wiedział. Wiatr zamarł - wcześniej opadł na sine fale
niczym ustrzelony ptak i wypełnił uszy Iffecha swym ostatnim tchnieniem. Niebo zawsze
wiedziało pierwsze, woda reagowała powoli - straszliwie powoli.
Morze znów zadrżało, a raczej przesunęło się pod kilem. Keem miał akurat wachtę na
bocianim gnieździe. Wrzasnął przeraźliwie, gdy niewidzialna siła wyrzuciła go na zewnątrz jak
kociaka. Iffech obserwował, jak Keem obraca się w powietrzu i prawie niemożliwym chwytem
łapie linę swoimi pazurami cathay-rahta.
- Stendarr! - zaklęła Grayne z nosowym akcentem południowego Niben. - Co to było?
Tsunami? - Jej słaby ludzki wzrok próbował przebić gęstniejący mrok.
- Nie - mruknął Iffech. - Byłem przy Wyspach Summerset, kiedy morze próbowało je
połknąć, i widziałem wtedy coś podobnego. I jeszcze wcześniej, za młodu, u wybrzeży
Morrowind. W głębokich wodach nie czuć tego tak bardzo. A tu jest głęboko.
- I co teraz? - spytała, odgarniając z oczu kosmyki srebrzystych włosów.
Iffech wzruszył ramionami, zupełnie jak człowiek, i przeciągnął pazurami po futrze
porastającym ramię. Nieruchome powietrze było przesycone słodkawym zapachem gnijącego
owocu.
- Widzisz coś, Keem? - zawołał, spoglądając w górę.
- Własnąśmierć - odkrzyknął kot z Ne Quin dziwnie głuchym głosem, jakby ich statek
znalazł się we wnętrzu pudła. Jednym sprężystym ruchem podciągnął się z powrotem do
bocianiego gniazda. - Na morzu nic nie ma! - wrzasnął po chwili.
- Więc jest pod nim - rzuciła nerwowo Grayne.
Iffech pokręcił głową.
- Wiatr - oznajmił.
A potem to zobaczył, na południu, nagłą czerń, wstęgę zielonej błyskawicy, a później
wysoką, rozdętą chmurę burzową.
- Trzymajcie się! - krzyknął.
Do statku dotarł ogłuszający huk, czterdzieści razy głośniejszy od zwykłego grzmotu.
Potem uderzyła w nich pięść wiatru, która złamała grotmaszt i oddała śmierci biednego Keema.
Tej samej śmierci, którą niemalże zobaczył. I znów wszystko ucichło, tylko nadwerężone uszy
Iffecha wypełnione były nieustającym rykiem.
- Na bogów, co to mogło być? - doszedł go głos Grayne.
- Morza to nie obchodzi - odparł, patrząc na ogromną czarną masę zmierzającą w ich
stronę. Rozejrzał się po okręcie. Wszystkie maszty były połamane, połowa załogi zniknęła.
- Co?
- Niewielu khajitów wyrusza na morze - odparł. - Decydują się na to kupcy; handlarze
skoomą, ale tylko nieliczni je kochają. Ja uwielbiałem morze, odkąd otworzyłem oczy. I kocham
je nadal, bo morza nie obchodzi, co myślą bogowie albo daedry. To inny świat, który rządzi się
własnymi prawami.
- O czym ty mówisz?
- Nie jestem pewien - przyznał. - Czuję to sercem, a nie analizuję umysłem. Ale nie
uważasz, nie masz wrażenia... - Nie dokończył. Nie musiał.
Grayne patrzyła w stronę tego czegoś.
- Widzę to - powiedziała.
- Tak.
- Kiedyś otworzyły się bramy Otchłani - ciągnęła. - Kiedy mój ojciec pracował w
Leyawiin. Widziałam wtedy różne rzeczy. To wygląda trochę podobnie. Ale mówią, że tamto
nie może się już powtórzyć, dzięki poświęceniu Martina. No i to coś na horyzoncie nie wygląda
jak brama.
To nie chmura burzowa, uświadomił sobie Iffech. To raczej stożek skierowany
wierzchołkiem w dół.
Znów podniósł się wiatr i niósł ze sobą coś nieczystego.
- Nie ma znaczenia, co to jest - powiedział Iffech. - Nie dla nas.
I rzeczywiście, po chwili nic już nie miało dla nich znaczenia.
*
Sul czuł bolesne drapanie w gardle, domyślił się więc, że krzyczał. Lepił się od potu,
bolało go serce, a ręce i nogi wciąż drżały. Otworzył oczy i zmusił się, żeby podnieść głowę.
Chciał zobaczyć, gdzie właściwie jest.
W drzwiach stał mężczyzna z obnażonym mieczem w dłoni. Patrzył na niego szeroko
otwartymi niebieskimi oczami spod gęstwiny jasnych kręconych włosów. Sul zaklął i sięgnął
po broń zawieszoną na wezgłowiu łóżka.
- Spokojnie - powiedział tamten, cofając się o krok. - Krzyczałeś. Pomyślałem, że coś ci
się stało.
Sul wciąż nie mógł się otrząsnąć ze snu, ale powoli wracał do rzeczywistości. Gdyby
obcy chciał go zamordować, już by to zrobił.
- Gdzie jestem? - Na wszelki wypadek chwycił jednak miecz.
- W gospodzie U Chudzielca - odparł mężczyzna, a po krótkiej pauzie dodał: - W
Chorrol.
Chorrol. Jasne.
- Na pewno wszystko w porządku?
- Tak - odparł Sul. - Nie zawracaj sobie głowy.
- Hm... - Mężczyzna wydawał się zakłopotany. - Czy... ty zawsze tak krzyczysz...
- Wieczorem już mnie tutaj nie będzie - przerwał mu Sul. - Ruszam w dalszą drogę.
- Nie chciałem cię obrazić.
- Nie obraziłeś.
- Na dole podano jużśniadanie.
- Dziękuję. Proszę, zostaw mnie teraz samego.
Mężczyzna zamknął drzwi. Sul siedział przez chwilę na łóżku i rozcierał poznaczone
zmarszczkami czoło.
- Azura - mruknął. Zawsze rozpoznawał znaki pochodzące od księżnej, nawet
najsubtelniejsze. Ten nie należał do subtelnych.
Zamknął oczy i próbował przenieść się do świata, który widział we śnie, poczuć drżenie
morza, usłyszeć słowa starego kapitana, spojrzeć jego oczami. Ta rzecz, która ukazała się na
niebie, z daleka cuchnęła Otchłanią. Po tym jak spędził tam dwadzieścia lat doskonale znał ten
smród.
- Vuhon - westchnął. - To na pewno ty, Vuhon. Inaczej księżna nie przesyłałaby mi
wizji. Wie, że nic innego nie ma dla mnie znaczenia.
Oczywiście nikt nie odpowiedział.
Przypomniał sobie resztę snu. To, co się wydarzyło po śmierci khajita. Zobaczył
Ilzheven, taką, jaką ją widział po raz ostatni, bladą i martwą. I dymiące pustkowie, które niegdyś
było Morrowindem. Te obrazy pojawiały się w jego snach, bez względu na to, czy Azura
wtrącała się do nich, czy nie. Ale tym razem ukazała mu się jeszcze twarz - młody mężczyzna,
prawdopodobnie colovianin. Dostrzegł jego lekko zakrzywiony nos. Mężczyzna wydawał mu
się znajomy, jakby go już gdzieś spotkał.
- I to wszystko? - spytał głośno. - Nie wiem nawet, na którym oceanie szukać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin